Rozdział 3

Zero

-I mnie odrzucił, rozumiesz odrzucił. A mogło być tak dobrze, już byłby mój.-opowiadałam cały poranek Albus.

-Kiedyś Holdem mi mówił, że podobno w życiu Mercenary'ego była kobieta. Kochał ją, ale ona go odrzuciła i związała się z jego jak to on wtedy jeszcze sądził "przyjacielem".-powiedziała, a przy ostatnim słowie zrobiła palcami cudzysłów.

-I...?

-I to, że pewnie boi się odrzucenia z twojej strony.

-Ale...

-Ale były dwie: jedna chciała, druga nie.- rzuciła ripostę Albus.

-Hahaha, bardzo śmieszne.-zaśmiałam się bez krzty szczęścia-Ja go nie odrzuciłam, wtęcz przeciwnie byłam gotowa mu się oddać. Stać się jego i tylko jego.

-Jeśli posunął się do tego... sama wiesz...

-Czemu boisz się powiedzieć o tym, przeciesz i tak musiałaś to przejść...

-Tak, tak bo jestem w ciąży z Holdemem, wiem.

-Dwa lata śnie o nim, każdej nocy. O jego ciele, jego ustach. Tych pięknych, niebieskich i jakże zniewalających oczach. Jego silnych i ciepłych ramionach, w których tak pragnę by mnie w nie wziął i opatulił mnie. K...kochał mnie.

To prawda, chcę tego by mnie kochał bez pamięci, bez opamiętania. By całował każdą część mojego ciała, by on chciał mnie za żonę.

-Mój Mercenary, to ciebie pragnę za męża.-powiedziałam bezgłośnie.

-Jutro jest bal z okazji wiosny.-powiedziała Albus.

-Wiem...ale nie mam z kim iść.

Na Mercenary'ego nie mam co liczyć.
Rano czułam się jak w siudmym niebie, czułam że jestem bliska spełnienia. A on...odepchnął mnie i wybiegł z tej jaskini. A ja...płakałam dużo czasu. Mój szloch wypełniał jaskinię, a ja po prostu do tej pory nie mogę się z tym pogodzić, że ten mnie odrzucił. Mój wielki, potężny ukochany mnie nie kocha. Na wspomnienie o poranku moje oczy mnie zapiekły, bo napłynęły do nich łzy.

-Zero, wszystko okej?

-Nie, nic nie jest okej! Ja go kocham, a ten dzisiaj rano potraktował mnie jak...nie powiem co!!!-wykrzyczałam zalewając się łzami.

-Już, spokojnie on cię kocha.-powiedziała, a ja spojrzałem na nią jak na wariatkę-Jeżeli cię pocałował i...no wiesz, to na pewno coś do ciebie czuje. O zobacz już jesteśmy na miejscu.

Faktycznie, nie zauważyłam, jak przekroczyliśmy bramę, a teraz byliśmy pod dużym zamkiem.
Drzwi od powozu otworzył... Mercenary. Nie patrząc na niego wysiadłam z powozu, czując jego palące spojrzenie, które wypalało mi dziurę w duszy.

-No to zaprowadzimy was do pokoju, za chwilę obiad, a o ósmej kolacja.-poinformował nas Holdem.

-Kochanie, a nie pokoji?-zapytała Albus, trochę zdziwiona, tak jak ja.

-Moja Lady, wiesz że Zero i Mercenary śpią ze sobą od jakiegoś czasu.

-I co z tego!-zdenerwował mnie no. Co on sobie myśli?

-Będziecie mieli osobne łóżka.-bronił się Holdem.

-To całkiem dobry pomysł.-zgodziła się z nim Albus, patrząc na mnie wymownie. Po której ona stronie stoi, po mojej czy po ich?

-Taa...jasne.-mruknełam niezadowolona.

-Służba, przyniesie wam pod wieczór coś na przebranie się. Dziś wieczorem przyjdą goście, dość ważni goście.-powiadomiła nas Albus, kiedy wchodziliśmy do pokoju-Za chwile obiad.

I zostaliśmy sami, bo ta wychodząc zamknęła za sobą drzwi. Tylko ja i Mercenary, wielki i potężny Mercenary. I o czym mam z nim rozmawiać? O tym co było rano? Co mam powiedzieć:"Mercenary dlaczego mnie odepchnąłeś, kiedy byłam blisko tego spełnienia, czemu to zrobiłeś?". Wyśmiałby mnie.
Mercenary usiadł na jednym z łóżek i spojrzał na mnie.

-Zero ja...chcę cię przeprosić za....za to dzisiaj.

-Nie ma o czym mówić.-powiedziałam. Prawda jest taka, że próbuję zapomnieć o tym wydarzeniu.

-Nie Zero jest o czym mówić.-powiedział stanowczo, wstając i podchodził coraz bliżej do mnie.-To cco dzisiaj było miedzy nami...ja...mnie się to podobało.

-To czemu mnie odepchnąłeś?

-Popełniłem największy błąd jaki mogłem popełnić, ale już go zrozumiałem. Moja mała Zero...

-Nie jestem twoja,Mercenary.-wymamrotałam pod nosem, ale on to usłyszał.

