Rozdział XXXI, w którym szukamy naszego świętego spokoju
Hey, from here on out
Friends are going to be hard to come by
Left us wondering what it all was about
He had it easy man he chose the hard way
Walk that old lonely road in a shadow of a doubt
Hey, from here on out
Let the bugle blow a song of peace time
Left us wondering what it all was about
You may deny it but you carry it with ya
Down that old lonely road in a shadow of a doubt
Yeah, from here on out*
23 września 2018 roku
To było tylko jedno cholerne zdjęcie. Jedno zdjęcie, a tyle kłopotów.
Ktoś cyknął mnie i Huberta pod supermarketem. Ja otwierałem bagażnik i chyba właśnie powiedziałem coś głupiego, bo Kociak opierał się o bok samochodu, śmiejąc się. To była całkowicie niewinna i właściwie dość sympatyczna fotka. Tak czy inaczej wystarczyła, żeby zrobić nieco zamieszania. Zdjęcie obiegło internet z prędkością światła. Niby nie powinno wzbudzić zbytnich emocji. Sam fakt został już wypowiedziany głośno, głównym bohaterem byłem ja, gdzieś tam padło imię Huberta, więc wydawałoby się, że zobaczenie nas razem byłoby już oczywistą oczywistością. Nic bardziej mylnego.
- Wyobrażasz sobie, że ten ktoś... ta dziewczyna, która jako pierwsza wrzuciła to zdjęcie na swojego Twittera... napisała, że jest „wierną fanką"? - zapytałem z niedowierzaniem, nie odrywając wzroku od ekranu.
- Co?! - zawołał Hubert z kuchni. Przewróciłem oczami.
- Napisała, że jest fanką ! - odkrzyknąłem, po czym usłyszałem jego śmiech.
- No to masz fankę, z pewnością jesteś w stanie to przeżyć - odparł beztroskim tonem.
- Nie mam fanki, my mamy fankę - poprawiłem go z lekką paniką w głosie. - Nigdy nie zrobiłem niczego, żeby zasłużyć sobie na fankę!
Hubert znowu się roześmiał, wchodząc do salonu i stawiając przede mną kubek z kawą, a samemu zabierając się za rozwieszanie prania.
- Przywykniesz, fani nie są źli, naśladowcy są o wiele gorsi - stwierdził z pełnym przekonaniem w głosie.
- Po prostu... to wydaje się niewłaściwe - dodałem niepewnym tonem. - To znaczy... nie chciałbym skupiać tego na swojej orientacji seksualnej, wolałabym być oceniany za to, co robię. Gdybym nie wyszedł z szafy, byłbym dla nich tylko kolejnym nudnym facetem gadającym o polityce...
Kociak zaczął kręcić głową jeszcze zanim skończyłem zdanie.
- Daj spokój, przecież wiedziałeś, że to będzie tak wyglądać. Teraz to jest część twojego wizerunku. I ta część będzie wpływała na opinie o tobie...
Westchnąłem cicho, znowu skupiając się na ekranie i skrolując bezmyślnie komentarze na Onecie. Przestałem słuchać tego, co Kociak mówił.
karol77: no dobra rozumiem jeszcze to ze powiedzial, ale zeby jeszcze się z tym obnosic?
gość: sieją zgorszenie obłapiając się na ulicy
as: gratulujemy partii pederastow. TYM chcecie zawojowac?
normalność rządzi: wypieprzyć wszystkich lewackich homozboków, niech sobie zrobią swoje państwo, a jego koronują na króla tej tęczowej krainy
mario666: dajcie już spokój z tym pedziem, po chuj go lansują, nie mogę już na niego patrzeć
prawda: pewnie wam laske robi ze nie mozecie przestac o nim pisac
dodo: boże, współczuję wszystkim gejom w polsce... Kuba, 3maj się i rób swoje!
tola: będę się modlić za niego
antrop: za swój mózg lepiej się pomódl
gość: powinien mieć na tyle przyzwoitosci zeby pojsc utopic się w rzece.
deedee: co to w ogole za nowy stwor?
gość: wiceprzewodniczący socjaldemokratów
deedee: teraz te dewiacje przechodza do polityki? to nie szołbiznes! ten kraj schodzi na psy...
gość: jedyny człowiek, który czasem jeszcze gadal z sensem w tym bagnie, a okazuje się, ze ciota... emigruje
pompon: uwaga! gówno mnie obchodzi, z kim on sypia. dziękuję za uwagę.
oj: opozycja = dupodajki... ktoś jeszcze ma jakieś wątpliwości?
