Rozdział XXV, w którym jesteś ogniem palącym moje myśli
How can I just let you walk away?
Just let you leave without a trace
When I stand here taking every breath with you
You're the only one who really knew me at all
How can you just walk away from me?
When all I can do is watch you leave
'Cos we've shared the laughter and the pain and even shared the tears
You're the only one who really knew me at all*
28 czerwca 2014 roku
Usłyszałem, jak Artur parsknął śmiechem, ale zignorowałem go. Trochę mu się nie dziwiłem - odkąd kilka godzin temu przyjechałem do domu zarówno mama, jak i Duśka skakały wokół mnie, jakbym był kaleką. Daria przyjechała do Polski dzień wcześniej, co prawda tylko na parę dni, ale zawsze. Nawet z nią nie rozmawiałem, odkąd Hubert wyjechał, to mama powiedziała jej, co się stało.
Ach tak, postanowiłem znowu zacząć używać jego imienia i przestać zachowywać się jak idiota.
Zarówno mój ojciec, jak i Artur sprawiali wrażenie, jakby nie byli pewni, jak się zachować. Duśka i moja mama wiedziały o Hubercie wszystko, a oni nie wiedzieli niczego, z własnego wyboru. Nie byli jednak aż tak niewrażliwi, żeby teraz zachowywać się chamsko w stosunku do mnie, więc po prostu się nie odzywali. I dobrze.
- Co teraz zamierzasz? - zapytała Duśka, siadając obok mnie na kanapie i opierając głowę na moim ramieniu. Dlaczego każdy mnie o to pytał? Wzruszyłem ramionami. Miałem świadomość, że wszyscy obecni w salonie, czyli wszyscy w ogóle nadstawili uszu.
- Nie mam pojęcia - odparłem zgodnie z prawdą, bo jeszcze nie podjąłem żadnej decyzji. - Na razie ogarniam się w Warszawie i załatwiam sprawy związane z tą nową pracą, a później... zobaczymy - dokończyłem kulawo.
- Czyli... zamierzasz to tak zostawić? - upewniła się neutralnym tonem. Chyba nie była pewna czy w ogóle zaczynać ten temat. Znowu wzruszyłem ramionami.
- Naprawdę nie wiem.
Duśka zastanawiała się przez chwilę.
- Nie znajdziesz drugiego Kociaka - oświadczyła cichym tonem tylko dla moich uszu, formułując to jako stwierdzenie, a nie pytanie. Najwyraźniej była o tym przekonana. - Po prostu... okej, może i nie wiem, jakie mieliście problemy, ale wiem tyle, że nie widzieliście poza sobą świata. A to jest podstawa.
Pokiwałem głową, bo miała cholerną rację.
- Wiem. Ada mówi to samo.
- Kim jest Ada? - zapytała Duśka zaintrygowanym tonem, unosząc głowę.
- Przyjaciółką. Z Warszawy - odpowiedziałem spokojnie. Nie wypytywała.
Przez chwilę w salonie panowała cisza, nie licząc włączonego telewizora.
- A ta nowa praca... na czym dokładnie polega? - spytała moja mama, zbierając naczynia ze stołu.
- Trochę przeformułowują starą kancelarię, chcą wyspecjalizować się w pracy z korporacjami międzynarodowymi. Szukają potencjalnych wspólników - wyjaśniłem krótko.
- I masz to jak w banku? Jeśli tylko się zdecydujesz? - upewniła się moja mama. - Bo jakiś znajomy im cię podpowiedział? Wiesz, kochanie, to coś bardzo dużego - dodała nieco zmartwionym tonem. - Dopiero co zacząłeś aplikację...
- Aplikację mogę robić wszędzie i w każdych warunkach - uciąłem. - I tak, znajomy. Mariusz.
- A kim jest Mariusz? - zapytał tym razem mój ojciec, chyba zadowolony z tego, że w końcu rozmawialiśmy o czymś normalnym, niezwiązanym z moim życiem uczuciowym. Zdecydowanie czuł się bardziej komfortowo w rozmowach o pracy.
- Właściwie... ojcem Huberta - odparłem, rujnując jego nadzieje. Wszystko miało jakiś związek z Kociakiem. Moja mama uniosła głowę, zaskoczona.
- Jego tata ci to załatwił? - zapytała niepewnie. - A on nie jest teraz... ja nie wiem, zły albo...?
Pokręciłem głową.
- Nie, nie. Dogadujemy się. Zawsze się dogadywaliśmy.
- On jest prawnikiem? Jego ojciec? - zapytał mój tata z zainteresowaniem.
- Tak. To znaczy... teraz już nie, teraz jest posłem.
- O! - rzucił mój ojciec z zaskoczeniem. - Okej - dodał, kiwając głową. Rany, dzięki za aprobatę.
Po kilku godzinach miałem ich już dosyć. Moja mama zapytała ze trzy razy o to czy wiem, gdzie on jest, a potem uznała za odpowiednie oświadczenie, że ciężko jej sobie wyobrazić mnie z kimkolwiek innym. Dzięki za informację, mamo, wiedz, że ja też sobie tego nie wyobrażam. W końcu ukradłem butelkę wina i schowałem się na tarasie. Kilka minut później dołączyła do mnie Duśka, a chwilę po niej, ku mojemu zaskoczeniu, Artur.
