"...mało wart."
Anastazję Natallyę Arsjeniewą obudziło zimno. Zanim otworzyła oczy, myślała o niezamkniętym oknie. Ale rzeczywistość była zupełnie inna, przypominała wilgotną piwnicę, w której ktoś ułożył białe suknie. Chwila otępienia trwała długo, jednakże gdy przypomniała sobie wydarzenia z dnia poprzedniego, nawet tępy ból górnej połowy pleców i pieczenie chloroformu w gardle przestało jej dokuczać. Król Śniegu to Krzysztof Aaron. Król Śniegu miał jej Magnetę. Król Śniegu... Och, pieprzyć to! On miał je obie! To praktycznie wyrok śmierci!
Weszła do kontenera, również był wypchany białymi sukniami, zakopała się prawie na dnie, czując rosnący ból połamanych żeber. Miała nadzieję, że przeczeka kilka godzin, a kiedy ten sukinsyn przyjdzie do piwnicy po kolejną suknię, ona do niego strzeli, uwolni Magnetę i uciekną obie. W tym momencie zorientowała się jednak, że nie ma broni. Jej kieszenie były puste, telefon, glock, kastet, nawet gaz pieprzowy zniknęły. Aaron był dobrze poinformowany. Nawet zbyt dobrze.
Skuliła się wśród sukien, czekając na dogodny moment. Ale jakże próżne były to nadzieje...! Król Śniegu nie byłby sobą, gdyby nie zamontował we wszystkich piwnicach kamer noktowizyjnych. Widział wszystko, więc założył maskę gazową, rozpylił w pomieszczeniu gaz usypiający i, po odczekaniu kilkunastu minut, zabrał dokładnie ten kontener, w którym schowała się Anastazja.
Przedstawienie czas zacząć. I skończyć raz na zawsze z tymi dwiema lesbami.
* * *
Karina Jaoda Arsjeniewa była bardzo zaniepokojona. Jej mama nie wróciła na noc do domu, nie zadzwoniła, nie przysłała SMS-a. Mała dziewczyna znalazła numer do dziadka Wiktora, ale on również nie miał o niej informacji. Zadzwoniła do kapitan Alicji i wtedy rozpętało się piekło.
* * *
Anastazja ocknęła się w białej sukni odsłaniającej plecy, upozowana na krześle jak do sesji zdjęciowej. Na przeciw niej, również w ślubnej sukience, siedziała Magneta. Widziała ją po raz drugi w ciągu kilku godzin, a może i kilku dni, po raz drugi w tym samym miejscu, po raz drugi nie mogła jej nawet dotknąć, porozmawiać. Obie miały kneble na ustach, obie były związane. Anastazja czuła, że czas jej się kończy, miała nadzieję, że chociaż ojciec znalazł puszkę gazu pieprzowego, że zrozumiał.
- Nawet nie wiecie, ile wysiłku kosztowało mnie sprowadzenie was do mieszkania - wyszeptał z cienia Krzysztof Aaron, idąc ku nim kocim krokiem. - Ale muszę przyznać, że mi się opłaciło. Widzieć was, jednocześnie tak blisko i tak daleko, to chyba lepsze niż narkotykowy haj...
Po policzku prokuratorówny spłynęła pojedyncza łza, Magneta siłą woli powstrzymywała swój płacz. Do tej pory miała przed oczyma widok zdartej z pleców Any skóry, nawet teraz, siedząc na przeciw niej, widziała odbite w lustrze świeżo zabliźnione rany. Wiedziała, że Król Śniegu zrobił to specjalnie, specjalnie ubrał ją w suknię bez pleców i postawił za nią lustro. Wiedziała to.
- Ludzie od stuleci zadają sobie pytanie, co jest gorsze od śmierci - kontynuował tym samym szeptem Aaron, mieszając coś w glinianym garncu. - Stwierdzenie to pojawiało się w książkach filozoficznych, fantastycznych... Ale nikt nie doszedł do sedna. Moim zdaniem, tylko jedno wydarzenie jest gorsze od samej śmierci. - Odwrócił się w ich kierunku, trzymając pędzel w jednej ręce i garnek w drugiej. - Patrzenie na cierpienie ukochanej osoby i świadomość tego, że umrze, a ty będziesz żyć nadal. Tak, droga Anastazjo. Właśnie to was czeka. Tylko zastanawiam się jeszcze, którą z was wybrać. Może ostatnie słowa? Same wybierzecie, która umrze. A jedna z was zginie na pewno.
Odwiązał kneble z ich ust, Magneta zaniosła się duszącym kaszlem, zaś Anastazja natychmiast zaczęła mówić.
- Weź mnie! Ja i tak już swoje przeżyłam! Proszę, zniosę wszystko...!
- Nie, Ana... Tu musisz żyć... Nasza córka... - Po policzkach Magnety pociekły łzy. - Ja... będę... lepszym wyborem...
Król Śniegu stał dwa metry od środka rozgrywającej się w jego mieszkaniu sceny, mieszając żrący wodorotlenek. Na jego wargach błąkał się uśmiech triumfu. Doszedł do tego momentu, w którym obie chcą przyciągnąć jego uwagę. Marzył o tym.
- Magnet, ja już raz cię straciłam - wyszeptała Anastazja, czując coraz większą bezsilność. - Pozwól mi umrzeć, proszę...
Gotka chciała ją przytulić, pocieszyć, ale pokręciła tylko głową. Ona nie wiedziała. Nie wiedziała tego, co wyszło w jej badaniach.
