Rozdział XIV, w którym jeśli dzień zaczyna się źle, również kończy się źle


Babe, there's something tragic about you
Something so magic about you
Don't you agree?
Babe, there's something lonesome about you
Something so wholesome about you
Get closer to me

No tired sighs, no rolling eyes, no irony
No 'who cares', no vacant stares, no time for me*


11 października 2013 roku

- Cześć, tato.

Zareagowałem automatycznie, zanim jeszcze do końca udało mi się zarejestrować słowa Kociaka. Zrobiłem krok do tyłu i otworzyłem szerzej drzwi. Facet wszedł do środka, obrzucając mnie chłodnym spojrzeniem. Teraz, kiedy mu się przyjrzałem, byłem w stanie dostrzec podobieństwo. Hubert nie był kalką swojego ojca, ale mieli identycznie zarysowaną linię szczęki i podbródka oraz taką samą oprawę oczu. Z jakiegoś powodu, i nie był to powód związany z jego podobieństwem do Kociaka, wydawał mi się również znajomy. Nie byłem tylko pewien, gdzie mogłem wcześniej widzieć tego gościa. Nie wiedziałem za bardzo, co powiedzieć, więc tylko zamknąłem drzwi i stałem tam jak kretyn. Kociak za to wydawał się kompletnie zrelaksowany.

- Tato, to mój chłopak, Kuba - przedstawił nas szybko i beznamiętnie. - Kuba, to mój tata.

Facet znowu zmierzył mnie nieprzychylnym spojrzeniem. Próbowałem je odwzajemnić, jednocześnie wyglądając stosunkowo uprzejmie. Nie było to proste.

- Mariusz Lewiński - przedstawił się, wyciągając w moją stronę rękę. Nie zaskoczyło mnie nazwisko; wiedziałem, że mama Huberta nadała mu swoje.

- Jakub Matys - rzuciłem krótko, ściskając jego dłoń. Z jakiegoś powodu czułem się niezręcznie.

- Chcesz kawy? - rzucił Kociak, wchodząc do kuchni. - Kiepska pora na odwiedziny. Mogłeś uprzedzić - dodał, ciągle używając tego dziwnego, neutralnego tonu. Nigdy jeszcze nie słyszałem, żeby Kociak mówił do kogoś w tak... zimny i zdystansowany sposób. Zwykle chłodno odnosił się do ludzi, których nie znał bądź nie lubił, ale teraz nagle zaczął zachowywać się jak robot.

- Dzwoniłem wczoraj przez pół dnia - odparł jego ojciec, wkładając ręce do kieszeni i wyglądając nieco nie na miejscu na środku naszego korytarza. Kociak spojrzał na niego z zaskoczeniem. A jednak miał nadal jakieś emocje.

- Och... byłem w samolocie, a później... byłem zajęty - dokończył niezręcznie Kociak. Tak, rzeczywiście byliśmy zajęci . Pamiętałem jak przez mgłę, że jego telefon dzwonił wieczorem, ale Hubert tak często nie odbierał, że już sam przyzwyczaiłem się do ignorowania jego dzwonka.

- Gdzie byłeś? - zapytał ojciec Huberta, choć brzmiał, jakby niezbyt go to interesowało.

- W Londynie - odpowiedział krótko Kociak, całkowicie skupiony na robieniu kawy. Zapadła niezręczna cisza. Rozmowa jakoś się nie kleiła. Jego ojciec podwinął rękaw marynarki i spojrzał na zegarek. Wyglądał na drogi.

- O dziesiątej mam rozprawę, więc postanowiłem zajrzeć teraz, bo chciałem porozmawiać z tobą osobiście... Sądziłem, że będziesz szedł do pracy i nie będziesz już spał.

Jeśli fragment o rozmawianiu osobiście zaniepokoił Kociaka, to nie dał on po sobie niczego poznać.

- Już nie pracuję. A Kuba idzie na dziewiątą - odparł. To było całkiem przemyślane, że uwzględnił fakt, że ja też tutaj mieszkałem. Jego ojciec jednak nie zwrócił na to uwagi.

- Nie pracujesz? - zdziwił się. - Ale... radzisz sobie, prawda?

- Czy wyglądam, jakbym sobie nie radził? - zapytał Kociak nieco wyzywającym tonem, unosząc brew. - Maluję - dodał krótko.

- I to wystarczy? - W głosie jego ojca słychać było wątpliwość. Uznałem to za nieco obraźliwe.

- Absolutnie - odparł bez wahania Hubert. Miałem wrażenie, że kącik jego ust uniósł się z satysfakcją. Prawdopodobnie czekał wieki, żeby udowodnić ojcu, że da się żyć z bycia artystą.

Od razu poczułem się pewniej. Nie damy się zastraszyć temu facetowi. W końcu Hubert i ja byliśmy tutaj w większości.

Znowu nastała niezręczna cisza, więc tym razem ja ją przerwałem.

- Może wejdzie pan do salonu? - zaproponowałem możliwie niewinnym tonem, starając się sprawiać wrażenie grzecznego i nic więcej. Ojciec Kociaka - pan Lewiński? Mariusz? Naprawdę nie miałem pomysłu, jak go nazywać - pokiwał głową.

- Idźcie, ja tylko się ubiorę - rzucił Kociak i dopiero teraz zorientowałem się, że miał na sobie jedynie bokserki i t-shirt z mistrzem Yodą. Parsknąłem śmiechem widząc, na jak bardzo niezażenowanego Hubert wyglądał. Najwyraźniej rzeczywiście całkowicie uodpornił się na krytykę ze strony ojca.

Kiedy mężczyzna się odwrócił, Hubert spojrzał na mnie przepraszająco i wzruszył bezradnie ramionami, na co uśmiechnąłem się, próbując powiedzieć mu, że wszystko jest w porządku. Poprowadziłem jego ojca wzdłuż korytarza, choć miałem wrażenie, że doskonale znał to mieszkanie.

