Rozdział 17 ⟩ Pocałunek

Odkąd Hinata wrócił ze szkoły zmagał się z konsekwencjami, jakie towarzyszyły ugryzieniu jego gruczołu. Nie potrafił doszukać ciepła w żadnych kocach, ani innych miękkich zamiennikach. Myśli skupiały się wyłącznie na jego alfie i były tak natarczywe, że nawet nie mógł na choć trochę o nim zapomnieć. Wokół jego nosa wciąż kręcił się jego zapach, mimo że nawet go nie dotknął. Sam nie rozumiał co się dzieje. Kiedy czuł ten zapach czuł się naprawdę bezpieczny, lecz bez niego czuł przytłaczający smutek i osamotnienie. 

Pomarańczowowłosy schował głowę pod poduszkę, tłumiąc tym samym wołanie matki z góry. Chciał ograniczyć z nią kontakt, bynajmniej na razie skoro sam nie wie co mu się dzieje. Rodzicielka okazywała często zbyt dużą troskę, która czasem okazywała się bardziej odpychająca niż pomocna. Ale Shoyo nie miał jej tego za złe i bardzo dobrze wiedział, że chce go wspierać. Jego rodzina nie kłóciła się, ani nie sprawiała sobie różnych przykrości. Czuł się tutaj naprawdę dobrze i nie chciał się stąd nigdy wyprowadzać.

– Czemu on tak bardzo mąci mi w myślach? – spytał sam siebie brązowooki, układając się na prawym boku. Do piersi przycisnął małą różową poduszkę, zaciskając powieki. Próbował zasnąć, ale w jakiejkolwiek otchłani po zamknięciu powiek by się nie znalazł i tak słyszał, widział, a nawet czuł na sobie wzrok Kageyamy. To tak jakby padł ofiarą prześladowania, a paranoja zaczęła dopadać jego umysł. Wariował, ale zamiast swojego rozsądku zamierzał zrzucić do na ugryzienie, stające się powoli coraz większym utrapieniem.

Wstając następnym rankiem, czuł jakby nie do końca doszedł do siebie po tym wszystkim. Gdyby nie to, że powrócił do drużyny, najchętniej schowałby się pod kołdrą i spod niej nie wychodził. Będąc zapalonym siatkarzem, nie mógł odpuścić przyjścia oraz przemęczenia się przez wszystkie nużące zajęcia. 

Przyjazd do szkoły również nie wydawał mu się zbyt emocjonujący, choć zdecydowanie wypełniony był irytacją. Jak można jechać bez skupienia przy głównych ulicach? To było jedno wielkie zaproszenie do wizyty w szpitalu i jednogłośne "potrąć mnie" z jego strony.

Podczas lekcji udało mu się porozmawiać z Marią i poznał również innego ucznia, który nazywał się Shigeru Amegafuru. Jego imię wzięło się od jego czarnych bujnych włosów. Był betą, lecz mimo tego dochodził od niego delikatny zapach skoszonej trawy połączony ze świeżymi opadami deszczu. Zastanawiał się wtedy co myślała jego mama, dając mi na imię Shoyo.

Po lekcjach Shigeru zostawił mu swój numer telefonu, w razie co. Był bardzo ostrożny, ale nie to było przyczyną takiego zachowania. Zdążył polubić wyrzutka klasowego, który zamiast mózgu dostał piłkę od siatkówki. W zamian dziesiątka Karasuno zostawiła mu swój numer.

Podobnie co do wczoraj wraz z Mari poszedł w stronę swojej hali, potem się z nią rozłączając. Tym razem nie zamienili ani jednego słowa, choć wystarczało im jedynie swoje towarzystwo. W dodatku ciemnowłosa nie wyglądała na zbyt rozluźnioną dzisiejszego dnia, więc rudowłosy po prostu dał jej upragnioną chwilę spokoju.

– Witajcie! – rzucił Hinata, wchodząc powoli do sali. Noya podbiegł do niego z zawrotnym tempem, natychmiast wciągając go na drewniane deski. – Co się stało Nishinoya-senpai?

– Kageyama on... Nie jest za bardzo sobą. Jednak, gdy tylko poprosiliśmy go, aby poszedł do domu, natychmiast zaczął wrzeszczeć – podzielił się wiadomościami najniższy z drużyny, nie ciesząc się tym razem.

– Czym się to różni od innych dni? – spytał ironicznie Shoyo, wywracając oczami. Kageyama jak Kageyama. Trochę pokrzyczy i się zdenerwuje, aż w końcu wszystko z niego wyleci.

– Tym razem jest gorzej Hinata... – mruknął z powagą Libero, spoglądając mu prosząco w tęczówki. Wiedział, że jedynym, który będzie w stanie go uspokoić będzie odrobinę wyższy kolega z drużyny.

– Król nie dostał pocałunku królowej na dzień dobry i zachowuje się jakby wstał lewą nogą – odparł Tsukishima bez wyrazu, idąc w stronę pokoju klubowego. Każdy zignorował jego uwagę, która była swego rodzaju czystą kpiną.

