Rozdział 34 ⟩ Słońce

Kiedyś będziemy płakać, wtuleni w swoje ramiona, oczekując, aż ostatnie słońce zajdzie za horyzont. Lecz jeszcze nie teraz...

Rzeka przepływała przez wytoczony szlak, który sama wyżłobiła przy pomocy odrobiny siły oraz determinacji. Nie mogła liczyć na nic, prócz ciężkiej pracy, mimo że niektóre dopływy miały już utartą ścieżkę, po której łatwo sunęły się do przodu i bez wysiłku pokonywały całą drogę, mieszając się z innymi dorzeczami oraz strumykami.

Tę rzekę słyszał wyraźnie Hinata, gdy biegł truchtem do sali gimnastycznej. Miał nadzieję, że zgodnie z ich obietnicą zastanie tam swojego przyjaciela i sekretną przyczynę jego wewnętrznego rozgardiaszu - Kageyamę. Shoyo rozejrzał się po sali, lecz nigdzie nie widział ani nie słyszał, ani nie widział rówieśnika. Na sali było tak cicho, jak makiem zasiał, a mysz pod miotłą zdawała się ją zgubić. Przecież jeszcze nie nadeszła pora sprzątania. Podszedł do pokoju klubowego i wyjrzał przez drzwiczki. Pusto. W składziku było tak samo. Ani jednej żywej duszy. Czy Tobio-kun go wystawił? A może coś mu się stało? Te myśli rozwiały drzwi, poruszające się ze skrzypnięciem do przodu. Wysoki na metr osiemdziesiąt licealista przeszedł właśnie przez drzwi, mlaskając z niesmakiem. Nie wydawał się tryskać energią i radością.

- Nie masz nic do powiedzenia Bakageyama?! - spytał urażony, trzymając dłonie na niewielkich biodrach.

- Przepraszam? Nauczycielka mnie zatrzymała - mruknął, patrząc na niego z góry. Hinata ścisnął pięść, gotowy już wytoczyć walkę przy użyciu piłki do siatkówki, lecz przypominając sobie cel ich spotkania, zdecydował się uspokoić pobudzone nerwy.

- Nie ważne - westchnął, mrużąc przy tym oczy. Wyglądał na tyle zabawnie, że Kageyama parsknął pod nosem. Hinata uśmiechnął się na sam dźwięk jego rozbawienia. - Chciałem ci coś powiedzieć.

- Jeśli będziesz chciał wystawę, to-

- Nie, nie chodzi mi o siatkówkę. Chciałem... Zamierzałem ci powiedzieć, że z początku myślałem, że jesteś wybuchowy, zdenerwowany i egoistyczny - Zacisnął swoje dłonie na torbie, odwracając wzrok na bok. - Ale zawsze... Ugh! Zawsze byłem pod wrażeniem twoich podań. Kiedy dotykałeś piłki, ona robiła takie ziuuu, a potem fruuu. Nigdy nie potrafiłem podać komuś piłki...

- Dlatego masz mnie Boke.

- Ale to nie o siatkówce chciałem z tobą porozmawiać.

- Nie?

- Ja... Czuję się przy tobie dobrze Kageyama. Po tym, co stało się na festiwalu, nie mogę o tym zapomnieć. Jesteś moim najlepszym przyjacielem! Bez ciebie nie czułbym tak wielkiej motywacji, by iść naprzód i nie patrzeć na to, czy jestem wysoki na metr osiemdziesiąt, czy mam zaledwie metr pięćdziesiąt. Jesteś jedną z niewielu osób, która nie martwiła się o mnie oraz nie żałowała, a dała mi szansę i to było niesamowite.

- Dałem ci szansę, bo wiedziałem, na co cię stać - powiedział, nie odrywając beznamiętnego wzroku od rudzielca. - Nikt nie może ocenić zawodnika, póki...

-... nie zobaczy jak gra - dokończył Hinata, uśmiechając się szeroko. - Oglądałeś konferencję małego giganta?

- Nie. Siedziałem wtedy na sali, chociaż kibicowałem przeciwnej drużynie. Jednak kiedy ciebie zobaczyłem pierwszy raz, na początku myślałem o tobie jak o nieudolnym graczu, który nie wiedział nic o siatkówce - mówił w sposób ciągły, zamykając swoje powieki. Podobnie jak nauczyciele, gdy mówią coś ważnego i stuknął o drewnianą część ściany. - Przypomniałem sobie wtedy małego giganta. Nie tylko oboje jesteście stuknięci, ale i dzielicie poniekąd wzrost i oboje nigdy się nie poddajecie. Jednak ty doskonale wiesz, że nie możesz samodzielnie przeskoczyć muru. Właśnie dlatego ja ci towarzyszę. I mam nadzieję, że poprowadzisz mnie do zwycięstwa.

