Rozdział czternasty

Stephanie

Gdzie ja jestem? Chcę się podnieść, jednak jest to niewykonalne. Jedynie lekko unoszę głowę. Coś dostrzegam. Czy to kraty?! Zaczyna mi się kręcić w głowie, więc kładę ją z powrotem na materac z bardzo szybko bijącym sercem.

Co się dzieje?

Nagle słyszę jakiś szelest. Zerkam w tamtym kierunku i nabieram powietrza. Na korytarzu ktoś zapala światło.

Szare ściany, sufit, mała toaleta w kącie. Skomlę, bo nawet nie mogę ruszyć ciałem. Nie czuję ciała, tylko okropny ból głowy. Podali mi coś, od czego jestem otępiona. Wylewam z siebie potok łez, gdy przez kraty dostrzegam czarną wysoką postać przechodzącą obok mojego więzienia. Pulsowanie zaczyna narastać, gdy słyszę, że tajemniczy gość przystaje i się cofa. Powstrzymuję głośny szloch, przez co czuję bardzo bolesny ucisk w gardle.

Zerkam na postać za kratami. Wyczuwam jego spojrzenie na całym ciele. Sięga do kieszeni spodni i coś z nich wyciąga.

– Wybudziła się – mówi cicho do telefonu, a jego głos mnie przeraża. Zimny, oschły i chrypki tenor, teraz rozbrzmiewa mi głowie.

Moja panika sięga zenitu, gdy otwiera celę i wchodzi do środka. Mam ochotę podkurczyć nogi, lecz nadal nie mogę się ruszać. Podchodzi na koniec łóżka i znowu wyciąga coś ze swoich spodni. Zaczynam szybko oddychać. Trzyma igłę! Chcę krzyknąć, ale nie mogę.

– Czujesz to? – odzywa się po chwili.

Unoszę głowę i patrzę na niego z szeroko otwartymi oczami. Dopiero po chwili zaprzeczam ruchem głowy.

– Kurwa, wiedziałem, że idiota podał ci tego za dużo – warczy i rusza do wyjścia. – Powinno ci przejść do godziny. Najlepiej będzie, jeśli się prześpisz, zapewne teraz rozpierdala ci czaszkę.

Odsuwa się trochę i przez światło padające z korytarzu mogę dostrzec, że ma na sobie maskę, przysłaniająca nos i usta, lecz te zielone oczy widzę doskonale.

To one mi się śniły dokładnie przed wybudzeniem i jestem pewna, że gdzieś już je widziałam. Chociaż teraz nawet nie mam siły myśleć o tym, kto to jest i co ja tu robię, bo czuję przerażające pulsowanie w skroniach. Idę za radą mężczyzny i próbuję usnąć, ale moja głowa ciągle pracuje.

*

Budzi mnie dźwięk otwieranej butelki. Unoszę powieki i orientuję się, w jakiej pozycji leżę. Na prawym boku, z dłońmi pod policzkiem i z nogami podciągniętymi do klatki piersiowej. Na dodatek mam na sobie jakieś okrycie. Próbuję poruszyć palcami u nóg i udaje mi się. Nagle dociera do mnie powód pobudki. Wstaję gwałtownie, co było błędem, bo robi mi się ciemno przed oczami. Chwilę trwa, zanim wszystko wraca do normy. Wtedy wlepiam wzrok w tajemniczego mężczyznę siedzącego na krześle niedaleko zamkniętych krat. Teraz żałuję, że odzyskałam czucie w ciele, bo wywraca mi się żołądek ze strachu. Nieznajomy podnosi się ze swojego miejsca i rusza w moją stronę. Nabieram powietrza do płuc. Nie mam bladego pojęcia czego on ode mnie może chcieć. Szybko podciągam nogi do brody, zakrywając się tym cholernym kocem.

– Trzymaj, na pewno chce ci się pić. – Podaje mi otwartą butelkę wody.

Aktualnie pan tajemniczy nie ma nałożonej maski. Tracę oddech w chwili kiedy wyciągam dłoń po wodę i muskam opuszkami jego palce.