Karo: przynajmniej jego facet jest hot, więc coś tam wygrał
dallas: jak dobrze ze tacy ludzie nie maja dzieci
bee: mądry facet. Szacun. Łódź pozdrawia pana Matysa.
Peter: właśnie zjadlem sniadanie, ide je wyrzygac a potem pozywam onet
gość: bardzo fajna para. a wy wszyscy macie poprzestawiane w głowach
gość: ja pierd.le, co za chory kraj
- Hej, słuchasz mnie? - dotarł do mnie nagle głos Kociaka, który najwyraźniej przez cały czas monologował. - Co ty tam robisz? - Hubert podszedł do mnie, po czym zajrzał mi przez ramię. - Czyś ty zwariował? Po cholerę czytasz te bzdury?
- Nie wiem, ale nie mogę się powstrzymać - odparłem rozkojarzonym tonem.
- O, ten nas lubi - powiedział nagle, wskazując palcem. - O, jak słodko, uważa, że „nie dość, że masz rozum, to jeszcze jesteś szczery i skromny"... Zaczynam być zazdrosny. O, albo ten... „oby twój syn był pedałem" - zacytował, parskając śmiechem. - Też ładnie.
- Cieszę się, że cię to bawi - stwierdziłem suchym tonem, zamykając klapę laptopa i odwracając się do niego. Hubert wyszczerzył zęby, opierając się o mój fotel.
- Daj spokój, kochanie... - zaczął, przyciskając usta do czubka mojej głowy. - Tak właśnie działa internet, nie jesteś tutaj żadnym wyjątkiem, oni tam po prostu siedzą i tylko czekają, aż będą mieli okazję wylać z siebie całą swoją gorycz, bo są malutkimi, smutnymi ludźmi, którzy nie mają nic lepszego do roboty. Jeśli już musisz przejmować się czyjąś opinią to przejmuj się opinią tych, którzy coś sobą reprezentują - dodał, opierając policzek na czubku mojej głowy.
Kiedy przez kilka sekund nie odpowiadałem, Hubert odwrócił mój fotel i bezceremonialnie usiadł okrakiem na moich kolanach, obejmując mnie ramionami i przeczesując palcami moje włosy. Przymknąłem oczy, od razu czując, jak uchodzi ze mnie napięcie.
- I wiesz, co jeszcze? - dodał konkretnym tonem. - Chciałeś być politykiem. Kiedy jesteś politykiem, możesz być albo niewidzialny, albo hejtowany. Więc gratulacje z powodu dołączenia do tej drugiej grupy. Ale czasami... czasami możesz też zacząć być lubiany , chociaż to graniczy z cudem, bo ludzie nie lubią polityków. Z reguły. Ale ci ludzie... - wskazał kciukiem na zamkniętego laptopa. - Jasne, że większość z nich to desperaci, którzy obrażą każdego, żeby tylko poczuć się lepiej, ale ci desperaci sprawiają, że ludzie myślący czują się w obowiązku, żeby cię bronić. A jak tak dalej pójdzie, to za chwilę zaczną cię lubić. I to nie jest tak, że oni wcześniej wiedzieli, co masz do powiedzenia, a teraz nagle okazało się, że jesteś gejem. Oni dowiedzieli się, że jest jakiś gej, więc teraz sprawdzą, co ten gej ma do powiedzenia. Zwykła ludzka ciekawość. Tak czy inaczej efekt jest taki, że cię usłyszą. Więc jak dla mnie, biorąc pod uwagę, że celujesz w konkretny target ludzi, którzy generalnie nie mają nic do gejów, bo u całej reszty i tak już jesteś stracony... Nie mogliby zrobić ci lepszej reklamy.