- Zrobię co w mojej mocy Kageyama.

- Coś się stało? - Zza ich pleców wydobył się kojący głos Sugawary. - Oboje wymieniacie się jakimiś informacjami. Jeszcze pomyślę, że knujecie spisek przeciwko Daichiemu i Asahiemu.

- Nie zrobilibyśmy tego! - odpowiedzieli chórkiem, nie zaglądając na siebie.

- Tylko żartowałem. Co powiecie na rozgrzewkę? Może chcesz, żebym ci trochę poodbijał Hinata? - zaproponował z miłym uśmiechem srebrnowłosy. Zaśmiał się, gdy tylko grymas na twarzy Kageyamy urósł na tę wiadomość.

- Może później Suga-san - odparł Hinata i mknął w stronę przebieralni. Pośpiesznie zdjął z siebie całe ubranie prócz niebieskich bokserek w rakiety tenisowe i naciągnął na siebie białą koszulkę i krótkie czarne spodenki. Wokół niego rozsiały się radosne feromony, choć najtrudniejsze jeszcze pozostało przed nim. Musiał zaprosić Kageyamę na randkę! Czuł, że jeśli dziś tego nie zrobi, to już nigdy nie odzyska odwagi, by kiedykolwiek to zrobić.

Gdy Kageyama przyszedł się przebrać, Hinata wyszedł z pomieszczenia i podszedł do Sugawary, który klikał guziczki na niewielkim szarym telefonie. Zajrzał mu przez ramię, ale z powodu swojego wzrostu nie było to takie łatwe. Siwowłosy schował telefon, a potem skierował swoje spojrzenie na młodszego ucznia.

- W czymś ci pomóc Sugawara?

- Tak, mam do ciebie sprawę - odparł nieco zawstydzony, czując jak egoistyczna potrzeba spędzenia czasu z Kageyamą wzrasta z sekundy na sekundę i nie sposób było jej się oprzeć. - Czy możemy skończyć trening trochę wcześniej?

- Dlaczego? - Sugawara widocznie się zaskoczył. - To ty jesteś jedną z niewielu osób, które zostają tutaj po godzinach, żeby ćwiczyć.

- Dlatego, że chciałem... Zaprosić Kageyamę na randkę, okej? - spytał, a nawet jego nos okryła warstwa czerwonej barwy. - Wiem, że nie powinienem cię o to prosić, ale nareszcie zebrałem się na odwagę, żeby to zrobić. Nie mogę zaprzepaścić tej decyzji.

- O czym tak mamrotasz Boke? - spytał Kageyama, podchodząc w stronę dwójki uczniów. Sugawara spiął się, robiąc twarz zaskoczonego ptaszka, a Hinata stał nieruchomo jak rzeźba z kutego lodu, a jego usta wygięły się w literę "v".

- O niczym! Sugawara mówił mi, że dzisiaj treningi są skrócone. Tak! Właśnie to mówił.

Kageyama spojrzał na niego nieprzekonany, ale potem skinął głową i zaczął swoją rozgrzewkę. Hinata pobiegł za nim, a wkrótce nastąpił czas na ich przepychanki, słowne droczenie się i parę zadrapań. Sugawara westchnął, obserwując ich z daleka i uśmiechnął się delikatnie. Doskonale wiedział, że ta miłość jest dość specyficzna, ale chciał, by chłopcy odnaleźli szczęście i spokój, który im się należał. Ciekawe na jak długo.

- Sugawara-san! To ja byłem pierwszy, prawda? - zapytał Hinata, machając w stronę swojego senpaia.

- Chyba śnisz Boke! Ja pierwszy przekroczyłem linię mety.

- Zdecydowanie, skomplikowana miłość - mruknął do siebie siwowłosy, uśmiechając się pod nosem. Udawał, że nie usłyszał ich naglących próśb i sprostowań, a oni zwyczajnie zajęli się sobą. Poza boiskiem kochali kłócić się nawet o ostatni kawałek pizzy na talerzu, lecz kiedy wstępowali na boisko, rozumieli się bez szczególnych znaków i bez wypowiedzianych słów. Jak dwa ciała, dzielące serca i dusze. - Daichi miał rację. Ta dwójka z pewnością nam się przyda i dokona niesamowitych rzeczy.

