Rozdział 23 ) Co się stało na hali?

– Jego czym? – spytał cicho Shigeru, spoglądając na Shoyo. Pomarańczowowłosy w odpowiedzi, przysunął się bliżej Kageyamy, spuszczając wzrok na ziemię. Nie był w stanie dokładnie określić jakie uczucie nim targają, ale zdecydowanie należało do nich zmieszanie i niezręczność. Czuł potrzebę, aby przeprosić Amegafuru, ale nie wiedział za co. Może pomyślał, że siatkarz chce czegoś więcej, kiedy zostawił mu jego numer?

– Jesteś głuchy czy głupi? – spytał czarnowłosy, a jego głos był bliski nieprzyzwoitego warczenia. Nie chciał się tłumaczyć przed sobą, bo to i tak nie miałoby sensu. Nie jest sędzią swojego własnego życia i nigdy nie będzie wiedzieć co jest dobre. W każdym razie, ten jeden alfa strasznie podnosił mu ciśnienie. Gdyby mógł, zasztyletowałby go wzrokiem. I był temu całkiem bliski, ale poczuł jak niższy bezradnie ciągnie rękaw jego bluzy. Jak dziecko, które oznajmia mamie, żeby szli dalej. Uśmiechnął się w duchu, patrząc na twarzyczkę Shoyo. Nie było dane nigdy mu tego powiedzieć, ale uważał, że Hinata jest...

– A ty niewychowany – odparł spokojnie zielonooki, przerywając tym samym ciąg myśli młodszego siatkarza. Siatkarz złapał mniejszą rękę chłopca bez żadnego ostrzeżenia i zaczął ciągnąć go w stronę jego roweru. Był pewien, że jak zawsze środkowy na nim przebył drogę. I się nie mylił. Puścił jego dłoń dopiero wtedy, kiedy na wystarczającą odległość odeszli od tego dziwnego chłopa i nie było go w zasięgu ich wzroku. Ulga udzielająca się na twarzy Kageyamy, była wręcz nie do opisania. Nienawidził, kiedy ktoś pozostawiał na nim zapach. Przez więź te zapachy są niezbyt przyjemne, a wręcz odpychające. To tak jakby został czymś skażony. 

– Nie mogłeś znaleźć sobie normalnych przyjaciół? – Tobio zwrócił się do pomarańczowowłosego chłopca, rozmyślającego nad niebieskimi migdałami. On w odpowiedzi zmarszczył brwi i uklęknął przy swoim rowerze. Zaczął go rozpinać, mimo że czarnowłosy wciąż czekał na jego odpowiedź. Powoli uniósł się, chowając zapięcie do torby. Wyprowadził go ze stojaka i nie minęło dużo czasu zanim zaczęli iść w stronę bramy.

– Daj spokój Kageyama – mruknął cicho chłopak, widząc, że wyższy czeka na odpowiedź. Niestety nie był w stanie mu jej dać. Kim był, aby oceniać jego przyjaciół? To było strasznie niefajne do tego stopnia, że aż obraźliwe dla jego przyjaciela. Nie rozumiał go, to fakt. Jednak czy to coś złego? Niebieskookiego też do końca nie rozumiał, nawet jeśli myślał kiedyś,  że jest całkiem prosty do rozpracowania. 

– Co cię znów ugryzło? Ja tylko nie chciałem, żeby cię wykorzystał – warknął gardłowo, spoglądając na niego kątem oka. A ten wzrok nie należał do jednych z najprzyjemniejszych. – Alfa, która doczepia się zajętej omegi... Nie wydaje ci się to dziwne?

– Nie jesteśmy w związku Kageyama, nawet jeśli mnie ugryzłeś trudno mówić, że jesteśmy parą – odparł Hinata, coraz bardziej nie rozumiejąc swojego partnera. Przecież nie spotykali się, nie chodzili na randki ani nic z tych rzeczy. Z dnia na dzień rozgrywający zadziwiał go coraz bardziej. To tak jakby jego umiejętności siatkarskie nie wystarczyły, by go zainteresować swoją osobą. 