- Więc teraz to hejterzy robią mi przysługę? - upewniłem się, wewnętrznie zastanawiając się nad tą pokrętną logiką.
- Jasne, że tak. Bo oni nadal nikogo nie obchodzą, a ty jesteś wszędzie. Chyba, że to nie był twój cel i tak naprawdę chciałeś zostać w cieniu i snuć sobie w spokoju swoje polityczne rozważania. Bo jeśli tak, to zjebałeś - dodał beztrosko. Parsknąłem śmiechem w jego ramię, ale po chwili spoważniałem.
- Chyba po prostu tęsknię za świętym spokojem. Chciałbym na przykład... zwyczajnie poleżeć sobie z tobą na podłodze i nic nie robić, tak jak kiedyś... Pamiętasz? Na początku? Potrafiliśmy leżeć godzinami i gadać o głupotach. Jak chciało nam się kochać, to się kochaliśmy, a potem leżeliśmy dalej i nie musieliśmy się niczym przejmować. - Uśmiechnąłem się do siebie.
- Pamiętam - odparł Hubert cichym, zamyślonym głosem, po czym nagle wstał i złapał mnie za rękę. - Chodź - rzucił rozkazującym tonem. Zmarszczyłem brwi.
- Co chcesz robić? - zapytałem z zaskoczeniem.
- Chciałeś leżeć na podłodze, będziemy leżeć na podłodze - oznajmił bez wahania, ciągnąc mnie za sobą.
- Ale ja mam dużo pracy... - zamarudziłem, mimo to idąc za nim. Kociak odwrócił się, żeby spojrzeć na mnie ze skrajnym oburzeniem.
- Dzień, w którym nie będziesz chciał kochać się ze mną na podłodze, bo będziesz wolał pracować, będzie jednocześnie datą końca świata - powiedział z przekonaniem. - I to na pewno nie jest dzisiaj - dodał, uśmiechając się znacząco.
Rany boskie, o czym ja w ogóle myślałem? Nie wiem, co ten stres ze mną robił, skoro zacząłem w ogóle zastanawiać się nad tym, czy chcę bzykać się z Kociakiem na podłodze. Zawsze chciałem bzykać się z Kociakiem na podłodze. Bez zastanowienia pociągnąłem go za sobą w dół.
- Chyba nie jest ci najwygodniej - zauważył rozkojarzonym tonem, przysysając się do mojej szyi. Odchyliłem zachęcająco głowę i zamknąłem oczy, oficjalnie przestając myśleć o czymkolwiek, co nie było ustami Huberta na moim ciele.
- Nasza podłoga w Krakowie była wygodniejsza - przyznałem. Zamruczał zgodnie, podciągając moją koszulkę i przenosząc usta na moją klatkę piersiową, a potem na brzuch. Westchnąłem cicho, czując jego ciepły oddech coraz niżej, i wsunąłem palce w jego włosy.
- Uwielbiałem naszą podłogę w Krakowie - powiedział, rozpinając lewą ręką mój rozporek i zsuwając dżinsy z moich bioder, nie przestając przy tym całować każdego odkrytego kawałka mojej skóry. Wciągnąłem głęboko powietrze, a z mojego gardła wyrwał się cichy jęk. - Powinniśmy tam pojechać niedługo. Na pewno nie jest ci bardzo niewygodnie? - dodał z udawanym zmartwieniem.
- Rany, mógłbyś się już zamknąć i zacząć odwracać moją uwagę od tego, że jest mi niewygodnie? - zapytałem z irytacją, niemal drżąc z oczekiwania. Mimo, że byłem już do tego całkowicie przyzwyczajony, zawsze niesamowicie fascynowało mnie to jego gadanie. Poważnie, Kociak był jedyną osobą, która w takiej sytuacji potrafiła rzucać komentarze typu „powinniśmy pojechać do Krakowa" albo „ładna dzisiaj pogoda".
