Rozdział 38
- chlip...odejmą mi z pensji za nie... - westchnął kurier. - no i jestem spóźniony z dostawami... - jęknął.
- Ciiii...- szepnął do niego Rzesza. - Bo nas znajdą...
Z odległości można było słyszeć odgłosy warczenia. Brzmiało to jakby tam chodził jakiś naprawdę przemieniony wilkołak.
I to radziecki wilkołak. A więc jeszcze gorzej.
Rzesza zastanawiał się czy coś z niego zostanie, jak go taki dorwie. Chyba wyszło mu parę kawałków na minusie, bo przestał liczyć i ruszył szybciej przed siebie.
Gorzej że w zaułku, do którego wpadli, nie było za dużo kryjówek, ale za to dużo różnych zepsutych, zniszczonych rzeczy, na które jeśli nadepnąć, wydałyby niebezpieczne dźwięki, sypiąc ich położenie. Dosłownie i w przenośni. Bo piasku tam też było sporo.
- Na paluszkach...- mruknął cicho Niemiec.
- Ja nie jestem jakimś żołnierzem...- jęknął kurier, co chwila potykając się o różne rzeczy.
Rzesza miał wrażenie, jakby za nim szedł słoń. Chętnie by się pozbył zbędnego balastu... Gdyby nie to, że on sam był winny tej sytuacji.
Ale wiedział, że spokojna rozmowa nie działa na ZSRR. Jego tylko interesują pięści. A on nie miał zamiaru się z nim naparzać. Nie potrzeba mu sądów Bożych. Co my, żyjemy w średniowieczu?!
Skupił się na omijaniu przeszkód i nie syczeniu, gdy listonosz właśnie wpadał w pułapkę, którą właśnie on ominął.
Tak nie może być... Przecież on zniesie na wszystkich niebezpieczeństwo!
- Słuchaj...- szepnął, odwracając się do drugiego. - Zaprowadzę cię do samochodu. Odjedziesz sobie stąd jakby nigdy nic... I nie będziesz chciał dodatków za pracę w niebezpiecznych warunkach. - dodał, machając palcem wskazującym przed nosem mężczyzny.
- Jeśli dychający żądzą krwi potwór to nie warunki niebezpieczne, to ja już nie wiem czym one są. - burknął kurier. Ale widać było, że zainteresował go ten pomysł. - Dobrze, zgadzam się. Byle tylko uciec z tego wariatkowa...
- W porządku. W takim razie musimy zawrócić...
- Znowu? Ale oni tam są i nas szukają! - pisnął w ogóle nie po męsku, biedny listonosz.
Rzesza zrobił facepalm. - Oczywiście że nie tą samą ścieżką, kretynie! - powstrzymał się od uderzenia kompana nie znalezionego się tutaj z własnej woli. - Koło. - Mówi ci to coś? - obrysował czubkiem buta po piasku. Teraz błogosławił fakt, iż w Rosji mało które drogi są wybetonowane. Chyba tylko główne. A to zaułek.
- koło ma początek...i jak obrysujesz...to masz tutaj koniec. W tym samym miejscu, co początek. To nasza szansa!
Listonosz kiwnął głową. - Rozumiem... Dobrze. W takim razie musimy iść.
- W końcu zdążyłeś zrozumieć. - stwierdził Rzesza głosem ociekającym jadem. - W takim razie prowadź.
- Ja? - zdziwił się kurier. - A-ale dlaczego ja?
- Bo ty znasz to miejsce. - westchnął Niemiec, tłumacząc mu to jak małemu dziecku. - Rozumiesz? Kumasz czaczę, czy jak się teraz mówi po młodzieżowemu.
- Yyy...a no tak...- ocknął się kurier. - chyba...znam inną drogę. Ale musimy uważać, jest blisko jezdni.
- Dobra. Przynajmniej nie masz na sobie tych śmierdzących ciuchów. Wytropili by nas w mgnieniu oka. Pewnie teraz rozszarpują twoje spodnie na kawałeczki.
- Ja ich nie spłaciłem jeszcze...- jęknął mężczyzna. - N..no dobra. Minuta ciszy dla spodni i idziemy.
- Zwariowałeś? Idziemy teraz! - Rzesza go popchnął. - Żwawo, ruchy!
Ruszyli (nie całkiem) w ciszy. Rzeczywiście, listonosz orientował się w uliczkach, przez co wcale nie szło im wolno. Niemiec powoli zaczął się rozluźniać. Adrenalina nagromadzona w mięśniach zaczęła go opuszczać. Byli blisko domu Rosji.
Jeszcze tylko trochę...
Nagle tuż koło nich przejechał samochód.
Oboje schowali się w krzakach.
- T-tutaj jest zjazd z drogi wylotowej...- wymamrotał listonosz.
- A nie mogłeś mnie o tym poinformować WCZEŚNIEJ?! - syknął Rzesza tuż do ucha biednego mężczyzny. On chyba rzeczywiście zrezygnuje z pracy listonosza i pójdzie hodować bazie do sprzedania. Czy bazie w ogóle się hoduje? Nieważne.
- Powoli i cicho...- szepnął kurier i zaczął iść przez krzaki.
- Powoli to tak...ale czy cicho? Tego to już nie jestem taki pewien. - westchnął Rzesza.
Szli dalej.
Na szczęście hałas samochodów zagłuszał ich nieszczęsne próby bawienia się w skautów.
- Już niedaleko...- pocieszał się Niemiec. - Muszę wybrać innego dostawcę do następnej paczki. - snuł plany na przyszłość. Pytanie tylko czy jej dożyje. Tego nie mógł być pewien.
Przed oczami zamajaczył im duży drewniany dom. I ciężarówka ichniejszego DPD czy innego Kuriera InPostu.
- Moje słodkie autko! - ucieszył się mężczyzna, podbiegając i całując wysłużony samochód.
- Ble! Covidu dostaniesz! - skrzywił się Rzesza. - A teraz wpakowuj się tam i odjeżdżaj!
Gdy tylko ten wsiadł za kierownicę, nagle z krzaków wyskoczyli nie, nie Filip z Konopi, tylko milicja z ZSRR związanym jak do szpitala psychiatrycznego.
- Mamy was! Ręce do góry!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top