ᴇᴘɪʟᴏɢ
ʀᴏᴋ ᴘᴏ́ᴢ́ɴɪᴇᴊ
Działo się ze mną coś dziwnego. Od kilku tygodni chodziłam rozdrażniona. Denerwowało mnie wszystko i wszyscy, na domiar tego, kucharz zdecydowanie się pogorszył, a dostawy w ostatnim czasie były nieświeże.
Nie uspokajało mnie już nic. Nawet szum morza i spacer po pokładzie Interceptora.
Przemierzałam rezydencję w poszukiwaniu Jamesa. Nie wiem, czy chował się przede mną celowo, czy przypadkiem, ale miałam ochotę go za to opieprzyć. Całymi dniami przesiadywał w forcie, przychodził do domu ledwo żywy, wieczorami padał na twarz. A gdy miał dzień wolny, bawił się w chowanego.
Dowcipiniś.
— Tu się schowałeś! — zawołałam, gdy dostrzegłam go w bibliotece. Pokręciłam głową z dezaprobatą, podchodząc do mężczyzny.
— Schowałem? — zdziwił się, unosząc wzrok znad mapy, rozłożonej na stole. — Przecież mówiłem ci, że idę do biblioteki.
Zacisnęłam wargi. Dlaczego nie przypominam sobie takiego epizodu?
— Znowu mnie nie słuchałaś, Słońce? — uśmiech pojawił się na jego twarzy. Wyprostował się, odkładając lupę. Świadomie lub nie spowodował, że nogi się pode mną ugięły.
Tak, to też zauważyłam. Ostatnimi czasy coraz bardziej cierpiałam na swojego rodzaju niedosyt... ale to także z jego winy. W momencie, gdy zdecydowałam się popłynąć do Port Royal... albo raczej zostałam bezceremonialnie wyrzucona na brzeg przez Jacka, rozpoczęła się największa przygoda mojego życia. Zdałam sobie sprawę z miłości, którą darzyłam Jamesa i z tego, jak piękna czeka nas przyszłość. Stałam się jego Słońcem, centrum egzystencji i przypominał mi o tym nieustannie, każdego dnia.
Zdawało się, że James zauważył moje rozmyślania, bo na jego twarzy pojawił się większy uśmiech. Założył ręce za plecami i spokojnym krokiem obszedł stół, by stanąć przede mną. Cholera, jak to możliwe, że był tak pociągający? Myślałam, że po ślubie będę zachowywała się normalniej, ale na nic moje nadzieje. Działał na mnie tak magnetyzująco, jak ponad rok temu, na Perle.
— M-mmogłam się zamyślić... — mruknęłam, wygładzając dłońmi jego i tak perfekcyjny mundur. Jak to możliwe, że kiedyś widok umundurowania mnie odrzucał?
— Co się stało? — zapytał, obejmując mnie w talii. Czy to przypadek, czy moje dziwne wrażenie, że jego dłonie wędrowały coraz niżej?
— N-nic... — szepnęłam, gdy poczułam jego oddech na szyi. Nie moja wina, że zapomniałam, co chciałam.
— Czyli nie masz teraz planów? — upewnił się.
Zaprzeczyłam, przez co zareagował natychmiast. Uniósł mnie i błyskawicznie posadził na stole. Nie pozwolił mi wypowiedzieć ani słowa, zachłannie wpijając się w moje usta. I czego ja od siebie chciałam? Jak mogłam zachowywać się, jak na porządną panią domu przystało, gdy mój własny mąż działał na moją niekorzyść i obłapywał mnie w takich miejscach, jak biblioteka.
Naturalnie nie miałam zamiaru się mu opierać. A zwłaszcza wtedy, gdy zaczął podwijać moją sukienkę. Temperatura mojego ciała gwałtownie podskoczyła i byłam pewna, że sięgnie absurdalnie wysokich wartości. Gdyby nie jedna osoba.
Gdyby nie Teodor Cholerny Groves, włażący do biblioteki, jak do siebie.
— No naprawdę?! — zawołał, zasłaniając sobie oczy. — Wy za to nie możecie! Od roku jak króliki!!!
Uśmiechnęłam się, gdy James nieco speszony, poprawił moją sukienkę. Przyciągnęłam go do siebie i opierając głowę na klatce piersiowej zarumienionego Norringtona, wpatrywałam się w Grovesa.