- Hej, nigdy nie bądź niemiły dla kogoś, kto zamierza ci właśnie obciągnąć. Jeszcze zmieni zdanie i co wtedy? - powiedział z wyrzutem. Zacisnąłem wargi, żeby nie parsknąć śmiechem.
- Nie zmienisz zdania - oznajmiłem bez cienia wątpliwości. Kociak uniósł głowę i przez chwilę wyglądał, jakby się zastanawiał. Miałem ochotę mu przywalić, bo wiedziałem, że robił mi to na złość, a tak bardzo chciałem już poczuć na sobie jego usta, że miałem wrażenie, że w każdej chwili mogłem eksplodować. Uwielbiałem te usta. To były najbardziej idealne usta świata i były przecież moje, więc jakim prawem jeszcze nie robiły tego, w czym były najlepsze, tylko marnowały czas na gadanie?
- Masz rację, nie zmienię zdania - przyznał w końcu Kociak, wzruszając ramionami i uśmiechając się przepraszająco, po czym wrócił do przerwanej czynności.
Rany boskie, nareszcie. Naprawdę, czym sobie na to zasłużyłem?
Ale warto było czekać. O Boże, jak cholernie niesamowicie kurewsko warto.
***
1 października 2018 roku
- Właściwie uważam to za nieco obraźliwe - stwierdził Kociak, wycierając twarz ręcznikiem.
- Hmm? - mruknąłem pytająco ze szczoteczką do zębów w ustach.
- No bo wcześniej nie byli nadmiernie zainteresowani, wiesz, świat uważa mnie za polskie dobro narodowe, a Polska nawet nie ma świadomości tego... Zawsze tłumaczyłem to sobie tym, że Polacy po prostu nie znają się na sztuce, więc olać ich...
- Mhm - odmruknąłem zgodnie.
- No, a teraz nagle wszyscy naraz się obudzili i to twoja wina! Przypomnieli sobie o moim istnieniu nie dlatego, że jestem dobry, tylko dlatego, że jestem facetem tego polityka, co ostatnio wyszedł z szafy! I wiesz co, czuję się naprawdę dotknięty!
- Dramatyzujesz - rzuciłem nieprzejętym tonem po wypluciu wody do umywalki. - Ogól się - dodałem.
- No przecież wiem. - Hubert przewrócił oczami. - I wcale nie dramatyzuję, to jest sprawa honoru. Jak zaczynałem to nie byli zainteresowani współpracą, bo kto by ryzykował, inwestując w debiutanta. Musiałem pracować za granicą, żeby cokolwiek ugrać, a teraz, jak mam już markę i na dodatek zrobiliśmy się popularni to nagle wszyscy chcą kawałek mnie.
Odwróciłem się, żeby odwiesić ręcznik i prawie na niego wpadłem.
- Cholera, ta łazienka jest za mała dla nas dwóch - mruknąłem pod nosem. - Ważne jest to, że się wybiłeś - dodałem głośniej. - Nieważne gdzie. Jak nie chcesz pracować z polskimi galeriami to nie pracuj, nikt cię przecież nie zmusi. Ale chociaż to rozważ.
- Nie będę tego rozważał - zaprotestował Kociak, nakładając na twarz piankę do golenia. - Po pierwsze mam ich gdzieś. Po drugie to jest pod koniec października, a ja muszę być wtedy w Barcelonie. A po trzecie nie stać ich na mnie.
Parsknąłem śmiechem.
- Rany, a ja próbowałem przekonać Artura do tego, że nie jesteś snobem.
- Nigdy nie twierdziłem, że nie jestem snobem - odparł Kociak z szerokim uśmiechem.
- Nie wierzę, że to na mnie wylała się fala hejtu, a ty narzekasz, że przez to zacząłeś mieć więcej propozycji współpracy... - Pokręciłem głową. - Poza tym powinieneś wziąć pod uwagę dobre strony - dodałem, na co Hubert spojrzał na mnie jak na idiotę.
- A jakie tu mogłyby być dobre strony?
- Na przykład to, że gdybyś wziął tę wystawę w Gdańsku to może zacząłbyś pracować częściej w Polsce...
