Pół roku wcześniej
- Jedno podstawowe pytanie, okay? Gdzie, do czarnej Anielki, jest mój glock?!
Pracownicy spojrzeli na Anastazję wystraszonym wzrokiem, tylko kapitan Alicja nie uniosła głowy. Poprzedniego dnia zabrała broń szefowej na przegląd techniczny, ta mała ósemka miała ponad trzydzieści lat, zaczęła się zacinać. Nie mówiła jej o tym, bo doskonale wiedziała, że Ana źle czuje się bez broni, jeszcze tego wieczoru miała podrzucić glocka z powrotem do jednej z kieszeni. Niestety, szefowa zorientowała się wcześniej, więc istnieją raczej bardzo małe szanse na to, że obędzie się bez reprymendy i długiej rozmowy.
* * *
Magneta Sylas miała już szczerze dość tego dnia. Dziesiątki próbek, setki włosów, tysiące analiz, to wszystko zrobiła w ciągu czterech godzin, bo nowy szef laboratorium gonił ich niemiłosiernie. Fakt, terminy w sądzie nadchodziły jeden po drugim, ale dlaczego nie zrobili nic, żeby wyrobić się wcześniej? Fakt, że nadal mieli zaległości po aferze z Kowalskim, nadrabiali je od ponad trzech lat, najpierw musieli sprawdzić wszelkie wyniki analiz przeprowadzonych przez poprzedniego szefa, potem załatwić sprawy bieżące, zatrudnić nowych i czystych pod względem prawa pracowników, a dopiero wtedy zająć się napływającymi wnioskami. Szlag ich wszystkich trafiał, kiedy musieli przychodzić do pracy o ósmej, a wyjść mogli dopiero po dwudziestej. A i to rzadko kiedy, Magneta na przykład wychodziła często dopiero po dwudziestej pierwszej, drugiej, wtedy już nawet nie wracała do Kamienia, tylko jechała do pobliskiej kawalerki, którą wynajęły razem z Anastazją. Sześć godzin snu i znowu do pracy. I właśnie dlatego gotka była tak bardzo wściekła. Zaraz po skończonej robocie poszła do sekretariatu i złożyła podanie o tygodniowy urlop z przyczyn zdrowotnych. Stefan Sebastien nie mógł go nie przyjąć.
- Ana, kotku, jutro chcę pojechać z tobą na strzelnicę - mówiła do telefonu, idąc w kierunku wyjścia. - Muszę odreagować, bo normalnie mnie rozniesie.
- Dobrze, kochanie. A teraz wracaj do mnie, to wszystko ci wynagrodzę.
- Hmmm... Dobrze, ale proszę, bez szaleństw. Nie chcę, żeby coś ci się stało. A skoro jesteśmy przy tym temacie, kiedy masz wszczepienie rozrusznika?
- Za rok. Nie mają wolnych terminów. Polska służba zdrowia, wiesz przecież.
- Niestety. Będę u ciebie za godzinę, mam tylko nadzieję, że nie złapie mnie drogówka, bo na koncie Izy Kasprzak są już dwadzieścia trzy różne mandaty. Nie wiem, jakim cudem jeszcze jeżdżę.
- Bądź ostrożna. Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Prosiła o tydzień, a dostała miesiąc, bo miała prawie pół roku niewykorzystanego urlopu. Może wyjadą w góry? Nie, w styczniu jest tam kompletny zawał. Lepiej zorganizuje wakacje tylko dla nich gdzieś w Hamptons, chyba tam mają własny dom letniskowy. Tak, jeszcze tego samego wieczora zarezerwuje dla nich lot pierwszą klasą, a za dwa dni będą już w samolocie. Nie ma innej opcji, Anastazja na bank się na to zgodzi, jej też przydałaby się przerwa od mafii, w końcu przez sześć lat nie ruszała się poza Białystok.
* * *
- Nie, nie i jeszcze raz nie! Człowieku, mam wolne, to primo, secundo, jestem w Hamptons, a tertio, ja nie mam najmniejszego zamiaru robić z tobą interesów, Anders! Jeszcze raz choćby słowem wspomnisz o bazie sił amerykańskich na naszym terenie, to ludzie z województwa cię załatwią.
Anastazja Natallya Arsjeniewa rzuciła słuchawką, czując narastającą złość. A miał być to zwykły wypad na wakacje! Niech będą przeklęci wszyscy politycy, którzy chcą ingerować w sprawy Podlasia.