— Nie masz czasem czegoś innego do roboty? Zawsze przychodzisz w złym czasie! — zarzuciłam mu.
— Może ktoś zapomniał ci wspomnieć, ale biblioteka nie jest miejscem na wasze... — wykonał rękami kilka chaotycznych ruchów, po czym spojrzał na mnie, jak naburmuszone dziecko. — Właśnie na te...
— Jestem u siebie.
— Za to James jest spóźniony. Gubernator czeka od pół godziny!
。☆✼★━━━━━━━━━━━━★✼☆。
Przytyłam. Cholera by to wzięła wszystkie ich przysmaki i wyborną kuchnię. Stojąc w samej koszuli nocnej, bokiem do lustra, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że przytyłam. Co zabawniejsze, nie na twarzy, nie w rękach i nogach. Tylko mój brzuch był większy.
Przełknęłam ślinę. Tylko mój brzuch był większy?
— Słońce?
— Hm? — odwróciłam się, słysząc głos Jamesa. Stał przy łóżku i przypatrywał mi się uważnie.
Jego spojrzenie powędrowało na moje ręce, które wciąż trzymałam na brzuchu. Wiedziałam, że James doskonale widział to, co ja. Zawiesił się tylko na chwilę. Wyciągnął dłoń w moją stronę i uśmiechnął się.
— Podejdź.
Nie lubiłam, gdy mi rozkazywał, ale biorąc pod uwagę moje ostatnie zapędy i fakt, że była noc, a my byliśmy w sypialni, nieszczególnie mi to przeszkadzało.
Pozwoliłam, by odwrócił mnie tyłem do siebie. Oparł podbródek na czubku mojej głowy, jego dłonie powędrowały na mój brzuch. Przymknęłam powieki, rozkoszując się chwilą. Byłam szczęśliwa.
Choć czasami brakowało mi Perły i z utęsknieniem wpatrywałam się w morze wiedziałam, że wybrałam dobrze. Oczywiście życie ułożonej panny trochę mnie kosztowało. Musiałam nauczyć się tej całej etykiety i pozostałego cholerstwa, ale... ale było warto. Dzięki temu miałam spokojne życie u boku osoby, którą kochałam.
— Cate, czy ty...
Zmarszczyłam brwi czując, jak bada dłońmi mój brzuch. Wiedziałam, że znajduje się dosłownie sekundy od zapytania mnie, czy przytyłam. Nigdy nie miałam problemu z figurą, pewnie ze względu na mój tryb życia. Częściej chlałam i głodowałam, więc nie cierpiałam na nadmiar wagi. Poza tym, byłam w ciągłym ruchu. Rok temu wszystko uległo zmianie.
— Dobra — mruknęłam, odwracając się przodem do Jamesa. — Może z lekka mi się przytyło... ale to nie moja wina, tylko kucharza... od roku karmił nas tak dobrze, że każdy na moim miejscu by przytył. Poza tym nie skaczę już po żaglach i nie uciekam przed królewską armią, więc moja kondycja nieco podupadła...
— Ale ja przecież nic...
— Zamilcz, James. Zakończmy tę rozmowę i z godnością udajmy się do łóżka.
James
Wstałem jak zwykle szybciej, niż Catalina. Ogólnie była śpiochem, jednak od kilkunastu dni przechodziła samą siebie. Zgodnie ze słowami Marienne, naszej głównej gospodyni, potrafiła spać do samego południa.
Czasami moja poranna krzątanina budziła Cate, jednak tym razem było inaczej. Drzemała słodko, zaplątana w pościeli, nawet nie drgnęła, gdy ucałowałem ją w policzek, po czym opuściłem sypialnię.
W jadalni już czekało na mnie śniadanie. Ostatnio spożywałem je w samotności, ale tamtego dnia ktoś na mnie czekał.
— Marienne? — zdziwiłem się, widząc kobietę stojącą przy nakrytym stole. — Catalina jeszcze śpi... pewnie dziś też będzie drzemać do południa, więc korzystaj póki masz wolne... — Uśmiechnąłem się, zajmując swoje miejsce.
— Ja właśnie w tej sprawie... — zaczęła kobieta, uważnie mi się przyglądając.
Z wrażenia odłożyłem widelec i przyjrzałem się uważnie gospodyni. Na jej twarzy nie widziałem zwyczajowego uśmiechu, wręcz przeciwnie. Wyglądała, jakby coś ją martwiło.
— W jakiej... sprawie?