– Dobrze, porozmawiam z nim. Ale nie jestem całkiem przekonany, że cokolwiek to da – powiedziała poddanym tonem głosu omega, a następnie podążyła w stronę Kageyamy, który odbijał piłkę od ścianę.

Skóra mężczyzny wydawała się nieco bladsza niż zazwyczaj. Na jego twarzy widniał grymas. Tutaj nic się nie zmieniło. Oczy skupione były na swoim celu, co wcale się nie zmieniło. Nawet jeśli nie chodziło o siatkówkę, Tobio nienawidził, gdy cel zniknął mu sprzed oczu, kiedy tak wiernie go śledził. Ten obraz najeżył włosy na głowie Shoyo i nie był już tak pewny, czy chce rozmawiać ze swoją alfą.

– Kageyama, co ci się dzieje? – spytał Hinata, spoglądając z jakim okrucieństwem traktował piłkę. Powieka niebieskookiego zadrżała, lecz ten nie ugiął się pod jego wzrokiem. Prawdopodobnie zbyt długo przebywał ze swoim rozgrywającym, by się tego bać, ponieważ nie robiło to na nim wrażenia. Odebrał mu piłkę, by ten zwrócił w końcu na niego uwagę.

– Oddaj mi ją – warknął, będąc już całkowicie sfrustrowanym. Pomarańczowowłosy pokręcił głową, trzymając piłkę jak największy skarb, tak szczelnie, by nawet tajfun mu jej nie wyrwał. 

– Uspokój się Kageyama. Nie wiem co ci się stało, ale jesteś o wiele bardziej nie do zniesienia niż zawsze – przemówił brązowooki, obserwując licealistę z uwagą. Nie wiele minęło, póki Daichi ogłosił rozgrzewkę. Shoyo dotknął ramię ciemnowłosego, aby go zatrzymać, ale jego dłoń została brutalnie zepchnięta. – Czemu zachowujesz się tak dziwnie?!

– Dziwnie, czyli jak? – spytał zirytowany Tobio, czując jak zaczyna wrzeć. Nigdy wcześniej nie czuł się tak rozdrażniony głupotą swojego przymusowego współmałżonka. Czy on naprawdę był taki głupi, czy udaje. Zacisnął jego nadgarstek w okrutnym ścisku i pociągnął go w stronę pokoju klubowego. Popchnął go na ścianę i go do niej przybił. Nie wyobrażał sobie pocałować jego miękkich ust, jednak tak bardzo w tej chwili tego pragnął. Spojrzał mu w oczy z bliska, doszukując się w nich odrobiny strachu, jednak takiego nie znalazł. – Mógłbym ci zrobić krzywdę! Jestem potworem... A ty... ty... Jak możesz się mnie nie bać?

I w tej chwili niebieskooki wyglądał bardziej jak dziecko, które nie rozumie co się dookoła niego dzieje, niż jakikolwiek zbrodniczy stwór. Atakujący nie rozumiał, dlaczego jego przyjaciel się tak zachowuje. Przecież nigdy nie nazwałby go krwiożercą. Nawet nie przyszło mu to do głowy. Był zdezorientowany słowami chłopaka. Jego twarz zgrymaszona była we wściekłości, jednak po oczach mógłby stwierdzić, że zaraz się popłacze. Nie sądził też, że zacznie mu się zwierzać, ale nawet gdyby tak się stało, to pewnie było spowodowane nagromadzonymi się uczuciami, bądź rosnącą wściekłością.  

– Możesz mi powiedzieć co ci się stało – szepnął cicho chłopak, gdy jego podbródek został uniesiony siłą. Ich wzrok się spotkał, a para tęczówek wpatrywały się w siebie zachłannie. Wpatrywali się w siebie tak z ognikami ukrytymi w oczach jak para, która nie widziała się od dłuższego czasu. Twarz Kageyamy zbliżała się do Hinaty, jakby próbował zatopić się w jego oczach jak najgłębiej i nigdy się z nich nie uwolnić. 

Była to idealna sytuacja, by ktoś przyszedł się napić, albo sprawdzić czy już się nie pozabijali. Ale tak nie było. Tym razem nie było osoby, która przerwałaby im ten zmysłowy moment. Wszystko co zrobili były dotąd impulsywnymi ruchami. Chcieli tego, ale nie byli w pełni świadomi tego co robią. Tobio zakrył usta niższego chłopaka swoimi, a w uszach szumiał mu szczęśliwy warkot alfy, którą był. 

Pierwszą osobą, która odzyskała świadomość był Shoyo. Zauważył co tu się dzieje, kiedy kolega z drużyny włożył język w jego usta. Otworzył oczy z przerażeniem, starając się wyrwać, jednak zmierzył się tylko z gniewem wciąż upojonej pozornym zauroczeniem. Jego nadgarstki zostały przybite do ściany tak, by nie mógł nigdzie uciec. W wyniku dużej szarpaniny niebieskooki odsunął swoją twarz od twarzy mniejszego, jednak jego dłonie wciąż przyciskały delikatnie opuchnięte nadgarstki o szorstką powierzchnię.