Usiadł w fotelu, który oficjalnie był fotelem Kociaka, co nieco mnie zirytowało, i uniósł brwi, widząc butelkę wina i dwa puste kieliszki. Zabrałem je szybko do kuchni, nie czując potrzeby wyjaśniania czegokolwiek, po czym wróciłem i usiadłem na kanapie. Atmosfera znowu zaczęła robić się niezręczna. O dziwo, to tata Kociaka w końcu się odezwał.

- Więc... mieszkacie tu razem? - zapytał. Nie byłem pewien, jak rozumieć jego ton. Z jednej strony brzmiał na uprzejmie zaciekawionego, z drugiej sprawiał wrażenie, jakby ten fakt wielce go zdumiewał. Dlaczego to było aż tak zaskakujące? Pokiwałem głową bez słowa. - Długo? - dodał.

- Od maja - odparłem, nie wiedząc, co jeszcze mógłbym powiedzieć.

- A ty... czym się zajmujesz? - zapytał po chwili. Tym razem byłem pewien, że pytał jedynie z grzeczności, ale spodziewałem się, że ta odpowiedź bardziej go zainteresuje.

- Robię aplikację adwokacką - oznajmiłem, na co mężczyzna uniósł brwi. Wyglądał na szczerze zaskoczonego. Rany, poznał mnie piętnaście minut temu jako chłopaka swojego syna i już nie spodziewał się po mnie niczego dobrego?

- Och. U kogo?

- U mecenasa Stefana Hrabskiego - odparłem grzecznie. Ojciec Kociaka pokiwał głową.

- Dobry adwokat - stwierdził krótko.

- Dobry - przytaknąłem. Znowu zapadła cisza.

- Na którym jesteś roku?

- Dopiero zacząłem - odparłem lekkim tonem. - We wrześniu zdałem egzamin.

- Świeżo po studiach? - Podziękowałem w duchu, że byłem prawnikiem. To była chyba jedyna szansa na rozkręcenie jakiejkolwiek konwersacji.

- Nie, miałem rok przerwy - przyznałem bez oporów. Nie było w tym w końcu niczego złego.

- To i tak dobry wynik - oznajmił, na co spojrzałem na niego bez zrozumienia. - Te egzaminy z roku na rok są coraz cięższe - wyjaśnił.

- I większa konkurencja - zgodziłem się, na co pokiwał głową.

- Gratuluję - dodał krótko, nieco szorstkim tonem. Uśmiechnąłem się, próbując nie okazywać pozytywnego zaskoczenia. Znów zapadła cisza, na szczęście jednak Kociak wybrał ten moment, żeby do nas dołączyć. Niósł dwa kubki z kawą i filiżankę, i w końcu się ubrał, w dżinsy i koszulkę z napisem: „I'm too busy to talk to you". Przewróciłem oczami.

- Widzę, że się zaprzyjaźniliście - rzucił konwersacyjnym, przesadnie radosnym tonem, stawiając filiżankę na stoliku przed swoim ojcem, po czym okrążył go i usiadł obok mnie na kanapie, podkulając pod siebie nogi. Mężczyzna odchrząknął.

- Więc... co u ciebie słychać? - zapytał zdawkowym tonem. Miałem wrażenie, że nie byli oni zbyt przyzwyczajeni do rozmawiania ze sobą i za bardzo nie potrafili tego robić. Siedziałem cicho, podczas gdy Hubert wzruszył ramionami, układając się wygodniej na kanapie i opierając o moje ramię. Spojrzenie jego ojca na moment zatrzymało się w miejscu, gdzie nasze ciała się stykały, i miałem wrażenie, że Hubert zrobił mu to tylko i wyłącznie na złość. Powstrzymałem się od przewrócenia oczami.

- Wszystko po staremu... wiele się nie zmieniło - odparł Kociak. Jeśli jego ojciec czekał na rozwinięcie wypowiedzi, to nie doczekał się.

- Po co byłeś w Londynie?

- Mam tam wystawę - wyjaśnił Hubert nonszalanckim tonem, zupełnie, jakby to nie było nic wielkiego. - W Tate Modern - dodał. Nie, to wcale nie miało zrobić wrażenia na jego ojcu.

I najwyraźniej nie zrobiło. Mariusz zmarszczył brwi i pokiwał głową. Prawdopodobnie kojarzył nazwę galerii, ale niewiele więcej mu to mówiło.

- Brzmi... imponująco - stwierdził ostatecznie, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. - Nic nie mówiłeś.

Kiedy miałby mu powiedzieć? Przez ostatni rok nie pamiętałem jednego razu, kiedy Hubert rozmawiałby ze swoim ojcem, a spędzaliśmy razem większość czasu. W ogóle praktycznie o nim nie wspominał.

- Nie pytałeś - odparował natychmiast Kociak. Mężczyzna przez chwilę wyglądał, jakby się wahał, nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu zdecydował się na:

- A co u Laury?

Wiedziałem, że Laura to była mama Huberta. Bardzo często rozmawiał z nią przez telefon, opowiadając jej o wszystkich, nawet najbardziej banalnych szczegółach ze swojego życia, czasami po polsku, a czasami po francusku. Czasem, kiedy nie wiedział, że słyszę, opowiadał jej też o mnie. To było niesamowicie miłe i byłem zaskoczony, jak bardzo był do niej przywiązany, a jednocześnie trochę rozczarowany samym sobą, bo mógłbym robić dokładnie to samo. Zamiast zbywać moją mamę półsłówkami, opowiadać jej o tym, co słychać u Huberta. Ale tego nie robiłem, i to z własnego wyboru.

Kociak zmrużył nieco oczy, nie wyglądając na zadowolonego.

- Świetnie - skwitował krótko. Najwyraźniej nie tylko nie lubił rozmawiać ze swoim ojcem, ale wręcz nie znosił rozmawiać z nim o swojej matce. - Ale chyba nie przyjechałeś tutaj, żeby dowiedzieć się, co u nas? - dodał, jak zawsze stawiając na bezpośredniość. Jego ojciec zaczął wyglądać niemal na zażenowanego.