– Całowaliśmy się – mruknął pod nosem czarnowłosy. Sam nie wiedział czy powinien być z tego dumny, czy raczej zakopać tą wiadomość pod piachem. Nie był zgorszony tym faktem, ale i nie odczuwał radości wspominając o tym. Była to bowiem dla niego rzecz naturalna, taka którą wykonują zwykli ludzie. 

– No tak, ale to był wypadek – wymamrotał pod nosem, gdy jego policzki przybrały jaskrawy kolor. Jasny kolor pasował mu do włosów o rudawo-pomarańczowej barwie. Jego dłoń skierowała się do tyłu głowy, wplątując palce między końcówki włosów. Wyższy tylko spojrzał w oczy środkowego, które wypełnione były niepewnością i obawą. Brzmi jakby był pewny wszystkiego, ale tylko jego oczy znały prawdę. Nie bez powodu mówi się o oczach jako zwierciadle dusz.

– Wypadek czy nie stało się – podsumował rozdrażniony niebieskooki, ruszając w stronę bramy. Jednak nie odsunął się od swojej omegi na więcej niż dwa kroki. Nie był w stanie powiedzieć czemu, ale bał się, że coś mu się stanie. A on będzie zbyt daleko, by cokolwiek zrobić. Taka niemoc sprawiała, że wariował od środka. Chciał, żeby starszy był na wyciągnięcie ręki. Bał się, że kiedy się odwróci, nie zobaczy go już więcej. Nie zobaczy jego radosnych oczu, ekscytacji i promiennego uśmiechu.

– Nigdy nie powiedziałem, że żałuje tego wypadku – powiedział na odchodne brązowooki, ciągnąc ze sobą rower. Czarnowłosy jednak nie dał za wygraną i ruszył za licealistą, by wciąż iść przy nim. Mieli jeszcze trochę czasu, nim dotrą do rozwidlenia ich dróg. Wydawało im się to jak rozstanie, ale na następny dzień znów się ścigali o pierwszeństwo na treningach. I tak było codziennie, aż do pewnego dnia. Dnia, w którym Daichi wyrzucił go z boiska. Wydawać się mogło, że powód był błahy, ale za tym kryło się coś głębszego.

Pamiętał tą feralną dobę jak za mgłą, tak jakby został tylko on. W tracie meczu poczuł nagły przypływ złości i zaczął wydzierać się na każdego gorzej niż kiedykolwiek robił to Kageyama. Z początku Noya próbował uspokoić młodszego, ale ten go odepchnął. Jego zapach robił się coraz gęstszy i mdły, a swąd był wręcz nie do wytrzymania. Tak jakby cała zgnilizna świata objęła jego ciało. Coraz więcej osób się źle czuło, ale nie potrafili zostawić swojego przyjaciela w potrzebie. Pierwszym, który zemdlał od braku powietrza był Sugawara, który od zawsze miał słabą odporność. Daichi przestraszył się wtedy i poszedł wraz ze swoim ukochanym na świeże powietrze. Tsukishima widząc to, wyprowadził stamtąd siłą Yamaguchiego, w końcu ich to nie dotyczyło. Jedynym, który nie poczuł się źle był Kageyama, ale był zadziwiająco cicho. Jakby bał się przerwać te dziwne zachowanie. Noya-san powoli kaszlał, trując się dymem wypuszczanym przez pomarańczę w ubraniu siatkarstkim. Asahi nie potrafił narazić Noyi na to niebezpieczeństwo i również zniknęli za masywnymi drzwiami. Hinata czuł wtedy pustkę, jakby jego serce właśnie zostało wyrwane i zagryzione na strzępki. Ból psychiczny nie ustępował. Czuł się obdarty z wszelkich myśli, emocji, uczuć. Sam nie wiedział co tak naprawdę czuje. Dreszcze? Mrówki chodzące po jego ciele? Pełzające pod ubraniami poczucie winy? Nie był w stanie siebie kontrolować, ale był jeszcze Kageyama. Patrzył się na niego bez większej mimiki twarzy, po prostu tam stał. Był tam, mimo że za mgłą. 

