"...i kły..."
- Wiedzą panie, że wybór adopcji w głównej mierze zależy od chęci samego dziecka. Jeśli nie będzie chciało żyć w państwa rodzinie, nosić waszego nazwiska, to nie ma szans na prawdziwe pożycie.
Anastazja Natallya Arsjeniewa weszła razem z Magnetą do wielkiej świetlicy, gdzie bawiły się dzieci. Zgodnie stwierdziły, że ich przysposobionym dzieckiem będzie dziewczynka. Wzrok młodej asesorki przez chwilę błąkał się po twarzach maluchów, ale koniec końców zatrzymała spojrzenie na niewysokiej brunetce, która czesała swoje długie włosy. Miała niezdrowy odcień skóry, bardzo blady, była wysoka i chuda, ubrana w czarne spodnie i granatową bluzkę. Jej delikatne dłonie pianistki zgrabnie biegły po włosach, układając je w schludny warkocz.
- Tamta dziewczyna. Ile ma lat? - zwróciła się do szefowej domu dziecka.
- Jagoda? Czternaście. Nikt nie chciał jej adoptować, pomimo wielu talentów. Gra na pianinie i organach, śpiewa, szkicuje, maluje, wyszywa... - wyliczała żywo. - Nie wspominając o tym, że zna angielski, niemiecki, francuski, rosyjski, białoruski i hiszpański, umie jeździć konno i ma zdolności przywódcze. Naprawdę nie wiem, dlaczego do tej pory jest u nas. Była w dwóch rodzinach zastępczych, ale z obu uciekła, z katolickiej, bo chcieli wymusić na niej zmianę wiary, a z biznesowej, bo nie akceptowali jej zamiłowania do sztuki...
- Chwila. Zmianę wiary? - przerwała Magneta, która dopiero włączyła się do rozmowy. - Jakiego jest wyznania?
Naczelniczka zawahała się, jakby sprawa wiary była dla niej zbyt wstydliwa.
- Prawosławnego - szepnęła. - To jedyne dziecko w naszym ośrodku, które jest takiego wyznania. W tych czasach, kiedy większość ludności jest katolicka... Jeśli stanowi to dla pań problem, to...
- Obie jesteśmy prawosławne. To jest dziecko, które adoptujemy - rzekła twardo Anastazja i weszła w kłębowisko małych i większych ludzi.
- Radzę pani uważać na słowa - warknęła Magneta, patrząc prosto na urzędniczkę. - Ana od trzech lat stara się o przysposobienie jakiegokolwiek dziecka. I za każdym razem natrafiała na mur. Więc dobrze pani radzę, niech pani tego nie spieprzy.
* * *
Wiktor Arsjeniewy uderzył pięścią w stół i spojrzał na grupę policjantów. Nigdy nie lubił psów, a incydent z Kiwitem dodatkowo utwierdził go w tym stanie. Brakowało im tylko kolejnego seryjnego mordercy. I proszę bardzo, ten pojawił się jak na życzenie! Jak nie idzie, to wszystko nie idzie. Jeśli jeszcze dadzą im nowego pracownika, który będzie tak samo nieogarnięty jak Aaron, to on bardzo szybko zostanie żigolakiem. Dobrze chociaż, że operacja Anastazji poszła pomyślnie, chociaż ona sama mówiła, iż nadal odczuwa ból w klatce piersiowej. I ta blizna... Widział ją raptem przez chwilę, kiedy otworzyła mu drzwi, będąc jeszcze w piżamie, ale resztę mógł sobie wyobrazić. Jeśli górny koniec rany sięgał prawie obojczyka, to musiała ciągnąć się aż do mostka. Lekarze nie mogli zrobić mniejszego nacięcia, bo musieli mieć dostęp. Jednak tym, co go najbardziej przeraziło, była wiadomość, że w czasie całej operacji Anastazja była przytomna. Podobno rozmawiała z lekarzami na różne tematy, od zdrowia do polityki zagranicznej. Kiedy chirurdzy zajęli się cięciem żeber przy pomocy piły, jego córka powiedziała coś w stylu: "Tylko chcę je dostać z powrotem!". Śmiała się, opowiadając mu całe zajście, a on popadał w coraz większy szok. Mówiła to z taką lekkością, jakby przeżyła skok na bungee, a nie operację na otwartym sercu. Nie mógł w to uwierzyć, po prostu nie mógł.
