Rozdział XXIII, w którym powinniśmy patrzeć pod nogi, bo niebo bywa dziurawe


Out of my life, out of my mind

Out of the tears we can't deny

We need to swallow all our pride

And leave this mess behind

Out of my head, out of my bed

Out of the dreams we had, they're bad

Tell them it's me who made you sad

Tell them the fairytale gone bad*


25 kwietnia 2014 roku

Tylko trzy razy w życiu zdarzyło mi się czuć naprawdę gównianie. Pierwszy był wtedy, kiedy poszedłem do mieszkania Huberta po jego randce, a on oświadczył, że „jeden nierozsądny pocałunek nie sprawia, że teraz jesteśmy na wyłączność". Drugi był wtedy, kiedy powiedziałem mojej mamie, że jestem gejem, a ona odparła, że „jest rozczarowana". A trzeci, kiedy czekałem z niecierpliwością na reakcję Dony na moje pytanie, a ona za cholerę nie wiedziała, co odpowiedzieć.

- Słuchaj, Kuba, jeśli czujesz się... uciskany w związku albo cokolwiek w tym stylu, to musisz koniecznie z nim porozmawiać...

- Rozmawiam. Rozmawiamy - poprawiłem się. - Ale każda tego typu rozmowa zawsze kończy się kłótnią. Nie wiem, może po prostu rzeczywiście mamy zbyt inne charaktery... I priorytety.

- Priorytety? To znaczy? - zapytała Dona, marszcząc brwi.

- Po prostu... wiesz, że ja bym mu nieba przychylił...

- A on tobie nie? - przerwała mi ostrym tonem. - On cię kocha, Kuba.

- Tak, wiem - pokiwałem głową. - Tylko... dla niego zawsze będę ja i będzie sztuka. Gdyby miał wybierać, jak myślisz, co by wybrał?

- A musi wybierać?

- Nie, nie o to... ja też nie chciałbym, żeby wybierał, ale czasami w życiu musimy wybrać, i ja też muszę wybrać... - zawahałem się przez chwilę. - Słuchaj, nie jestem najbardziej asertywną osobą na świecie, dlatego chcę się upewnić, że ten wybór będzie właściwy, wiesz?

- Chodzi o tę pracę, tak? - zapytała delikatnym tonem. Pokiwałem głową z nieszczęśliwą miną.

- No tak, no bo mogę przecież zrezygnować, mogę przez całe życie być tym, który rezygnuje i odpuszcza i po prostu... trzymać się Huberta, ale czy to ma sens?

- Nie, to nie ma sensu - oznajmiła natychmiast Dona, wpatrując się we mnie uważnie. - Jeśli tak to właśnie odczuwasz, to znaczy, że coś jest tutaj cholernie nie tak. Okej, pomówmy hipotetycznie; przyjmijmy, że bierzesz tę propozycję i przenosisz się do innego miasta. Może Kociak poszedłby za tobą? Nie dałeś mu się za bardzo zastanowić...

- Nie sądzę - przerwałem jej, kręcąc głową. - To znaczy jasne, porozmawiam z nim, ale nie sądzę. Ty... nie znasz go po prostu tak, jak ja.

- Okej, zgoda. - Zastanowiła się przez chwilę. - Słuchaj, z mojej perspektywy to wygląda tak. Najprościej, jak się da. Jeśli on uważa, że jego sprawy są ważniejsze od twoich, to w takim razie pierdol to i uciekaj, póki możesz. Bo to zdecydowanie nie jest porządku. Jeśli to nawet nie jest intencjonalne, tylko zwyczajnie wasze priorytety są tak różne, że nie da się ich pogodzić, to może rzeczywiście nie pasujecie do siebie, chociaż nie wierzę, że mówię coś takiego akurat o was. W takim wypadku może lepiej zdać sobie z tego sprawę teraz, zanim wdepniecie w to jeszcze głębiej. A jeśli jesteście w stanie się dogadać, to się dogadacie. Tyle - podsumowała, opierając się na kanapie.

- Wiesz, czego się boję najbardziej? - mruknąłem, nie patrząc w jej kierunku.

- Czego?

- Że to wszystko okaże się iluzją, jakimś pobożnym życzeniem. Że to sobie, do cholery, wyobraziłem i tak naprawdę zależy mi... zawsze zależało mi bardziej niż jemu. I że nie ma żadnej wielkiej miłości, a ja jestem tylko kretynem, który wierzy w bajki, jak w jebanego Świętego Mikołaja - wyrzuciłem z siebie na jednym wydechu i chyba trochę zaszkliły mi się oczy.

Na to Dona już nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc tylko pochyliła się nad stolikiem i chwyciła mnie za dłoń. Bo co niby można powiedzieć komuś, kto właśnie w danej chwili traci wiarę?

Po niecałej godzinie moja przyjaciółka pojechała do siebie, więc i ja z bólem serca postanowiłem wrócić do domu. Nie wiedziałem jeszcze, co zamierzałem powiedzieć lub czego nie zamierzałem powiedzieć. Nie wiedziałem, jak to naprawić, skierować z powrotem na właściwy tor. Właściwie niczego nie wiedziałem. Wiedziałem tylko, że musiałem z nim porozmawiać. Nawet, jeśli mamy się kłócić i wykrzyczeć sobie wszystko prosto w twarz, to chyba tego też chciałem. Udawanie, że wszystko było dobrze nie było jednak zdrowe.

