| dziesięć |
Grzmiąca Łapa patrzyła z niedowierzaniem na martwe ciało Bocianiej Gałęzi. Nie mogła wykrztusić z siebie nawet westchnienia lub szlochu. Stała sparaliżowana, skanując wzrokiem powoli gromadzące się dookoła koty.
I tak naturalnie najeżona sierść Świerkowego Futra była jeszcze bardziej roztrzepana. Kotka podzielała szok Grzmiącej Łapy. Zresztą nie tylko ona - większość zgromadzonych klanowiczów spoglądało na Węglową Gwiazdę z przerażeniem. Nigdy nie posunął się tak daleko. Wiadome było, że jest surowym despotycznym władcą, ale nie zabił nawet najbardziej nieposłusznego członka Klanu aż do tej pory.
- Co... Co się stało?! - wrzasnął Karmelowa Łapa, podbiegając do mentora. Uczeń nie potrafił zapanować nad dreszczami przeszywającymi całe jego ciało. - Co ty... zrobiłeś?
Węglowa Gwiazda patrzył na ucznia z góry, co chwilę marszcząc nos.
- Zabawiłem się w Klan Gwiazd - syknął. - Głupie ceremonie.
Miauknął, po czym wskoczył na Mównicę - powalony pień leżący pośrodku Obozu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top