- Rany boskie... macie pojęcie, jak wszystko się zmienia? - zagadnęła Duśka, przykrywając nasze nogi kocem i nalewając sobie wina do kieliszka. - Kuba jeszcze przed chwilą robił w Krakowie aplikację, a teraz ma przed sobą biznes życia... ty awansujesz i wynosisz się od rodziców - dodała, patrząc na Artura. - Ja w końcu znalazłam swoje miejsce na świecie i nie zostało mi wiele studiów... jesteśmy dorośli, nie?
- Niestety - przyznał Artur z westchnieniem. Ja tylko pokiwałem głową.
- To trochę straszne - zgodziłem się.
Przez chwilę całą trójką milczeliśmy, po czym...
- Myślę, że robisz błąd - oświadczył nagle Artur. Przez chwilę byłem zdezorientowany, bo nie wiedziałem, do kogo się zwracał, ale spojrzał prosto na mnie. - Nie mówię, że to popieram ani nic... nadal uważam, że to popieprzone, ale powiem ci tyle, że... nigdy jeszcze nie widziałem, żeby dwie osoby stały bardziej za sobą.
Spojrzałem na niego bez zrozumienia, bo nie wierzyłem, że mówił właśnie to, co wydawało mi się, że mówił.
- No tak, chodzi mi o ciebie i o niego. Jak tu byliście ostatnio, przed świętami... Okej, przyznaję, że byłem chujem i nie podobało mi się to wszystko, nadal mi się nie podoba, ale nie sądzę, żeby to był odpowiedni moment, żeby cię oceniać. Więc... powiedzmy, że w oderwaniu od tego, co ja osobiście sądzę o fakcie, że postanowiłeś zostać pedałem... nawet ja byłem w stanie stwierdzić, że on nie pozwoliłby powiedzieć na ciebie złego słowa. A ty nie pozwoliłbyś powiedzieć złego słowa na niego. A o to chyba chodzi w partnerstwie, nie? Więc nie wiem czy paradoksalnie nie jesteście mistrzami partnerstwa...
Parsknąłem niewesołym śmiechem, chociaż tak naprawdę bardzo doceniałem to, co właśnie powiedział.
- Być może. Wiesz, my potrzebujemy tego bardziej niż inni. I mamy więcej sytuacji, w których musimy się bronić. Więc to odruch - wyjaśniłem z uśmiechem.
- Wy jeszcze się zejdziecie - oświadczył Artur z zamyśleniem. - Wiem, że teraz ci się wydaje, że mówię to złośliwie, mając w dupie twoje uczucia, ale naprawdę. Jestem o tym przekonany.
- Tak? - zapytałem, zaciekawiony. Trochę zaskakiwało mnie, że naprawdę tak myślał.
- Tak, tak - stwierdził, przewracając oczami. - Wydaje mi się, że to jest trochę inaczej w przypadku dwóch facetów. Że bycie razem wymaga większego wysiłku. Więc jak już raz stwierdziliście, że z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu to jest warte zachodu, to ciężko jest się z tego wycofać. Jeszcze się zejdziecie - powtórzył z przekonaniem. Westchnąłem.
- Mam taką nadzieję - stwierdziłem, w końcu przyznając to na głos. - Mam taką nadzieję, bo inaczej nie wiem, co zrobię - dodałem cicho. Duśka przytuliła się do mnie i nawet Artur położył rękę na moim ramieniu. Zrobiło mi się lepiej. Bezpieczniej.
- Będziecie się jeszcze z tego śmiać - wyszeptała Duśka, na co wyobraziłem sobie siebie i Kociaka gdzieś przed czterdziestką, w naszą -entą rocznicę, kiedy wspominamy ten czas, parskamy śmiechem i patrzymy na siebie przepraszająco, ale jednocześnie wiemy, że musieliśmy przez to przejść. Uśmiechnąłem się się do siebie, ale wcale nie był to do końca wesoły uśmiech.
- Chciałbym, żeby to było takie proste - westchnąłem bardziej do siebie niż do nich. Duśka spojrzała na mnie krytycznie.
- Kuba, nic na tym świecie nie jest nieodwracalne - oświadczyła z przekonaniem. - Czasami ludzie się kłócą. Czasami się rozstają. A jeśli obie strony tego chcą, czasami też do siebie wracają. Może nawet przyda wam się trochę oddechu, żeby to wszystko sobie poukładać. Wtedy obaj będziecie w stanie spojrzeć na sytuację z dystansem. To pomaga.
- No nie wiem, Duśka - powiedział Artur tonem pełnym wątpliwości. Nie byłem w stanie objąć umysłem faktu, że w ogóle uczestniczył w tej konwersacji. - Jak teraz Kuba nic nie zrobi, to będzie jak przyznanie: „okej, miałeś rację, powinniśmy się rozstać". To znaczy, czaję, że on... Hubert uznał, że tak będzie dla was lepiej, ale ewidentnie nie jest...