– Co ty wyprawiasz Kageyama?! – spytał brązowooki czerwony ze złości, ale i z zawstydzenia. Przed oczami widział delikatne migotanie, a głowa delikatnie pulsowała mu z bólu. Ich feromony zmieszały się, przytłaczając świeże powietrze. Starał się coraz bardziej wyrwać swoje ręce z silnego uścisku, lecz te coraz bardziej bolały z każdą nową próbą. Żelazny uścisk spełniał swoją rolę.

– Widzisz Hinata? Nie potrafię się opanować... Nie wiem co się dzieje... ale zazwyczaj miałem nad sobą panowanie. Natomiast teraz wydaje mi się, jakbym nie był sobą – mruknął do siebie większy, puszczając jego nadgarstki. Ten bezceremonialnie upadł na tyłek, zbyt zmęczony by ustać na nogach. Spoglądał z góry w oczy Tobio, które były puste i nic sobą nie wyrażały. Przestraszył się odrobinę, nie poznając w nim swojego kolegi.

Młodzieniec delikatnie rozmasowywał opuchnięte nadgarstki, czując delikatne łzy w oczach. Czas znów spowolnił swój obieg, a wszystko widoczne było jak za plastikową zasłoną. Kiedy rozgrywający zdążył się uspokoić, wreszcie zwrócił uwagę na zapłakanego chłopca, siedzącego na podłodze. Uklęknął przy nim i objął go mocno, nie odzywając się już więcej. Wystarczająco zepsuł, ale unikał tematu jak ognia. Czy mama nie powiedziała Shoyo, by nie wtrącać się w nie swoje sprawy?

– K-Kageyama? – szepnął rudowłosy, gdy został nagle przyciśnięty do klatki piersiowej swojego rywala. Ich relacja zaczęła robić się naprawdę skomplikowana i nawet on za nią nie nadążał, chociaż biegał naprawdę szybko. Zamknął delikatnie oczy, pozwalając sobie nie myśleć o niczym przez dobry moment. Nie miało znaczenia już nic, prócz ramion i zapachu jego ukochanego. 

– O tym właśnie mówiłem – powiedział szorstkim półszeptem wprost do jego ucha. Policzki brązowookiego od razu oblazł rumieniec i wyglądał z nim naprawdę zabawnie. Mimo słów Tobio wciąż siedzieli na podłodze przytuleni do siebie ciasno. Czuli się dobrze, będąc tak blisko siebie i choć nie powiedzą tego słowami, naprawdę siebie potrzebowali.

– Hinata! Kageyama! Wszystko dobrze? – Zza drzwi było słychać głos Daichiego. Jak poparzeni wstali z podłogi, odsuwając się od siebie. Na policzkach Hinaty, wciąż widniała czerwień, ale o wiele mniejsza niż wcześniej. Kiedy kapitan drużyny otworzył drzwi, chłopcy wyszli z pomieszczenia jakby nigdy nic się tam nie stało. Tak jak gdyby wyrzekli się całej sytuacji, która miała tam miejsce.

– Co miałoby być nie tak? – spytał przez ramię Shoyo, a jego zdenerwowany ton głosu nie zdążył umknąć przed kapitanem drużyny. Powinno mu ulżyć, że na czas zdążyli się od siebie odsunąć, ale  ukojenie nie nadeszło. Niebieskooki również zdawał się podzielać nastrój chłopca obok. Trzecioklasista spojrzał z powątpiewaniem na chłopców, po czym zaczął trening. 

Z początku wszystko było dobrze, jednak kiedy zaczęli ćwiczyć przyjmowanie i odbijanie piłki ból jaki odczuwał Hinata był nie do opisania. Zwłaszcza kiedy musiał wyprostować opuchniętą rękę. Opadł na ziemię, gdy piłka trafiła w siatkę, po czym upadła na ziemię i odbiła się od niej kilka razy. 

Sugawara potrzebował chwili, by zauważyć stan rąk chłopca. Po doszukaniu się w nich przyczyny problemów Hinaty bez słowa pociągnął go w stronę pokoju klubowego. Niektórzy graczy z zaskoczeniem spojrzeli na drzwi, za którymi zniknęła dwójka kruków. Były też wyjątki, które od razu zauważyły stan mniejszego ucznia i podejrzewali kto go tak urządził. Kageyama musiał mierzyć się z kilkoma nieprzychylnymi wzrokami w jego stronę. Zdenerwowanie Tobio rosło, gdy zauważył jak Sugawara zabiera JEGO omegę. W porę się uspokoił, choć mały zalążek zazdrości wciąż pozostał w jego sercu.

..................................................................................................

Czemu to jest takie gówniane? Nawet pocałunek muszę zepsuć...
Eh... Nie ważne. Nie przyznaję się do tego sztucznego gówna, choć zajęło mi dużo czasu by to napisać. Powinnam zacząć uczyć się matematyki, na lepsze by mi wyszło. 

Dziękuję jak dotrwałeś tutaj ( znaczy, nawet nie wiem czemu tutaj jesteś ).
Nie mniej jednak dziękuję za gwiazdki i komentarze.
PS. Powodzenia ósmoklasiści na angielskim ~

Do przeczytania gwiazdki,
~ Disa

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top