Piję zachłannie. Odciągam butelkę, gdy mężczyzna siada z powrotem na swoje miejsce, nie przerywając wpatrywania się we mnie.

– Czego ode mnie chcesz? – pytanie wychodzi niekontrolowane z moich ust, a głos się łamie.

– Ja nic. – Przechyla głowę w bok, przygryzając dolną wargę.

– Co tu robię? – Obraz mi się rozmazuje, gdy wymawiam te słowa. – Chcecie zrobić ze mnie dziwkę?! – piszczę na koniec, a on się lekko krzywi.

– Nie.

– To co tu robię? – Pojedyncze łzy spływają mi po policzkach.

– Nie płacz. Nic ci się nie stanie. – Unosi kącik ust. – Jesteś tu... – urywa, kiedy ktoś otwiera drzwi i wchodzi na korytarz. Słyszymy to, bo dźwięk odbija się od ścian. – Śpij – szepcze do mnie.

Oczami przeskakuję to na niego, to na kraty, ale słucham głosu rozsądku i kładę się na łóżku, kuląc całe ciało. Zamykam oczy w chwili, gdy do moich uszu dochodzi dźwięk stukotu metalu o podłogę. Czy on coś za sobą ciągnie? Zaciskam mocniej powieki, bo jestem tak przestraszona, że zaczynam się trząść niczym galareta. A kiedy wchodzi do celi, prawie padam na zawał, słysząc, co mówi.

– Mówiłeś, że się obudziła Miałeś rację, za dużo dostała, ale to nie ma znaczenia. Musi być cała, pilnuj jej, bo inaczej nie dorwiemy tamtej. – Ściska mnie w żołądku, bo mam dziwne przeczucie, że wiem kim, on jest i o kim wspomina. – Tym bardziej Verena. – Cala krew odpływa mi z twarzy.

– Tak, wiem szefie. Dopilnuję wszystkiego.

– Wiem. – Słyszę odgłos klepania. – Sprawdzałeś co z pozostałymi?

– Tak. Wszystko w porządku. Zajmuje się nimi Maynard.

– Dobrze – urywa, bo słychać dźwięk telefonu. – Tak, Mike?

Więcej nie słyszę, ale to, co czuję w środku, jest nie do opisania. Cały żołądek mi buzuje, w gardle piecze, a ręce i nogi zaczynają mi drgać z nerwów. Otwieram jedno oko i widzę, że on nie odrywa ode mnie spojrzenia. Zapytać czy nie? Jeśli moje przypuszczenia okażą się prawdą, to mam niesamowicie przesrane i modlę się, aby Drexel znalazł Yvi, a ona mnie

– Po twojej minie mogę łatwo stwierdzić, że wiesz, kto tu był.

Przejeżdżam zębami po wargach, próbując zatuszować swoją zszokowaną minę. Nigdy nie byłam dobra w ukrywaniu swoich emocji.

– Cz-czy on to był Luke ta-tak? – dukam.

– Owszem. – Kącik jego ust lekko się unosi. – Ale spokojnie, jeśli nie będziesz mu przeszkadzać, to nic ci nie zrobię.

– Czemu?

– Czyli chcesz, żebym ci coś zrobił? Mała, nie zadawaj pytań, na które nie chcesz znać odpowiedzi – mruczy, puszczając mi oko, a mnie krew zalewa za określenie „mała". Momentalnie z bladej, robię się czerwona.

– Nie. Jestem. Mała – cedzę bez namysłu, bo nienawidzę, gdy ktoś tak do mnie mówi. – Jesteś jego egzekutorem... – zaczynam spokojniej, uświadamiając sobie, co oni potrafią zrobić z człowiekiem.

Nie raz pytałam się Rona, czym dokładnie zajmuje się Dan, bo to właśnie on pełni u Verenów tę funkcję. I nie byłam zadowolona z odpowiedzi.

– Co zrobicie ze mną? Dlaczego kazałeś udawać, że śpię?

– Za dużo gadasz. – Kręci głową. – Jesteś głodna? Pewnie trochę minęło, odkąd miałaś coś w ustach. – Oblizuje wargi, a ja wiem, co ma na myśli.