— Pani Cataliny, komodorze...
Skłamałbym mówiąc, że nie przejęły mnie słowa kobiety. Gestem wskazałem jej krzesło, na które natychmiast usiadła. Puls zdecydowanie mi przyspieszył, jednak starałem się tego nie pokazywać. W końcu nie wiedziałem jeszcze, o co chodziło.
— Mów, Marienne...
— Pani Catalina od jakiegoś czasu... zachowuje się nieco... inaczej...
Zauważyłem. To akurat zauważyłem. Chodziła jakaś rozdrażniona i kilka razy byłem świadkiem, jak krzyczała na służbę zupełnie niepotrzebnie. Cate miała w sobie coś, co wyniosła jeszcze z Czarnej Perły. Szacunek do ludzi niższej sfery. Sama przez długi czas do nich należała, przez co zawsze była miła dla naszych pracowników. Około trzy tygodnie temu pierwszy raz zdarzyło się, że na kogokolwiek nakrzyczała.
— Rozumiem, że może mieć gorsze dni... ale wydaje mi się, że to nie to... uskarża się, że kuchmistrz używa nieświeżych produktów, ale... osobiście próbuję każdego posiłku, zanim zostanie podany. Poza tym sprowadzamy same najlepsze składniki... i.. i jeszcze te zatrucia...
— Jakie zatrucia?!
— Pani Catalina wymiotowała kilka razy o poranku... proponowałam, że wezwę doktora, ale zabroniła. Twierdziła, że to od posiłków i...
Oczywiście. Catalina była wyjątkowo przemądrzała, ale gdy przychodziło co do czego, tchórzyła. Nie lubiła doktorów i wszelakich innych specjalistów. Tym razem jednak nie miałem zamiaru jej odpuścić.
— Wezwij doktora. Niech przyjdzie najszybciej, jak się da. Jeśli Catalina będzie miała jakiekolwiek zastrzeżenia, poślij po mnie.
— Oczywiście.
。☆✼★━━━━━━━━━━━━★✼☆。
— James? James!
Z wrażenia opuściłem pióro. Jęknąłem zrezygnowany, gdy zorientowałem się, że właśnie zalałem atramentem raport. Pół godziny mojej pracy poszło na marne.
— Ozdabiasz ciapkami? — mruknął Teodor, zaglądając mi przez ramię wprost na moje nieudane dzieło. Na żarty mu się zebrało.
— Nie denerwuj mnie — syknąłem, zgniatając niedoszły raport.
— Nie słuchałeś mnie, prawda?
Nie. Nie słuchałem, bo tak się składa, że od samego rana moją głowę zajmowała Catalina. Słowa Marienne choć nie były jakieś wybitnie przerażające, zmartwiły mnie. Owszem, zauważyłem nietypowe zachowanie Cate, jej spanie do późna, ale nudności były czymś zupełnie nowym.
— Wybacz... — poprosiłem, przecierając twarz. — Chodzi o Cate. Dzieje się z nią coś dziwnego. Uskarża się na nieświeże jedzenie... pół dnia śpi... Marienne powiedziała mi dziś, że ostatnie kilka dni wymiotowała... i oczywiście nie chce lekarza.
— Typowa uparta Perez — mruknął Teo, kręcąc nosem.
Uśmiechnąłem się. Faktycznie. Choć od roku moja Catalina przeszła wyraźną przemianę ci, którzy znali ją dłużej widzieli, że pewnych cech nie udało się wykorzenić. Wciąż była niesamowicie uparta i uwielbiała stawiać na swoim. W jej słowniku nie istniało nic takiego, jak posłuszeństwo mężowi, co udowadniała na każdym kroku. I o dziwo, wcale mi to nie przeszkadzało. Szalałem za tą kobietą i utwierdzałem się w tym z każdym kolejnym dniem. Nie zmieniłbym w niej nic.
— Kazałem Marienne wezwać doktora Phila...
— Chwila moment... — powiedział Teodor, stając po drugiej stronie biurka.
Spojrzałem na niego, wciąż zdziwiony. Oparł się o blat, a na jego twarzy zajaśniał uśmiech. Co u licha znowu uknuł?
— James... przemyśl jeszcze raz wszystko, co powiedziałeś...
Zmarszczyłem brwi. Niby co takiego miałem przemyśleć? Stan zdrowia Cataliny? Była śpiąca, zmęczona, wymiotowała i...