Nigdy dotąd w swoim krótkim życiu nie znalazłem się w sytuacji zupełnie bez wyjścia. Zawsze jakoś automatycznie wiedziałem, co robić. A teraz po głowie krążyły mi rozmaite scenariusze, ale żaden z nich - przynajmniej z tych stosunkowo realnych - nie wydawał mi się satysfakcjonujący.

Kiedy wszedłem do mieszkania, w korytarzu paliło się światło. Instynktownie skierowałem swoje kroki do salonu. Kociak siedział na kanapie z podkulonymi nogami i bezmyślnie obracał w dłoniach telefon. Kiedy mnie zobaczył, przesunął się o parę centymetrów, jednocześnie sugerując, żebym usiadł obok niego. Zrobiłem to, z jakiegoś powodu nawet na niego nie patrząc. Po słowach, które padły kilka godzin wcześniej po raz pierwszy od bardzo długiego czasu zacząłem czuć się w jego obecności nieco niezręcznie, ponieważ przyszło mi do głowy, co obaj musieliśmy właśnie myśleć o sobie nawzajem i poczułem się koszmarnie. Ja w tym momencie całkowicie szczerze i autentycznie prawie go nie znosiłem. Nie byłem pewien, czy to uczucie było odwzajemnione. W ogóle nie miałem pojęcia, co Kociak mógł teraz czuć.

- Powinieneś pojechać do Warszawy - rzucił ni stąd, ni zowąd nienaturalnie wysokim tonem, podobnie jak ja wpatrując się w przestrzeń. W pierwszej chwili tak bardzo byłem zaskoczony jego słowami, że nie zareagowałem, więc kontynuował: - To znaczy... przyjąć tę pracę. To niepowtarzalna okazja.

- Skąd wiesz, że to dobra okazja? - zapytałem powoli, bo przecież nie zdążyłem powiedzieć mu niczego o samej posadzie. Miałem wrażenie, że kątem oka dostrzegłem, jak Kociak spogląda w bok z zawstydzeniem, ale nadal nie patrzyłem prosto na niego, więc nie byłem pewien.

- Zadzwoniłem do ojca - przyznał niechętnie. - Wyszedłeś, więc... powiedział mi mniej więcej, o co chodzi. Trochę się na niego wściekłem. Niepotrzebnie, przecież miał dobre intencje. To nie jego wina, że trafił akurat na moment, kiedy jesteśmy w takiej czarnej dziurze. To nawet nie kwestia samej pracy, po prostu... nie wiem - zakończył nieszczęśliwym tonem. Westchnąłem. Miał sporo racji.

- Co mu powiedziałeś? - zapytałem, siląc się na spokojny ton.

- Że się zastanawiasz - rzucił szybko. - No bo... to twoja decyzja. Ale uważam, że powinieneś to zrobić.

Choć nieco się uspokoiłem, przez cały czas czułem lekkie poirytowanie. Z jakiegoś powodu wkurzał mnie spokój Huberta, to, że chciał wszystko racjonalnie przedyskutować. Nie miałem ochoty na rozsądek i chyba wolałbym jednak się z nim teraz kłócić. Sam do końca siebie nie rozumiałem, ale denerwowała mnie zwyczajność tej sytuacji, jakbyśmy mogli po prostu wszystko obgadać i naprawić w jednej sekundzie. Nie do końca temu dowierzałem. Nie byłem pewien, czy nie znaleźliśmy się przypadkiem w punkcie, z którego nie dało się już niczego naprawić. A może nawet wcale nie my. Może po prostu to ja znalazłem się w takim punkcie.

Mimo wszystko postanowiłem zagrać w jego grę. Jak zawsze.

- Więc... jak mielibyśmy to zrobić? - zapytałem konkretnie. - Ja jadę do Warszawy, ty zostajesz tutaj? Jeździsz dalej na swoje wystawy? Znajdujemy jeden dzień w miesiącu, kiedy mamy dla siebie chwilę czasu? - Zupełnie wbrew swojej woli zacząłem brzmieć ironicznie. Kociak pokręcił głową.

- Słuchaj, Kuba, nie wiem... może po prostu spróbujmy i zobaczmy, co z tego wyjdzie, co? Możemy przecież w każdej chwili zrezygnować, możemy wszystko...

Parsknąłem niewesołym śmiechem. To kociakowe „możemy wszystko"... Ja z kolei coraz częściej łapałem się na myśleniu, że nie możemy nic.

- Tak, jasne, a potem skończy się tak, że... - przerwałem, nie kończąc zdania na głos, a jedynie w myślach: „...że ja będę chciał zrezygnować i wrócić do ciebie, a ty nie będziesz tego chciał". Nie miałem ochoty tego mówić, więc potrząsnąłem głową w celu oczyszczenia myśli. Nic to nie dało. - Ale wiesz, że druga opcja jest taka, że w którymś momencie nasze oddzielne życia wciągną nas tak bardzo, że zaczniemy się od siebie oddalać, coraz bardziej i bardziej, aż w końcu po prostu zapomnimy i nie będzie już do czego wracać? - Zdawało mi się, że czekałem na odpowiedź Kociaka całe wieki. W końcu bardzo powoli pokiwał głową, na co ja również pokiwałem głową. - Czyli rozumiem, że jesteśmy skłonni zaryzykować tę alternatywę - podsumowałem bardziej do samego siebie niż do niego, nawet nie siląc się już na ironię.