- Może jemu jest lepiej - mruknąłem.
- Może - zgodził się Artur. - A może nie. Może ty siedzisz tutaj i myślisz, że jemu obecna sytuacja odpowiada, a on siedzi gdzieś tam i myśli, że tobie obecna sytuacja odpowiada. I tak możecie sobie siedzieć do usranej śmierci.
- Ale co niby mogę zrobić? Nie wiem nawet, gdzie on jest... - zacząłem, na co Artur przewrócił oczami.
- Przestań szukać wymówek, bo nie uwierzę, że masz kontakt z jego ojcem i wszystkimi jego przyjaciółmi, i żadne z nich nie wie, gdzie się podziewa... Nie jest pieprzonym specjalnym agentem, żeby rozpłynąć się w powietrzu. Jeśli będziesz chciał go znaleźć, to go znajdziesz. A jak już go znajdziesz, będziesz mógł powiedzieć mu, że jest idiotą, skoro uznał, że to dobre rozwiązanie. A on prawdopodobnie przyzna ci rację, padniecie sobie w ramiona i będziemy mieli happy end. Przecież ty tutaj nie jesteś nawet tym, który musi przepraszać, nie zrobiłeś mu nic, czego nie moglibyście zostawić za sobą... - Artur wypowiedział to zdanie z przekonaniem, po czym dopiero wtedy spojrzał na mnie pytająco.
- No raczej nie... - przyznałem z wahaniem. - Chyba rozwaliłem mu łuk brwiowy - dodałem z zamyśleniem. Duśka spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Uderzyłeś go?! - zawołała z niedowierzaniem, patrząc na mnie, jakbym był co najmniej potworem.
- Ale on przywalił mi pierwszy! - obruszyłem się defensywnie.
- Co? On cię pierwszy uderzył? - zapytał ostrym tonem Artur. - Zabiję małego skurwiela!
- Hej, nie mów tak o nim - rzuciłem automatycznie. Artur przez chwilę patrzył na mnie zaskoczeniem, po czym parsknął niezbyt wesołym śmiechem.
- Widzisz, właśnie udowodniłeś, że mam rację. Nie dasz powiedzieć na niego złego słowa nawet, jak na to zasługuje - prychnął, po czym pokręcił głową ze zgrozą. - Naprawdę uznaliście, że jak spierzecie sobie mordy to w czymś to pomoże? - zapytał z niedowierzaniem.
- Rany, nic takiego się przecież nie stało, po prostu obaj straciliśmy nad sobą panowanie - wyjaśniłem możliwie spokojnym tonem. Duśka nagle zaczęła niekontrolowanie chichotać.
- Wow, naprawdę wiecie, jak dodać związkowi pikanterii, co? - zapytała zaczepnie, najwyraźniej bardzo rozbawiona. Spojrzałem na nią spode łba. Artur się skrzywił.
- W każdym razie, wracając... pomyśl o tym - powiedział, nagle poważniejąc. - Bo wiesz... przyznam ci, że naprawdę nie lubię gówniarza. - Spojrzałem na niego z urazą, na co przewrócił oczami. - Hej, mówię po prostu, co myślę. Był tutaj, poznałem go i okej, ja też nie byłem najmilszy, ale on sprawiał wrażenie, jakby uważał się za lepszego od nas wszystkich razem wziętych. Więc po prostu obiektywnie przyznaj, że twój chłopak jest snobem.
- Nie zamierzam niczego takiego przyznawać - zaprotestowałem, chociaż trochę się z tym zgadzałem.
- Ej, nie mówię, że to jakaś wielka tragedia, na świecie jest wielu dupków i nie ma żadnej zasady, że nie można się w nich zakochiwać. Kobiety często zakochują się w dupkach, może masz ten sam problem... - Okej, teraz już naprawdę miałem ochotę mu przywalić. Roześmiał się. - Po prostu to przyznaj - upierał się. - Żebyśmy wiedzieli, że nie jesteś zaślepiony. Przyznaj, że jest dupkiem.
- Okej, okej - rzuciłem, a kąciki moich ust uniosły się wbrew mojej woli. - Hubert jest dupkiem - oznajmiłem niechętnie.
- No widzisz? Nie bolało - stwierdził Artur z szerokim uśmiechem. - Teraz możesz iść odzyskać swojego dupka. Może nie będę się z tego cieszył... a zresztą może i będę. Sam nie wiem. W każdym razie wiem, że cię to nie obchodzi, ale masz moje błogosławieństwo.
***
3 lipca 2014 roku
W mojej głowie zaczynał kiełkować plan. A raczej zaczynałby kiełkować, gdybym nie był tak bardzo wściekły.
- Wyobrażasz sobie, że on to powiedział? - zapytałem Adę z oburzeniem, a ona w odpowiedzi tylko dalej sączyła swojego shake'a przez słomkę, żeby nie wkurzyć mnie jeszcze bardziej. - W ogóle co za tupet! Co mu do tego? Jak w ogóle śmie sugerować, że...?
