"...pazury..."

"Kiss my ass
And lay me to sleep."

Anastazja Natallya Arsjeniewa rzadko słuchała rocka, ale genialne piosenki grupy AFI po prostu ją uwiodły. Więc teraz, kiedy zawieszona dwa tysiące metrów nad ziemią leciała do Niemiec, słuchawki były jej jedyną rozrywką. Próbowała się zdrzemnąć, jednakże huk wirnika i bezustanne wstrząsy pokrzyżowały te plany. Nie denerwowała się jeszcze, choć zaczynała czuć znajome łaskotanie w okolicach podbrzusza. Zostały jej zaledwie dwadzieścia cztery godziny. Po tym czasie będzie musiała oddać swoje życie i zdrowie w ręce niemieckich specjalistów.

* * *

- Przeklęty Anubis!

Strzał.

- Przeklęte prawo!

Strzał.

- Przeklęta rodzina!

Strzał.

- Przeklęci wszyscy mafiosi!

Strzał.

- Przeklęte zdrowie!

Strzał.

- Przeklęta policja!

Strzał.

Magneta odłożyła pusty rewolwer i wyjęła zatyczki z uszu. Drżały jej ręce. Nic nie uspokajało tak, jak solidne strzelanie. Zawsze krzyczała wtedy przekleństwa, co pomagało trafiać do celu. Zerknęła na zegarek, piętnasta dwadzieścia dwie. Kiedy chowała i zabezpieczała broń, uderzył ją potworny ból. Najpierw pojawił się ucisk w skroniach, potem poczuła się tak, jakby ktoś powoli wbijał jej wąskie ostrze w czaszkę, które finalnie przerodziło się w szeroki nóż. Skuliła się, odrętwienie rozeszło się po ciele gotki. Panicznym ruchem wygrzebała z torebki pen z środkami przeciwbólowymi, nastawiła na dwunastkę i z całej siły wbiła w udo. Chwilę później ból zelżał, zaś ucisk stał się znacznie słabszy. Szybko zebrała broń, wybiegła ze strzelnicy, wsiadła do samochodu i jak najszybciej ruszyła przed siebie, zanim leki przestaną działać, musiała być w domu. Ignorowała fotoradary i drogówkę, pędząc do Kamienia.

* * *

Prokurator Wiktor Arsjeniewy był głodny, zmęczony i, co było następstwem poprzednich dwóch stanów, kurewsko wściekły. Marzył mu się prawdziwy hamburger z El'Jota i doskonałe zimne piwo, a co dostał? Mrożonego trupa. Jasna cholera. Trzecie zwłoki Króla Śniegu, nadali mu taki przydomek, bo gość najpierw mordował kobiety w wyjątkowo okrutny sposób, potem przebierał, zamrażał, a na sam koniec podrzucał gdzieś w parkach. Kolejny psychol pokroju Syna Sama albo bliższego ich regionie Wampira z Bytowa.

Gdzieś pod jego nogami zaplątał się asesor Szatach, który dosłownie wisiał nad zwłokami, jakby miały za moment ożyć i powiedzieć im, że to jedynie akcja ekologów. Trzepnął go w ramię i kazał zrobić miejsce technikom, choć doskonale wiedział, że raczej nie znajdą nic nowego. Król Śniegu zawsze był ostrożny, nigdy nie znaleźli śladów, raz odkryli szczątki nasienia w pochwie, ale było tak zniszczone przez mróz, że nie było w tym żadnego materiału porównawczego. A każda ofiara miała też rany zadane różnymi narzędziami. Raz był to nóż, innym razem śrubokręt. Jedynym, co łączyło wszystkie zamordowane kobiety, było gardło, zawsze rozpłatane jak skrzela, aż do samego kręgosłupa. Widok był po prostu straszny.

- To co zwykle - rzekł Janukowycz, który pojawił się obok niego jak duch. - Nic nowego, poza ranami kłutymi brzucha. Żyła, kiedy je zadano. Więcej powiem ci po sekcji.

Wiktor skinął potakująco głową.

- A jak ty się trzymasz? - dodał ciszej patolog.

- Leonardo, a jak myślisz? Anastazja jest gdzieś nad niemiecką granicą, za godzinę będzie w szpitalu, a za dwanaście zostanie pokrojona! A do tego jestem głodny, zmęczony i jeszcze ten pierdolony Król Śniegu się napatoczył! Potrzebuję urlopu...

Poczuł, że zaczyna mu się robić słabo. Jego wewnętrzny system krzyczał "Za dużo! Za dużo! Za dużo!", a on wiedział, że nie może teraz odpuścić. Wyjął z kieszeni czekoladkę, włożył ją sobie do ust. Niestety, to tylko wzmogło jego głód. Przerwa obiadowa była dopiero za pół godziny. Chyba zwolni się wcześniej i pojedzie do swojego mieszkania, po drodze zajdzie do KFC, zamówi sobie duży kubełek kurczaka i frytki, w Lidlu obok kupi sześciopak Desperadosa Nocturno, może obejrzy jakiś odcinek serialu, jednocześnie usiłując dodzwonić się do córki, aż w końcu zaśnie na kanapie, w ubraniu i z butelką piwa w dłoni. Chyba będzie musiał sprzedać tamto mieszkanie i zamienić je na kawalerkę, bo przestawał sobie radzić. Zwłaszcza, że nadal nie był w stanie wynieść z łazienki rzeczy swojej zmarłej żony. Ile to już? Prawie pięć lat. A jej korale, chusty i kosmetyki nadal zajmowały swoje stare miejsce. Da je córce. Ona będzie umiała zrobić z nich pożytek, w przeciwieństwie do niego.

Westchnął ciężko i wsiadł do samochodu. Chyba naprawdę rzuci pracę i zostanie żigolakiem. Mięśnie ma, jest raczej przystojny, siwiznę na skroniach może zafarbować. I hajda w pole! Adkład nie idiot w ład. Odkładanie na potem burzy porządek. Tak mówiła jego mama. Miała świętą rację.

* * *

- Śpisz kochanie?

- Jak kamień...

Magneta objęła ją zimnym ramieniem.

- Nie mogę zasnąć. Mam straszne koszmary... - Wzięła spazmatyczny oddech, bała się. - Śni mi się, że... Cholera. Nie chcę cię niepotrzebnie martwić. Jeszcze w takim stanie... Przepraszam...

Anastazja obróciła się przodem do kochanki. Nie spała od godziny, jej również śniły się koszmary. Chciała móc pomóc Magnecie, ale nie umiała poradzić sobie z samą sobą.

- Kochanie, nie przepraszaj. Nie chcę cię ignorować, ale lepiej nie rozmawiajmy teraz. Przytul się. Spróbujemy zasnąć, dobrze?

Słaby uśmiech rozświetlił twarz gotki. Pocałowała mocno Anastazję.

- Dobrze. Kocham cię.

- Ja ciebie też.

Anastazja Natallya Arsjeniewa obudziła się gwałtownie. Nadal leżała w zacienionej sali szpitala w Berlinie, a nie w swoim dworku. Chciałaby być już po operacji. Chciałaby być przy żonie. Chciałaby być w ośrodku pośrednictwa adopcji. Ale nie. Nadal czekała. Jeszcze dziesięć godzin. Dziesięć leniwych godzin, jednakże pełnych nerwowego oczekiwania.

___________________

Houk!

Kolejny rozdział, proszę o komentarze.

Uściski,

Wasza J.M.Vector

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top