. . .

- Kageyama!! Podaj do mnie! - krzyknął Hinata, wymachując rękami jak skrzydła wiatraka.

- Przecież cię widzę Boke - powiedział Kageyama, podając w jego stronę piłkę. Kula ze świstem przeleciała nad głową Daichiego i trafiła prosto pod rękę środkowego. Hinata zamachnął się i wbił z impetem niebiesko-białą piłkę w ziemię.

- Tak! - Łokieć Kageyamy ugiął się w nadmiarze pozytywnych emocji, a jego pięć była ściśnięta i uniesiona w górę. Hinata przybił piątkę z Tanaką, który chwilę temu kręcił na ręce spoconą koszulką.

- Dobrze, wygrywa drużyna A - oznajmił Sugawara, posyłając do reszty uśmiech. Daichi był zaskoczony, że wicekapitan ogłosił już zwycięstwo. Pozostało przecież pół godziny treningu. - Sala... Będzie dziś dezynfekowana, dlatego musimy wyjść wcześniej.

- Szkoda, dopiero się rozgrzałem! - rzucił Tanaka, odchylając głowę ze zmęczenia. Wyprostował swoje ręce i strzelił głośno palcami, śledząc wzrokiem senpai'ów.

- Może zdążę na wcześniejszy autobus - powiedział spokojnie Asahi, drapiąc się po policzku.

- Kageyama? - Hinata trącił jego ramię, a potem odskoczył od niego na pół metra. - Chcesz iść na bułeczki?

- Nie - odpowiedział bez ogródek czarnowłosy, przykładając do ust bidon z zimną wodą w środku.

- Nie? - powtórzył zaskoczony Hinata, nie dopuszczając do siebie wcześniej podobnego scenariusza.

- Nie mogę jeść nic ciężkostrawnego - wyjaśnił bez ogródek Kageyama.

- Niby od kiedy?!

- Odkąd trafiłem do pielęgniarki boke. Przecież ostatnio wam to mówiłem.

- Ooo! Racja - Hinata podrapał się po rudej czuprynie. Przez chwilę na jego twarz wstąpiła zaduma zmieszana z poczuciem determinacji.

- Jeśli chcesz możemy iść na herbatę. Nie spieszy mi się do domu - mruknął przygaszony.

- Świetnie! - odparł z zachwytem, ale zaniepokoił się na wyraz twarzy Kageyamy. - Coś się dzieje w twoim domu?

- Tak kretynie, mówimy na to remont.

- W takim razie śpisz pod mostem? - spytał, zasłaniając swoją rozbawioną buźkę dłonią. Jego policzki nabrały lekkich rumieńców, kiedy chichot wyrwał się z jego ust.

Kageyama wydawał się z chwili na chwilę bardziej zdenerwowany i podniósł Hinatę za koszulkę.
- Słuchaj ty-

- Wy znów się kłócicie kretyni? - spytał Tsukishima, wsuwając dłonie do kieszeni. Stanął przy wyjściu i obdarzył ich uśmiechem pełnym ironicznego rozbawienia.

- Zapnij się Tsukki - odpadł Yamaguchi, łapiąc między palcami zamek od bluzy blondyna. Pociągnął go do góry, lecz widząc zdenerwowany wzrok przyjaciela, zastygł. - Wybacz Tsukki!

- Kageyama, chodźmy - bąknął Hinata, wydymając policzki jak dwa niewielkie balony.

- Zdążymy boke - odparł Kageyama, ruszając w stronę wyjścia. - Dokąd chcesz iść?

- Możemy iść razem na przystanek, prawda? Ten oddalony o kilkaset metrów.

Niebieskooki przystał na jego propozycje.

Hinata zatrzymał się i zwrócił uwagę na dłonie mężczyzny, które podtrzymywały jego torbę szkolną. Chciał złapać go za dłoń, wtulić się i zagubić się w jego ramionach. Nie wiedział, kiedy stał się aż tak sentymentalny. Nim otrząsł się z pierwszego szoku, ruszył w stronę współzawodnika, czasem przeskakując z nogi na nogę. Pochylił się nieco, a szalik odrobinę zsunął się z jego szyi. Kageyama odwrócił się w stronę mniejszego chłopca i związał mu ciasno szalik, po czym wrócił do spokojnego kroku. Tętent uderzanych podeszw o bruk rozbrzmiał się po cichej uliczce, podobnie jak brzmiały serca dziewiątki i dziesiątki.

