"...zamknięty schron..."

Anastazja Natallya Arsjeniewa została w swoim dworku, pomimo wyraźnych sprzeciwów współpracowników. Chciała znaleźć się w domu w tym samym momencie, w którym pojawi się tam Anubis. Nie miała żadnych wątpliwości, że to on za tym wszystkim stoi. Tylko ten jeden człowiek miał na tyle tupetu, żeby pojawić się na jej terenie, a poza tym wysadził w powietrze piec garncarski. Tylko on mógł to zrobić. Jednakże zastosowała wymierne środki bezpieczeństwa, od kapitan Alicji dostała gaz pieprzowy, a generał Krupa dał jej najnowszy model karabinu maszynowego Hurricane. Była absolutnie spokojna. Chodziła po domu, sprawdzając, czy aby na pewno wszystkie koty zostały zabrane do koszar, czy żadne dokumenty nie leżą jeszcze wśród pokoi. Czysto. Wywieziono nawet meble i wykładziny.

Położyła się na podłodze w swojej sypialni, karabin trzymała w prawej ręce, a gaz w lewej. Wiedziała, że przyjdzie do niej jeszcze tej nocy. I miała na niego plan. Najpierw ogłuszy gada, potem rozstrzela, a na koniec wrzuci jego ucietą głowę do krateru po wybuchu i zaleje betonem. Idealny kamień węgielny dla nowej garncarni.

Podłożyła sobie pod kark miękką poduszkę i zapadła w krótką drzemkę.

* * *

Telefon Anastazji milczał. Telefon Janukowycza też.
Telefon Wiktora z kolei się rwał.

Media.

Policja.

Laboratorium.

Zwierzchnicy z Warszawy.

Miał dość. Po prostu miał tego wszystkiego powyżej uszu. Jeśli nie znajdą Kowalskiego, jeśli nie złapią Króla Śniegu... Wszyscy oberwą.

Wyjął z szuflady pudełko ptasiego mleczka, wrzucił do ust dwa kawałki. Cisza nie była mu dana. Czas? Zapomniał już, co to znaczy. Szlag by trafił.

- Szefie?

Spojrzał na prokurator Wandę Sobczak, która stała w drzwiach. Trzymała w garści gruby tom akt. Po sygnaturze poznał, że są to owe zaginione papiery, które przepadły przeszło cztery miesiące wcześniej.

- Kopia, ale nadal ważna. Twoja idea dotycząca kopiowania dokumentów, była, jest i będzie genialna. Wszystkie powiązania na kilkudziesięciu stronach. Łap - rzekła cicho i rzuciła mu teczkę. - Jak coś znajdziesz, to daj znać!

Wiktor Arsjeniewy uśmiechnął się mściwie. Miał w ręku koronny dowód w sprawie mafii Skobacha. Cudownie.

* * *

Anubis pojawił się na terenie dworku Arsjeniewych równo o północy. Ta pora wydała mu się wręcz idealna, choć nieco sceniczna. Ale cóż, nie takie rzeczy robiło się dla starego Skobacha.

Miał zamiar zostawić wiadomość na ścianie sypialni tej małej dziwki. Widział, jak chodziła po domu, widział jej cień, przemykający z okna do okna. Lubił widzieć zaszczute do granic możliwości ofiary, które boją się wyjść ze swoich ciepłych i bezpiecznych kryjówek, uwielbiał mieć je na talerzu, kochał patrzeć na ich śmierć, kiedy ostatni oddech ulatywał z ich ust, a oczy zasnuwały się pośmiertną mgłą.

Ale nie dziś.

Po cichu zaczął majstrować przy zamku, który ustąpił bez jęku, skierował się na górę, gdzie spała Anastazja Natallya Arsjeniewa.

Ale Ana doskonale słyszała, jak zamek w drzwiach wejściowych trzeszczy nieprzyjemnie. Tylko udawała, że śpi, a tak naprawdę ścisnęła mocniej broń i pojemnik z gazem pieprzowym. Jednocześnie zastanawiała się, jakim cudem Adam Kowalski mógł być aż tak tępy, ażeby przychodzić do jej domu kilka dni po wysadzeniu garncarni. W normalnej sytuacji powinna była wzmocnić ochronę i patrole, ale... Czyżby jej nieprzewidywalne zazwyczaj plany ujrzały światło dzienne? Cholera jasna! Mieli kreta. Po prostu mieli jakiegoś popierdzielonego w dekiel kapusia! Jasny szlag...

Nawet nie zorientowała się, kiedy wystrzeliła jej dłoń z gazem. Po prostu poczuła, że ktoś nad nią stoi, a w następnej chwili ta osoba leżała na podłodze, zwijając się z bólu. W tym samym momencie Anastazja Natallya Arsjeniewa postanowiła zmienić nieco swój plan i dokończyć to, co zapoczątkowała prawie cztery lata wcześniej.

Tym razem bez żadnych niespodzianek. Zabiję gada i już więcej nie ucieknie.

* * *

Leonard Janukowycz, szerzej znany jako Leonardo Współczesnych Czasów, leżał w tym czasie na stole sekcyjnym. I bynajmniej nie odpoczywał po ciężkim dniu pracy, jak to zwykle robił w ciągu tygodnia, kiedy przewożone do nich zwłoki musiały być jak najszybciej pokrojone. Tym razem to właśnie ciało, które było ojcem trójki dzieci i mężem trojga kobiet, ciało stare, ale nadal bardzo ruchliwe, było martwe. Koroner chwilę po przybyciu do koszar wojska w Białowieży stwierdził zgon z przyczyn naturalnych, jednak spokoju nie dawały mu dziwne kryształki wokół nosa jego pierwszego mentora. Podejrzewał cyjanek, ale mógł to ustalić dopiero po szeregu dokładnych badań i testów, które zlecił już szefowi laboratorium kryminalistycznego, Stefanowi Sebastienowi. Nie wiedzieć czemu, ale ufał tylko jemu, reszta młodocianych laborantów nie była godna tego zaszczytu.

Ciszę w kostnicy przerwał telefon, który wydawał mu się w tym momencie zbyt głośny i wesoły, nie pasował do zaistniałej sytuacji. Odebrał po szóstym dzwonku.

- Czy to prawda?

Nawet nie musiał pytać, kto dzwoni. Głos Wiktora Arsjeniewego rozpoznawał każdy pracownik wymiaru sprawiedliwości.

- Tak. Przykro mi, wiem, że byliście przyjaciółmi. Podobno znaleziono go u twojej córki...

Głucha cisza szumiała przez kilka minut na linii telefonicznej. Zbyt długo.

- Tak - rzekł w końcu prokurator. - Ale... Nie wspominaj o tym telefonie w swoim raporcie - zastrzegł Wiktor. - Słuchaj, wiesz, że w domu mojej córki ktoś podłożył ładunek wybuchowy. Wiesz również, że Janukowycz pomagał jej od bardzo dawna. Dlatego proszę, znajdź cokolwiek, co pomoże nam ująć jego mordercę.

___________________________

Houk.

Krótko i na temat, mam taką nadzieję. Plecy mnie bolą, wszystko mnie boli, a do końca roku szkolnego jeszcze dwa dni, nie licząc piątku, bo to tylko uroczystość.

Czytajcie (...)

Całusy,
J.M.Vector ☆♡☆

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top