- Nie... chciałem cię o czymś poinformować i wolałem zrobić to osobiście - oznajmił, przerywając na kilka chwil. Kociak uniósł wyczekująco brwi, najwyraźniej nie mając cierpliwości do owijania w bawełnę i krążenia wokół temu, i woląc jak najszybciej przejść do meritum. - Żenię się - oświadczył, patrząc prosto na swojego syna.

Ja też spojrzałem na Kociaka i ledwo powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem, obserwując zmianę jego wyrazu twarzy. Hubert zawsze panował zarówno nad sobą, jak i nad swoją mimiką, i rzadko kiedy dawał się zaskoczyć, jednak teraz jego pewny siebie, nieco leniwy uśmieszek zniknął w ciągu jednej sekundy.

- Z kim? - wyrwało mu się, byłem pewien, że całkowicie niekontrolowanie, kiedy jego brwi uniosły się do połowy czoła, a oczy rozszerzyły. Kiedy tak wpatrywał się w swojego ojca z absolutnym niedowierzaniem, przeszło mi przez myśl, że to było trochę niegrzeczne. Najwyraźniej Mariusz podzielał moją opinię.

- Nie musisz brzmieć na aż tak zaskoczonego - wypomniał mu suchym tonem. Kociak zamknął usta, jednak wciąż wyglądał, jakby kompletnie nie potrafił przetrawić tej informacji. W końcu mniej więcej doszedł do siebie i wrócił do swojego obojętnego tonu.

- Po prostu ciekawi mnie, kto jest na tyle szalony - rzucił nieco złośliwie, na co jego ojciec zmierzył go złowrogim spojrzeniem.

- Nawet nie będę tego komentował - oświadczył, najwyraźniej niezbyt zadowolony z reakcji.

Cholera, chyba jednak musiałem jakoś się wtrącić.

- Gratuluję - powiedziałem, starając się brzmieć sympatycznie.

- Dziękuję. - Mariusz pokiwał głową, po czym spojrzał na Kociaka znacząco, zupełnie, jakby mówił: „Widzisz, skoro on potrafi zachować się jak cywilizowany człowiek, to dlaczego ty nie potrafisz?". Kociak zupełnie się tym nie przejął, jedynie prychnął pod nosem.

- Więc... do czego ja ci jestem potrzebny w związku z tą radosną nowiną? - zapytał lekkim tonem, nawet trochę się uśmiechając.

- Chcę, żebyś przyjechał na ślub, rzecz jasna - wycedził jego ojciec, najwyraźniej zupełnie nierozbawiony. Kociak zmarszczył brwi.

- Och - rzucił, najwyraźniej zaskoczony tym zwrotem akcji. - Zmusiła cię do tego, co? - zapytał, posyłając ojcu wszechwiedzący uśmieszek. Mariusz otworzył usta, żeby zaprzeczyć, ale Hubert mu na to nie pozwolił. - Oj, nie bądź taki spięty, tato. Możemy rozmawiać jak ludzie.

Mariusz najwyraźniej zrezygnował z udawania i pokiwał niechętnie głową.

- To mógł być po części jej pomysł - przyznał, na co Hubert parsknął śmiechem. Jego ojciec w końcu też się uśmiechnął, a mnie prawie zamurowało na ten widok. Lewy kącik jego ust uniósł się nieco, podobnie jak jego lewa brew. To był bardzo ironiczny, i bardzo kociakowy uśmiech. W tamtym momencie wydawali się niemal identyczni.

- Okej... zaczynam odczuwać niechętny szacunek - przyznał Kociak z zadumą. - Dokonała niemożliwego.

Jego ojciec pokręcił głową ze śmiechem, ale po chwili spoważniał.

- Bardzo chce cię poznać - przerwał na chwilę, zupełnie, jakby sam nie rozumiał pragnienia swojej przyszłej żony, by poznać jego syna. - Ślub jest w grudniu. Siódmego. Oczywiście... - Bardzo starał się tego nie pokazać, ale przez moment skrzywił się zupełnie, jakby połknął cytrynę. - ...obaj jesteście zaproszeni.

Hubert zaśmiał się, po czym zerknął na mnie z dziwnym błyskiem w oku.

- Przyjedziemy?

Pokręciłem głową z rozbawieniem, widząc poprawę w jego humorze. Miałem nadzieję, że nie planował niczego... nadmiernie kontrowersyjnego.

- Jasne, czemu nie? - odparłem, wzruszając ramionami, choć wcale nie byłem przekonany do tego pomysłu.

Porozmawialiśmy jeszcze przez kilkanaście minut. Głównie mówił Kociak, który najwyraźniej poczuł się pewniej, kiedy już dowiedział się, o co w tym wszystkim chodziło. Trochę dokuczał swojemu ojcu, kiedy ten przedstawiał nam szczegóły, na co Mariusz odpowiadał mu równie kpiącym tonem. Coś mnie uderzyło, kiedy tak ich obserwowałem. Pod względem zachowania tak naprawdę byli bardzo podobni - obaj byli dość cyniczni i zamknięci w sobie, choć jednocześnie wygadani i pewni siebie, obaj odnosili się do innych chłodno i jakby patrząc na nich z góry, ale był to raczej mechanizm obronny niż cokolwiek innego. Nie lubili się właśnie dlatego, że byli tak podobni, a jednocześnie tak różni. Przeszło mi też przez myśl, że gdyby Kociak jednak postanowił porzucić sztukę na rzecz gry pozorów i bycia idealnym prawnikiem, wyrósłby na kserówkę swojego ojca. Wzdrygnąłem się na tę myśl i podziękowałem w duchu, że udało mu się tego uniknąć.

Jakiś czas później musiałem zacząć zbierać się do pracy, więc przeprosiłem ich i zostawiłem samych. Za piętnaście dziewiąta zgarnąłem kluczyki do samochodu z szafki koło drzwi wejściowych i ponownie zajrzałem do salonu. Kociak siedział po turecku na kanapie i opowiadał coś beztroskim tonem, a jego ojciec stał po drugiej stronie pomieszczenia, oglądając gramofon, który umieściliśmy w centralnym miejscu na komodzie.

- Mam kilka winyli, których i tak nie mam jak odtworzyć. Możesz je wziąć - mruknął, odwracając się do Kociaka.