- Uhm... Daliśmy popalić na meczu, prawda?

- To tylko drużynowy mecz. Nasi przyszli zawodnicy będą kilkakroć silniejsi, a bez taktyki i doświadczenia możemy się pożegnać ze zwycięstwem. Musisz starać się jeszcze bardziej - stwierdził surowo, patrząc na niego niebieskim chłodnym spojrzeniem.

- Dam z siebie całe tysiąc procent! - Hinata podskoczył i pokazał rękami ogrom swojej obietnicy.

- Jeśli dasz z siebie tysiąc, to cała drużyna tylko na tym zyska.

- Naprawdę nie brzmisz jak Kageyama o strasznej twarzy, który powtarzał ciągle "Ha! Liczy się dla mnie tylko zwycięstwo, nie współpracuję z ludźmi, którzy nie doprowadzą mnie na szczyt".. Auu Kageyama puść mnie!

- Więc się zamknij - sapnął i wyminął go.

Szli w dobrym nastroju mimo małych sprzeczek, w które angażowali się po równo. Hinata droczył się ze swoim przyjacielem i czasem machał rękami jak szalony, obrazując mu swoje słowa. Kageyama słuchał wszystkiego w ciszy, niekiedy przytakiwał jego słowom, a później znów mamrotał coś o głupcach.

Dotarli na polanę, wypełnioną zziębniętymi roślinami oraz niewielkimi ciemnymi krzaczkami porośniętymi niedojrzałymi liśćmi. Blask księżyca otaczał ich twarze i oświetlał miejsce, w którym się znaleźli chłopcy. Do ich uszu dotarł szum pobliskiej rzeki, współgrający z podmuchem zimnego wiatru. Gałęzie pobliskich drzew kłaniało im się z bezpiecznej odległości, a ostatnie listki odpadały z ich potężnych koron. Hinata uniósł dłoń i złapał uschnięty liść, mnąc go między palcami. Zaśmiał się, a jego czerwony nos jeszcze bardziej się zmarszczył.

- Mam nadzieję, że w tym roku spadnie śnieg - odparł Shoyo i odrzucił na bok kawałki listka. Spojrzał na Kageyamę z oczekiwaniem, lecz ten nie wydał z siebie żadnego głosu. W napływie nowoprzybyłej siły chwycił go za rękę i pociągnął go do przodu. - Jeszcze zobaczysz! Mój bałwan będzie największym ze wszystkich! Już ja się o to postaram.

Gdy tylko ich ręce się styknęły, krew napłynęła do policzków Kageyamy. Kiedy czuł na sobie dotyk przyjaciela lub sam mógł go dotknąć, napływała do niego porcja nowej siły. Nigdy nie trzymałem nikogo za rękę, ale jego dłoń jest ciepła - myślał czarnowłosy, coraz bardziej tracąc kontakt z rzeczywistością. Zdarzało mu się trącić go na treningu lub szarpnąć, ale było to w przypływie emocji i stresu. Teraz to Hinata wyciągnął do niego dłoń i uśmiechał się do niego tak, jakby miał być zaraz obsypany złotem. Mimo że nadeszła pora księżyca, wygląda, jakby właśnie żarzyło się słońce.

Shoyo patrzył na niego, jakby oczekiwał odpowiedzi na wcześniejsze obietnice. Niebieskooki utkwił w nim wzrok, nie wiedząc, co mógłby powiedzieć. Nie był małomówny, tylko nie wiedział, na ile może sobie pozwolić. Często przekraczał swoje granice i kończyło się to przepychanką słowną lub szarpaniną. Wolał tego uniknąć na polu pełnym zamarzniętych pokrzyw.

- Dosięgniesz? - spytał ostatecznie Kageyama, patrząc na niego z góry.

- Hmpf! Oczywiście, że dosięgnę Bakageyama - odparł z grymasem i usadowił jedną dłoń na boku. Tobio uśmiechnął się delikatnie, ściskając jego dłoń.

- Będziesz mi musiał to pokazać. Bo nie uwierzę ci na słowo - powiedział Kageyama, czując, jak delikatny zapach rudzielcaunosi się w powietrzu. Tabletki blokowały jego zapach, lecz niewystarczająco. Kageyama jako jego alfa był jeszcze bardziej podatny na feromony. Często próbował się powstrzymać od oddychania jego zapachem, lecz teraz byli sami. Mógł skupić się na narzeczonym: jego miarowym oddechu, stukotem butów, zapachem rozpylonym w powietrzu. I to wszystko było tylko dla niego.