– Żyjesz? – usłyszał cichy szept przy uchu, na co jego ciało widocznie drgnęło. Czuł ciepło na policzkach pozostawione po oddechu posiadacza. Jego mózg rozdzierały sceny, które mnożyły się w jego głowie. Sugawara leżący pod ścianą, walczący o oddech Noya-san i Tsukishima patrzący na niego jak na potwora. Jego wargi zaczęły mimowolnie drżeć, a mózg nie potrafił wytrzymać natłoku tych scen i informacji. Odrobinę się zachwiał, prawie wpadając pod swój własny rower. – Uważaj Hinata. 

Po chwili Kageyama zatrzymał się, tym samym blokując ruch rudowłosego. Zabrał od niego torbę i rower, a następnie skierował się z nim w stronę jego domu. Ominęli ich znaną przecznicę, przy której zawsze się ze sobą żegnali i ruszyli dalej. Shoyo chciał złapać ramię wyższego i powiedzieć, że da sobie radę sam. Jednak pewny był tylko tego, że tak naprawdę nie jest niczego pewny. Z lekkimi rumieńcami złapał za drugą część roweru i zaczął prowadzić go wraz z Tobio. Słońce powoli zachodziło, tworząc wokół nich ciepłą atmosferę. Żaden z nich nie potrafił nic w tej chwili powiedzieć, byli jednak pewni, że myślą o tym samym. Ani jeden, ani drugi nie chciał by ta trasa się kiedykolwiek skończyła. Nie dopóki idą przez nią razem.

– Kageyama? – zaczął Hinata, próbując dobrać jak najlepsze słowa do tej rozmowy. Może mistrzem prowadzenia dyskusji nie był, ale zależało mu na tym, żeby jego słowa brzmiały formalnie. – Moja mama powiedziała, że jeśli tylko chcesz możesz przyjść do mnie na obiad. Chyba podekscytowała się na wzmiankę, że mam bliskich sobie ludzi. Nie pamiętam kiedy była aż tak rozpromieniona.

– Więc nie możemy jej zawieść, prawda? – spytał spokojnie Kageyama, skubiąc palcem pasek od torby. Spojrzał ukradkiem na starszego, który również był zadowolony z tego pomysłu. Jego tym bardziej nie chciał wystawić do wiatru. Rozbawienie powitało jego myśli. – A będzie mleko?

Z początku brązowooki przytaknął pełen podekscytowania. Jeśli szczęście jego matki miałoby wynikać z poznania czarnowłosego gbura, mógłby zaryzykować. Dopiero kiedy usłyszał drugą wypowiedź, zaśmiał się cicho pod nosem i odrzekł:
– Ostatnie resztki wypiłeś, a miały iść dla bezdomnych kotów.

– Kenmę i Kuroo ugościsz kiedy indziej – mruknął pod nosem niebieskooki, poprawiając sobie torbę jednym szarpnięciem ramienia. Coraz bardziej zbliżali się do domu pomarańczowowłosego, a okrężnej drogi jak nie było, tak i nie ma. Chociaż gdyby taka była, z pewnością skręciliby w jedną z takich uliczek. – Poza tym, koty sobie same poradzą.

– Tak jak i ty – odpowiedział Hinata, czując jak wszelkie deszczowe chmury znad jego głowy zmieniają się w coś pięknego. Trzepoczące uczucie w brzuchu, które rozprzestrzenia się po jego kościach. Gęsia skórka w miejscach, które dotknął przypadkowo rozgrywający. Miłe uczucie, kiedy tylko zwracał się do niego skrótem. A najważniejsze było to, jaką melodię grało jego serce, będąc blisko niego. Zamrugał, obserwując swoje czubki butów. Czy to naprawdę mogło się stać? Czy był zakochany?

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Przepraszam, że zostawiłam was z takim niedosytem. Mam nadzieję, że ten rozdział stał się jednym z lepszych, które przeczytaliście. Życzę wam miłego dnia, powodzenia dla maturzystów i w szkole. Dziękuję za każdy ślad, a zwłaszcza za komentarze i gwiazdki.
Rozdział z dedykacją dla niv0nieznana
Do przeczytania gwiazdki <3
~ Disa

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top