- Niech zgadnę... Stonesi? - zapytał Hubert, marszcząc nos.

- Nie tylko - zaprotestował jego ojciec defensywnym tonem. Kociak uniósł brwi.

- Słuchasz czegokolwiek poza Stonesami? - zdziwił się. Jego ojciec parsknął śmiechem, po czym pokręcił głową.

- Rzadko, ale tak. Mam Electric Light Orchestra... i chyba Dire Straits. Pewnie coś jeszcze.

- O. Zajebiście - stwierdził Kociak, uśmiechając się. Ja też się uśmiechnąłem, w końcu im przerywając.

- Okej... ja muszę lecieć. Bardzo miło było pana poznać - powiedziałem, wyciągając rękę na pożegnanie.

- Ciebie również... do zobaczenia za dwa miesiące.

Pokiwałem głową, podczas gdy Kociak wstał i poszedł do nas.

- Chcesz jeszcze kawy, tato? - zapytał swojego ojca, po czym odwrócił się do mnie. - Pa, kochanie.

Wahałem się przez chwilę, bo kompletnie nie byłem przyzwyczajony do czegoś takiego. Hubert, podobnie jak ja, nie był wielkim zwolennikiem publicznego wyrażania uczuć. Kiedy byliśmy wśród naszych przyjaciół, nie krępowaliśmy się, ale byliśmy raczej powściągliwi. Po prostu nie należeliśmy do par, które często całowały się w obecności innych ludzi. Uznałem jednak, że skoro Huberta w tym wypadku wyraźnie to bawiło, to ja tym bardziej mogłem się nie przejmować. Pochyliłem się i dałem mu buziaka, po czym oddaliłem się i mrugnąłem do niego szybko, kiwnąłem jeszcze raz głową w kierunku, gdzie stał jego ojciec, starając się jednak nie patrzeć na jego reakcję, i wyszedłem z pokoju.

Jadąc do pracy, zastanawiałem się nad tym porankiem i nad tym, w co się wpakowaliśmy. Z tego, co wiedziałem o relacji Kociaka z jego ojcem, i co zobaczyłem chwilę temu, to mogło skończyć się bardzo źle. To nawet nie było tak, że oni mieli jakieś poważne powody, żeby się nie lubić, przynajmniej na tyle, na ile wiedziałem. Po prostu obaj byli bardzo uparci i zawzięci, i żaden z nich nie zamierzał odpuścić. Mieli zbyt podobne charaktery, żeby być w stanie się dogadać.

Ja sam nie do końca wiedziałem, co myśleć. Z jednej strony facet wydawał się dosyć w porządku, a przynajmniej nie zrobił na mnie bardzo złego wrażenia. Być może powodem, dla którego całkiem go polubiłem, był Kociak. Lubiłem to, że czasami bywał szorstki, i lubiłem to, jak bardzo był konkretny, a jego ojciec był do niego podobny. To był mój typ człowieka. Może więc nie będzie tak źle, przynajmniej z mojej perspektywy. A ja będę w stanie przynajmniej częściowo kontrolować Huberta i zadbać o to, żeby nie uczynił z tego wesela katastrofy.

Dotarłem do kancelarii i dołączyłem do siedzących już przy biurkach kilkunastu aplikantów. W tym roku przyjęli nas wyjątkowo dużo, przez co czułem się nieco podenerwowany, bo konkurencja była naprawdę spora. Jeden z gości, którego poznałem pierwszego dnia, przedstawił mi się jako Jacek, i nie rozmawialiśmy ani razu od tamtego czasu, wstał i pomachał, żeby zwrócić uwagę wszystkich obecnych.

- Słuchajcie, jest pomysł, żeby wyjść gdzieś, poimprezować i lepiej się poznać - oznajmił, siadając na biurku. - Więc chcemy pójść wszyscy do House of Beer, a później może do jakiegoś klubu, w sobotę za dwa tygodnie, dwudziestego piątego października. - Ludzie wokół zaczęli kiwać głowami i zgadzać się, więc gość kontynuował: - No, więc zarezerwujcie sobie wieczór, przyprowadźcie ze sobą żony, mężów, kochanki, kochanków, dziewczyny i chłopaków, jeśli tylko chcecie, a ja zrobię rezerwację!

Rozległy się śmiechy i rozmowy, więc ja też się uśmiechnąłem, siadając za swoim biurkiem.

- Przyjdziesz, Kuba? - zapytała mnie Weronika, której biurko znajdowało się na wprost mojego, jedyna osoba, z którą zdążyłem się jako tako zapoznać. Dziewczyna sprawiała wrażenie zrównoważonej, poważnej i nieco nieśmiałej. - Zaplanowaliśmy to z Jackiem razem, byliśmy na studiach na jednym roku. Bo w pracy jest zawsze jakoś tak niezręcznie, dobrze móc pogadać sobie na luzie i potem przynajmniej wiedzieć, z kim się pracuje.

Pokiwałem głową, rozważając to. Czy mieliśmy wtedy jakieś plany? Chyba nie...

- Jasne, mogę przyjść.

- Bo... nie wiemy, ile stolików zarezerwować. Przyjdziesz sam, czy z kimś...? Masz kogoś? - zapytała szybko dziewczyna, z jakiegoś powodu wyglądając na odrobinę zdenerwowaną.

- Tak - odparłem bez zastanowienia, zupełnie odruchowo.

- Och - rzuciła Weronika, wyraźnie próbując zachować się naturalnie, ale i tak miałem wrażenie, że jej entuzjazm nieco opadł. Cholera, dlaczego dziewczyny zaczęły zwracać na mnie uwagę dopiero, gdy ja sam zacząłem woleć facetów? Czy zacząłem inaczej się w stosunku do nich zachowywać? To nie było sprawiedliwe! - Dobra, to... to przyprowadź ją, a my rezerwujemy dla ciebie dwa miejsca...