- Ana! - krzyknęła z desperacji, słysząc nutki histerii w swoim głosie. - Ja nie mogę na to pozwolić, rozumiesz?! Ty jesteś już zdrowa, Karina kocha cię jak nikogo innego, cała reszta będzie słuchać tylko was dwóch! A ja? Jestem byłą płatną morderczynią! Wszystko, co mam, zawdzięczam tobie! Tobie i twojej rodzinie! Musisz żyć! Słyszysz?! MUSISZ ŻYĆ!
- Ale to ty pokazałaś mi, że mogę kochać. Ty byłaś przy mnie, kiedy czekałam na operację. I w końcu ty rozbiłaś największą mafię. Dzięki tobie zdecydowałam się na adopcję. Dzięki tobie mogłam pokazać swoją obrączkę i mieć świadomość, że będziesz czekać na mnie w domu. Że mam do czego wracać. Że będziesz przy mnie, nawet kiedy zabiję twojego nauczyciela. Nie mogę pozwolić...
- MUSISZ! - przerwała jej Magneta, szarpiąc się w więzach. - JA NIE MAM JUŻ ŻYCIA! JESTEM CHORA, ŚMIERTELNIE CHORA! ZOSTAŁO MI KILKA TYGODNI! POZWÓL MI UMRZEĆ W WALCE, TAK JAK ŻYŁAM! PO PROSTU ZAMKNIJ OCZY I STARAJ SIĘ NIE SŁUCHAĆ! A TY SIĘ POSPIESZ! - wrzasnęła w kierunku Aarona, który nawet przez chwilę nie spuszczał wzroku z tej sceny.
- Zgodnie z życzeniami - odparł spokojnym szeptem, podchodząc do nich. - Ale najpierw was uwolnię. To... Hmmm... Bardziej naturalne. Możecie krzyczeć, tu i tak nikt was nie usłyszy. Jak w kosmosie, nie sądzicie?
* * *
Walka w budynku prokuratury była straszna, ale bierne patrzenie na czyjąś śmierć? Okrutne. Patrzenie na śmierć ukochanej osoby? To było nie do opisania. Anastazja Natallya Arsjeniewa nie była w stanie się ruszyć, nie mogła nawet wydobyć z siebie dźwięku, choć jej ciała i ust nie krępowały już żadne sznury. Mogła tylko patrzeć, patrzeć i płakać.
Z kolei Magneta Sylas-Arsjeniewa gotowa była na śmierć. I tak miała umrzeć za kilka tygodni, może dwa miesiące. Nie broniła się, kiedy Król Śniegu ciął jej twarz nożem zamoczonym w wodorotlenku sodu, kiedy kawałek po kawałku zdzierał skórę z głowy gotki. Tylko jedna rzecz nie dawała jej spokoju. Każdy cios powodował krzyk, który wydobywał się nie z ust ofiary, a z gardła Anastazji. Chciała ostatni raz ją przytulić, powiedzieć, że ją kocha. Nie mogła.
Nagle Ana zerwała się z miejsca, chwytając pierwszą lepszą rzecz w zasięgu wzroku. Wybór padł na posążek. Rzuciła się w kierunku Aarona, wskoczyła mu na plecy, okładając jego twarz i głowę, ale nie miała szans w tym starciu. Król Śniegu zgiął się wpół i gwałtownie wyprostował, Anastazja zdążyła tylko ugryźć go w policzek. Poleciała do tyłu, uderzyła o krzesło, które rozpadło się pod wpływem siły, jaką Krzysztof włożył w cios. Mężczyzna złapał za nóż, zamachnął się nim, ostrze wbiło się aż po rękojeść w prawą stronę klatki piersiowej Magnety, która złamała swoje postanowienie i wrzasnęła na całe gardło. Wbiła paznokcie w jego rękę, wykorzystała jego pęd i wstała z krzesła. Król Śniegu tylko na to czekał, złapał ją za ramiona, zakręcił wokół siebie, z ust kobiety wyrwał się kolejny krzyk, tym razem nie bólu, a rozpaczy, świadomości tego, że za moment będzie już za późno na słowa. Zdążyła tylko powiedzieć: "Kocham cię, Anastazjo!" i jej ciało zatonęło w kontenerze z ciekłym azotem.
Anastazja nie wiedziała, czy z jej ust wydobył się okrzyk, czy może było to tylko jej wrażenie, ale rzuciła się do pojemnika, gdzie jej ukochana nadal się ruszała, chciała ją wyciągnąć, zrobić cokolwiek, jednakże w tej samej chwili poczuła rozgrzane ostrze na swojej szyi, krótki ból i jej oczom ukazał się szeroki strumień czerwonej krwi, który wpadał do azotu i wirował wokół ciała Magnety niczym abstrakcyjne kwiaty, jak zabarwiony zachodzącym słońcem deszcz, całkiem jak zrujnowany naszyjnik z pereł. Patrzyła na to, jakby stała z boku, chciała cokolwiek powiedzieć, ale z jej ust nie wyszedł żaden dźwięk, więc spojrzała tylko na swoją żonę, myśląc o tym, jak bardzo ją kocha.
I wtedy Krzysztof Aaron alias Król Śniegu zatryumfował. Wrzucił jej jeszcze żywe ciało do tego samego kontenera, Anastazja Natallya Arsjeniewa opadła na dno, widząc te same kwiaty, które wcześniej otaczały Magnetę, ostatkiem sił zwróciła głowę w jej kierunku.
Uderzyła o dno, jej powieki opadły, przez moment patrzyła na powidoki świateł na siatkówce oka, feerię barw, która z każdą chwilą rzedła, aż w końcu zapanowała ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top