- Kuba, ty bardziej niż ktokolwiek inny powinieneś wiedzieć, że jesteśmy w Polsce - przerwała mi w końcu ostrożnym tonem. - Facet wchodzi dopiero w biznes, jego nazwisko zaczyna coś znaczyć...
- Czy ty próbujesz powiedzieć, że to całkowicie normalne, że nie chce być kojarzony z pedałem? - zapytałem ostro, czując mimowolne ukłucie rozczarowania. Nie sądziłem, że będzie miała do tego takie podejście.
- Nie! - zaprotestowała natychmiast. - Ja nie uważam tego za normalne, ale takie są fakty, a żyjemy w kraju, w którym nadal jest mnóstwo homofobów czy tego chcemy, czy nie!
- Po prostu sądziłem, że będą oceniane moje kompetencje, a nie to, z kim sypiam - oświadczyłem oschłym tonem. - Naprawdę wydawało mi się, że dogadaliśmy się w każdej innej kwestii... a ja nawet nie wspomniałem o tym ani słowem, bo uznałem, że to nie ma nic do rzeczy, więc facet mnie chyba prześwietlił na wszystkie strony...
Przez chwilę Ada patrzyła na mnie w milczeniu i najwyraźniej nie wiedziała za bardzo, co powiedzieć.
- To co chcesz zrobić? - zapytała w końcu. Wzruszyłem ramionami z nieszczęśliwą miną.
- To nie jest nawet tak, że postawił mi jakiś warunek - wyjaśniłem niepewnie. - On po prostu zasugerował, że lepiej będzie, jak zachowam to dla siebie... Ostatecznie to się sprowadza tylko do tego, że nie opowiadałbym w pracy o swoich podbojach seksualnych, o których i tak nie zamierzałem opowiadać i których i tak nie mam. Ale z drugiej strony, gdyby... - zawahałem się i w tym samym momencie zadzwonił mój telefon.
- Halo? - rzuciłem do słuchawki, a Ada szepnęła, że zaraz wróci.
- Dzwoniłeś - powiedział Mariusz.
- Tak - przyznałem. - Wiesz, nie jestem pewien, po co w ogóle chciałem zawracać ci tym głowę, po prostu byłem wkurzony, jak wyszedłem ze spotkania...
- Wiem, o co chodzi - oznajmił krótko, a ja zamrugałem z zaskoczeniem.
- Wiesz? - upewniłem się.
- Tak, Daniel ze mną o tym rozmawiał.
- O tym ? - zapytałem z niedowierzaniem. - Co to ma w ogóle być? Nie sądziłem, że przyjmujecie ludzi na podstawie ich orientacji seksualnej i wchodzicie z butami w prywatne sprawy swoich współpracowników. Wiesz, że to podchodzi pod dyskryminację?
- To tylko polityka, Kuba. Możesz równie dobrze zacząć się przyzwyczajać. Ten biznes wymaga wielu poświęceń - odparł Mariusz. Nie spodobał mi się jego ton.
- Poświęceń? To nie jest coś, co mogę poświęcić ! - stwierdziłem ze złością. - Wiedziałeś od początku, że on ma takie podejście? - dodałem podejrzliwie.
- Oczywiście, że nie - obruszył się. - Kiedy ci to zasugerowałem, spotykałeś się jeszcze z moim synem, więc idiotyczne byłoby z mojej strony proponowanie tego, gdybym o tym wiedział...
Myślałem, że się przesłyszałem.
- Więc co, teraz, jak ja i Hubert nie jesteśmy już razem to znaczy, że mogę nagle przestać być gejem?!
- Kuba, nie o to mi chodzi - zaczął uspokajającym tonem. - Nie wiedziałem, że on ma takie podejście, ale wiedziałem, że spotkasz na swojej drodze wielu ludzi, którzy będą mieli takie podejście. Tutaj czy gdziekolwiek indziej. Wiem, że nie przestaniesz być gejem, ale wiele osób radzi sobie, jednocześnie się z tym nie afiszując. Naprawdę, jeśli to jest pierwszy raz, kiedy się z czymś takim spotykasz to miałeś jak dotąd sporo szczęścia...
- To nie jest pierwszy raz, kiedy się z czymś takim spotykam - odparłem ostrym tonem. - Po prostu nie spodziewałem się takiego braku profesjonalizmu. Może w waszym świecie to jest normalne, ale ciekaw jestem, jak ty byś zareagował, gdyby ktoś ci zasugerował, że może lepiej byłoby usunąć Alę z obrazka...
- Tak powiedział? - zapytał Mariusz, a w jego głosie po raz pierwszy od początku tej rozmowy wyczułem odrobinę złości. - Słuchaj, nie jestem w stanie w żaden sposób wpłynąć na jego opinię ani nic ci za bardzo doradzić... Możesz postawić go pod ścianą, że takie warunki nie wchodzą w grę i zobaczyć, co się stanie. Albo możesz rozważyć, czy warto rezygnować przez to, że musiałbyś wyciąć z obrazka kogoś, kogo już na tym obrazku na dobrą sprawę nie ma.
