Rozdział XIX, w którym jesteśmy ślepymi obserwatorami nieba
So open up my eyes
Tell me I'm alive
This is never gonna go our way
If I'm gonna have to guess what's on your mind
Say something, say something
Something like you love me
Less you want to move away
From the noise of this place*
8 listopada 2013 roku
Najciszej, jak potrafiłem przekręciłem klucz w zamku i na palcach wszedłem do mieszkania. Wszystkie światła były zgaszone. Przeszedłem przez korytarz i cichutko uchyliłem drzwi do salonu. Kiedy wszedłem do pomieszczenia, nagle rozległ się w nim cichy głos, na dźwięk którego niemal dostałem zawału serca.
- Hej.
Obróciłem się błyskawicznie i zobaczyłem Kociaka siedzącego na kanapie w niemal całkowitych ciemnościach, wpatrującego się w przestrzeń. Wpadające przez okno balkonowe promienie księżyca oświetlały prawą część jego twarzy, sprawiając, że wyglądała, jakby świeciła, podczas gdy lewa ginęła w mroku.
Hubert powoli przekręcił głowę, spoglądając na mnie. Brwi miał nieco zmarszczone, a oczy podkrążone i zaczerwienione. Wyglądał, jakby płakał, co nie zdarzało się często. Stałem przez chwilę w milczeniu, nie potrafiąc wyczytać z jego twarzy tego, na czym staliśmy. Był środek nocy; dochodziła trzecia nad ranem. Kiedy Weronika poszła do domu, krążyłem po mieście kolejne czterdzieści minut, zanim wróciłem do naszego mieszkania, a w głowie huczały mi jej słowa. Nie miałem pojęcia, co robić ani co myśleć, i byłem przerażony. Byłem przerażony, ponieważ po raz pierwszy tak naprawdę dopuściłem do siebie myśl, że może jednak to wszystko się nie uda. Że nadejdzie taki moment, kiedy ja spojrzę na niego, a on spojrzy na mnie i nie, nic nie będzie w porządku. Niczego nie bałem się bardziej.
- Co tu robisz sam po ciemku? - zapytałem głupio i z jakiegoś powodu szeptem, podchodząc do niego powoli. Hubert przez chwilę jedynie wpatrywał się we mnie bez wyrazu, nie odpowiadając i już myślałem, że w ogóle nie zamierzał mi odpowiedzieć, kiedy nagle się odezwał:
- Czy ja robię ci krzywdę? - zapytał spokojnym, cichym głosem, wpatrując się we mnie z takim wyrazem twarzy, jakby wypowiedzenie tych słów sprawiało mu fizyczny ból.
- Co? - zapytałem, mrugając z zaskoczeniem, ponieważ zdecydowanie nie tego się spodziewałem. Hubert westchnął.
- Czy robię ci krzywdę? - powtórzył nieco głośniej. - Czy... za dużo od ciebie wymagam albo podkopuję twoją pewność siebie? Słuchaj, wiem, że jestem despotyczny i że bywam nieznośny i że jestem strasznym egoistą... - Zdążyłem otworzyć usta, żeby mu przerwać i zaprotestować, ale mi na to nie pozwolił. - Ale jeśli tak jest to po prostu powiedz mi o tym, albo jeśli uważasz, że lepiej by ci było beze mnie to... - Kociak zawahał się na chwilę, po czym przełknął ślinę i kontynuował: - Po prostu nie chcę, żebyś myślał, że uważam, że jesteś słaby albo... albo gorszy. Ponieważ jestem też narcystyczny. I trochę socjopatyczny. I nawet, jeśli nie mówię tego na głos to... to nie uważam tak. - Hubert wziął głęboki oddech, patrząc gdzieś w bok zamiast na mnie. Jak w transie przeszedłem parę kroków, siadając powoli obok niego. Wyglądał, jakby nie był pewien, co jeszcze chciał powiedzieć, ale nie przerywałem mu. Po chwili podkulił