- Jaki masz inny pomysł? - zapytał Hubert, w końcu okazując w głosie trochę emocji. Kiedy na mnie spojrzał, jego oczy błyszczały. Mocno błyszczały. Nie chciałem się nad tym zastanawiać. Nie chciałem pod żadnym pozorem stawać w tej dyskusji po jego stronie, nawet w myślach. Przez chwilę zastanawiałem się, w którym momencie zacząłem traktować go jak wroga. Kiedy nie doczekał się ode mnie odpowiedzi, kontynuował: - Naprawdę widzę cię codziennie, Kuba, i wiem, że nie jesteś do końca szczęśliwy. Gdybym sądził, że mogę coś z tym zrobić zrobiłbym to, ale myślę, że chodzi o coś, co jest zupełnie poza zasięgiem mojego oddziaływania. Ale... słuchaj, myślisz, że będziesz szczęśliwy, jeśli teraz nie pojedziesz do Warszawy? Jeśli nawet nie spróbujesz? Albo że ja będę szczęśliwy, jeśli rzucę wszystko i pojadę z tobą? - zapytał. - Czy może poświęcimy dla siebie wszystko, a za parę lat, jak będziemy na siebie patrzeć to zamiast widzieć siebie nawzajem będziemy widzieć tylko wszystkie swoje stracone szanse?

Oparłem się na kanapie, czując się coraz bardziej skołowany. Nie miałem już siły myśleć, kolejne porcje rozważań doprowadzały mnie do bólu głowy.

- Zrobiłbyś to? - spytałem nieco ochrypłym głosem . - Pojechałbyś ze mną?

Czekałem na odpowiedź Huberta bardzo długo. W końcu ledwo widocznie skinął głową.

- Gdybyś tylko mnie zapewnił, że to jest właśnie to, czego chcesz... bez żadnych wątpliwości... to myślę, że tak - powiedział niepewnie, wyglądając na nieco zagubionego. - Więc... czego chcesz? - zapytał, w końcu na mnie spoglądając. - Nie mów mi tego, co ci się wydaje, że chcę usłyszeć, ani tego, czego powinieneś chcieć, ani nawet tego, co wydaje ci się najbezpieczniejszą opcją. Czego chcesz?

Przez głowę przeleciało mi wiele potencjalnych odpowiedzi na to pytanie. Od oczywistych typu „być z tobą", przez mniej oczywiste, takie jak „żebyś był szczęśliwy", aż po kompletnie problematyczne, jak na przykład tajemnicze „być znowu sobą". Czy tego właśnie chciałem? Żeby Kociak w końcu był tym, który poświęci się dla mnie? Wcale nie byłem pewien, czy wierzyłem jeszcze w jakiekolwiek poświęcenie, więc w końcu odpowiedziałem w najprawdziwszy sposób, w jaki potrafiłem.

- Nie wiem.

Dobrze było przyznać to na głos. Miałem wrażenie, że Hubert zastygł na chwilę na dźwięk tych dwóch słów, po czym niemrawo pokiwał głową. Nie miałem pewności, na jaką odpowiedź tak naprawdę liczył.

Nienawidziłem siebie za to, jak często czegoś nie wiedziałem.


***


28 kwietnia 2014 roku

Sobota i niedziela były bardzo ciche. Powstało między nami swego rodzaju milczące porozumienie, że musimy przemyśleć to, co chcemy ze sobą zrobić. Razem jako my i każdy z nas z osobna. Nie rozmawialiśmy o tym. Nie kłóciliśmy się, wymienialiśmy pojedyncze zdania, nie patrząc sobie w oczy. To był chyba najsmutniejszy weekend, jaki kiedykolwiek razem spędziliśmy. Miałem wrażenie, że Kociak wychodził z domu tylko po to, żeby w nim nie być. Nie wiem czy z kimś rozmawiał, czy włóczył się samotnie. Stracił cały ten konkretny ton, który zawsze towarzyszył jego wypowiedziom, zupełnie jakby uleciał z niego charakter. Dużo gadał przez telefon o pracy i tylko wtedy brzmiał znowu trochę jak on. Tonęliśmy coraz bardziej i żaden z nas najwyraźniej nie miał odwagi, żeby czegoś z tym zrobić. W moim przypadku nie było to zaskakujące, ale spodziewałem się, że Kociak w którymś momencie nie wytrzyma, raczej wcześniej niż później. On jednak kompletnie zapadł się w sobie i zamknął przed światem. Nie miałem pojęcia, co robić.

Weronika nie pomagała.

- Kuba, znasz moje zdanie - powiedziała nie po raz pierwszy, popijając piwo i mrużąc oczy pod wpływem słabego światła w pubie. - Nie rozumiem tej twojej gotowości do poświęcenia. Zwłaszcza dla tego chłopaka. Masz dwadzieścia siedem lat, będziesz miał jeszcze mnóstwo facetów, albo dziewczyn i w końcu prawdopodobnie z którąś z tych osób zostaniesz na stałe, ale nie możesz na tym etapie rezygnować ze swojego życia po to, żeby ktoś - on - mógł mieć swoje. To szaleństwo.