Przełknąłem ślinę, bo bardzo nie chciałem myśleć o tym w ten sposób.
- Możemy jeszcze do siebie wrócić - zauważyłem upartym tonem.
- Możecie - przyznał Mariusz. - A możecie nie wrócić. Zawsze wszystko sprowadza się do wyboru, Kuba.
Nie chciałem już wybierać. Wybieranie bolało.
***
5 lipca 2014 roku
Znowu wróciłem do bycia w stanie ciągłej niepewności i znowu sytuacja zaczęła mnie przytłaczać. Zaczynałem się powoli do tego przyzwyczajać. Nie wiedziałem za bardzo, co ze sobą zrobić podczas weekendu, więc w końcu, po kilku godzinach odwlekania, wsiadłem do samochodu i pojechałem do Krakowa po resztę moich rzeczy. Droga minęła mi na obsesyjnym rozmyślaniu. Myślałem o pracy i o tym, co powiedział mój przyszły wspólnik. Myślałem o tym, w jaki sposób miałbym z czystym sumieniem wyprzeć się czegoś, co stało się nieodłączną częścią mojego organizmu. Myślałem o tym, jak dobrze dogadaliśmy się w każdej innej sprawie i miałem wrażenie, że wręcz dosyć się polubiliśmy i o tym, że on poruszył ten temat w taki sposób, jakby to w ogóle nie było personalne, w stylu: „wiesz, chodzi o interesy, w pewnych kwestiach lepiej się nie wychylać". Myślałem o tym, że za dwa dni, w najbliższy poniedziałek, wypadały urodziny Huberta. A przede wszystkim w końcu pozwoliłem sobie pomyśleć na poważnie o tym, że rzeczywiście mógłbym znaleźć Kociaka, przygwoździć go do ściany i wytrząsnąć z niego wszystko, co miał mi do powiedzenia i sprawdzić, czy może była jeszcze dla nas szansa. A jeśli okaże się, że nie było... będę przynajmniej mógł sobie powiedzieć, że zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy. Nie potrafiłem tego tak zostawić. To nie mogło się tak skończyć. Przez ostatnie dwa miesiące tak bardzo skupiłem się na przetrwaniu, że kompletnie zdusiłem w sobie tę myśl. To nie może się tak skończyć. Nie w ten sposób. Nie, kiedy istnieje choć jeden procent szans, że możemy to naprawić.
Nie byłem jednak pewien, jak się do tego zabrać, uznałem więc, że być może w momencie, kiedy znowu postawię stopę w Krakowie nagle mnie oświeci. Nawet nie wiedziałem, jak bliski byłem prawdy.
Nie byłem przygotowany na to, że kiedy tylko wejdę do naszego mieszkania wspomnienia wrócą do mnie, niemal zwalając mnie z nóg. Nie było mnie tutaj zaledwie od miesiąca, a czułem, jakby trwało to lata. Przeszedłem się po wszystkich pokojach. Zgarnąłem z kuchni ostatnią zostawioną mi przez niego żółtą karteczkę, którą poprzednio tam zostawiłem, bo w ogóle nie chciałem nawet na nią patrzeć. Schowałem ją do kieszeni. Wyszedłem na balkon i zapaliłem papierosa, wyobrażając sobie, że Hubert stoi zaraz za mną i za chwilę zabierze mi go z ręki, tak jak zawsze to robił. Otworzyłem wszystkie zapomniane puszki po farbach, położyłem się na plecach na samym środku łóżka i zamknąłem oczy, i to było prawie tak, jakby on gdzieś tam był. Jego obecność była niemal fizycznie wyczuwalna.
Leżałem tam przez kilkanaście minut i może to było przez to łóżko i unoszący się w powietrzu znajomy zapach, a może właśnie przez cień Kociaka w każdym otaczającym mnie przedmiocie, ale w pewnym momencie przekręciłem głowę i mój wzrok padł na podłogę w korytarzu, dokładnie na miejsce, w którym tyle razy się kochaliśmy i nagle w moim umyśle zaczęły pojawiać się obrazy, a ja z całą mocą zdałem sobie sprawę, że nie robiłem tego od... no właśnie. W zasadzie to było dziwne, że jeszcze nie eksplodowałem. Przyznam szczerze, że przy wszystkim, co się wydarzyło nie było to na samym szczycie mojej listy priorytetów, ale było na niej jednak dość wysoko i było bardzo potrzebne bo utrzymania równowagi psychicznej. Uznałem więc, że pierdolę to wszystko i będąc w bezpiecznym odosobnieniu naszego dawnego mieszkania, jedynie w towarzystwie wypełniających go wspomnień, położyłem prawą dłoń na swoim brzuchu, a potem zjechałem nią niżej i rozpiąłem rozporek.