Zrobiło mi się jej trochę szkoda, poza tym po szybkiej kalkulacji uznałem, że powiedzenie tego teraz będzie jednak mniej niezręczne niż przyjście z Hubertem, kiedy nikt nie będzie się tego spodziewał. Już wolałem, gdy plotki rozchodziły się same i ja przynajmniej nie musiałem być tego świadkiem. To też było irytujące, ale nie aż tak, jak ten moment, kiedy wszyscy gapią się na nas z zaskoczeniem. Zupełnie, jakby to była ich sprawa.

No cóż, wiedziałem, że to nadejdzie prędzej czy później. Po prostu miałem nadzieję, że później.

- Okej, przyprowadzę go , jeśli nie będzie miał innych planów - zapewniłem ją z uśmiechem, całkowicie spokojnym tonem. - Dam ci jeszcze znać.

Weronika przez chwilę wyglądała na zdezorientowaną.

- Ale jak to...? - zapytała ze zmarszczonymi brwiami. Po chwili najwyraźniej ją olśniło. - Och... Aha... No, chyba, że tak... Czekaj, naprawdę?

Wpatrywała się we mnie z takim zaciekawieniem, jakby odkryła nowy gatunek. Zacząłem czuć się nieswojo.

- Naprawdę - potwierdziłem konspiracyjnym tonem. Dziewczyna chyba w końcu się zastanowiła, bo zaczerwieniła się nieco i zaczęła udawać, że chwilę temu wcale się nie gapiła. Uśmiechnąłem się ze znużeniem.

- Przepraszam... no oczywiście, to przyjdź ze swoim... swoim chłopakiem, tak? Będzie super! - Brzmiała, jakby bardziej chciała przekonać siebie niż mnie. Dlaczego ludzie nie mogli reagować bardziej... normalnie? Dlaczego zawsze musieli być tak cholernie niezręczni?

Przez chwilę Weronika wyglądała, jakby się wahała.

- Chcesz... chcesz, żebym przekazała to dalej? - zapytała niepewnie. Spojrzałem na nią z zaskoczeniem. - No... żeby dowiedzieli się tak, zamiast... - wyjaśniła, śmiejąc się nerwowo.

Uśmiechnąłem się szeroko, myśląc, że może źle ją oceniłem. Spodziewałem się, że to zrobi. Nie spodziewałem się tylko, że zapyta mnie o zdanie. Pokiwałem głową.

- Myślę, że tak będzie łatwiej - odparłem, tym razem z o wiele większą sympatią. Jednak ludzie potrafili nadal czasem zaskakiwać.

Kilka godzin później, przygnieciony papierami, dostałem sms-a od Kociaka o następującej treści:

Myślę, że mój ojciec cię polubił, przez co nie jestem pewien, czy ja nadal mogę Cię lubić.

Poczułem lekki niepokój, ale po chwili parsknąłem śmiechem. A więc udało mi się dokonać niemożliwego? To ułatwiało sprawę.

Mnie się po prostu nie da nie lubić. Przywyknij ;) BTW, idziemy imprezować z ludźmi z mojej pracy?

Odpowiedź przyszła niemal natychmiast.

Zawsze jestem chętny do siania zamętu. Będę mógł zrobić Ci wstyd?

Absolutnie nie! Wymagane wzorowe zachowanie!

W takim razie ja się wypisuję ;)

Pokręciłem głową ze śmiechem, wiedząc, że wcale nie mówił poważnie, po czym wstałem od biurka i udałem się na przerwę. W końcu mogłem coś zjeść. Być może byłem paranoikiem, ale kiedy rozglądałem się po twarzach innych aplikantów, miałem wrażenie, że już wiedzieli. Słowo „gej" wręcz wisiało w powietrzu. Czyżby Weronika wykonała tak dobrą robotę?

Postanowiłem nie zwracać na to większej uwagi. Parę osób usiadło w lunch barze pod kancelarią, więc dołączyłem do nich, idąc za Weroniką.

Szybko przekonałem się, że jedynym, co dziewczyna musiała zrobić, było powiedzenie jednej odpowiedniej osobie, takiej, która nie posiadała żadnego filtra pomiędzy mózgiem a ustami. Najwyraźniej ona też doskonale o tym wiedziała. Jacek, który, jak się dowiedziałem, był jednym z jej najlepszych kumpli ze studiów, i kilka innych osób obgadywało właśnie szczegóły naszego wspólnego wyjścia.

- Mamy czternaście osób... Ja z moją Magdą, Weronika, Klaudia, Mateusz i Damian sami, w tym Klaudia jeszcze nie jest pewna, Łukasz nie może, Patrycja też nie... Marcin z żoną, Justyna i jej chłopak, drugi Mateusz i jego dziewczyna, i Kuba i jego chłopak, być może - podsumował, spoglądając na wszystkich w celu potwierdzenia, ale nikt tego nie zauważył, bo wszyscy akurat odwrócili głowę i spojrzeli na mnie.

Westchnąłem w duchu. Właśnie tego starałem się uniknąć, ale mimo, że trochę się spiąłem, byłem przekonany, że wyglądałem na całkowicie wyluzowanego. Chyba nauczyłem się tego od Kociaka, bo nie pamiętałem, żebym kiedykolwiek wcześniej potrafił tak dobrze udawać, że niczym się nie przejmowałem.

- Na dziewięćdziesiąt procent - przytaknąłem, bo głupio było, że tak zupełnie nikt mu nie odpowiedział. Gość najwyraźniej w ogóle nie zorientował się, że powiedział coś, co mogło kogokolwiek zaskoczyć. To podniosło mnie nieco na duchu.

Weronika spojrzała na mnie, w połowie przepraszająco, w połowie z rozbawieniem, po czym nachyliła się.

- Jacek wychował się w Kanadzie. Dla niego to nic niezwykłego - wyszeptała mi na ucho, na co pokiwałem głową. Przez chwilę bardzo poważnie rozważyłem emigrację do Kanady. Jaka szkoda, że mieli tam inny system prawny.