Czasami to, jak bardzo Weronika nie znosiła Kociaka i jak bardzo go krytykowała powodowało nieprzyjemne uczucie w moim żołądku, zupełnie jakbym go zdradzał, z kolei w niektórych momentach było to dla mnie wręcz pocieszające. Na początku to była z jej strony niewinna, nieco żartobliwa niechęć, ale ostatnio nie znosiła go nawet do tego stopnia, że przestała używać jego imienia. Kompletnie nie była w stanie zrozumieć, co jeszcze z nim robiłem. Trochę miałem wrażenie, że próbowała na siłę nastawić mnie przeciwko niemu, ale nie była to do końca jej wina, bo ja sam przedstawiałem go w takim, a nie innym świetle. Miło było mieć kogoś całkowicie po swojej stronie, zapewniającego mnie, że miałem rację, kiedy tylko tego potrzebowałem. Jeśli miałem akurat moment, że nie za bardzo lubiłem Huberta, ona utwierdzała mnie w tym przekonaniu. Kiedy nie miałem takiego momentu, myślałem po prostu, że przecież każdy ma swoje zdanie. Pod tym względem była przydatna. To było jak przychodzenie do kogoś po radę dla zasady, dokładnie wiedząc, jak będzie ona brzmiała. Trochę bez sensu, ale i tak podnosiło na duchu.

- Wiem, wiem - przyznałem dla świętego spokoju, chociaż tak naprawdę wcale nie wiedziałem. - Po prostu nie umiem całkowicie z tego zrezygnować...

- Jesteś fantastycznym facetem, Kuba. Jesteś wrażliwy, uczuciowy i bezinteresowny, i nie jesteś zadufanym w sobie bufonem, który traktuje swojego partnera, który go kocha, jak coś oczywistego. Jestem przekonana, że znalazłbyś osobę, która doceniłaby to, jaki jesteś zamiast zbywać cię cynicznymi uwagami i jeszcze marudzić, że nie umiesz postawić na swoim... chociaż to dziwne, przecież to, że nie umiesz postawić na swoim powinno być całkowicie w jego interesie...

Milczałem, mimo że powinienem coś powiedzieć. Wiedziałem, że nie miała do końca racji, co było oczywiście spowodowane tym, że nie przedstawiłem jej całej sytuacji z Hubertem w zbyt obiektywny sposób. Przez to tylko czułem się gorzej z samym sobą, bo wcale nie byłem taki, jak mówiła. Też byłem skurwysynem, bo pozwoliłem jej myśleć o Kociaku w ten sposób tylko po to, żeby wysłuchać paru pocieszających słów. Weronice nawet nie przyszłoby do głowy, że wina nie jest tutaj w całości po stronie Huberta, bo nigdy nie wyprowadziłem jej z tego błędu. Chciałem po prostu, żeby ktoś się ze mną zgadzał. Nie doświadczyłem tego od bardzo dawna. Kociak nigdy nie zgadzał się ze mną tak dla zasady. Nigdy nie pozwalał mi iść na łatwiznę ani niczego upraszczać. Stawiał mnie pod ścianą i mimo tego, jak bardzo był zamknięty w sobie, zawsze mówił głośno i wyraźnie o tym, jak było, niezależnie czy mogło to zaboleć, czy zawstydzić, mnie albo jego, albo nas obu. Uwielbiałem w nim to i jednocześnie nienawidziłem. Jak ktoś mógł być tak skomplikowany, a jednocześnie tak prostolinijny? Dlatego zrobiłem sobie z Weroniki swoją zwolenniczkę i przeciwniczkę Kociaka. Tylko po to, żeby przyznawała mi rację, chyba dla jakiejś chorej satysfakcji. Czułem się jak ostatni chuj.

Nie miałem pojęcia, że byłem w stanie tak bardzo wszystko spieprzyć i to zupełnie nieświadomie. Zorientowałem się nagle, że dziewczyna znowu coś mówi.

- Wielu ludzi gubi się w takich związkach, wiesz? Ja też przez to przechodziłam... - zawahała się, jakby wcale nie była pewna, czy chciała o tym mówić. - Czasami, jak za bardzo ci zależy, to nie dostrzegasz nawet, że ktoś robi z tobą, co chce. Dlatego chciałabym ci pomóc - oświadczyła, a ja patrzyłem na nią bez wyrazu, zupełnie jakbym ją słyszał, ale nie do końca rozumiał, co mówiła. - Też przez to przechodziłam - powtórzyła. - Więc wiem, jak się czujesz i ja nigdy nie potraktowałabym cię w ten sposób...

Zanim zdążyło do mnie dotrzeć to, co właśnie powiedziała i zanim zdążyłem spanikować z tego powodu minęło konieczne kilka sekund wpatrywania się sobie nawzajem w oczy, które najwyraźniej zachęciły ją do tego, żeby się pochylić i nagle jej usta znalazły się na moich.