Przypomniałem sobie, jak się czułem, kiedy po raz pierwszy leżeliśmy razem w łóżku całkowicie nadzy, a potem nawiedził mnie jeden z kolejnych razów, kiedy nadal nie czułem się w jego obecności do końca komfortowo ze swoim ciałem. To mógł być jakiś trzeci albo czwarty raz, kiedy ze sobą spaliśmy. Hubert wyszeptał mi wtedy do ucha „powiedz mi, czego chcesz", a ja zaczerwieniłem się okropnie i wymamrotałem coś pod nosem, bo wyrażanie swoich pragnień na głos wydawało mi się okropnie niezręczne. Nigdy wcześniej żadna dziewczyna nie chciała rozmawiać ze mną o tym, co robiliśmy w łóżku. Wtedy Hubert zbliżył się do mnie, oparł swoje czoło o moje i powiedział, żebym się nie wstydził, bo prawdopodobnie nie chodziło mi po głowie nic, czego już wcześniej sobie nie wyobrażał ze mną w roli głównej, stojąc samotnie pod prysznicem, bo miał dosyć bujną wyobraźnię, więc dla niego to fantastyczne , że wreszcie może to zrobić. To sprawiło, że zaczerwieniłem się jeszcze bardziej, bo wyobraziłem go sobie dotykającego samego siebie i myślącego przy tym o mnie , tak jak ja z całkowitym zawstydzeniem pozwalałem sobie czasem fantazjować o nim, i ta myśl była tak niewiarygodnie gorąca. Wtedy zacząłem odkrywać, że Hubert uwielbiał mówić w łóżku. Czasami mówił sprośne rzeczy, a czasami mówił po prostu, cokolwiek przyszło mu do głowy. Nauczyłem się przy nim, że mogłem powiedzieć mu absolutnie wszystko, choć zajęło to trochę czasu. Hubert nadal bardzo często prosił, żebym powiedział mu, czego chciałem, zupełnie jakby uczył się mnie na pamięć, każdej pojedynczej reakcji, tego, czego potrzebowałem i tego, jak wywnioskować to z mojego wyrazu twarzy, więc ja zacząłem robić to samo, ale nigdy nie osiągnąłem w tym takiego mistrzostwa, jak on. Szybko odkryłem, że pomimo swojej chłodności był bardzo seksualną istotą, to po prostu było w jego naturze. Ja w ogóle nie byłem seksualną istotą, ale z nim powoli zaczynałem ją w sobie odkrywać. I to było bardzo, bardzo dobre. Nigdy wcześniej nie miałem pojęcia, że można uprawiać seks z taką pasją, naprawdę łącząc się z drugą osobą na każdym poziomie na tyle, że w pewnym momencie absolutnie wszystko stawało się odkryte i nie było już niczego, co by nas dzieliło. Uwielbiałem to stan.
Przypomniałem sobie też pierwszy raz, kiedy się kochaliśmy. Zapytałem go wtedy lekko drżącym tonem, usilnie próbując sprawiać wrażenie pewnego siebie, czy będzie bolało, a on powiedział mi, że będzie dziwnie i nieprzyjemnie, ale nie powinno boleć, a później będzie fenomenalnie, a gdyby rzeczywiście bolało na początku, jak będzie mnie przygotowywał, to żebym mu powiedział, wtedy zrobi mi loda, żeby odwrócić moją uwagę. Prawie mu wtedy wytknąłem, że właśnie zamierzałem pozwolić mu się rozdziewiczyć, więc mógłby, do cholery, być trochę bardziej romantyczny, a trochę mniej obcesowy, ale z drugiej strony to było tak bardzo kociakowe, że ostatecznie tylko uśmiechnąłem się i w końcu się zrelaksowałem. Hubert nigdy nie krępował się niczego powiedzieć. Myślę, że to słowo nawet nie istniało w jego słowniku. I rzeczywiście było dziwnie i nieprzyjemnie, a potem było fenomenalnie. W zasadzie dopiero po tym tak na dobre zacząłem się ośmielać i z czasem sam zacząłem mówić. Na początku to były drobne rzeczy, jak „pociągnij mnie za włosy", a potem zacząłem mówić rzeczy w stylu „chcę, żebyś pieprzył mnie tak długo, że zapomnę, jakie to uczucie, kiedy nie jesteś we mnie" i zdałem sobie sprawę z tego, że miałem dwadzieścia siedem lat, a jeszcze nigdy, nigdy nie mówiłem do nikogo sprośnie w łóżku. To chyba był słaby wynik, co? Na początku jeszcze się przy tym czerwieniłem, ale potem przestałem, bo przecież to był tylko Hubert (albo aż). A potem pewnego wieczoru na jego pytanie „czego chcę" odpowiedziałem, że chcę się z nim kochać i to znaczyło coś zupełnie innego niż to, że chcę się z nim pieprzyć. To było może nawet trochę lepsze.