nogi do siebie, oplatając swoje kolana ramionami i zaczął znowu mówić, kierując swoje słowa w przestrzeń. - Wiesz, nigdy tak naprawdę nie sądziłem, że byłbym w stanie być z kimkolwiek w taki sposób. To znaczy umawiałem się z różnymi ludźmi, ale to nie było... nigdy nawet nie przyszłoby mi do głowy, że moglibyśmy zostać razem i zbudować cokolwiek trwałego. A potem pojawiłeś się ty i nagle potrafiliśmy po prostu siedzieć i nie odzywać się do siebie albo gadać o kompletnych głupotach i to nadal było fantastyczne. Nie mógłbym robić tego z nikim innym poza tobą, bo... nie lubię za bardzo ludzi, a ty jesteś... prawdopodobnie najlepszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem. Bo chyba nigdy wcześniej ci tego nie powiedziałem. A... a powinienem. I jesteś bardzo silny, i jedyny w swoim rodzaju, i znakomity w tym, co robisz, i nie masz żadnego powodu, żeby czuć się niepewnie w swojej skórze. Ale jeśli tak się czujesz... to ja nie mam żadnego prawa, żeby mówić ci, co masz robić. Ani jak masz się czuć. Więc jeśli to ja jestem powodem, dla którego miałbyś w siebie wątpić to może rzeczywiście lepiej, żebyśmy...
Hubert znowu się zawahał i tym razem nie pozwoliłem mu kontynuować. Pochyliłem się, wyciągając rękę i zatykając za jego ucho jeden czarny lok, który opadł mu na twarz. Spojrzał na mnie niepewnie.
- Kotku. Powiedz mi jedną rzecz. Czy ty uważasz, że tak byłoby lepiej? - zapytałem konkretnym tonem. Ponieważ właśnie nadszedł czas na bycie konkretnym. Kiedyś musiał nadejść.
Hubert przez chwilę wpatrywał się we mnie niepewnie, jakby nie wiedział, na ile chce się przede mną odkryć, po czym powoli pokręcił głową.
- I masz rację, ponieważ bez ciebie byłbym beznadziejny. I ty beze mnie byłbyś beznadziejny - stwierdziłem z przekonaniem, po raz pierwszy od początku tej rozmowy prawie się uśmiechając. - Bez siebie bylibyśmy beznadziejni. Przecież... przecież zawsze tak było. Od początku. Ty i ja, i pieprzyć resztę świata.
Hubert przez chwilę wyglądał, jakby chciał się ze mną zgodzić, ale najwyraźniej zmienił zdanie, ponieważ po chwili zastanowienia westchnął ciężko.
- Okej, tylko myślę, że musimy ustalić jedną rzecz - powiedział poważnym tonem. - Spróbuję... spróbuję nie próbować cię zmieniać. A ty w zamian spróbuj nie zmieniać mnie. Ja wiem, że jestem w tym kiepski, w byciu z kimś, ale nie umiem zachowywać się inaczej niż w ten sposób i cały czas myślę o tym, że przecież ty mnie znasz, więc będziesz wiedział, co mam na myśli i co siedzi w mojej głowie, i że to, że czasem robię się defensywny, kiedy sytuacja robi się cięższa nie znaczy od razu, że...
- Nie mam zielonego pojęcia, co siedzi w twojej głowie. Hubert, ja nie siedzę w twojej głowie, więc jeśli mi czegoś nie powiesz to ja nie będę tego wiedział. Kotku, nie jestem w stanie czytać ci w myślach - stwierdziłem nieco sfrustrowanym tonem. Kociak zastanawiał się przez chwilę, po czym pokiwał głową.
- Okej, to... powiedz mi, co chciałbyś wiedzieć. Co ci przeszkadza, co ci leży na sercu? - zapytał w końcu, patrząc na mnie z żywym zainteresowaniem, z jakim tylko Hubert potrafił patrzeć. Sprawiał wrażenie, jakby na świecie nie było niczego, czego chciałby się dowiedzieć bardziej.