-Mylisz się...-nie dokończył, bo drzwi się otworzyły. W nich stanęła jakaś kobieta, a sądząc po ubraniu słurzka.

-Pan Holdem kazał zaprowadzić państwa na obiad.-powiedziała nie patrząc na nas. Wyszliśmy i kierowaliśmy się za słurzką. Jak się okazało do jadalni. Przy wielkim i jakże długim stole siedziały już dwie osoby, ale nakryć był pięć. To jest ktoś jeszcze?

-Chodźcie, siadajcie.-powiedziała posępnie Albus.

Usiadłam obok niej, a Mercenary obok mnie.

-Bracie.-Holdem zwrócił się do Mercenary'ego-Bądź tylko spokojny, nie rozwal nic.

-A czemu miałbym coś rozwalić?-spytał zdezorientowany.

-Po prostu...osobę którą zobaczysz może podnieść ci ciśnienie.-mrukła niezadowolona Albus.

-O kogo...-Chciał i nie mógł zapytać mój towarzysz.

-Witajcie.-zwróciliśmy się w stronę  głosu. Jego źródłem była kobieta, piękna, wysoka, o widocznych kobiecych kształtach, nie to co u mnie. Ja jestem niska o prawie niewidocznych kształtach, a przy Mercenary'ym to wyglądam jak dziecko. A ona wyglądałaby przy nim obłędnie. Jej długie, ale trochę krótsze od moich ciemne włosy opadały na kaskadami po jej plecach.Była ubrana w czerwoną sukienkę, której duł sięgał do ziemi.

-Miriam-wysyczał Mercenary w stronę kobiety. Ocho znają się.

-Och Mercenary, witaj mój kochany.

Widziałam jak zaciskał ręce w pięść na te słowa. Wściekł się. Nie myśląc wiele, no dobrze wogóle, chwyciłam go za rękę. Rozluźnił się i spojrzał na mnie, nasze spojrzenia się skrzyszowały, patrzył na mnie z... miłością. Niee, musiało mi się przewidzieć.

-Mercenary ty wiesz, ja tu jestem.

Jej jasno zielone oczy dokładnie nas lustrowały.

-Po co tu przyszłaś.-wysyczał w jej stronę.

-Na jutrzejszy bal, nie wiedziałam, że tu jesteś i to z kobietą.-ostatnie słowa wysyczała wręcz jodowicie, spoglądając na mnie krzywym spojrzeniem nie kryjąc odrazy.-Ciekawe czyż to nie czarownica o której jakże trąbi całe państwo. Nie spodziewałam się tego po tobie mój...

-A. co. cie. to. interesuję. z kim. tu. przybyłem.-wypowiedział akcentując każde słowo.

-Ty nienawidzisz czarownic!

-Skąd możesz to wiedziedzieć, Miriam?-powiedział jakże spokojnie Holdem.

Ta tylko na to prychnęła i zajeła wolne miejsce obok...Holdema. Ufff jakie szczęście, ale Albus się to niespodobało. Przez ccały posiłek atmosfera była nie do wytrzymania.

-A gdzie twój mąż?-zapytała Albus, która urczowo trzymała rękę Holdema.

Twarz Miriam wydawała sie być przejęta i smutna, ale taka nie była. Nauczyłam się rozpoznawać emocje innych, ale jako jednego nie mogłam rozgryść, był nim Mercenary.

-Nie żyje.-odparła z udawanym przejęciem co nawet dobrze jej wychodziło, ale nie ze mną te numery.-Dwa miesiące temu.

Jako pierwsza skończyłam posiłek i odsunęłam krzesło na którym siedziałam.

-Do zobaczenia.-powiedziałam i skierowałam się do wyjścia z jadalni.
Wychodząc spojrzałam jeszcze na moich przyjaciół i Miriam, która patrzyła na mnie z obrzydzeniem.
Wyszłam z pomieszczenia i skierowałam się z powrotem do sypialni. Położyłamsię na jednym z łóżek i wtuliłam się w poduszkę. Usłyszałam jak drzwi skrzypią i ktoś wchodzi do pokoju. Poczułam jak materac pode mną się ugina pod dodatkiem ciężaru.

-Zero...dziękuję ci, że byłaś tam przy mnie. Nie wiem co bym jej zrobił.-przytulił mnie i przyciągnąłndo siebie.

-Kim jest ta Miriam i skąd się znacie?

-Miriam to moje dawne zauroczenienie, ale kiedy kiedy powiedziałem ta zwyzywała mnie od potwora, a jakiś czas potem potem wyszła za Ikara, mojego jak uwarzałem przyjaciela. Ten tylko mnie wyśmiał i powiedział, że jestem nikim...

-Ćśśśśś, już nic nie mów.

Odwróciłam się do niego i spojrzałam w jego oczy. Takie piękne oczy... które kocham. Moja ręka powędrowała do jego futrzanego policzka.
Zbliżył swoją twarz w kierunku mojej i polizał moje wargi...i...wpił się w moje usta brutalnie całując. Oddałam pocałunek.

-Och...-jęki opuszczały moje usta.

Kiedy zabrakło nam powietrza, oderwaliśmy się od siebie. Dysząc patrzyliśmy sobie w oczy. Wpatrywaliśmy się, dopóki ktoś nie zaczął walić do drzwi...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top