- A czemu miałbym chcieć pracować w Polsce? - zdumiał się Kociak. Zacisnąłem usta.
- Hm, no nie wiem... bo ja tu jestem? - mruknąłem ironicznym tonem. Hubert zamrugał.
- Hej... okej, to nie miało tak zabrzmieć. Jasne, że byłoby super, gdybym mógł być częściej w domu, ale trzeba zrobić jakiś bilans plusów i minusów...
- Jak dla mnie to byłby całkiem duży plus. Nie wiem, jak dla ciebie - prychnąłem opryskliwie i zobaczyłem w lusterku, jak Kociak przewraca oczami. - Poza tym mógłbyś to nawet zrobić pro bono, tak dla wizerunku. To nie tak, że brakuje nam pieniędzy albo będzie brakować jeszcze przez jakiś czas.
- Mojego wizerunku czy twojego? - zapytał nieco złośliwie.
- Jednego i drugiego.
- Sorry, ale mam lepsze rzeczy do roboty niż poprawianie twojego wizerunku - odparł, wyraźnie zaczynając się irytować, przez co ja też zacząłem się irytować.
- Dobra, to jedź sobie. Szerokiej drogi - mruknąłem obojętnie.
- Kuba, daj spokój - rzucił zmęczonym tonem. - Ile razy możemy prowadzić tę samą dyskusję...?
- Po prostu nie rozumiem, dlaczego nie mógłbyś raz odpuścić. Raz ! Zwłaszcza, że nie siedziałbyś bezczynnie, miałbyś przecież co robić. Tu już nie chodzi o to, że musisz jechać, mamy zupełnie inną sytuację, kiedy mógłbyś zostać, ale wyjeżdżasz i tak - powiedziałem, czując się coraz bardziej wkurzonym. Dlaczego to nie mogło do niego dotrzeć? - To jest bardzo proste, Hubert: odpuszczasz Barcelonę i zostajesz w domu na parę miesięcy, żeby zrobić wystawę tutaj. Dobrze wiesz, że będziesz miał dziesiątki kolejnych wystaw, to nie jest tak, że one się kiedykolwiek skończą, więc ty nic na tym nie tracisz, a ja zyskuję to, że mogę spać spokojnie w nocy.
- A czemu miałbyś nie spać spokojnie? - zdziwił się Kociak, po czym nagle zdał sobie z czegoś sprawę. - Dobra, gadaj, o co tak naprawdę chodzi i czemu uparłeś się akurat na ten jeden wyjazd?
- Chodzi o to, że w marcu miałeś depresję - odparłem prosto z mostu. Hubert zamrugał.
- Tak, mam tego świadomość - powiedział powoli. - Ciężko mieć depresję i o tym nie wiedzieć, wiesz?
- Nie udawaj idioty - prychnąłem. - Minęło siedem miesięcy, a Aga zmieniła ci leki i nie wiemy, jak na nie zareagujesz następnym razem. Nie mów mi, że sam na to nie wpadłeś.
- Cała idea zmiany leków jest taka, że mają być lepsze i działać lepiej...
- Nie masz takiej pewności. Nie wiemy, czego się spodziewać, więc bardzo przepraszam, że wolałbym, żebyś był tutaj! - zawołałem, w końcu tracąc nad sobą panowanie.
- Tak, ponieważ to właśnie lubię robić najbardziej, siedzieć na tyłku i czekać, aż mi odbije. Najlepsza zabawa na świecie!
- Właśnie o to mi chodzi, że nie siedziałbyś bezczynnie!
- To może być za miesiąc albo za pięć miesięcy! Odmawiam dostosowywania swojego życia do choroby, postanowiłem sobie od początku, że tego nie zrobię! I nie zamierzam! Przecież o tym wiesz!
- Nikt ci nie każe niczego dostosowywać do choroby, ale do mnie już byś mógł! - powiedziałem ze wściekłością. - Odrobina poświęcenia, Hubert, czy naprawdę tak wiele wymagam?!
- Kuba, tu nie o to chodzi... - zaczął Kociak uspokajającym tonem, ale nie dałem mu szansy dokończyć.