Zastanowiłem się przez chwilę. Co mnie martwiło najbardziej...?
- Czasami... - zacząłem, przełykając ślinę, ponieważ mój głos nieco się załamał. Powiedzenie tego głośno było jak przyznanie się do porażki. - Czasami obawiam się, że ja cię kocham o wiele bardziej niż ty mnie - wyrzuciłem z siebie w końcu, odwracając wzrok. Czułem, że Hubert patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Przez chwilę nie wiedział, jak zareagować.
- Nie... nie, kochanie, to nie tak - powiedział, po czym zaczął naprawdę zastanawiać się nad swoimi słowami. Przez chwilę wyglądał na kompletnie skonfundowanego, jakby nie przyszło mu do głowy, że mogłoby tak być lub że ja mógłbym tak myśleć. - Mamy różne charaktery. I jak już powiedziałem, jestem w tym beznadziejny. Ale nie możesz... skalować miłości. Co to w ogóle znaczy, że ktoś kogoś kocha? Możemy sobie do bólu wyznawać, że zawsze i na wieczność, tego i tak nie wiemy. Jedyne, co możemy zrobić, to siedzieć tu i teraz, w tym momencie, wiedząc, że on już się nie powtórzy i wiedząc też, że żaden z nas nie chciałby być teraz w żadnym innym miejscu. Nigdy nie zmieniłbym tego na nic innego, ponieważ... są tylko dwie takie rzeczy na świecie, że gdyby ich nagle zabrakło to wszystko dla mnie straciłoby sens. To ty i malowanie. Więc naprawdę nie chcę, żebyś mówił, że... - Kociak przerwał na chwilę, a jego oczy znowu lekko się zaszkliły. - Jestem naprawdę cholernie dumny z ciebie i z siebie przez to, że to mnie wybrałeś. Nie wiem, jak to się stało, ale to była najlepsza rzecz, która mi się przytrafiła w całym moim dość gównianym życiu...
- Okej - przerwałem mu, po czym automatycznie wyciągnąłem ramiona i owinąłem je wokół niego. Położyłem głowę na jego ramieniu, a kosmyk jego włosów załaskotał mnie w nos. - Ja wiem, że tak jest. Teoretycznie... wiem. Nie mam pojęcia, dlaczego to wrażenie pozostaje. Weronika powiedziała, że...
- A co Weronika wie o nas? - zapytał Kociak, marszcząc brwi. - Ta reszta świata, tam? - dodał, wskazując za okno. - Oni nie mają pojęcia. Nie znają nas, nie wiedzą, kim dla siebie jesteśmy. Ty i ja, i pieprzyć całą resztę, pamiętasz?
Uśmiechnąłem się, spoglądając na niego z czułością, po czym pochyliłem się i oparłem swoje czoło o jego.
- Tak. Tak, pieprzyć ich - zgodziłem się. Hubert pokiwał głową.
- Okej. Po prostu... mów mi o takich rzeczach, okej? Mów o wszystkim, co ci tylko przyjdzie do głowy. Ja mogę ci powiedzieć. Nie interesuje mnie Jill. Jestem... zachwycony tym, co ostatnio dzieje się z moją karierą i chciałbym, żeby dalej szło tak dobrze. Ale gdybym miał wybierać to na pierwszym miejscu byłbyś ty, bo... Ludzie nazywają mnie geniuszem, wiesz? Twierdzą, że jestem fenomenalny. Ale dopiero, jak ty się pojawiłeś to zdałem sobie sprawę, jakie to ma tak naprawdę znaczenie. Przede wszystkim chcę, żebyś ty sądził, że jestem fenomenalny. Nagle opinia całej reszty stała się zupełnie nieważna. Co jeszcze mogę powiedzieć...? A, tak, chciałbym, żeby mniej obchodzili cię inni ludzie i żebyś czuł się dobrze z samym sobą. Chciałbym, żebyś nie szukał ich aprobaty, ponieważ szczerze wierzę w to, że jesteś zbyt dobry na to, żeby potrzebować czyjejkolwiek aprobaty. Ale... jeśli ty jesteś w stanie przetrwać to, jakim jestem dupkiem to ja z pewnością jestem w stanie pogodzić się ze wszystkimi wadami, jakie ty masz, choć jest ich absurdalnie mało. Przynajmniej w moich oczach. Jesteś prawie perfekcyjny - wyznał, spoglądając na mnie z uśmiechem, który natychmiast odwzajemniłem.