Na samą myśl o jedzeniu mój żołądek zaciska się jeszcze mocniej.

– Ile tu jestem?! – Piszczę i zasłaniam usta dłońmi, puszczając pustą butelkę.

Przecież Ron miał wrócić po pogrzebie razem z Rosalyn. Tak mi mówił na lotnisku. Na pewno zauważył moje zniknięcie, bo w poniedziałek wieczorem miałam iść na zmianę do klubu.

– Dobę – odpowiada sucho, patrząc na ciemnozielony wojskowy zegarek, podświetlając ekran na jaskrawy kolor.

Minęła doba?! W takim razie Ron dawno powinien być już w domu. Miał przyjechać do mnie do klubu. Zorientuje się, że mnie nie ma i wszystkich powiadomi.

– Wiesz, że będą mnie szukać. – Uświadamiam go i zakładam ręce na klatkę piersiową. – Mój chłopak cię zastrzeli za to, co zrobiłeś, a Veren zabije Luka! – Krzyczę ze złością w oczach, pokazując na niego palcem.

– Tak? – pyta z rozbawieniem na twarzy i rozsiada się wygodniej na krześle.

Jedną nogę ma zgiętą w kolanie i opiera ją o kant nogi krzesła. Drugą zaś wygodnie rozprostowaną przed sobą. Rękę przerzucił na tył oparcia, a drugą zaczyna pocierać swój zarost.

– Chciałbym to zobaczyć. – Uśmiecha się arogancko, by po chwili spytać. – Który to? Ten wysoki, umięśniony blondyn? Przydupas i egzekutor Verenów? – W jego głosie, aż czuć kpinę.

– Nie – prycham. – Ten drugi! Zna różne sztuki walki i na pewno cię pokona! – wrzeszczę. – Dlatego, jeśli chcesz żyć, to mnie lepiej puść!

Mężczyzna zaczyna się śmiać.

– Oj, słodziutka jesteś, gdy się tak złościsz. – Wstaje i robi kilka kroków w moją stronę. – Ale muszę cię zmartwić laleczko, bo ten twój kochany chłopak, leży pięć stóp pod ziemią. – Puszcza mi oko, odwraca się i wychodzi z pomieszczenia.

Wpatruję się w miejsce, w którym zniknął mężczyzna, przez bardzo długą chwilę, nawet nie mrugając. Oczy mnie szczypią, wylewając z siebie kolejny potok łez. To przecież nie może być prawda! Czemu on tak powiedział? Nie! On nie mógł zginąć! Odkrywam się gwałtownie i twardo staję na podłodze. Jednak moje nogi są w tym momencie niczym z waty i upadam mocno na kolana, jęcząc z bólu. Rozmasowuję obolałe miejsce, próbuję się podnieść i dojść do krat.

– Ty kłamco! – Wrzeszczę na całe gardło i zaciskam dłonie na grubym i zimnym metalu, przybliżając głowę do szczelin pomiędzy. – To niemożliwe, żeby on zginął, rozumiesz?! On żyje! Znajdzie mnie i cię zabije! – Słyszę szelest kroków, a potem odgłosy płakania. – Kto tu jest?!

– Stephanie?!

Zamieram. Czy to aby jest głos pani Brown?

– Pani Orla?! – krzyczę zszokowana.

– Jesteś cała, kochanie?

– Tak, tak, a pani? Słyszałam płacz.

– To Poppy – odpowiada łamiącym się głosem.

– O Boże! Nic jej nie jest? Jest tam ktoś jeszcze?

– Wszystko w porządku i wydaje mi się, że jesteśmy tu we trzy. – Wzdycha. – Słyszałam, że z kimś rozmawiałaś. On miał podobny głos do...

– Z jednym z porywaczy – przerywam jej, puszczam kraty i opieram się o nie bokiem, przykładając policzek do chłodnego metalu. – Nie wiem co to za gra.

– Oni chcą dorwać tę dziewczynę. Tę od komputerów, o której ciągle wspominała moja córka. Chcą też zemsty, dlatego był zamach na pogrzebie. A ten głos był tak podobny...

– O czym pani mówi? – pytam zmieszana. – Jaki zamach?