Przez chwilę mój umysł wypełniała wyłącznie pustka, zwykła biała plama. Nie miałem w sobie nawet automatycznego instynktu odwzajemnienia pocałunku, po prostu tam siedziałem skamieniały. Nagle pustka została zastąpiona przez natłok myśli, przyszło mi między innymi do głowy, że była zdecydowanie zbyt drobna i krucha, i gdybym z jakiegoś powodu chciał pogłębić pocałunek, chyba bałbym się, że zrobię jej krzywdę, choć było to absurdalne, bo przecież całowałem się z wieloma dziewczynami i nigdy nie było z tym problemu. Kiedy chwyciła mnie za ramię, nawet do końca tego nie poczułem, bo byłem tak bardzo przyzwyczajony do siły, z jaką Kociak zwykł przyciskać mnie do jakiejkolwiek płaskiej powierzchni i do siły, z jaką moje usta zawsze wpijały się w jego, zupełnie jakby chciały z dwóch istot żywych zrobić jedną. Nigdy nie sądziłem, że tym, co przekona mnie, że intymność z mężczyzną jest dla mnie bardziej zachęcająca niż intymność z kobietą będzie brutalność. To było coś, co pojawiało się, kiedy obie strony traciły kontrolę, ale żeby móc sobie na to pozwolić musieliśmy najpierw być równymi partnerami. Nagle z całą mocą zdałem sobie sprawę z tego, że chyba nie potrafiłbym już spojrzeć na kobietę jak na równego partnera, przez co poczułem się źle, bo nie zabrzmiało to najlepiej nawet w mojej głowie. Jakoś dyskryminująco, ale co mogłem na to poradzić?

Możliwe, że moje nagłe poczucie, że ją wykorzystuję wzięło się również stąd, że dziewczyna pocałowała mnie z pewnością z nadzieją, że żywię do niej jakieś uczucia, z których po prostu nie zdaję sobie sprawy, zupełnie zaślepiony swoją wydumaną miłością do Huberta, a to, że jeszcze jej nie odepchnąłem tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu. Dlaczego jeszcze jej nie odepchnąłem?

Z tą myślą delikatnie położyłem dłonie na jej ramionach, co chyba zinterpretowała jako napływ entuzjazmu z mojej strony, dopóki nie odsunąłem jej od siebie zdecydowanym ruchem. Cały pocałunek trwał mniej więcej cztery sekundy i nigdy nie przypuszczałem, że cztery sekundy mogą być tak długim czasem. Przez chwilę patrzyła na mnie swoimi wielkimi, piwnymi oczami z tak zranioną miną, że aż coś zabolało mnie w środku, a jej brązowe loki opadały jej na twarz. Na domiar złego musiała mieć loki, które sprawiały, że myślałem jeszcze mniej o niej, a jeszcze bardziej o nim. Chyba zaczynałem wariować. Zrobiłem więc jedyną rzecz, jaka wtedy przyszła mi do głowy, a z której później nie byłem zbyt dumny. Wstałem od stolika, bąknąłem zażenowane „przepraszam" i ulotniłem się stamtąd. Brawo, Kuba. Z wiekiem masz coraz więcej klasy.


***


29 kwietnia 2014 roku

- Weronika mnie pocałowała - rzuciłem w przypadkowym momencie, krojąc camembert. Kociak uniósł wzrok znad laptopa.

- Och? - zapytał, a w jego głosie w końcu wyczułem odrobinę zainteresowania, co przywitałem z ulgą. Miałem już dosyć tego neutralnego tonu, który przyjmował zawsze, kiedy odgradzał się od całego świata. - Chciałeś się z nią całować? - dodał pozornie konwersacyjnym tonem.

- Nie, odepchnąłem ją - odparłem w podobny sposób, myśląc o tym, jak absurdalna była ta konwersacja.

- Okej - stwierdził, ponownie opuszczając wzrok na ekran. Uniosłem brwi.

- To wszystko? Okej? - zapytałem po chwili z lekkim niedowierzaniem. Kociak wzruszył ramionami.

- A co mam powiedzieć? Myślę, że mamy poważniejsze problemy niż to, że jakaś dziewczyna cię pocałowała, czego nawet nie chciałeś - rzucił, jakby to było coś oczywistego, po czym kontynuował, nie odrywając wzroku od ekranu: - Ludzie czasami nas całują, bo tego chcą i myślą, że my też tego chcemy. Kiedy okazuje się, że wcale nie, jest im smutno, a my mamy poczucie winy. I tyle, koniec historii.

- Ach tak? - zapytałem ironicznym tonem. - Kto ostatnio ciebie pocałował?

Hubert znowu uniósł wzrok, przez moment patrząc na mnie jak na idiotę.

- Ty - odmruknął, a jego postawa wskazywała na to, że zaczynał być zirytowany.

- Jasne - rzuciłem z niedowierzaniem, z jakiegoś powodu świadomie chcąc go sprowokować.

- O co ci chodzi? - warknął, najwyraźniej połykając haczyk i patrząc na mnie ze wściekłością. Ucieszyłem się na jej widok. Chciałem... sam nie wiem, chciałem wycisnąć z niego cokolwiek, nawet jeśli miałaby to być nienawiść do mnie.

- O nic - prychnąłem. - Ile razy rozmawiałeś z Jillem przez ten weekend? - dodałem z pretensją.

- Nie rozmawiamy o tobie. Rozmawiamy o wystawie - rzucił krótko.

