"...zerwane maski..."
Anastazja Natallya Arsjeniewa przewróciła się niespokojnie na łóżku. Dręczył ją nowy koszmar, od czasu operacji nie przespała dobrze ani jednej nocy. W czasie wolnym zastanawiała się, czy to aby na pewno było tylko wszczepienie rozrusznika, a nie przeszczep całego serca. To głupie, wiedziała o tym, ale mimo wszystko nie umiała pozbyć się natrętnych myśli. Gdyby nie rzuciła palenia trzy lata wcześniej, zatapiała by swoje obawy w dymie tytoniowym. Chyba kupi sobie elektronicznego papierosa, nieco mniej substancji smolistych, ale ta sama nikotyna. Przynajmniej nie będzie od niej walić jak z fabryki tytoniu.
- Nie! Proszę, weź mnie! Nie rób im krzywdy! NIE RÓB IM KRZYWDY! NIE!
Dopiero niedawno dowiedziała się, że rozmawia i krzyczy przez sen. Magneta jej powiedziała. Zaczęła na noc włączać dyktafon, a rano odsłuchiwała nagrania. Czasem nagrywały się krótkie zdania, czasem w ogóle nic. A najgorsze było to, że kompletnie nie radziła sobie z codziennymi czynnościami. Ręce jej się trzęsły, miała wrażenie, że ktoś ją śledzi, popadała w paranoję. Ciężar codziennych obowiązków spadał na nią jak góra kamieni. Czasami czuła się tak, jakby niosła nie tylko codzienne obowiązki, ale i plecak cegieł, będąc jednocześnie w kaftanie bezpieczeństwa, kajdankach i mając kulę u nogi.
* * *
Anubis miał dość. Chciał wrócić do domu, ale kiedy stanął pod drzwiami ich małego bungalowa, zobaczył wymienione zamki i tablicę z napisem "Na sprzedaż". Chciał wypłacić pieniądze z banku, ale okazało się, że ma zablokowane konto. Założył zdobyczne ubranie, poszedł na dworzec, kupił sobie bilet do Hajnówki. Po przyjeździe do miasta napadł, okradł i zamordował troje ludzi, ukradł samochód i ruszył do Kamienia. Może tym razem uda mu się zabić tą całą Anastazję. Szedł prosto w paszczę lwa, miał tylko nóż, w dodatku tępy. Może trafi na moment, w którym nikogo nie będzie w domu? Może po prostu podetnie gardło ruskiej lesbie i wyjedzie z kraju? Może zbierze swoich ocalałych ludzi i odbuduje swoją organizację? Od Hajnówki do Kamienia dzieliło go raptem dwadzieścia kilometrów. Tylko tyle i aż tyle.
Zatrzymał się na końcu podjazdu domu Arsjeniewych. Wyglądał cicho i spokojnie. Nie widział innych samochodów. Wysiadł z auta i ruszył w kierunku rozległego dworku.
* * *
Jesteś najlepszy.
- Zamknij się!
Jesteś niepokonany.
- Zamknij się!
Jesteś mordercą.
- Zamknij się!
Jesteś moim mordercą.
- ZAMKNIJ SIĘ!
Dzięki mnie taki się stałeś. Beze mnie byłbyś nikim. A teraz to ty rządzisz w branży. Zamknij oczy. No zamknij. Odlicz do dziesięciu. Obróć się trzy razy wokół własnej osi. Teraz otwórz oczy. Widzisz tą kobietę na przystanku? To będzie twoja następna ofiara. Podjedź bliżej. Wysiądź z auta. Weź chloroform i szmatkę. Szybciej. Teraz nie ma świadków. Podejdź. Zakryj jej usta i nos. Walczy. Przyciśnij mocniej. Czujesz coraz słabsze ruchy? Mdleje. Zaciągnij ją do samochodu. Szybciej! Skrępuj sukę taśmą. Jedź. SZYBCIEJ! Musisz być w domu w ciągu pół godziny. Wtedy nikt nie będzie cię podejrzewał. Zapakuj ją do torby. Zanieś na górę. Teraz się przebierz. Wypij kawę. Zjedz trochę sałatki. Dwie godziny do czasu, aż się obudzi. Potem godzina do czasu, aż się zorientuje. Łącznie trzy godziny z marginesem. Możesz się przespać. Wtedy będziesz miał więcej sił na tą cholerę. Walczyła jak szatan. Masz prawo odpocząć.
- Zamknij się... - po raz ostatni jęknął umęczonym głosem Krzysztof Aaron i padł zemdlony na łóżko.