Po dwóch minutach powolnego dotykania się czułem, że byłem już na skraju, co po tak długim czasie nie było niczym dziwnym i nagle zalała mnie tak wielka fala tęsknoty, że gdybym już nie leżał, nogi prawdopodobnie by się pode mną ugięły. Pomyślałem o tym, że zawsze w momencie, kiedy przestawaliśmy na chwilę, żeby na siebie popatrzeć i odetchnąć, mówił mi, że byłem perfekcyjny (to było jego słowo, perfekcyjny). A potem przypomniałem sobie, jak wyglądała jego twarz, kiedy dochodził, znałem na pamięć ten moment, kiedy zaczynał poruszać się we mnie coraz szybciej i mniej rytmicznie, i ściskał moje biodra i pośladki tak mocno, że później zwykle odkrywałem na nich siniaki, a potem odchylał głowę do tyłu, szeptał pod nosem moje imię i otwierał usta w bezgłośnym krzyku. Zawsze był w łóżku cichy, za wyjątkiem tego jego nieskończonego gadania. A potem w jednej sekundzie zmieniał się o sto osiemdziesiąt stopni, bo jeszcze chwilę wcześniej wbijał mnie dziko w materac, jakby jego życie od tego zależało, a nagle gładził i całował ostrożnie i z czułością te miejsca, które jego dłonie dopiero co tak zmaltretowały i pytał tym swoim głębokim, niskim szeptem czy wszystko było okej, a ja zwykle nie miałem wtedy nawet siły, żeby mu odpowiedzieć.
Zorientowałem się, że skończyłem już kilka minut temu, ale to nie zatrzymało fali wspomnień, a one wydawały mi się o wiele ważniejsze niż orgazm, który zresztą i tak się nie liczył, bo nie dostrzegałem niczego satysfakcjonującego w swojej prawej ręce. Leżałem tam przez chwilę z zamkniętymi oczami, próbując uspokoić swoje łomoczące serce i wyrównać oddech, i nagle z całą mocą zdałem sobie sprawę z tego, że nie było takiej opcji, żebym kiedykolwiek był w stanie to zrobić z kimkolwiek innym.
A potem przyszło mi do głowy, że w tak wielu aspektach byliśmy naprawdę cholernie szczęśliwi i znowu poczułem łzy w kącikach oczu, po raz pierwszy od ponad miesiąca.
Nie jestem pewien, ile czasu tam spędziłem. Wstałem tylko na chwilę, żeby pójść do łazienki, po czym wróciłem na swoje strategiczne miejsce na łóżku. Krążące w mojej głowie myśli mnie wykańczały. Jakiś czas później (kilka godzin? Może) usłyszałem dzwonek do drzwi, na dźwięk którego podskoczyłem nerwowo. Uważałem za cholerny zbieg okoliczności to, że przyszli akurat tego samego dnia, kiedy przyjechałem (przeznaczenie?), choć wiedziałem, że byli tu już wcześniej i próbowali po prostu co jakiś czas, licząc na to, że za którymś razem mnie zastaną.
W momencie, w którym otworzyłem drzwi, poczułem, jak czyjaś pięść z impetem trafia mnie w nos. Złapałem się za twarz i cofnąłem o dwa kroki. To było jedno z najbardziej nieprzyjemnych powitań w mojej karierze. Chwilę później usłyszałem czyjś zdyszany głos na schodach.
- Czyś ty zwariował?! - zawołała dziewczyna, podczas gdy ja zamrugałem, bo nagle przed moimi oczami pojawiły się mroczki. Kiedy się otrząsnąłem, zobaczyłem przed sobą wściekłą twarz Pawła, a zaraz za nim zmartwioną Leny. Z trudem przełknąłem ślinę.
- Czy to było konieczne? - zapytałem dość spokojnym tonem jak na kogoś, kto właśnie dostał w pysk, wycierając nos wierzchem dłoni.
- Żebyś wiedział, że to było konieczne, dupku - warknął Paweł, a ja przez chwilę poczułem się niepewnie, bo był dużo większy ode mnie. - Może i nigdy za tobą nie przepadałem, ale naprawdę wierzyłem, że ci na nim zależało...
- Myślisz, że mi na nim nie zależy? - zapytałem z niedowierzaniem. Czy temu gościowi zupełnie odbiło?
- O, teraz będzie udawał świętego! A jakoś szybko się od nowa ustawiłeś...
- Nawet nie masz pojęcia, co się stało! - zawołałem, czując, że zaczyna przepełniać mnie złość. Lena patrzyła bezradnie to na mnie, to na niego.
- Nie obchodzi mnie, co się stało! Obchodzi mnie, jak to wpłynęło na mojego przyjaciela...!
- Przyjaciela, jasne - prychnąłem pod nosem.
- O co ci chodzi? - zapytał groźnym tonem.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi - odparłem znaczącym tonem, mając dość tej rozmowy. Zawsze starałem się go znosić, bo Kociak go lubił, poza tym było mi go trochę szkoda. Ale serio, facet, który bujał się w moim chłopaku od lat próbował prawić mi kazania?
- Ja przynajmniej nigdy nie zrobiłem mu krzywdy - wytknął.
- Jakbyś mógł - mruknąłem, wiedząc, że to było bardzo wredne. Dodałem więc szybko, zanim zdążył zareagować: - Ludzie, którzy się kochają też się czasami krzywdzą.