Miałem wrażenie, że z moich ramion spadł gigantyczny ciężar. Wszystkie te myśli, które wcześniej się we mnie kotłowały, natychmiast zniknęły. O co się w ogóle martwiłem? Oczywiście, że Hubert i ja poradzimy sobie ze wszystkimi kłodami, które życie rzuci nam pod nogi. Z jednego prostego powodu - jesteśmy Kubą i Hubertem. Istniejemy tylko my, reszta świata przestaje mieć znaczenie. I na dłuższą metę nie ma - dopóki Kociak patrzy na mnie tak, jak patrzy w tym momencie. Patrzy trochę tak, jakby nie mógł uwierzyć, że coś tak dziwnego i wspaniałego chodzi po ziemi i na dodatek jeszcze przemawia właśnie do niego. Dopóki ja będę patrzył na niego tak, jak patrzę na niego zawsze - jakby na całym świecie nie było równie fascynującej istoty, jakby pochodził co najmniej z innej rzeczywistości, do której w jakiś sposób poprzez niego zyskałem dostęp. Dopóki będziemy tak na siebie patrzeć, wszystko na świecie będzie w porządku, ponieważ, do cholery, to była magia w najczystszej postaci. Nigdy nie miałem w sobie przekonania o własnej wyjątkowości - przeciwnie, zawsze uważałem się za jednostkę raczej przeciętną - ale od samego początku wiedziałem, że my byliśmy wyjątkowi. Coś takiego nie zdarzało się codziennie. Ludzie nie dobierają się w taki sposób, ich spojrzenia nie łączą się dosłownie na sekundę w przypadkowych okolicznościach tylko po to, żeby już nigdy więcej nie odwrócić wzroku. Z jakiegoś powodu byłem przekonany, że byliśmy jednymi na milion.
- Cokolwiek się nie wydarzy... - zacząłem. - ...poradzimy sobie z tym. Prawda? - dodałem pytającym tonem. Kociak wyglądał, jakby z trudem próbował się nie uśmiechać.
- Jeśli tylko będziemy chcieli to tak - odparł bez wahania, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Czyli chcesz? - upewniłem się, odsuwając się, żeby móc spojrzeć mu w oczy. W odpowiedzi całą twarz Kociaka rozświetlił uśmiech. Pokiwał głową.
- A ty? - zapytał, unosząc brew. Parsknąłem śmiechem.
- A jak myślisz?
Hubert pokręcił głową ze śmiechem, po czym przeciągnął mnie do siebie tak, że nagle znaleźliśmy się w pozycji wertykalnej, on znajdował się między moimi nogami, kładąc głowę na mojej klatce piersiowej. Westchnąłem, czując się o wiele lżejszy niż czułem się w ciągu ostatnich paru dni. Pocałowałem jego włosy, mówiąc z pełnym przekonaniem:
- Oczywiście, że chcę.
Przez chwilę leżeliśmy w milczeniu, każdy z nas pogrążony we własnych myślach. Wpatrywałem się w czubek głowy Huberta, który wznosił się i opadał miarowo wraz z moim oddechem. Uśmiechnąłem się do siebie.