Zamarłem, wstając. Nie wiedziałem, czy Teodor mógł mieć rację, ale... cholera jasna...
Nie zabierając nawet kapelusza wybiegłem z fortu, zostawiając śmiejącego się w głos Grovesa gdzieś za sobą.
Jeśli to prawda... jeśli to mogła być prawda, byłem najszczęśliwszym mężczyzną chodzącym po tej ziemi.
Wpadłem do domu prawie przyprawiając jedną z naszych sprzątaczek o zawał. Rzucając w jej stronę szybkie przepraszam, ruszyłem schodami na samą górę.
Na korytarzu prawie potknąłem się o własne nogi, jednak w ostatniej chwili złapałem równowagę. Musiało to jednak wyglądać komicznie, bo stojąca przy drzwiach mojej sypialni Marienne, uśmiechnęła się pobłażliwie.
— Spokojnie, panie Jamesie! Pani Catalina ma coś ważnego do powiedzenia i myślę, że do tego potrzebuje pana całego... zapraszam... — Marienne wyciągnęła dłoń w moją stronę.
Starając się uspokoić drżące z emocji serce, ruszyłem do pomieszczenia. Gospodyni objęła mnie ramieniem i wciąż wyjątkowo radosna, wprowadziła mnie do pokoju. Trochę niepotrzebnie, w końcu znałem drogę, ale pomińmy to.
W końcu stanąłem przed Cataliną, a mój uśmiech gdzieś zniknął.
Siedziała na łóżku, okryta kołdrą praktycznie po czubek samego nosa. Wiedziałem, że najchętniej naciągnęłaby ją na głowę, gdyby nie fakt, że była cała usmarkana i zapłakana. Tak, połowa łóżka była zarzucona zużytymi chusteczkami.
— Cate, kochanie... — zwróciła się do niej Marienne. — Powiedz proszę Jamesowi o diagnozie...
Catalina nie wypowiedziała ani słowa. Zamiast tego zaniosła się jeszcze głośniejszym płaczem powodując, że czułem się jeszcze bardziej zdezorientowany. Marie pokręciła głową z dezaprobatą, po czym kiwnęła, bym podszedł. Oddychając głośno zrobiłem to, co nakazała. Usiadłem na samym krańcu łóżka, wpatrując się uważnie we wciąż płaczącą żonę.
Spojrzałem na Marienne błagalnie, mając nadzieję, że coś zrobi. Kompletnie nie miałem pojęcia jak się zachować, bo jeszcze nigdy nie widziałem Cataliny w takim stanie.
Marie natomiast chwyciła moją dłoń i tak po prostu położyła na brzuchu Cate.
Wtedy zrozumiałem. Zrozumiałem, że moja cudowna żona nie przytyła ot tak, jak dotąd sądziła. Jej zmęczenie, nudności, spanie do południa i zmiana smaku miały swoje biologiczne podłoże.
Boże, byłem tak szczęśliwy, że miałem ochotę skakać pod sam sufit.
— Jes-jesteś... — Tak, mowę w tamtej chwili też mi odebrało.
— Prze-przepraszam... — załkała, odrzucając chusteczkę. — N-nie chciałam... ja nie wiem... nie wiem, jak to się... naprawdę... j-ja... ja nie rozumiem... nie...
Przyciągnąłem ją do siebie w zachłannym pocałunku. Tylko tak mogłem ją uciszyć. Nie było innego sposobu, by przestała lamentować i mnie przepraszać. Za cholerę nie mogłem wpaść na to, dlaczego mnie przepraszała. Przecież uczyniła mnie najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi.
— Przestań gadać, Cate — szepnąłem, gdy już się od niej oderwałem. — Uczyniłaś mnie najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi, rozumiesz?
— A-ale...
— Żadnego ale... jesteś w ciąży... nie ma cudowniejszej wiadomości... nic na tym świecie nie sprawi, że będę szczęśliwszy... myśl, że... że udało nam się stworzyć coś tak cudownego... że za kilka miesięcy urodzisz mi syna lub córkę... o boże, nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo się cieszę...
Miałem spory problem, by wyrazić to, co czułem słowami. Zbyt wiele emocji naraz kłębiło się w moim sercu. Szczęście wypełniało mnie całego. Rzadko poruszaliśmy z Cataliną temat dzieci. Zwykle kończyło się na tym, że niepewnie wzruszała ramionami, wyraźnie speszona. Nie nalegałem więc czekając, aż będzie w pełni gotowa ze mną o tym porozmawiać. Tymczasem sytuacja sama nas do tego zmusiła.