- No tak, o wystawie - powtórzyłem ironicznym tonem. - I wcale nie narzekałeś mu na mnie? - dodałem ze złością.

- Nie, to rola twoja i Weroniki. Dla mnie nasze prywatne sprawy są prywatne - odciął się. - Jeśli myślisz, że opowiadam obcym ludziom o tym, w jakiej jesteśmy czarnej dupie to chyba jednak w ogóle się nie znamy.

To trochę zabolało. Nadal było bardzo cicho, wymienialiśmy złośliwe komentarze, ale to nawet nie była kłótnia. To... nie wiem, co to było.

- Nie, ty w końcu nigdy nie potrzebujesz rady, wiesz wszystko najlepiej - prychnąłem. Widziałem dokładnie moment, w którym zaczął robić się naprawdę zły. On myślał, że się nie znaliśmy? Ja miałem za to wrażenie, że znaliśmy się zbyt dobrze.

- Więc co, ty możesz obgadywać sobie nasz związek z dziewczyną, która całuje cię w przypadkowych momentach, a ja nawet nie mogę porozmawiać z przyjacielem?

- O, więc jednak porównujesz jego do niej... - zacząłem, ale natychmiast przerwał mi z niedowierzaniem.

- Więc teraz oskarżysz mnie o zdradzanie cię? Do tego to się będzie sprowadzać za każdym razem, jak nie będziesz miał argumentów? Jesteś niepoważny, Kuba. - Pokręcił głową, po czym nagle zatrzasnął klapę laptopa i uniósł głos: - Wiesz co, naprawdę zaczynam się czuć, jakbym był winny za całe zło tego świata i nie wiem, dlaczego tak jest, ale bardzo nie podoba mi się to, jak ostatnio się czuję sam ze sobą...

- Witaj w klubie - mruknąłem niechętnie.

- Świetnie, dzięki - rzucił, stawiając kubek na blacie z głośnym brzękiem. Kilka kropel kawy wylądowało na jego komputerze, ale zupełnie nie zwrócił na to uwagi. - Zawsze oskarżasz mnie o wszystko, co najgorsze, jakbyś tylko czekał, aż coś w końcu zjebię i jakby miało ci przynieść satysfakcję to, że wyjdę na tego złego. Nawet ja przez to tracę poczucie własnej wartości! Oczywiście, to, że nie możesz realizować marzeń jest moją winą, to, że nam się nie układa jest moją winą, wszystko jest moją winą! Okej, świetnie, w takim razie biorę winę na siebie!

Skoro stał i krzyczał to uznałem, że ja też mogę już wstać i zacząć krzyczeć.

- Myślisz, że ja jestem przeciwko tobie?! - wydarłem się. - Gdybym widział, że chociaż trochę cię to obchodzi, że nie snujesz się jak cień, czekając, aż to wszystko pierdolnie, bo wtedy będziesz mógł sobie wrócić do swoich spraw, to może...

- Czy ty siebie słyszysz? Gdyby mnie to nie obchodziło, to już by mnie tu nie było, ty debilu! - wrzasnął Kociak. - Powinienem być teraz w Oslo i negocjować, zamiast siedzieć tu i drzeć się na ciebie bez sensu...

- Więc co tu jeszcze robisz?! Jedź do pieprzonego Oslo ratować swoją pieprzoną karierę, przecież tego właśnie chcesz!

- Nie masz pojęcia, czego chcę! - zawołał. - Żyjesz w swoim małym, wyimaginowanym świecie, w którym ja jestem powodem wszystkich twoich problemów, i wiesz co?! Myślę, że tobie odpowiada to, że możesz zrzucić na kogoś winę za to, że sam nawet nie potrafisz podjąć decyzji jak facet, nie potrafisz o nic zawalczyć, nie potrafisz nawet znaleźć w sobie jaj i przyznać tego sam przed sobą! Nigdy tak naprawdę nie przestałeś się okłamywać, co? Nie jestem pieprzonym lekiem na twoje niezdecydowanie!

Kociak zaczął płakać gdzieś pomiędzy wzmianką o tym, że nie potrafię o nic zawalczyć, a stwierdzeniem, że sam siebie okłamuję. Bardzo próbował to ukryć. Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby płakał. Widziałem go popłakanego. Widziałem, jak miewał łzy w oczach. Ale nigdy nie widziałem, jak płakał. Mnie już kilka razy zdarzyło się płakać w jego obecności, jednak teraz nie byłem w stanie.

- Powiedzieć ci, dlaczego tak jest?! - warknąłem, podchodząc do niego kilka kroków, aż staliśmy bardzo blisko siebie. - Ponieważ zmieniłem wszystko, absolutnie wszystko, całe swoje życie, układając praktycznie wszystko pod ciebie i wokół ciebie, a teraz to wszystko się pierdoli i nie wiem, czy to od początku miało jakikolwiek sens...

- I myślisz, że ze mną nie jest dokładnie tak samo? - przerwał mi. Wytrzeszczyłem oczy.

- Chyba nie próbujesz tego porównywać! Poświęciłem wszystko dla ciebie! - wrzasnąłem, w końcu kompletnie tracąc nad sobą panowanie.

