"Wściekłe psy..."

- Chcesz coś do jedzenia?

Anastazja Natallya Arsjeniewa spojrzała na tatę z pełną wyrozumiałością i wskazała na telefon.

- Pracuję.

- Może jednak? - Nie dawał za wygraną.

Przewróciła oczyma, wyraźnie tracąc cierpliwość.

- Pracuję, tato. Tak, czekam na dalsze dyspozycje - dodała, tym razem do telefonu. - Dobra! Chcę pizzę! Z podwójnym serem i chilli! - krzyknęła za oddalającym się ojcem. - Dostaniesz taką w barku na parterze! I nie pogniewałabym się o butelkę coli! Dziękuję!

Dwa posiłki i kilka przekąsek później...

- Córcia, przepracowujesz się. Nie możesz się denerwować, za dwa dni masz operację.

Asesorka zbyła słowa Wiktora machnięciem ręki, zajęta ostatnim kawałkiem pizzy. Nie jadła dań typu fast-food od ponad dwóch lat. Dbała o swoje zdrowie w nadziei, że dzięki metodzie in vitro zostanie mamą. Ale już na starcie otrzymała siarczysty policzek od losu w postaci arytmii. Nie poddała się, brnęła dalej i znów spotkał ją zawód: zbyt słaby organizm. Potem kolejny problem, jakim okazał się brak naturalnych predyspozycji, czyli wąskie biodra. A na dobitkę doszło zapalenie szyjki macicy, które mogło przerodzić się w nowotwór. Czy los aż tak bardzo jej nie kochał? Może wręcz jej nienawidził? Najpierw mama, potem Magneta, niespełnione marzenia o dziecku, ucieczka Anubisa, mafia Skobacha, firma Arsjeniewych, możliwe obciążenie genetyczne. Szybko otrząsnęła się z czarnych myśli.

- Tato, zbytnio się tym przejmujesz. Tak naprawdę polecę na dwutygodniowe wakacje do Niemiec, a przy okazji pogrzebią mi trochę w serduchu. Operacja, tydzień rekonwalescencji w szpitalu i tydzień odpoczynku w hotelu. Nie martw się, przywiozę pamiątki i prezenty.

Prokurator przez chwilę myślał nad obrażeniem się, ale dał sobie spokój. Takie podejście do życia niestety miała po nim. Wiedział, że Anastazja też się denerwuje, tylko nie daje tego po sobie poznać. Jeszcze. Swoją drogą, to perspektywa spędzenia dwóch tygodni bez swojej ukochanej córki nieco przerażała Wiktora. Nie będzie jej widzieć, praktycznie nie będzie z nią rozmawiać, nie będzie trzymać swojej dziewczynki za rękę, kiedy ta zacznie się bać.

Ciszę przerwał jego telefon. Nie chciał odbierać, ale musiał. Praca.

- Panie prokuratorze, to naprawdę jest już przesada! - krzyknął do słuchawki komendant z wojewódzkiej. - Ja nie mam najmniejszego zamiaru wysłuchiwać od moich ludzi tego, że pan ich pogania i nazywa idiotami! To nie jest wina policji...

Zaklął pod nosem i szybko wyłączył telefon. To zawsze jest wina policji. Gdyby lepiej dobierali sobie pracowników, nie mieliby takich problemów.

* * *

Piętnaście. Trzy razy pięć. Trzydzieści podzielić na dwa. Dziesięć plus pięć. Szesnaście minus jeden. Trzynaście dodać dwa. Osiemnaście odjąć trzy. Piętnaście.

* * *

Doktor Lucyna Kowalska, teraz Ewa Wilk, miała dosyć ukrywania się. Zmieniła wygląd, tożsamość, miejsce zamieszkania. Wszystko po to, żeby ochronić się przed swoim mężem. Zeznawała przeciwko niemu w sprawie tych wszystkich morderstw, nie raz widziała, jak przychodził do domu cały we krwi, ale zawsze milczała. Aż do momentu, w którym złapano go na gorącym uczynku. Miała nadzieję, że zapomni, że Adam spędzi całą karę w więzieniu i tam też umrze, ale on uciekł, a ona musiała zająć się osobą, która pomogła wsadzić go za kratki. Zbyt wiele. Zbyt wiele na jej głowę. Zaczęła poważnie zastanawiać się nad zmianą kwalifikacji, zawodu w ogóle.

* * *

Magneta Sylas-Arsjeniewa miała już szczerze dość całego dnia, tygodnia, miesiąca. Anubis zwiał. Anastazja podupadła na zdrowiu. Ona podupadła na zdrowiu. Nikomu tego nie mówiła, ale w czasie ostatnich badań okresowych wyszedł jakiś cień nad zatoką szyjną, przeszła tomografię całego ciała, zostawiła w szpitalnym laboratorium chyba ze dwa litry krwi do badań, a lekarze nadal chcieli więcej, oddała nawet kawałek swojej wątroby do analizy. I wyniki do tej pory nie nadeszły. Chciała polecieć razem ze swoją małżonką do Niemiec, ale władze szpitala się nie zgadzały. Ana zaś poprosiła ją o sprawowanie władzy nad firmą do czasu jej powrotu. Zgodziła się, choć obiecała, że będą się kontaktować codziennie. Niestety, Anastazja nie mogła być przy niej, kiedy Magneta chodziła do kolejnych specjalistów, gotka nie chciała jej dodatkowo martwić, w stanie, w jakim aktualnie znajdowała się żona byłej zabójczyni, dystres był wprost zabójczy. I tak o mało nie zeszła na zawał po tym, kiedy dowiedziała się o ucieczce Anubisa, a gdyby jeszcze ktoś powiedział jej o potencjalnej chorobie Magnety... Skutki byłyby tragiczne.

Gotka potrząsnęła głową, chcąc pozbyć się natrętnych myśli, i wyszła z sypialni na pierwszym piętrze. W drodze do salonu zerknęła przez balustradę na siedzących w pomieszczeniu ludzi. Zajęci pracą nawet nie zauważyli, jak przechodziła obok, kierując się ku kotłowni.

* * *

Nie mają nic.

A Ty masz wszystko.

Masz władzę.

Masz pieniądze.

Masz urodę.

Masz wejścia.

Masz znajomości.

Masz ostry nóż.

Masz ciekły azot.

Masz komplet białych sukni.

Masz mnie.

Uderz ją. Jeszcze raz. Niech pojawi się krew. Teraz pchnij ją nożem. Prosto w serce. PROSTO W SERCE! Doskonale. Ma taką obrzydliwą szyję. Napraw to. Od prawej do lewej. Znowu. I jeszcze raz. Wbij ostrze w jej klatkę piersiową. Przekręć. Słyszysz trzask kości? Bo ja tak. Teraz zrób to, co z poprzednimi dwoma. I tym razem nie zapomnij zabrać ze sobą jej kart kredytowych. PIN i zielony ma na kartce w portfelu. Zanim ktokolwiek zgłosi jej zaginięcie, Ty wypłacisz wszystkie pieniądze. Widzisz, jakie to proste? Pamiętaj, że tylko Ty jeden umiesz zrobić coś takiego. Długo szukałem kogoś Twojego pokroju. Nikt się nie nadawał. Tylko Ty masz odpowiednie predyspozycje.

Masz silną wolę.

Masz kondycję.

Masz mnie.

A oni nie mają nic.

_____________________

Houk!

Kolejny rozdział, proszę o komentarze.

Całusy,

Wasza J.M.Vector

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top