— Ale... ale James... — jęknęła, gdy z jej oczu znów poleciały łzy. — Ja nie wiem, jak... jak być matką... to... to nie dla mnie... nie umiem... kupisz mi jakieś książki?
Miałem ochotę się roześmiać, jednak widok płaczącej, przerażonej Cate mi na to nie pozwalał. Wyglądała na autentycznie przejętą, albo to te emocje w czasie stanu błogosławionego. Niemniej jednak, byłą rozczulająca, a jej obawy bezpodstawne.
— Spokojnie, Słońce... — szepnąłem, całując ją w czoło. — Poradzimy sobie, przysięgam... ze wszystkim ci pomogę... Marienne także, prawda? Jesteśmy w tym razem... będziesz wspaniałą matką, Cate... wspaniałą...
Pokiwała głową choć widziałem, że nie była przekonana. Pozwoliłem, by po moim policzku także spłynęła łza.
— Ale kupisz mi te książki?
Roześmiałem się, gdy wtuliła się we mnie, pociągając cicho nosem.
— Kupię ci wszystko, co zechcesz...
Catalina
Przez pierwsze tygodnie czułam się dziwnie. Nudności powoli ustępowały, na nowo dobierałam posiłki ucząc się, co mi służy, a co nie. Spać wciąż spałam o wiele więcej, mój brzuch ciągle rósł, co powoli zaczynało mnie denerwować.
Rozumiem, że dziecko gdzieś musiało się rozwijać, ale nie nadążałam z kupnem ubrań!
— Jamie... — jęknęłam, wchodząc do gabinetu Jamesa. Zastałam go stojącego nad moim ulubionym stołem z mapą i maleńkimi figurkami. Poza nim, w pomieszczeniu był także Groves i dwóch innych, młodszych żołnierzy, których tak dobrze nie znałam.
James natychmiast odwrócił się w moją stronę. Podszedł i wtedy w jego oczach dostrzegłam strach.
— Co się dzieje? Coś z dzieckiem?
Zrobiłam minę naburmuszonego dziecka, zastanawiając się w międzyczasie nad właściwą odpowiedzią. Właściwie to nic mi nie było, po prostu czułam się źle i nic nie było w stanie poprawić mi humoru.
— Nie — odpowiedziałam cicho, wtulając się w Jamesa. Objął mnie ramionami wzdychając ciężko. Nie musiałam na niego patrzeć, by wiedzieć, że wywracał oczami. Co ja poradzę na moje humory? Nie nosił w brzuchu małego człowieka, więc nie powinien choćby próbować marudzić, tylko nosić mnie na rękach z wdzięczności.
Kątem oka zauważyłam, jak pozostali żołnierze wychodzą. Pozostaliśmy tylko my i Groves, który rozsiadł się na nie swoim krześle, przy nie swoim biurku i sięgnął po jakiś papier udając, że czyta.
— Teodor nie masz czegoś do załatwienia? — mruknął James, odwracając nas bokiem do swojego zastępcy.
Groves jak na złość pokręcił głową.
— Nie przeszkadzajcie sobie. Udawajcie, że mnie tu nie ma...
Tym razem to ja wywróciłam oczami. Lubiłam Teodora, ale czasami bywał niczym wrzód na dupie.
— Co się stało? — zapytał Jamie, unosząc mój podbródek.
— Nic. — Wzruszyłam ramionami. Tym razem nie chciałam komplikować sytuacji bardziej. — Po prostu brzuch mi rośnie, za chwilę nie zobaczę własnych stóp, kręgosłup wygnie mi się w drugą stronę... a i jeszcze nie mieszczę się w kolejne suknie. Może aby zrekompensować mi załamanie nerwowe zamówisz mi jakieś spodnie?
— Nie i nie — mruknął Norrington, całując mnie w czubek nosa. — Jesteś bardzo dzielna Słońce i każdego dnia coraz bardziej mnie zadziwiasz... ulżyłbym ci w tym wszystkim, gdybym tylko mógł, ale...
— To przynieś mi ananaska — zażądałam, odsuwając się od Jamesa, który nawet nie wyglądał na zdziwionego. Zakładałam, że od momentu, gdy obudziłam go w środku nocy i wysłałam po owoce liczył się z tym, że moje zachcianki kulinarne będą jego zmorą przez najbliższe kilka miesięcy.