- Ty poświęciłeś? - zapytał Hubert, unosząc kpiąco brwi. - Och, moje biedactwo i jego święte poświęcenie, no tak, w końcu przyłożyłem ci spluwę do głowy albo zagroziłem, że cię zostawię, jeśli nie odrzucisz wszystkiego w swoim życiu poza mną... Nie, Kuba! To jest coś, czego sam, kurwa, chciałeś, więc nie obwiniaj o to mnie!

- Ty nie musiałeś wybierać, nie musiałeś wybierać między mną a swoją rodziną! Postawiłem wszystko na jedną kartę tylko po to, żeby teraz stać tu i słuchać tego całego gówna, które wylewa się z twoich ust, i zastanawiać się, czy kiedykolwiek mnie kochałeś...!

- Chyba sobie, kurwa, żartujesz! Zejdź na ziemię, Kuba, naprawdę myślisz, że stałbym tutaj, darł się na ciebie i płakał jak ciota, gdybym cię nie kochał?!

Nigdy jeszcze nie miałem większej ochoty rozszarpać go na strzępy niż w tamtym momencie.

- Nie wiem! - wydarłem się. - Nie wiem, czasami nie wiem, czy ty mnie kochasz, czasami nawet nie wiem, czy ja ciebie kocham, czy może jesteśmy pieprzonymi masochistami i kiedyś się pozabijamy, i niczego nie rozumiem, i mam wrażenie, że przechodzę przez to całe gówno dla czegoś, co wcale nie jest tego warte...!

Może jedną dziesiątą sekundy zajęło mi zorientowanie się, że popełniłem ogromny błąd, powtarzając Kociakowi słowa, którymi kiedyś wspaniałomyślnie uraczył go jego wykładowca, który był, notabene, jedynym facetem poza mną, którego Hubert kiedykolwiek kochał, i tym samym zupełnie zgniótł jego serce, które wtedy jeszcze Kociakowi zdarzało się nosić na dłoni. Tylko o tym zdążyłem pomyśleć przez tę jedną dziesiątą sekundy, w czasie której pięść Huberta przemierzyła odległość do mojej szczęki. Niestety stał bardzo blisko mnie.

Przeszło mi przez myśl, że jednak Kociak potrafił przyłożyć, jeśli rzeczywiście tego chciał, i że koty chyba nie powinny mieć takiego dobrego prawego sierpowego, po czym zachwiałem się, odzyskałem równowagę, zamrugałem zdezorientowany i postanowiłem mu oddać.

Wpadliśmy na ścianę i przesz chwilę siłowaliśmy się w milczeniu, a mój instynkt, który zawsze bił na alarm, kiedy Hubertowi działo się cokolwiek złego, całkowicie zamilkł. Jakaś głęboko ukryta część mnie nawet chciała sprawić mu ból, bo chciałem, żeby poczuł wszystko, co mógłby poczuć z mojej strony, całego mnie. Żeby poczuł moją miłość i moją nienawiść, wszystko, co było we mnie dobre i wszystko, co było złe, i każdą pieprzoną emocję, która wtedy się we mnie kotłowała. Nie poznawałem sam siebie, nie wiedziałem, skąd wzięła się we mnie ta agresja. Kociak zawsze wyzwalał we mnie najintensywniejsze uczucia i najbardziej zwierzęce instynkty, i przeszło mi przez myśl, że kurwa, kiedyś byłem takim grzecznym chłopcem , zanim Hubert Kociński przyszedł i wszystko zjebał.

No cóż, z żadną dziewczyną nigdy jeszcze nie rozwiązywaliśmy problemów poprzez rękoczyny. To było nawet odświeżające. Z drugiej strony z całkowitą mocą dotarło do mnie wtedy, że byliśmy facetami. Byliśmy facetami, czasami komunikowaliśmy się za pomocą pięści i mieliśmy w sobie typową dla facetów agresję. Jakoś dziwacznie przeszło mi przez myśl, że może jednak takie zbliżenia pomiędzy mężczyznami nie były do końca bezpieczne, bo dwóch facetów i nadmiar emocji nie były mieszanką, która mogła skończyć się dobrze.

W momencie, w którym o tym pomyślałem Kociak znieruchomiał, dysząc ciężko i chrapliwie, przyciskając mnie do ściany i patrząc na mnie w taki sposób, w jaki nikt inny nigdy na mnie nie patrzył i w jaki nawet on nigdy wcześniej na mnie nie patrzył. W tym spojrzeniu płonął prawdziwy ogień i przeszedł mnie dreszcz, nie byłem pewien, czy bardziej ze strachu czy z podniecenia, bo ciężko było mi wywnioskować ze wzroku Huberta, czy bardziej miał właśnie ochotę złapać mnie za szyję i ściskać tak długo, aż powietrze przestanie dopływać do moich płuc, czy też zedrzeć ze mnie ubrania i zerżnąć mnie przy ścianie. Obie opcje były możliwe.