* * *
Magneta Sylas-Arsjeniewa siedziała w fotelu przed kominkiem i patrzyła na śpiące koty. Pogrążyła się w niewesołych myślach ponad godzinę wcześniej, ale widok dwunastu puchatych kulek, jakie leżały na dywaniku, zmusił ją do powrotu do wspomnień. Kilka lat temu, zaledwie pięć, kiedy weszła do tego dworku po raz pierwszy, na kanapie w salonie drzemały tylko trzy koty. W ciągu całej znajomości Magnety z Anastazją zwierząt zrobiło się cztery razy wiecej, a one nadal nie mogły mieć dzieci. I jeszcze ta baba z ośrodka, jakże ona działała na nerwy! Chamska, nieuprzejma, a jej podejście do wiary prawosławnej było po prostu skandaliczne. Magneta rozumiała, że w tych czasach więcej ludzi chodzi do Kościoła niż do Cerkwi, ale to nie zmieniało faktu, iż ludność prawosławna istnieje. Rozmawiały chwilę z Jagodą, dziewczynka była miła i bardzo elokwentna, jednak była, delikatnie mówiąc, niechętna adopcji. Cóż, była już w dwóch rodzinach.
- Miau!
Spojrzała na stareńkiego Einsteina. Kocur niósł w pyszczku wielką mysz, trącił łapą swoją miniaturową kopię, Mozarta. A podobno tylko kotki mają instynkt macierzyński. Ze wzruszeniem obserwowała, jak młodszy kotek z wdzięcznością przyjmuje mysz, zjadł tylko połowę, resztę przesunął ojcu i pobiegł w stronę fortepianu. Wskoczył do pudła rezonansowego, zawsze w nim sypiał, dlatego Anastazja nazwała go Mozartem. O dziwo, wśród najmłodszego miotu znalazła się idealnie biała kotka o zielonych oczach, jej sierść była długa jak u persa, ale jako jedyna nie miała jeszcze imienia. Rzadko zdarzało się, żeby witała gości, zwykle na dźwięk dzwonka chowała się w kuchni i tylko świeciła oczyma, kiedy ktoś próbował ją zdjąć z lodówki. Einstein nie lubił broni, Mozart ptaków, a biała kotka obcych ludzi. Szczególnie zakochanych obcych ludzi. Fuczała i wyła, widząc całujące się pary. Jak Banshee.
- Banshee? - szepnęła cicho Magneta, zaś biały kociak uniósł łepek. - Czyli tak masz na imię...
Miały już czarną Krwawą Mary, która zawsze wchodziła w zasięg lustra, kiedy ktoś się w nim przeglądał. A teraz jeszcze Banshee. Einstein, Theresa, Isadora Duncan, Mozart, Ksenon, Neon, Halogen (wszystkie trzy świeciły oczyma praktycznie przez cały czas), Krwawa Mary, Banshee, Andersen, Prezes Miau i Dyrektor. Słodkie i szalenie puchate kulki, które uwielbiały spędzać czas z Magnetą i Anastazją, a przy ich wejściu do domu, koty zawsze czekały na nie przed drzwiami, siedząc w szeregu. Prywatne Wojsko Kocich Generałów. Tak je wtedy nazywały i od razu dawały im porcję kurczaka z ryżem, jaki przynosiły ze stołówki w pracy.
Dyrektor uniósł głowę, przez chwilę węszył w powietrzu. "Może wyczuł mysz?" Zanim Magneta zdążyła skończyć myśl, szary kot z białą muchą na piersi zawył głośno i przeciągle, zamykając oczy. To właśnie niepokoiło jego właścicielki. Zawsze po takim wyciu znajdowano kolejne zwłoki Króla Śniegu. Jakby czuł, że ten po raz kolejny zabija.
____________________
Houk!
Wróciłam, bla, bla, bla...
Kolejny rozdział, musiałam go w końcu wstawić, ale aktualnie nie mam czasu, ludzie, w ponedziałek dowiedziałam się, że w piątek, czyli jutro, jadę na wesele. Dziś od ósmej rano siedziałam na wolontariacie, musiałam obsługiwać cholernego Adama Kraśko, który najpierw pogniałam mnie, że chce swoją kawę już, teraz, natychmiast, przez co oblałam sobie nową bluzkę, potem robiłam za kelnerkę dla naszej hajnowskiej śmietanki towarzyskiej, nogi mnie bolą od obcasów, głowa mi pęka od Kraśki i jego śpiewania disco polo z playbacku, a na domiar złego nie mogę znaleźć sobie solidnej pracy dorywczej, wszystko dopiero od czerwca, wiem, że to zaraz, ale ja po prostu chę móc robić coś teraz, choćby sprzątać. Byleby nie u Adama Kraśko, którego aktualnie mam zdecydowanie powyrzej uszu. Jego i jego śpiewu z playbacku.
OK, wygadałam się już, więc tradycyjnie piszcie, co sądzicie, bo jak nie, to zrobię sobie przerwę.
Całusy, J.M.Vector
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top