***


Nadal bywały dni, kiedy byłem zszokowany tym, jak bardzo się zmieniłem. Nigdy nie należałem do osób, które często myślały o seksie. Wolałem o nim nie rozmawiać, nie wyobrażałem go sobie, bo moje wyobrażenia (kiedy jeszcze miałem bardzo słabą wyobraźnię) nigdy nie były w stanie dorównać niczemu, co rzeczywiście by mnie kręciło. Nigdy nie myślałem o seksie, kiedy go nie uprawiałem, i prawie nigdy nie myślałem o nim, kiedy go uprawiałem. Zwykle będąc w łóżku z dziewczyną myślałem raczej o tym, że musiałem zapłacić za internet, albo że wyszedł nowy sezon Gry o Tron, albo powtarzałem sobie w myślach pytania do egzaminu z postępowania karnego. Tragiczne, ale prawdziwe. Oczywiście uprawiałem seks z dziewczynami, bo wszyscy to robili i wiedziałem, że ja też to właśnie powinienem robić, ale wydawało mi się to zbyt niezręczne. Zawsze byłem dość niezręcznym facetem, nie lubiłem jeszcze na dodatek wpychać się w niezręczne sytuacje.

Na samym początku, kiedy Hubert i ja zaczęliśmy być razem, czułem się tak samo, czułem się cholernie niezręcznie, tym bardziej, że dużo o tym myślałem. Siedziałem przy swoim biurku w pracy, mój szef podchodził do mnie i coś mówił, a ja mu przytakiwałem, myśląc tylko o Hubercie i o tym, jak dyszał mi w kark poprzedniej nocy, jakie to było fantastyczne uczucie, kiedy stał za mną i nawet go nie widziałem, mogłem czuć tylko jego dłonie na swojej klatce piersiowej, i coraz niżej, i nagle słyszałem coś o ugodzie i znowu przytakiwałem, bo tak, wiedziałem, o którym kliencie mówił, i rzeczywiście ugoda była najlepszą opcją, i te momenty mnie wykańczały, bo próbowałem o tym nie myśleć, przez co myślałem o tym jeszcze bardziej, a jest coś bardzo, bardzo niewłaściwego w rozmawianiu ze swoim szefem i jednoczesnym myśleniu o seksie.

A potem, parę miesięcy temu, krótko przed wakacjami, siedziałem po turecku przy stoliku w naszym salonie i przeglądałem dokumenty, podczas gdy Hubert leżał na kanapie z laptopem, w tych swoich absurdalnych, wielkich okularach, i udawał, że robi coś ważnego, ale tak naprawdę byłem przekonany, że bezmyślnie skrolował 9GAGa. I kompletnie nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale musiałem na niego zerkać co chwilę, bo w końcu nie wytrzymał, przewrócił oczami i poinformował mnie złośliwym tonem, że zbyt dużo myślę o seksie. A ja oczywiście zaprzeczyłem, bo zwyczajnie nie byłem jednym z facetów, którzy o tym mówili. Ale wtedy Hubert jakimś cudem mnie przekonał, robiąc tę minę „wiem o czymś, o czym ty nie wiesz" i tłumacząc, że zna mnie i wie, jak wyglądam, kiedy myślę o seksie, i powiedział, że nie ma w tym niczego złego, a potem postawił laptopa na stole i podszedł do mnie, po czym zdjął swoje absurdalne okulary i usiadł mi na kolanach. Następnego dnia siedziałem w pracy przy biurku i myślałem tylko o małej uśmiechniętej buźce, którą Hubert miał wytatuowaną na kości miednicznej, bardzo wystającej swoją drogą. Zrobił to, kiedy był w Paryżu, miał kiepski dzień i potrzebował jakiegoś stałego rozweselacza, więc razem ze swoją przyjaciółką Edith poszli i wytatuowali sobie uśmiechnięte buźki. Uśmiechałem się za każdym razem, kiedy moja twarz znajdowała się na wysokości tego tatuażu, czyli całkiem często, bo naprawdę nie dało się nie uśmiechać, i pozwoliłem sobie myśleć o tym przez cały dzień pracy, wciąż przytakując przy tym mojemu nachalnemu szefowi, który, swoją drogą, pytał mnie o to, czy powinien założył na konferencję jasnozieloną koszulę, czy może jasnofioletową (dlaczego wszyscy zawsze oczekiwali, że geje będą wiedzieć takie rzeczy?).

A później, kilka dni później, wpadłem z rana do swojego starego mieszkania, bo Dona zadzwoniła i powiedziała, że to pilne. Byłem kompletnie niewyspany i wściekły, kiedy dowiedziałem się, że chodziło o dylemat związany z doborem ćwiczeń dla ciężarnych (zaraz, serio? ), a potem Dona zapytała mnie, co robiłem przez całą noc, że jestem taki zmęczony, na co ja poinformowałem ją całkowicie spokojnym tonem, że Hubert i ja ruchaliśmy się do rana. Była zaskoczona, nie samym ruchaniem, ale tym, że to powiedziałem, bo Dona doskonale wiedziała, że ja zwyczajnie nie mówiłem o takich rzeczach. Musiałem co prawda znosić jej mruganie i uniesione kciuki przez resztę dnia, ale było warto, ponieważ moja niezręczność oficjalnie sobie poszła i już nie wróciła. Byłem tak zadowolony z siebie, że w tamtym momencie byłem gotowy ogłosić całemu światu, że ja i mój chłopak pieprzyliśmy się przez całą noc i jestem w stanie to przyznać bez odrobiny zażenowania. Mógłbym wtedy powiedzieć o tym swojej własnej matce (no, może jej nie). Tak czy inaczej, jakimś sposobem pokonałem niezręczność i wychodząc z pracy przestałem udawać, że wcale nie spieszę się do domu, na wypadek, gdyby ktoś zapytał, dlaczego. Spieszyłem się, ponieważ wieczór wcześniej Hubert malował do drugiej nad ranem, a później ja już spałem, co znaczyło, że minęły dwa cholerne dni, od kiedy ostatni raz się kochaliśmy. Niezręcznie? Ależ skąd, ani odrobinę.

Jeśli więc kiedykolwiek miałem jakiekolwiek problemy na tle seksualnym, one dawno zniknęły. I to morał tego całego wywodu.