Staliśmy tak i patrzyliśmy na siebie, oddychając głęboko i czekając, aż drugi wykona jakiś ruch. Wzrok Kociaka był zamglony i przez moment miałem wrażenie, że zamierzał mnie pocałować. Nie miałem pojęcia, w jaki sposób by się to skończyło, w ogóle nie wiedziałem, czego mogłem się po nim spodziewać. To była wersja Huberta, której nie znałem. Nigdy nie widziałem go będącego w takim stopniu pod wpływem emocji. To było w jakiś niezbyt zdrowy sposób fascynujące, nie było mi jednak dane długo rozkoszować się tą intensywnością i napięciem, gdyż jego spojrzenie powoli zaczęło robić się nieco mniej obłąkane, a nieco bardziej opanowane. Miałem wrażenie, że w pewnym momencie ocknął się, zamrugał i odsunął się ode mnie gwałtownie, jak oparzony, robiąc od razu trzy kroki do tyłu. Miał szeroko otwarte oczy i rozcięty łuk brwiowy.

- Rany boskie, Kuba - mruknął, odwracając się do mnie plecami i zasłaniając twarz dłonią. - Co my, do kurwy nędzy, robimy?

Nie miałem odpowiedzi na to pytanie. Stałem oparty plecami o ścianę, szczęka bolała mnie bardzo, szyja tylko trochę. Ból powoli odpuszczał. Wpatrywałem się w niego w napięciu. Przez chwilę sprawiał wrażenie pogrążonego w myślach, po czym potrząsnął głową. Kiedy najwyraźniej nic to nie dało, potrząsnął nią jeszcze raz.

- Co się ze mną, do cholery, dzieje? - mruknął sam do siebie, po czym odetchnął głęboko. - Dobra - podjął decyzję, choć nie miałem pojęcia, jaka ona była. Uniósł wzrok, znowu spoglądając mi w oczy. - Nie sądzę... nie sądzę, żebyśmy byli w stanie to jakoś naprawić. W najbliższym czasie. Obawiam się, że jak tak dalej pójdzie mogę naprawdę zrobić coś, czego będę potem żałował, więc gdybyś mógł chwilowo... zejść mi z oczu... byłbym bardzo wdzięczny - oświadczył tonem, który sprawiałby wrażenie kontrolowanego, gdyby jego głos tak nie drżał. Łzy były już zaschnięte na jego policzkach, prawie zapomniane. Powoli dochodził do siebie, wracał mu rozsądek i zaczynał brzmieć znowu jak on, konkretnie i racjonalnie.

Przez chwilę chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale jego spojrzenie utwierdziło mnie w tym, że mówił całkowicie poważnie. Naprawdę nie mógł teraz na mnie patrzeć, a ja w zasadzie czułem dokładnie to samo. Nie było szans, żebyśmy po czymś takim byli w stanie porozmawiać jak cywilizowani ludzie. Pozwoliłem mu więc mieć ostatnie słowo, nie po raz pierwszy i pewnie nie ostatni, w milczeniu założyłem buty i wyszedłem z mieszkania.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to równie dobrze mógł być ostatni raz, kiedy pozwoliłem mu mieć ostatnie słowo. Gdybym o tym wiedział, pewnie wpatrywałbym się w jego oczy chwilę dłużej.


***


30 kwietnia 2014 roku

Wróciłem do domu nad ranem po nocy spędzonej na niewygodnej kanapie w salonie Dony i Rafała. Oboje wytrzeszczyli oczy, widząc moją opuchniętą twarz, ale po dwóch pierwszych pytaniach, na które nie zaszczyciłem ich odpowiedzią przestali mnie przesłuchiwać, za to kontynuowali wymienianie między sobą zaniepokojonych spojrzeń, kiedy myśleli, że nie patrzyłem. To doprowadzało mnie do szału. Nie byłem w stanie spać, więc w końcu zwlokłem się z kanapy i przez kolejne parę godzin wpatrywałem się w nieruchomą twarz śpiącej małej Matyldy. Chciałem ulotnić się, zanim moi przyjaciele wstaną, ale nie wpadłem na to, że mając małe dziecko Dona wstawała bardzo wcześnie. Wpadliśmy na siebie w korytarzu, kiedy byłem już całkowicie ubrany, więc bez słowa wskazałem na drzwi. Pokiwała głową, jakby obawiała się nawet rzucić coś banalnego, na przykład, że zadzwoni później sprawdzić, co u mnie. Wyszedłem, nie czekając na nic więcej.

Kiedy wróciłem do mieszkania, od samego początku coś wydawało mi się nie w porządku. Huberta nie było, ale nawet nie o to chodziło. Po chwili zrozumiałem, że mój niepokój wynikał z faktu, że w momencie, kiedy wszedłem, pod moimi nogami nie zaczęła kręcić się Frida, czekając, aż ją nakarmię. Nie bawiłem się nawet w żadne chodzenie po pokojach i sprawdzanie, od razu wszedłem do kuchni, gdzie w standardowym miejscu, jak wiele razy wcześniej, leżała mała, żółta karteczka. Pismo wskazywało na to, że została napisana w pośpiechu.

Zawsze musiałem podejmować za ciebie decyzje. Myślę, że robię nam obu przysługę. Jedź do Warszawy. Powodzenia. H.

Przez chwilę byłem chyba zbyt otumaniony, żeby zareagować. Nie wszystko od razu do mnie dotarło, a raczej dotarły do mnie słowa, ale nie ich znaczenie i konsekwencje. A potem w końcu coś się we mnie przełamało, kiedy przyszła mi do głowy absurdalna myśl, że skurwiel zabrał mojego cholernego kota.

* Sunrise Avenue - "Fairytale gone bad"

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top