- Zostajemy tu? - zapytał sennie Hubert, tłumiąc ziewnięcie. Mruknąłem potwierdzająco. - Okej - odparł, ocierając się o mnie jak kot, którym był, po czym zastygł w bezruchu, ale ja nie odpłynąłem jeszcze przez długi czas. Myślałem o tym, że zrobiłbym wszystko, żeby tylko zachować to, co wtedy mieliśmy. W tamtym momencie nie miałem żadnych wątpliwości. Byłem Kociaka, a Kociak był mój i tak miało pozostać. Kochałem sposób, w jaki on mnie kochał, to, że mimo całej jego ostrości i oschłości mówił mi o wszystkich tych rzeczach, nie mrugając przy tym okiem. Tylko ja mogłem tego słuchać, tylko ja w jego oczach byłem wyjątkowy, podczas gdy wszyscy inni byli przeciętni. W tamtym momencie ta wiedza całkowicie mi wystarczyła. Nic nie miało mocy złamania tego, co było między nami. Byłem o tym przekonany.
***
9 listopada 2013 roku
- Halo? - powiedziałem do telefonu, jednocześnie nie odrywając wzroku od ekranu komputera. Byłem w pracy od dziewięciu godzin i zaczynały boleć mnie oczy, ale taka była cena tego, co chciałem robić. Od poprzedniego wieczora miałem znakomity nastrój i nic nie było w stanie go zepsuć. Przebrnąłem prawie przez wszystkie akta i miałem kilka świetnych pomysłów, które właśnie zamierzałem podrzucić swojemu szefowi, kiedy zadzwoniła moja mama.
- Cześć, synku, słyszałeś już najnowsze wieści? - zapytała. Z niechęcią zminimalizowałem stronę, wiedząc, że rozmawiając z nią nie zdołam skupić się na niczym innym.
- O Tomku? - domyśliłem się, opierając się w fotelu i zamykając oczy, na co odetchnąłem z ulgą. Kręgosłup zaczął mnie boleć już kilka godzin wcześniej. Przeszło mi przez myśl, na jakie choroby zawodowe skazałem się, zostając prawnikiem.
- Tak. Możesz w to uwierzyć? Bo ja miałam z tym spory problem. Naprawdę już nigdy nie wiem, czego się po nim spodziewać. Sądzę, że zrobi coś, a on robi coś zupełnie innego...
- Uważasz, że to dobry pomysł? - zapytałem z zainteresowaniem, naprawdę ciekaw jej opinii. Przez chwilę nie odpowiadała.
- Nie jestem pewna - przyznała w końcu. - Mówimy o moim dorosłym synu, jest zdolny do samodzielnego podejmowania decyzji i zamierzam mu zaufać w tej sprawie. Czuję się bardzo... niekomfortowo z tym, że jeszcze jej nie poznałam - dodała.
- Ja też nie, ale to widać, że Tomkowi bardzo na niej zależy. No i z tego, co o niej mówi sprawia wrażenie fajnej dziewczyny - powiedziałem, biorąc łyk kawy. Moja mama westchnęła cicho.
- Wiem. Jestem pewna, że Tomek wie, co robi. Jeśli ją kocha to nie widzę przeciwskazań.
Uśmiechnąłem się do siebie. Zaczynałem naprawdę lubić podejście mojej mamy.
- Co u Huberta? - zapytała po chwili o wiele radośniejszym tonem. Mój uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. Przypomniało mi się, jak kiedyś podsłuchałem rozmowę Kociaka z jego mamą i pomyślałem, że chciałbym w ten sam sposób rozmawiać ze swoją. Teraz zupełnie nagle to życzenie się spełniło i na dodatek jej pytanie brzmiało całkowicie naturalnie, jak najbardziej oczywista rzecz, o którą moja mama mogłaby zapytać przez telefon. „Co u ciebie, a co u twojego chłopaka". Bez zająknięcia, bez żadnej sugestii, że to nie jest całkowicie normalne. To było niesamowite uczucie.
- Wszystko dobrze - odparłem równie pogodnie. - Wczoraj jak wyszłaś jeszcze bardziej się pokłóciliśmy.
- Och - stwierdziła moja mama zmartwionym tonem, na co zaraz ją uspokoiłem.
- Ale potem się pogodziliśmy w nocy - dodałem.