- Znowu myślisz o seksie - mruknął Hubert, przekręcając się i kładąc podbródek na moim ramieniu, żeby mógł na mnie spojrzeć.

- Nie myślałem o seksie - zaprotestowałem natychmiast.

- Owszem, myślałeś. I na dodatek nie myślisz o seksie tak, jak każdy normalny człowiek. - Prychnąłem z oburzeniem. - Nie w stylu, że widzisz kogoś, mam nadzieję, że mnie, i myślisz „Wow, mam ochotę wylizać każdy skrawek jego ciała, a później pieprzyć go tak długo, że nie będzie mógł usiąść przez tydzień". Ty jesteś raczej obsesyjny, i zastanawiasz się nad seksem, i nad swoim podejściem do seksu, i panikujesz, i...

- Dobra, wystarczy - przerwałem mu ze śmiechem, doskonale wiedząc, że miał rację. Hubert wyszczerzył zęby.

- No co? To prawda. Naprawdę nie wiem, skąd to się bierze, przecież to najbardziej naturalna rzecz na świecie...

- Nie dla mnie. Dla mnie tak nigdy nie było...

- Nie zgodzę się - przerwał mi Hubert, uśmiechając się wszechwiedząco. - Kiedy naszedłeś mnie w moim mieszkaniu po nieudanej randce i rzuciłeś się na mnie, to wydawało się zupełnie naturalne. Takie, jakie powinno być. Zrobiliśmy to, ponieważ nie mieliśmy innego wyjścia, ponieważ żaden z nas tak naprawdę nie był w stanie się powstrzymać. Wtedy działałeś instynktownie. Dopiero, jak masz czas, żeby się nad tym zastanowić, zaczynasz myśleć zbyt dużo i mieć wątpliwości. Więc problem jest w twojej głowie, nigdzie indziej.

- Już nie - powiedziałem, kiedy Hubert uniósł głowę i dotknął ustami skóry poniżej mojego ucha. Westchnąłem cicho.

- Nie - zgodził się, nie przestając mnie całować. - Powoli to naprawiam. Ale nadal zdarza ci się nadmiernie analizować. Nie przeszkadza mi to - przyznał. - Czasem to nawet urocze. Ciekawi mnie, co by było, gdybyś kiedyś chciał uprawiać przygodny seks, tak bardzo myślałbyś nad tym, czy zostanie, czy może pójdzie, co powinieneś zrobić, czy dobrze to robisz... naprawdę myślę, że twój mózg by eksplodował - stwierdził z pełnym przekonaniem.

Zaśmiałem się, odchylając głowę i dając mu więcej przestrzeni. W końcu udało nam się dotrzeć do łóżka, więc leżeliśmy w zmiętej pościeli. To był zawsze mój ulubiony widok, jak Hubert leżał, wykończony, skopując kołdrę na podłogę, z potarganymi włosami i delikatnym uśmiechem na twarzy. Na całym świecie nie było niczego bardziej naturalnego.

- Skąd mogę znać twojego ojca? - wyrwało mi się, bo dopiero teraz sobie o tym przypomniałem. Kociak spojrzał na mnie, unosząc brew.

- Jeśli jeszcze raz wspomnisz o moim ojcu w łóżku, wykopię cię z niego - ostrzegł groźnym tonem, choć w jego oczach widziałem rozbawienie. - Kilka dni temu w trakcie seksu nagle zacząłeś gadać o swoim szefie...

- To było po seksie! - zaprotestowałem ze śmiechem.

- Jeśli nadal się do ciebie dobieram, to jest to nadal w trakcie seksu - poprawił mnie całkowicie poważnym tonem. - A dzisiaj mój ojciec... naprawdę?

- Nie tragizuj... - zbagatelizowałem go. - To gdzie mogłem go widzieć?

Hubert zastanowił się przez chwilę.

- Hm, gdybyś oglądał obrady sejmu, to powiedziałbym, że w telewizji, ale nie oglądasz, więc nie mam pojęcia.

Na początku nie za bardzo załapałem, co miał na myśli.

- Co? On jest posłem? - zapytałem z niedowierzaniem. Czy to możliwe, że znałem go z polityki? Jakoś nie byłem w stanie dopasować ani twarzy, ani nazwiska.

- Mhm, od ponad roku. Pierwsza kadencja.

- Czemu nic nie mówiłeś?

- Bo mnie to nie obchodzi. Ty nie pytałeś, a ja nie chcę o nim rozmawiać - oświadczył Hubert, kładąc się koło mnie i zerkając na mnie spod rzęs. - Chcesz jechać do Francji?

- Co, teraz? - zapytałem głupio, na co Kociak roześmiał się.

- Oczywiście, że nie teraz, kretynie!

- No co? - zapytałem defensywnym tonem, też się uśmiechając. - Z tobą nigdy nic nie wiadomo...

- Na początku listopada. Jestem umówiony z jednym gościem z Montpellier... - Zanim zdążyłem zrobić zaalarmowaną minę, Hubert znowu się zaśmiał. - Z kuratorem - dodał tytułem wyjaśnienia, jeszcze bardziej mnie dezorientując. - Kuratorem sztuki - uściślił, przewracając oczami.

- A! - zawołałem z odrobiną ulgi. - Chcesz, żebym jechał z tobą?

- Montpellier jest przepiękne, to jedno z moich ulubionych miejsc na ziemi, a to tylko pojedyncze spotkanie, nie ma sensu, żebym leciał do Francji na jedno popołudnie, więc moglibyśmy posiedzieć trzy, cztery dni, pozwiedzać...

- Zapytam w pracy. Kiedy dokładnie?

- Chyba trzeciego - odpowiedział Hubert, uśmiechając się szeroko. Nagle przyszło mi do głowy, że jeszcze nigdy wcześniej nie wyjechaliśmy nigdzie razem. Zawsze albo mnie trzymała praca, albo Hubert był akurat zajęty. Postanowiłem, że stanę na rzęsach, byle tylko móc pojechać do Montpellier, gdziekolwiek to było.

- Okej - zgodziłem się cicho, wyciągając rękę i odgarniając kosmyk włosów z jego twarzy. - Która godzina? - zapytałem z roztargnieniem. Hubert zerknął na komórkę.