- Hinata?

- Hę?

Kageyama pochylił się nad nim i złożył delikatny pocałunek na jego nosie, a potem ruszył do przodu, puszczając jego rękę. Hinata zastygł w miejscu i patrzył dużymi oczami na oddalającego się mężczyznę w ciasno związanym szaliku. Poczerwieniał, a jego oczy zaczęły drżeć z podekscytowania i zaniepokojenia. Przytrzymał przy ustach ściśniętą dłoń, stojąc jak figura z czystej soli.

- Idziesz Boke? - Kageyama odwrócił się, wyglądając na równie zawstydzonego co rudzielec.

- Tak, idę! - odpowiedział i podbiegł do mężczyzny z szerokim uśmiechem na twarzy. Kageyama puścił mu mały uśmiech i włożył ręce do kieszeni kurtki. Oboje czuli się dobrze w swoim towarzystwie, mimo wcześniejszych sporów i potyczek. Uśmiech Hinaty zdradzał, że liczy na kolejną niespodziankę. - Kageyama?

- Co jest Hinata? - Tobio zmrużył brwi. - Dotknąłeś pokrzywy?

- Jeszcze nie. Po prostu chciałem cię o coś spytać. Czy my jesteśmy... no wiesz... razem?

- Wiesz... - Czarnowłosy podrapał się za uchem, jakby rozwiązywał trudne matematyczne zadanie. - Nasze drugorzędne płci są związane. A my? Nie mamy czasu na takie rzeczy.

- Hę? - spytał Hinata, którego zapał ostygł niczym ostatni płomyczek świecy. - Dlaczego tak sądzisz Kageyama?

- Nie potrafię rozmawiać o uczuciach - przyznał, choć z trudem. Język plątał mu się przez nadmierną szczerość i nie potrafił się na czas zamknąć. - Ale wiem, że chcę się wspiąć na szczyt za wszelką cenę. Niezależnie od tego, co będę musiał poświęcić. Całe życie starałem się, żeby tam dojść. Nie mogę poddać się w połowie drogi.

- Pomyśl, czy siedzenie na szczycie jest tego warte - odpowiedział Hinata, patrząc na błyskający księżyc. Jego złocista aura zdawała się gasnąć. - Bo może się okazać, że ten widok nie jest taki, jak go sobie wyobrażałeś.

- O czym ty mówisz? Jeszcze niedawno sam chciałeś być jak mały gigant!

- Dalej chcę być jak on. Ale nie za cenę wszystkiego innego.

- Ugh! Rób, jak chcesz. Tylko nie myśl, że na ciebie poczekam.

- Ale ja zawsze będę na ciebie czekać Kageyama. Jeśli powinie ci się noga, możesz zawsze liczyć na moją pomoc - Hinata uśmiechnął się szeroko, mimo że jego blask nie zrodził się na nowo. - Będę tam, gdzie zawsze. Zawsze będę mieć dla ciebie miejsce. Więc jak? Idziemy?

Shoyo wystawił do niego rękę, rozkładając swoje palce. Patrzył, jak niebieskooki niepewnie kładzie dłoń na tę jego i ciągnie go w stronę ich domu. Ich spacer okazał się bardziej żywy, niż Hinata się tego spodziewał. Myślał, że będą szli przez uliczkę i porozmawiają o siatkówce lub szkole, a tymczasem okazało się, że mieli więcej do powiedzenia, niż mógłby przypuszczać.

- Nie rozumiem Hinata.

- Czego znów nie rozumiesz?

- Nie powinieneś się zatrzymywać. Jeśli chcesz wygrać, musisz iść do przodu. Rozumiesz? Do przodu! Więc dlaczego stoisz cały czas w miejscu.

Hinata odwrócił się do niego i uśmiechnął się szeroko, podczas gdy jego policzki zabarwiły się na delikatnie czerwony kolor.
- Ponieważ czuję, jakbym już wygrał Kageyama.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Witajcie!
Nikt się zapewne nie spodziewał rozdziału i się wam wcale nie dziwię.
Jednak na szczęście wróciłam ( choć mam mniej czasu niż wcześniej. Zbliżające się powoli matury, praca oraz szkoła mnie wykańcza ).
Dziękuję wam za to, że jesteście i możecie się cieszyć z rozdziału razem ze mną <3
PS. o której to czytacie? Bo ja wysyłam to o godzinie 0.
~ Disa

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top