Po ślubie
- Kochanie! Mam złe wieści! Proszę, nie strzelaj!
"Zależy od stopnia zła tych wieści, złe, bardzo złe, czy tragiczne" - pomyślała Anastazja, schodząc na dół. Magneta właśnie zdejmowała buty, a minę miała nietęgą. Coś się stało, coś naprawdę poważnego, skoro laboratorium o tym plotkuje. Przywitały się krótkim pocałunkiem, gotka wręczyła swojej żonie tom akt. Po numeracji poznała, że są to akta tego szczura, Kowalskiego. Natychmiast oblał ją zimny pot.
- Co się stało? Mów, kobieto, bo ja tu zaraz na zawał zejdę!
- Kowalski zwiał z więzienia.
Anastazja poczuła, że kręci jej się w głowie, złapała za brzeg szafki na buty. Nie, to niemożliwe. Nie mógł uciec. Nie teraz. Nie teraz, kiedy w końcu miały adoptować dziecko. Nie mógł być na wolności. Jej serce gwałtownie przyspieszyło, żołądek podszedł do gardła młodej asesorki.
- Magneto... - wyszeptała, z trudem łapiąc oddech. - Dzwoń po Janukowycza... Chyba mam...
Nie zdołała dokończyć zdania. Nie dała rady. Po prostu straciła przytomność.
* * *
- Jak to zwiał?! Ot tak?! Od czego tu jesteście?!
Prokurator Wiktor Arsjeniewy był wściekły. Wściekły jak pitbull, którego ktoś potraktował sosem tabasco. Nie wierzył własnym uszom, oczom, zmysłom w ogóle. Jak ci nieudacznicy zostali strażnikami więziennymi? Pozwolili uciec groźnemu przestępcy, seryjnemu mordercy, który przez siedem lat manipulował dowodami, mordował na zlecenie, przewodził mafii, a na sam koniec usiłował go zabić.
- Jeśli nie złapiecie Adama Kowalskiego w ciągu dwóch tygodni, osobiście was zwolnię. - syknął prokurator. - A gdyby po drodze kogoś zabił, to wy zostaniecie pociągnięci do odpowiedzialności. Mieliście go pilnować, pozwoliliście mu uciec. Dlatego od tej chwili jesteście pod stałą obserwacją. Zrozumiano?
* * *
- Przesunęliśmy ją na początek kolejki oczekujących na rozrusznik, ale...
- Nie obchodzi mnie to, macie zrobić coś już, teraz, natychmiast!
Magneta Sylas miała dość bezczynności lekarzy. Jej, nomen omen, żona dostała zapaści, serce dziewczyny było zbyt słabe, aby udźwignąć ciężar emocji, które na nią spadły, a jeżeli dobrze rozumowała, to pomimo przesunięcia jej na początek kolejki, będzie musiała czekać na rozrusznik co najmniej trzy miesiące. Klęła na polską służbę zdrowia i ich opieszałość, w Szwajcarii Anastazja już dawno przeszłaby operację. Zostawiła doktora przed wejściem do sali, usiadła przy łóżku małżonki, która spała niespokojnym snem. Rzucała niezrozumiałymi słowami, jej lewa noga drgała nerwowo, gotka złapała ją za rękę. Tak bardzo się o nią martwiła, wyrzucała sobie, że powiedziała żonie o ucieczce Anubisa. Gdyby tego nie zrobiła, może byłoby lepiej, Ana nie podupadła by na zdrowiu i siedziały by teraz w urzędzie adopcyjnym.
* * *
- Ewa Wilk, lekarz psychiatra.
Magneta Sylas zerwała się gwałtownie z krzesła, irytacja wybuchła w niej z siłą kaldery w Yellowstone. Nie wierzyła, że ktoś, ktokolwiek, wezwał jakiegoś konowała od głowy do jej żony. Żółć dosłownie się z niej wylewała.
- Ana nie jest wariatką! - wrzasnęła, czym zyskała pełne oburzenia spojrzenie lekarki.
- Magnet, kochanie, spokojnie. Usiądź, proszę - wyszeptała cicho Anastazja. - Sama poprosiłam o jej przyjście. Potrzebuję czegoś na nerwy, zwłaszcza teraz.