- Nie, po prostu mi odpowiedz, czy jesteś w stanie tyle dla mnie zrobić: raz nie pojechać, przeczekamy czas, kiedy będzie ci odbijać, tak żebym mógł spokojnie zająć się tobą w domu zamiast jeździć za tobą po świecie, a potem jedź sobie, gdzie chcesz. - Wziąłem głęboki oddech, próbując nad sobą zapanować. Przeczesałem włosy palcami, opierając się o kafelki. - Jesteś w stanie tyle dla mnie zrobić?
Kociak przez chwilę patrzył mi w oczy z trudnym do rozszyfrowania wyrazem twarzy, po czym westchnął głęboko.
- Jasne, że możemy tak zrobić, kochanie. Jeśli aż tak cię to męczy... to oczywiście, że tak zrobimy. - Przez chwilę obaj milczeliśmy, wpatrując się w siebie nawzajem. - Umiem się poświęcić, Kuba. Nie lubię tego robić... ani nie robię tego często, ale jeśli naprawdę zależy ci, żebym tym razem został to oczywiście, że zostanę.
- Naprawdę? - upewniłem się głosem pełnym nadziei. Hubert uśmiechnął się smętnie.
- Uważam, że za bardzo się martwisz - oznajmił po chwili. Otworzyłem usta, żeby zaprotestować, ale nie pozwolił mi na to. - Nie, mówię poważnie. To słodkie, ale nie chcę, żebyśmy dostali jakiejś paranoi. I nie zamierzam ustawiać całego swojego życia pod to cholerstwo. Ty też nie powinieneś.
- Nic nie poradzę na to, że się martwię - odparłem, wzruszając ramionami, po czym w przypływie czułości chwyciłem go za kark i przyciągnąłem do siebie, opierając swoje czoło o jego. - Ale nie możesz przesadzić w drugą stronę. Choroby nie znikają, kiedy się je ignoruje.
- Wiem - westchnął, obejmując mnie ramionami w pasie.
- No to skoro wiesz to czemu ciągle to robisz? - zapytałem z wyrzutem, który jednak nie zabrzmiał zbyt szczerze.
- Lubię o tym zapominać - przyznał Hubert z delikatnym uśmiechem. Przewróciłem oczami.
- Przecież wiesz, że się o ciebie martwię, kretynie - wyszeptałem mu do ucha. - A jak widzę, że nie traktujesz tego poważnie to martwię się jeszcze bardziej. Wiesz, że nie przeżyłbym, gdyby coś ci się stało.
- Teraz to ty dramatyzujesz - odparł Hubert równie cicho, wtulając twarz w moją szyję. - Każdemu z nas w każdej chwili może się coś stać. Nie ma sensu tego przeżywać na zaś. Lepiej zajmij się tym, że jesteś cholernie spóźniony na spotkanie z Oskarem - wytknął mi. Zamrugałem z zaskoczeniem.
- O kurwa! - zawołałem, odpychając Kociaka i wybiegając z łazienki. Usłyszałem za sobą tylko jego śmiech.
***
21 października 2018 roku
- Wiesz co, miałeś rację - rzucił Hubert, siadając na kamieniu, poprawiając okulary i wystawiając twarz do słońca.
- Zwykle mam. A w związku z czym tym razem?
Kociak spojrzał na mnie krzywo.
- Zostanie w domu było jednak dobrym pomysłem - odparł po chwili. Uśmiechnąłem się i usiadłem obok niego, zamykając oczy i rozkoszując się czystym powietrzem i szumem morza.
- Mówiłem ci. Słuchaj się Kuby, a daleko zajdziesz - stwierdziłem moralizatorskim tonem. Kociak parsknął śmiechem.
- Daleko zaszedłem na niesłuchaniu się Kuby, więc... - zawiesił sugestywnie głos.
- Uwielbiam morze. Nie gadaj przez chwilę i daj mi się nim nacieszyć - uciszyłem go, na co prychnął z oburzeniem.
- Przyznaj się, tylko dlatego zależało ci, żebym zrobił tę wystawę, bo chciałeś tutaj przyjechać - powiedział oskarżycielskim tonem.