- Najpierw uciekł Kowalski, potem zginęły akta, a na sam koniec wy i cholerni aplikanci nie umiecie nic zrobić! - wrzasnął, powracając do rzeczywistości. - A ja nie mam najmniejszego zamiaru was chronić! Mafia zrobiłaby to lepiej! Jeśli za dwadzieścia cztery godziny nie zobaczę choćby dziesięciu faktów, które mi, NAM pomogą, to możecie być pewni, że każde z was, bez wyjątku, wyleci z roboty! Czy to jasne?!
Po sali nie poniósł się nawet cichy szmer. Spodziewał się aluzji typu: "Jak Hitler" albo "Nie będzie nam grozić, pieniacz jeden", ale nie, wszyscy siedzieli cicho, jak te myszy pod miotłą. Miał ochotę wydrzeć się jeszcze, jednak coś go powstrzymało. Usiadł, odprawił ludzi machnięciem ręki, wyjął z szuflady tabliczkę czekolady. Czy to już cukrzyca? Dawno nie robił badań okresowych, fakt, będzie musiał pójść w końcu do lekarza, choć nie lubił szpitali. Zbytnio przypominały mu o chorobie żony, walce Magnety o życie, kłopotach Anastazji. Chyba mówiąc, że mafia lepiej poprowadziła by to śledztwo, miał rację. Spotka się w weekend z córką, poprosi ją o pomoc. Nie powinna odmówić. Zależało jej na złapaniu Kowalskiego tak samo jak jemu. Przy Królu Śniegu też dorzuci swoje trzy grosze, a przynajmniej tak myślał. Wziął kostkę czekolady, włożył ją do ust, ale prawie natychmiast wypluł do kosza i spojrzał na opakowanie. Gorzka. Cholera jasna!
* * *
Osiemnaście. Trzy razy sześć. Dwa razy dziewięć. Dwadzieścia odjąć dwa. Piętnaście dodać trzy. Osiemnaście.
* * *
- Podjęłam decyzję co do Anubisa.
Pracownicy rodziny Arsjeniewych spojrzeli na nią wyczekująco. Dało się wyczuć wśród nich napięcie, nerwowe oczekiwanie. Morderca był na wolności od prawie trzech miesięcy, zostawił po sobie mnóstwo trupów. Wiedzieli, że działa na terenie Białegostoku, nie wyjechał z miasta. Szykował coś dużego, a oni nie mogli odkryć, co. Dlatego wiadomość, że Anastazja podjęła decyzję co do Kowalskiego, podniosła ich na duchu.
- Tym razem zabijemy drania - oznajmiła spokojnie szefowa, jakby mówiła o pogodzie. - Tym razem spalimy go w tym wielkim piecu. Nie możemy ryzykować, że ucieknie po raz drugi. Dorwiemy Kowalskiego jako pierwsi, a potem go zabijemy. W końcu jesteśmy złymi mafiosami, nie prawda? - Uśmiechnęła się ironicznie. - A skoro tak, to powinniśmy jako takowi postępować. To była pierwsza sprawa. Drugą jest fakt, że w naszym rewirze pojawił się nowy seryjny morderca, Król Śniegu. Jeśli mnie intuicja nie myli, najpóźniej za trzy dni zgłosi się do nas ktoś z prokuratury. Będą potrzebowali naszej pomocy, dlatego pan, generale Krupa, nadal będzie kontynuować inwigilację z poziomu stróża, a ja będę zdobywać informacje jako asesorka. Co nie wyłącza was z działań. Znanymi kanałami macie dowiedzieć się tego, kim może być Król, według jakiego klucza wybiera swoje ofiary, z jaką częstotliwością i gdzie zazwyczaj je podrzuca. Wszystko jasne?
Milczące kiwnięcie głów.
____________________
Houk!
Kolejny rozdział, proszę o komentarze.
Całusy,
Wasza J.M.Vector ♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top