– Na pogrzebie Gareda, ktoś strzelał do Drexela, jednak moja córka w porę zorientowała się, co się dzieje. Zginął jeden z ludzi Verena. Niech go Bóg ma w opiece. Stephanie, to był...

Nic więcej nie słyszę. Czuję bolesny ucisk w sercu. Mówił prawdę. Ten dupek mówił prawdę. Oczy po raz kolejny pieką mnie od łez, gdy osuwam się po kratach. Nie zważam na to, że podłoga jest zimna jak lód, a metalowe pręty wbijają mi się w plecy. Siedzę tak w otępieniu, zastanawiając się, co ja komu kiedyś zrobiłam, że gdy w końcu zaczynam być szczęśliwa, odbierają mi to. Najpierw mama, potem rodzice Yvonne, Brian, Lucas, Ron. Podciągam nogi pod brodę, otaczając je rękami i opieram policzek o kolano.

Słyszę, że pani Orla cały czas do mnie mówi, jednak dopiero po chwili mój oddech przyspiesza, gdy uświadamiam sobie, co przed chwilą do mnie powiedziała.

– Co pani powiedziała?

– On miał głos Liama – mówi łamiącym się głosem. – Ale przecież to niemożliwe!

– Liam to ten zaginiony brat Lyn – mówię bardziej do siebie. – Jasna cholera! – wydzieram się i wstaję na równe nogi, od razu tego żałując, bo przed oczami robi mi się czarno. Łapię się za kratę i biorę kilka uspokajających wdechów. – Ma te same oczy! – Podnoszę głos. – Te same co Evelyn! – krzyczę do Orli.

– Co tu się tak drzecie?

O wilku mowa. Wpada na korytarz, ganiąc mnie wzrokiem, a potem rusza do celi pani Brown.

Nie mam pojęcia, jak zareaguje Orla, ale podobno uznali go za martwego.

– Liam?! – piszczy. – To na-naprawdę ty – wydusza z siebie, jednak po chwili słyszę głośne uderzenie o podłogę.

– Magnus! – woła Liam, a po chwili podbiega do niego jakiś niski chłopak. – Sprawdź co z nią – zwraca się do niego i wraca pod moją celę, waląc o nią dłońmi. – O czym ta kobieta mówi? Skąd zna moje imię, do chuja?! – Zabija mnie wzrokiem.

– Ja... ja mało wiem na ten temat – odpowiadam zgodnie z prawdą, cofając się do końca celi.

Po chwili czuję chłód na plecach. Bardziej drżę, gdy mężczyzna wyciąga klucz z kieszeni i zaczyna otwierać kłódkę. Zaciskam mocno powieki.

W dwóch krokach podchodzi do mnie, a do moich nozdrzy trafia jego zapach. Zaciągam się cynamonem i otwieram oczy, unosząc głowę dość wysoko. Do niskich osób on nie należy. Podchodzi na kilka centymetrów i więzi mnie w potrzasku, opierając duże dłonie po obu stronach mojej głowy.

– Mów, co wiesz – mówi stanowczo, nachylając się, aby nasze oczy były na równi.

Oblizuję spierzchnięte wargi. Znowu przymykam powieki, bo od samego zapachu mam ochotę wyskoczyć ze skóry.

– Wiem, tylko tyle, że... – urywam i unoszę powieki, a on intensywnie się we mnie wpatruje. – Ich syn był komandosem i zaginął na jakiejś wojnie. Miał na imię Liam i szuka go siostra. Evelyn. A ty masz bardzo podobne oczy, wręcz identyczne – mówię na jednym wdechu.

Liam lustruje mnie, trochę dłużej zatrzymując się na ustach, jednak wraca do moich oczu, wyginając wargi w zadziornych uśmieszku.

– Miał rację, jesteś wariatką – kwituje, odwraca się i wychodzi z celi, zamykając ją na klucz.

Owszem, w tej chwili czuję się jak wariatka. Ukrywam twarz w dłoniach i opadam na podłogę, zsuwając się po ścianie.


______

#hzemsta

Twitter: emilurek93

Istagram: emilka_autorka

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top