- Rozgryzłeś mnie - zgodziłem się dla świętego spokoju, nie otwierając oczu. Poczułem, że Kociak się o mnie opiera, więc objąłem go ramieniem.
- Nie martwisz się o paparazzi? - wyszeptał konspiracyjnie. Pokręciłem powoli głową.
- Mam ich gdzieś - oświadczyłem, po czym pocałowałem go w czoło, żeby to udowodnić. Zastanowiłem się przez chwilę, ale uznałem, że co mi tam i cmoknąłem go też przelotnie w usta. Hubert zrobił zbulwersowaną minę.
- Panie Jakubie, tak w miejscu publicznym? Jak panu nie wstyd?
Przewróciłem oczami.
- Jestem pewien, że ten widok nie przyprawi nikogo o zawał serca - powiedziałem, rozglądając się ukradkiem po pozostałych osobach obecnych na plaży. Parę osób zerknęło z zaciekawieniem, kilka innych kompletnie nie zwróciło na nas uwagi. Ktoś zrobił zdjęcie. Zawsze znajdował się ktoś, kto robił zdjęcie.
Zaczynałem czuć się coraz bardziej pewnie, a chyba nie powinienem.
Zauważyłem, że Hubert przyglądał się zmrużonymi oczami rodzinie siedzącej na kocu blisko brzegu. Mężczyzna spojrzał na nas tylko raz z niejakim obrzydzeniem, za to kobieta zerkała co chwilę, w pewnym momencie ostentacyjnie zakrywając swojemu dziecku oczy. Krew się we mnie zagotowała, co Kociak z pewnością wyczuł, bo zaczął głaskać mnie uspokajająco po dłoni.
- Daj spokój i chodź - szepnął, po czym wstał, cały czas nie puszczając mojej ręki.
- Gdzie idziemy? - zapytałem, próbując odwrócić swoją uwagę. Hubert wzruszył ramionami.
- A czemu zawsze musimy iść dokądś? Po prostu idźmy - odparł z uśmiechem, ściskając moją dłoń nieco mocniej. Kiedy przechodziliśmy obok tych ludzi, kobieta prychnęła pod nosem. To już było ewidentne. I ewidentnie chamskie.
- Przepraszam, jakiś problem? - rzucił Hubert, zatrzymując się. Kobieta przez chwilę sprawiała wrażenie zaskoczonej, że do niej mówił.
- Ula, daj spokój, przecież już sobie szli - rzucił towarzyszący jej mężczyzna, prawdopodobnie jej mąż.
- Takie rzeczy to sobie mogą robić, jak są sami, jeśli już muszą - odparła ostrym tonem, po czym zwróciła się do nas. - Nie życzę sobie, żeby moje dzieci na to patrzyły.
- W takim razie polecam zostawić je w domu, jeśli otaczający świat państwu przeszkadza - odparł Kociak uprzejmym tonem, choć widziałem, że był nieco rozeźlony.
- Nie musielibyśmy, gdyby ten świat był normalny... - zaczął facet.
- Przykro mi, ale świat nie będzie się dostosowywał do państwa wizji normalności - powiedziałem bez zastanowienia, z powrotem łapiąc Huberta za rękę. - Chodź, kotku, idziemy i zabieramy naszą nienormalność ze sobą...
- Wszystko postawią na głowie. Kiedyś przynajmniej się o takich rzeczach nie mówiło głośno... - wymamrotał facet pod nosem, po czym kontynuował głośniej: - Telewizję włączysz i to samo, nie da się już nigdzie ukryć przed tym...
Kociak zaczął kręcić głową jeszcze zanim facet dokończył zdanie.
- Masz rację, idziemy. To nie ma sensu - skwitował.
- Przepraszam - usłyszeliśmy czyjś głos zza naszych pleców. - Przepraszam, ale przez przypadek podsłuchałem rozmowę. Czy czerpią państwo jakąś satysfakcję z zaczepiania ludzi?