Do drzwi jej tymczasowego gabinetu zapukała Magneta. Wpuściła ją, w końcu gotka niosła tacę z ciepłymi jeszcze pierożkami, a Ana dopiero w tym momencie poczuła, że jest diablo głodna. Usiadły razem przy biurku, zjadły pierożki, podśmiewając się z Anny Marii Anders i planując najbliższe dwa tygodnie urlopu, potem po prostu siedziały obok siebie, przytulone jedna do drugiej, ciesząc się swoim towarzystwem w ciszy. Wypiły po dwa kieliszki sake, cholernie mocnej, co obudziło w Magnecie odwagę. Wstała, chwyciła Anastazję w talii, posadziła ją na biurku, obsypując jej twarz i szyję pocałunkami. Prokuraturówna jęknęła cicho i przylgnęła do gotki, która gwałtownym szarpnięciem zerwała z niej koszulę, pragnąc ciepła kochanki, zachłannie dobierając się do jej piersi.
- Jesteś taka śliczna, kochanie... Ten wakacyjny wypad był doskonałym pomysłem, nie sądzisz?
Ana nie zdążyła odpowiedzieć, bo nagle jej ciałem wstrząsnął esktatyczny dreszcz. Objęła Magnetę ciaśniej, nie chcąc, żeby ta chwila kiedykolwiek się skończyła.
* * *
- Panie Kowalski! Proszę o spokój!
Sędzia Miłosz Zagrębski tłukł zaciekle swoim młotkiem, kiedy Adam Kowalski, były szef laboratorium w Białymstoku, szalał ze złości. Miał dość tej sprawy, to była już czwarta rozprawa w ciągu trzech lat postępowania, a gdyby oskarżony nie rzucał się aż tak bardzo, na jednej, góra dwóch przewodach sądowych by się skończyło. Chciałby być już w domu, przy żonie i dzieciach, ale nie, musiał raz po raz przywoływać do porządku oskarżonego, który nie dość, że pracował dla najgorszej mafii, to jeszcze bezczelnie wszystkiego się wypierał. A najgorszy był fakt, że przez cały czas nawijał o zorganizowanej grupie przestępczej rodziny Arsjeniewych jako o sprawcach całego zajścia. I przez to sędzia Zarębski miał ochotę zdzielić swoim młotkiem nie drewnianą podkładkę, tylko głowę Kowalskiego. Po pierwsze, przedłużał proces. Po drugie, marnował jego czas i pieniądze podatnika. Po trzecie, chciało mu się wymiotować aktami tej sprawy. Po czwarte, szargał dobre imię wiernych przyjaciół wymiaru sprawiedliwości. Jeszcze trochę posiedzi na tym niewygodnym stołku, a szlag jasny i ciężki go trafi. Żałował, że nie mają w Polsce systemu ławy przysięgłych.
- Wysoki sądzie, oskarżony Adam Kowalski napadł na moją córkę, poważnie zranił ją w lewe ramię, usiłował zabić. Wraz z antyterrorystami przybyliśmy na miejsce w ostatniej chwili. Panna Sylas w czasie śledztwa potwierdziła, że oskarżony kilkunastokrotnie ją zgwałcił, przetrzymywał przez ponad pięć miesięcy. To właśnie dzięki jej zeznaniom mogliśmy go ująć.
Adwokat Kowalskiego wstał z miejsca. "No nie, jak ta papuga zacznie znowu gadać, to ktoś zginie."
- A czy to prawda, że pańska córka należy do grupy przestępczej?
- Nie. Anastazja należy do naszej wieloletniej firmy, zajmuje się grą na giełdzie i inwestowaniem. Nie prowadzi żadnych nielegalnych transakcji, nie handluje żywym towarem i narkotykami, nie zabija, nie napada, a chyba tym zajmują się pezety, prawda? Chyba że mam jakieś braki w przeszkoleniu.
Sędzia Zarębski ponownie uderzył młotkiem w podkładkę.
- Panie mecenasie, to już przesada. Świadek jest prokuratorem i chyba najlepiej wie, czym zajmuje się mafia. Czy strony mają jeszcze jakieś pytania? Proszę usiąść. Ktoś zgłasza wnioski dowodowe? Więc zamykam przewód sądowy, udzielam głosu panu prokuratorowi.
Jeśli za pół godziny nie wyda wyroku skazującego, poprosi Wiktora i Anastazję Arsjeniewych o zabicie Kowalskiego i jego mecenasa.
____________________
Houk!
Larwy w ryżu. Tak mówi się na córeczki w Chinach. Dopiero się dowiedziałam. A na Podlasian mówi się wschodnie śledzie. O ile to pierwsze wulgarne (według mnie jest wulgarne) określenie umiem wytłumaczyć, to tego drugiego nie rozumiem.
O czym ja gadam?! Nie słuchajcie mnie, ja bredzę.
Kolejny rozdział, czytajcie, głosujcie i komentujcie!
Całusy,
Wasza J.M.Vector.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top