Westchnął, jednak uśmiechnął się i po kolejnym pocałunku, tym razem w czoło, ruszył do wyjścia.
— Rzuciłaś go sobie do stóp! — zawołał Teodor, odkładając swój zwój, który ponoć czytał. Nie wyszło mu to kłamstwo, bo trzymał go do góry nogami, ale póki co nie chciałam go uświadamiać.
— Ciebie też bym rzuciła, gdyby James pozwolił mi chwycić szablę — mruknęłam, kręcąc nosem. Od momentu, gdy zaszłam w ciążę mogłam zapomnieć o choćby krótkim treningu z Grovesem. Gdy dwa miesiące temu chwyciłam szablę tylko po to, by ją przełożyć, Jamie prawie dostał wylewu. — A tak musisz poczekać, aż ten jegomość ze mnie wylezie... — powiedziałam, kładąc dłoń na pokaźnych rozmiarów brzuszku.
Nie powiem, przez większość czasu mi się to podobało. Prócz tego, że była to dla mnie nowość, chwilami dziwna nowość, czułam się też wyjątkowo. Magicznie.
— Uszczęśliwiłaś go, Valentino.
Uśmiechnęłam się na sam dźwięk mojego dawnego imienia. Od ponad roku nikt tak do mnie nie mówił, Jamesowi zdarzało się to sporadycznie i tylko wtedy, gdy byliśmy sami. Reagowałam na jego pomyłki uśmiechem mimo, że pewnego rodzaju tęsknota pojawiała się w moim sercu. Od momentu ślubu nie widziałam się z Jackiem, Elizabeth, Willem, Barbossą... pożegnałam się z nimi i choć obiecali, że jeszcze się zobaczymy, póki co nikt nie dotrzymał słowa.
— To on uszczęśliwił mnie, Teo — odparłam, uśmiechając się szeroko do zastępcy komodora.
— Będzie chłopiec, czy dziewczynka?
— Nie mam pojęcia — przyznałam szczerze, nieco zbita z tropu nagłą zmianą tematu.
— James skrycie marzy o dziewczynce... ale nie mów, że się wygadałem, bo jeszcze mnie zdegraduje.
Pokiwałam głową, tym razem z większą czułością gładząc brzuch. W takich właśnie chwilach uwielbiałam swój stan. Już na samo wyobrażenie Jamesa jako taty, ciepło robiło mi się na sercu. Nie wiedziałam, jaką będę matką, czy podołam. Wiedziałam jednak, że jeśli ja zawiodę, mój mąż uczyni wszystko, by nasze dzieciątko było szczęśliwe.
。☆✼★━━━━━━━━━━━━★✼☆。
Choć całą ciążę zniosłam bohatersko, co prawie każdego dnia powtarzał mi James, poród był okropny. Tego bólu nie mogłam opisać słowami, a w swoim życiu miałam już wiele złamań, zwichnięć i ran. Wiedziałam jedno; nikt, za nic w świecie, żadne słowa Jamesa nie zmuszą mnie do kolejnej ciąży. Choćbym miała żyć w cholernym celibacie do końca swoich dni i odgrodzić się od mojego męża stalową ścianą...
Moje zamiary były iście bohaterskie i na początku sama chciałam sobie wręczyć order. Do czasu. Do czasu, aż mój stan zdrowia zdecydowanie się poprawił, praktycznie wracając do normy, a mały Charles skradł nie tylko nasze serca, a wszystkich dookoła.
Naprawdę nie planowaliśmy kolejnego dziecka, wręcz się przed tym wzbraniałam, ale los chciał inaczej. James się cieszył. Cieszył się jak ostatni kretyn, chodził podekscytowany od samego początku i śpiewał naszemu synowi do snu o tym, że za niedługo będzie miał małą siostrzyczkę, którą będzie mógł bronić przed złem.
— Charlie ma dopiero dwa latka... — mruknęłam, zamykając za sobą drzwi.
— I tak rośnie za szybko — odpowiedział cicho James, wciąż wpatrując się w naszego śpiącego synka. Taki widok wyjątkowo mnie rozczulał.
Mój mąż porzucił gdzieś mundur komodora, swój osławiony kapelusz i perukę. W zaciszu naszych pokoi był tylko Jamesem w potarganej koszuli i włosach, który jeszcze przed pół godziny bawił się z Charlesem drewnianym żołnierzykami.