Ja i Hubert odwróciliśmy się równocześnie i zobaczyliśmy wysokiego faceta w sportowych ubraniach. Na pierwszy rzut oka wyszedł pobiegać. Przez chwilę wydawało mi się, że mówił do nas, on jednak patrzył prosto na rodzinę na kocu.
- O czym pan mówi? - zapytała kobieta z oburzeniem.
- O tym, że oni sobie zwyczajnie przechodzili i nic wam nie zrobili, więc nie rozumiem, po co zawracacie im państwo głowę swoim światopoglądem - oświadczył dobitnie biegacz. Hubert uśmiechnął się pod nosem. Rodzinka chyba się speszyła i postanowiła skwitować to milczeniem. Wszyscy trzej odeszliśmy kawałek w tym samym kierunku.
- Dzięki za wstawienie się - powiedziałem, przyjemnie zaskoczony.
- Nie ma problemu. Nie mogłem ich słuchać - odparł z szerokim uśmiechem. - A, no i powodzenia w przyszłym roku... zamierzam na was głosować. Miłego popołudnia! - Puścił oczko, zasalutował żartobliwie i odbiegł w przeciwnym kierunku.
- Dzięki! - zawołałem jeszcze za nim, po czym parsknąłem nieco zaskoczonym śmiechem. - Widzisz? Normalni ludzie jeszcze istnieją - powiedziałem, odwracając się do Huberta, który miał wyjątkowo dziwny wyraz twarzy. - Hubert? Co jest? - zapytałem ze zmartwieniem.
- On się na ciebie gapił - oznajmił Kociak zaskoczonym tonem.
- Co? Wcale nie - zaprotestowałem.
- Właśnie, że tak!
- No bo pewnie widział mnie w telewizji albo coś... - zasugerowałem.
- Nie, to nie było takie zwykłe gapienie. Obczajał cię - upierał się Hubert z absolutnym przekonaniem. Przewróciłem oczami.
- No co ty... na pewno nie był nawet gejem.
- Ty akurat nigdy nie wiesz, kto jest gejem. Przez pół życia nie wiedziałeś nawet, że ty sam jesteś gejem, więc nie jesteś żadnym autorytetem w tej dziedzinie.
- Nawet jeśli... na pewno nie gapił się w taki sposób.
- A właśnie, że tak. Co za dupek! Stałem przecież tuż obok!
Nie mogłem się powstrzymać i zacząłem się śmiać. Czy on naprawdę...?
- No to dopiero rzadkie zjawisko - stwierdziłem z nagłym samozadowoleniem.
- Niby co? - burknął Hubert.
- Zazdrosny kotek. To nie zdarza się często - odparłem z szerokim uśmiechem. Kociak spojrzał na mnie jak na kretyna.
- Co? Wcale nie jestem...
- A właśnie, że jesteś - oznajmiłem tryumfalnie. - Powiedz, poczułeś się przez chwilę zagrożony? - dodałem z nadmierną ciekawością. Kociak zgromił mnie wzrokiem.
- Oczywiście, że nie. Nie zostawiłbyś mnie dla jakiegoś dupka.
Przez chwilę patrzyłem na niego z uśmiechem.
- Masz rację. Nie zostawiłbym cię dla nikogo - uściśliłem. Hubert skrzywił się.
- No. Masz szczęście. Bo mogę jeszcze za nim pobiec i dać mu w mordę.
Wybuchnąłem śmiechem.
- Odpuść biedakowi, nie wiedział, komu podpada - poprosiłem, nadal krztusząc się ze śmiechu. Hubert rozważał to przez chwilę.
- No ewentualnie mogę odpuścić - powiedział ostatecznie łaskawym tonem. Pokręciłem głową.
- Zazdrosny kot... kto by pomyślał.
- Zamierzasz mi to wypominać do końca życia?
- Oczywiście, że tak.
Przez chwilę obaj szliśmy w milczeniu.
- Jesteś wstrętny - oznajmił nagle Kociak.
Kolejna chwila ciszy.
- Też cię kocham - odpowiedziałem bez wahania, łapiąc go za rękę.
____________________________
* The Killers - "From here on out"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top