- Wpół do drugiej - zamrugał z zaskoczeniem.

- Masz jutro zajęcia? - zaniepokoiłem się. Ja musiałem być w pracy dopiero o dziesiątej. Kociak mruknął potwierdzająco. - Idziesz na nie? - dodałem, w odpowiedzi otrzymując niewyraźne potrząśnięcie głową. Parsknąłem śmiechem.

- Zabiją mnie, nie byłem jeszcze na żadnych zajęciach w tym semestrze. To mój nowy rekord - przyznał sennym tonem Hubert, ponownie kładąc głowę na moim ramieniu.

- Trzymają cię na tej uczelni tylko dlatego, że jesteś zdolny - przyznałem, wiedząc jednak, że Kociak wcale się nie obijał. Poświęcał sztuce prawie cały swój wolny czas.

Hubert uniósł głowę, patrząc na mnie z oburzeniem.

- Zdolny? Wszyscy ludzie, którzy dostają się na tę uczelnię, są zdolni. Ja jestem genialny - oświadczył z typową dla siebie skromnością. - Powiedziałbym teraz, że talent jest ważniejszy od ciężkiej pracy, ale to byłoby tylko wymyślanie wymówek dla mojego lenistwa. - Hubert ziewnął szeroko.

- Można powiedzieć o tobie wiele złych rzeczy... - zacząłem, na co Kociak spojrzał na mnie ze zranioną miną. - ...ale na pewno nie jesteś leniwy.

- Muszę oddać plan projektu - poinformował mnie po chwili, wzruszając ramionami.

- Na kiedy? - zapytałem.

- Na koniec zeszłego semestru - odparł beztrosko, powstrzymując się od zapadnięcia w sen. - Ich wcale nie obchodzi to, że robię rzeczywistą karierę, podczas gdy inni studenci tworzą prace, których nigdy nie zobaczy nikt poza ich wykładowcami. Obchodzą ich tylko terminy, no i prawdopodobnie zamordują mnie za sam temat.

- Znowu wymyśliłeś coś obrazoburczego i kompletnie niemoralnego? - zapytałem, unosząc znacząco brwi.

- Oczywiście. - Hubert zrobił taką minę, jakby to pytanie było wyjątkowo głupie.

- Wiesz, mogę zrobić to za ciebie - zaproponowałem. - Wykładowcy zawsze mnie uwielbiali. Omówię z nimi wpływ nowojorskich dadaistów na sztukę współczesną, potem wspomnę mimochodem o twoim projekcie i gwarantuję, że będą jedli mi z ręki.

- Ach, ten urok grzecznego ucznia - zakpił Kociak. - Wyobrażam sobie ten dialog... „Wie pani, Hubert Kociński powiedział mi któregoś razu w łóżku..." - zawiesił sugestywnie głos, na co wybuchnąłem śmiechem.

- Tak, dokładnie tak zamierzam to ująć - potwierdziłem, szczerząc zęby. - Och, miałem wspomnieć, że będziemy mieli małe zapoznanie w przyszłą sobotę.

- Z ludźmi z twojej pracy? - zapytał Hubert brzmiąc, jakby był na granicy snu.

- Nie, to w sobotę za dwa tygodnie. Z naszymi ludźmi. Ewka ma nowego chłopaka - oznajmiłem, parskając śmiechem.

- O, cudownie. Jej poprzedni okazał się gejem, więc zobaczymy, jak pójdzie tym razem. - Szturchnąłem go w żebra, ale zignorował to i kontynuował: - Po prostu nie sądziłem, że jej życie osobiste wykracza w jakikolwiek sposób poza marzenie o trójkącie z nami...

Tym razem, nie mogąc się powstrzymać, roześmiałem się na cały głos.

- Rany, żyjesz w świecie iluzji - stwierdziłem z przekonaniem, nie mogąc przestać się śmiać. Po chwili nieco się uspokoiłem i rzeczywiście mnie to zastanowiło. - Naprawdę myślisz, że chciałaby uprawiać z nami seks? - zapytałem z niezdrową fascynacją.

- Mhm, oczywiście, że tak. Nie masz oczu? - wymamrotał Hubert, tym razem już naprawdę w połowie śpiąc. Pokręciłem głową z niedowierzaniem, po czym wstałem, przesuwając go delikatnie.

- Idę do łazienki. Śpij, kotku - powiedziałem cicho, pochylając się i całując go we włosy. Uchylił jedno oko i zamruczał.

W trakcie mycia zębów usłyszałem dzwonek swojego telefonu i zmarszczyłem brwi. O tej godzinie...?

- Halo? - usłyszałem rozespany głos Huberta, kiedy odebrał, i nadstawiłem uszu. - Tak... a o co chodzi? - Przez chwilę Kociak nic nie mówił, tylko słuchał. Szybko przepłukałem usta i wróciłem do sypialni akurat, kiedy Hubert odsunął aparat do ucha, zakrywając mikrofon. - To twój brat. Mówi, że to pilne.

Natychmiast wziąłem od niego telefon, czując narastając zmartwienie.

- Tomek? - zapytałem niepewnie, mając nadzieję, że to był Tomek. Artur nic nie wiedział o Hubercie i byłem pewien, że gdyby to był on, Kociak by nie odebrał.

- Hej, stary... słuchaj, jestem w domu. Tata miał zawał, więc byłoby dobrze, gdybyś tu przyjechał. Najlepiej jutro.

Zamrugałem, nie do końca wiedząc, jak zareagować i co powinienem czuć.

- Och... okej. Jasne, że tak. Jasne, że przyjadę - zapewniłem z lekkim wahaniem.

- Dzięki... mama wariuje, więc doceniłbym trochę wsparcia. A, i ciesz się, że kazała mi zadzwonić i nie zrobiła tego sama. Twój chłopak brzmi na spoko gościa.

Rozłączył się, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, i może i dobrze, bo naprawdę żadna odpowiedź nie przychodziła mi do głowy.

____________________

* Hozier - "From Eden"

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top