- Radzę ci przestać mówić, bo ręka mnie znowu świerzbi - ostrzegł. Na szczęście Lena uznała ten moment za odpowiedni, by zainterweniować.
- Dobra, dosyć - przerwała zdecydowanym tonem, stając pomiędzy nami. - Paweł, poczekaj proszę na zewnątrz. - Jej głos był opanowany, ale szczerze powiedziawszy wolałbym jej się wtedy nie sprzeciwiać.
- Ale... - zaprotestował.
- Przyszłam tu, żeby z nim porozmawiać, a nie, żebyście mogli zmierzyć sobie penisy - prychnęła zdegustowana, po czym wypchnęła wysokiego chłopaka na klatkę schodową. - Za chwilę przyjdę - rzuciła jeszcze, zanim zamknęła za nim drzwi. - Przepraszam za Pawła. Jest przeczulony na jego punkcie - powiedziała, odwracając się w moją stronę. Wzruszyłem ramionami, chcąc pokazać, że nic się nie stało. Wiedziałem, że miała rację, bo wiedziałem o Pawle wszystko, co Kociak o nim wiedział. - Jak się trzymasz? - dodała cicho.
- Średnio - przyznałem niechętnie. - Rozmawiałaś z nim? - wyrzuciłem z siebie na jednym wydechu, czekając niecierpliwie na odpowiedź. To był pierwszy kontakt z Kociakiem, jaki nawiązałem od tamtego czasu, nawet jeśli był pośredni. Dziewczyna powoli pokiwała głową. - Wiesz, gdzie jest? - dodałem, tym razem niemal wstrzymując oddech. Lena przewróciła oczami.
- Z tego, co udało mi się ustalić to co chwilę gdzie indziej, ale głównie chyba siedzi gdzieś w Paryżu u jakiegoś znajomego. Nie mam jego adresu ani telefonu - dodała przepraszającym tonem. Pokiwałem głową, czując jak całe moje ciało przepełnia rozczarowanie, choć z drugiej strony mój mózg zaczął natychmiast pracować intensywnie. Tylko jak miałem, do cholery, przeszukać cały Paryż, nie mając nawet pewności, że rzeczywiście tam był?
- Co... co u niego? - zapytałem jeszcze, zająkując się nieco. Nie byłem pewien, na jaką odpowiedź liczyłem. Westchnięcie Leny nie mogło być dobrym znakiem. Dziewczyna milczała przez dłuższą chwilę.
- Jest kiepsko - odparła w końcu, a jej brwi zmarszczyły się ze zmartwienia. Przygryzła wargę. W tamtym momencie nawet jej niebieskie włosy wyglądały smętnie. - Bardzo... bardzo dużo pracuje. Praktycznie bez przerwy. I ma jakieś dziwne huśtawki nastrojów, nie wiem, o co chodzi. Raz zadzwonił do mnie super szczęśliwy, bo dogadał się w sprawie którejś wystawy, po czym rozłączył się i oddzwonił pięć minut później, żeby mnie opierdolić zupełnie za nic. - Poczułem, jak coś przewraca się w moim żołądku w bardzo nieprzyjemny sposób. - Ale był wtedy schlany, więc w ogóle do końca go nie zrozumiałam. W zasadzie rozmawiałam z nim tylko dwa razy i za każdym razem był pijany, więc... No i nie powiedział mi, co się właściwie stało, tylko tyle, żebyśmy nie zawracali ci głowy, bo pewnie jesteś w Warszawie i nie potrzebujesz, żeby jego znajomi wzbudzali w tobie poczucie winy, czy coś... No i rzeczywiście jak podjechaliśmy parę razy to cię nie było, ale teraz zobaczyliśmy twój samochód, więc...
Nagle poczułem się bardzo ciężki, więc oparłem się o ścianę i schowałem twarz w dłoniach. Rany boskie. Szlag by to wszystko trafił. Poczułem dłoń Leny na swoim ramieniu i usłyszałem zza drzwi głos Pawła, który pytał urażonym tonem czy „długo jeszcze?".
- Daj mi sekundkę - rzuciła Lena, po czym zbliżyła się do mnie. - Słuchaj, nie wiem, gdzie on dokładnie jest, mogłabym dać ci jego nowy numer, ale ostatnio odebrał ode mnie trzy tygodnie temu, a dzwonię średnio co drugi dzień. Ale słuchaj, jestem pewna, że Laura wie. Tyle, że nie mam jej numeru, ale gdybyś stwierdził, że... - dziewczyna zawahała się przez chwilę. - Po prostu to weź - powiedziała w końcu, wciskając mi do ręki jakiś papier, po czym stanęła na palcach, pocałowała mnie w policzek i zniknęła za drzwiami.
Przez chwilę stałem w bezruchu, po czym uniosłem dłoń i rozwinąłem wyrwaną z zeszytu kartkę, na której widniało napisane eleganckim pismem: 68 Place du Général de Gaulle, 38300 Bourgoin-Jallieu, France.
Okej, wyglądało na to, że miałem adres jego mamy. To był już jakiś start.
________________________
* Phil Collins - "Against all odds"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top