- Okej, chyba nie chcę znać szczegółów... - zaczęła ze śmiechem, na co zaczerwieniłem się, uświadamiając sobie, jak to zabrzmiało.
- Nie no... nie o to mi chodziło - zaprotestowałem. - Wyszedłem z koleżanką do pubu, bo musiałem pomyśleć, ale potem jak wróciłem w środku nocy to porozmawialiśmy i teraz wszystko jest między nami świetnie. Znowu - wytłumaczyłem, przymykając z przerażeniem oczy. Co jak co, ale z pewnością nie czułem się komfortowo z tym, żeby moja własna matka choćby przez chwilę myślała o moim życiu seksualnym. Z innym facetem. Nie, na tę rozmowę jeszcze zdecydowanie nie byłem gotowy.
- To dobrze! Bardzo się cieszę. To znaczy nie widziałam, żebyście się kłócili, chociaż mi o tym powiedziałeś. Jeśli tak było to jesteście w tym niesamowicie dyskretni. Ale cieszę się, że się pogodziliście. Naprawdę go polubiłam - dodała szczerym tonem, którego tylko mama potrafi użyć w stosunku do swojego dziecka. Wyszczerzyłem zęby.
- Wiem. To znaczy ja też się cieszę. To było w zasadzie nieporozumienie, ale przez chwilę byłem bardzo zdołowany. Ale wszystko sobie wyjaśniliśmy - oznajmiłem z entuzjazmem.
- Tomek chciałby, żebyśmy wszyscy spotkali się u nas w domu na przyjęciu zaręczynowym - oświadczyła mama, na co nieco się spiąłem. A więc od razu przechodziła do rzeczy. Byłem całkowicie przygotowany na to, że powie mi, że nie powinniśmy przyjeżdżać. Byłem gotowy to usłyszeć.
- Tak, Tomek mi mówił - potwierdziłem neutralnym tonem.
- Więc... przyjedziecie? - zapytała głosem, którego nie potrafiłem rozszyfrować. - Muszę określić ilość gości...
- Uważasz, że to dobry pomysł? - przerwałem jej wątpliwym tonem.
- Nie widzę powodu, dlaczego miałby nie być - odparła, brzmiąc całkowicie szczerze. - To zaręczyny twojego brata. Twój brat chciałby, żebyście ty i twój partner tam byli. Koniec, kropka.
- No wiem, mamo, ale wiesz, że tata... - zacząłem, ale mama nie pozwoliła mi dokończyć.
- Tu nie chodzi o ojca. Ty i Hubert macie takie samo prawo, żeby tam być, jak cała reszta z nas. Jesteśmy rodziną. Jeśli komuś się to nie podoba, może nie przychodzić - oświadczyła tonem nie znoszącym sprzeciwu. Po chwili jej głos całkowicie się zmienił i dodała delikatnie: - Oczywiście, jeśli Hubert miałby się czuć niekomfortowo...
- Poznałaś Huberta, czy naprawdę wyobrażasz go sobie czującego się w jakiejkolwiek sytuacji niekomfortowo? - zapytałem ze śmiechem, na co moja mama odpowiedziała tym samym.
- No w sumie to nie - przyznała z rozbawieniem. - Nie, nie wyobrażam sobie tego. Więc w czym problem? - dopytała z zaciekawieniem. Przymknąłem oczy, nie chcąc rozmawiać z nią na ten temat. Chciałem być pewny siebie. Chciałem udawać pewnego siebie.
- W niczym, mamo, jeśli według ciebie będzie w porządku, że przyjedziemy...
- Nawet bardziej niż w porządku. Zauważ, że większość macie tutaj po swojej stronie. Nikt nie pozwoli powiedzieć na was złego słowa. Jesteście członkami naszej rodziny - obaj. Troje z nas - ja, Tomek i Daria - już teraz uważamy Huberta za członka naszej rodziny. I uważam, że najwyższy czas, żeby tę rodzinę znowu zebrać do kupy. Nie możemy udawać, że to się nie dzieje. Więc tak, chciałabym, żebyście tam byli. I wiem, że Tomek też.