W salce zapadła cisza. Ewa Wilk nie wiedziała, co powiedzieć. Te dziewczyny, właściwie młode kobiety, były dla siebie bardzo bliskie. Nie rozumiała tej relacji, nie rozmawiała jeszcze ze swoją nową pacjentką.
- Czy jest pani kimś z rodziny? - spytała gotki, biorąc sobie krzesło.
- Tak! Jestem żoną! Co, może mi jeszcze pani powie, że dewiacje seksualne też da się wyleczyć lekami? - rzuciła opryskliwie, zajmując swoje miejsce. - Dwa miesiące temu wzięłyśmy ślub w Holandii, a pani nic do tego!
Zatkało ją. Homoseksualna para, po ślubie, jedna z małżonek była chora, druga wyglądała tak, jakby niedawno przeszła przez chemioterapię. I co znaczyło to tajemnicze "zwłaszcza teraz"? Czym zajmuje się ta para?
- Żeby wprowadzić do terapii leki, muszę wiedzieć, co spowodowało taki stan. Zechcesz opowiedzieć?
W ciągu pół godziny doktor Ewa Wilk dowiedziała się, że para lesbijek wsadziła do więzienia groźnych przestępców, że chcą adoptować dziecko, że jedna pracuje w laboratorium kryminalistycznym, a druga jest na asesurze, no i że obie prowadzą firmę. Wychodząc z salki miała wrażenie, iż wkrótce to ona wyląduje w szpitalu dla umysłowo chorych. A mogła pójść na lekarza rodzinnego, nie miałaby takich problemów. Co ja wzięło podkusiło do wybory psychiatrii?! Teraz musi się zajmować bossami mafii. Zaklaskała sarkastycznie samej sobie.
* * *
Krzysztof Aaron podniósł się z krzesła. Prawie cała prokuratura została postawiona na nogi, kiedy tylko szef dowiedział się o ucieczce Kowalskiego. Mieli pełne ręce roboty, telefony od policji, analizy laborantów, wściekłe krzyki. To wypełniało budynek.
Pomogliśmy Anubisowi, Zwłaszcza niedługo będzie transportowany do innego więzienia. Uwolnisz go i dostaniesz sowitą zapłatę. Szef już jest z ciebie dumny, a po następnej akcji pewnie cię awansuje na kapitana wojska. Musisz być silny, Krzysztofie. Musisz grać swoją rolę idealnego aplikanta. Musisz wodzić ich wszystkich za nos. Dasz sobie radę. Wierzę w ciebie. Zostało ci już tak niewiele do zrobienia. Weź te akta, schowaj je do torby. Nikt się nie zorientuje, a ty spalisz je w domu i już nigdy nie będziesz musiał dla nich pracować. No dalej. Przecież nikt nie widzi.
Aplikant machinalnie, jakby był w transie, wrzucił papiery do aktówki. Aaron zawsze podsuwał mu doskonałe pomysły. Był jego drugim wcieleniem, drugą opcją, lepszą opcją. Szum w jego głowie powrócił, działo się tak za każdym razem, kiedy jego alter ego się wyłączało. Nagle poczuł, że musi coś zrobić. Wyszedł ze swojego gabinetu, właściwie pomieszczenia swojej patronki, ruszył korytarzem w kierunku łazienki, zamknął się w jednej z kabin i wyjął malutki woreczek z białym proszkiem. Upewnił się, że nikogo oprócz niego nie ma w pomieszczeniu, wysypał odrobinę metamfetaminy na deskę, przy pomocy karty płatniczej utworzył zgrabną kreskę i wciągnął ją nosem. Parę sekund wystarczyło, żeby zaczął klarownie myśleć. Wstał, umył ręce i wyszedł do ludzi. Szef szedł akurat na dół, udało mu się ukryć. Błyskawicznie zamknął się w jego gabinecie i przejrzał dokumentację. Znalazł to, czego szukał i ze złowieszczym uśmiechem wrócił do siebie.
____________________
Houk!
Kolejny rozdział, czytajcie, głosujcie i komentujcie!
Całusy,
Wasza J.M.Vector♡♡♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top