Westchnąłem ledwo słyszalnie, w duchu podejmując decyzję. Nie da się wiecznie żonglować, czasem w życiu trzeba było postawić wszystko na jedną kartę. A w moim przypadku tą kartą zawsze był Hubert. Nie miałem się czego wstydzić. Byłem w związku z najfantastyczniejszym facetem chodzącym po tej ziemi. Ja o tym wiedziałem i każdy inny to dostrzeże, nawet jeśli, nie chcąc przyznać się do omyłki i złego ocenienia nas, nigdy tego nie przyzna. To był czas, żeby pokazać się tej części reszty świata, której opinia mnie obchodziła. Nawet jeśli pójdzie źle, nadal będę miał Kociaka po swojej stronie. Słowem: nawet jeśli pójdzie źle, nadal pójdzie dobrze.
- Okej - poinformowałam moją mamę, przewracając lekko oczami. - Okej, przyjedziemy.
Byłem w stanie wyczuć w jej tonie to, że tak naprawdę wcale nie była tak absolutnie pewna tego, co głosiła. Wiedziała, że wiele rzeczy mogło pójść kompletnie nie tak i że może rozpętać się z tego poważna awantura. Ale mimo to nadal stała po naszej stronie, za co byłem jej cholernie wdzięczny. Miałem trzech bardzo porządnych adwokatów, mojego chłopca stojącego za mną murem oraz przekonanie o tym, że miałem rację. Nie było możliwości, żebym tego nie wygrał.
Kiedy kilka minut później powoli kończyłem rozmowę z mamą, do mojego biurka podeszła Weronika ze swoimi dużymi oczami i nieśmiałym uśmiechem. Zrobiłem gest dłonią sugerujący, że już kończę.
- Okej, muszę lecieć - powiedziałem do telefonu.
- Dobrze, kocham cię, synku - odparła moja mama.
- Ja ciebie też. Pa - rzuciłem, rozłączając się, po czym spojrzałem na Weronikę wyczekująco.
- To był Hubert? Pogodziliście się? - zapytała, przysiadając na krańcu mojego biurka. Z jakiegoś powodu wyglądała mało entuzjastycznie.
- Nie, moja mama - wyjaśniłem. Weronika uśmiechnęła się. - To znaczy to była moja mama, ale Hubert i ja pogodziliśmy się - dodałem dla jasności, uśmiechając się szeroko. Dziewczyna odwzajemniła mój uśmiech.
- O, to świetnie! - oznajmiła radosnym tonem, miałem jednak wrażenie, że było w nim coś fałszywego. - Dobrze, że wszystko wam się ułożyło. Naprawdę martwiłam się o was, chłopaki.
Pokręciłem głową, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Cóż, niepotrzebnie. Myślę, że wszystko między nami w porządku.
- Ale wiesz... - zawahała się na moment, ściszając głos. - Pamiętaj o tym, o czym mówiłam, okej? Po prostu... nie pozwól mu dyktować warunków.
Zmrużyłem oczy, pamiętając dokładnie, o czym mówiła.
- Wszystko sobie wyjaśniliśmy i wiemy, na czym stoimy. I nie, Hubert nigdy niczego mi nie dyktował - oświadczyłem nieco chłodnym tonem. Weronika wzruszyła ramionami, uśmiechając się przepraszająco.
- Po prostu chcę dla ciebie jak najlepiej, okej? Dobra, nieważne... cieszę się, że wszystko między wami gra. Chcesz wyskoczyć na jakąś kawę?
Przez chwilę wpatrywałem się w nią w kalkulujący sposób, po czym wewnętrznie pokręciłem głową. Przecież to było bardzo miłe, że się o mnie martwiła, a w końcu nie znała Huberta tak dobrze, jak ja. Odsunąłem wszystkie wątpliwości na bok i uśmiechnąłem się szczerze.
- Jasne. Z tobą zawsze.
_________________________
* Mumfords & sons - "Believe"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top