— Jeszcze kilka miesięcy temu był taki malutki... — powiedział, ostatni raz składając pocałunek na czole chłopca. Wyprostował się i spojrzał na mnie. W jego oczach widziałam tą samą miłość, to samo ciepło. Od lat patrzył na mnie tak samo. Nic się nie zmieniło. — A teraz już biega i broi... zupełnie jak mama...
Uśmiechnęłam się szerzej, gdy James podszedł, przyciągając mnie do siebie. Pogładziłam delikatnie jego policzek, wpatrując się w cudowne, zielone oczy.
— Czy ty coś insynuujesz, Norrington?
— Oczywiście, że nie... pani Norrington...
Przymknęłam powieki, gdy James musnął nosem moją szyję. Po chwili złożył na niej kilka delikatnych pocałunków, którym nie mogłam się oprzeć. I jak do cholery miałam zapobiec kolejnej ciąży, kiedy tak na mnie działał! Przeklęty Norrington, ze swoim przeklętym urokiem osobistym.
— Po prostu za tobą szaleję — powiedział, tym razem łącząc nasze usta. Przyciągnął mnie do siebie bliżej niszcząc jakąkolwiek przestrzeń między nami. — Chodźmy może do naszego pokoju...
O nie, doskonale wiedziałam do czego zmierzał.
— Teo przyłożył ci czymś ciężkim w głowę? — zapytałam, łapiąc twarz Jamesa w obie dłonie. — W tym tempie zajdę w trzecią ciążę zanim...
— Zaraz obudzisz małego...
— Ja obudzę?!
— Chodź do sypialni i nie marudź.
Pójść poszłam, ale z chęcią wyspania. Byłam jednak pewna, że po drodze James rzucił na mnie jakiś urok, bo po przekroczeniu progu wystarczyło jego jedno zdanie, by skłonić mnie do innych aktywności.
W końcu miał trochę racji. Skoro już byłam w ciąży nie mogłam zajść w kolejną.
。☆✼★━━━━━━━━━━━━★✼☆。
Mały Charles rósł tak szybko, że zanim się obejrzeliśmy, ćwiczył szermierkę z wujkiem Teodorem. Nasz syn wydawał się dokładną kopią swojego ojca. Był spokojny, opanowany, szybko się uczył.
Antoinette, młodsza od swojego brata o dwa lata, była natomiast nieco żywsza. Od małego uwielbiała wspinać się po meblach i balustradach, nie raz przyprawiając guwernantkę o zawał. Na całe szczęście była przeuroczym dzieciątkiem, którego uśmiech i duże, zielone oczka rekompensowały wszystko.
James był totalnie zafiksowany na punkcie naszej małej parki. O ile nieco starszemu Charlesowi starał się wprowadzać nieco więcej dyscypliny, tak czteroletnia wówczas Nettie była jego małą księżniczką, która dosłownie okręciła go sobie wokół palca. A mówią, że kobiety to słaba płeć.
Tak więc wiedliśmy spokojne życie, dokładnie takie, jak sobie wyobrażałam. Nigdy nie sądziłam, że spokój może okazać się moim planem na przyszłość, ale tak właśnie się stało.
Tamtego dnia nie mogłam zasnąć. Mimo, że Nettie i Charles wieczorem wyjątkowo wymęczyli Jamesa i mnie, wierciłam się w łóżku przez kilka godzin. Mój wzrok podświadomie wędrował w stronę otwartego okna. Była ciepła, letnia noc, a zasłony poruszane delikatnym wiatrem co jakiś czas wpadały do pokoju. Westchnęłam, poprawiając kołdrę.
Zerknęłam na Jamesa, który spał w najlepsze. Uśmiechnęłam się mimowolnie, wpatrując się w jego twarz, ciemne włosy roztrzepane na poduszce. Wciąż był zabójczo przystojny. I cały mój. Za każdym razem, gdy pozwalałam sobie na takie myśli, moje serce drżało, a wielki wyszczerz sam pojawiał się na twarzy. Byłam szczęściarą, mając przy sobie kogoś takiego, jak Norrington. Usiadłam powoli doskonale wiedząc, że nie zasnę. Uważając, by nie obudzić Jamesa, podeszłam do szafy, z której wyciągnęłam płaszcz. Jeśli coś mogło mi pomóc, to tylko spacer.
Nie spacer po porcie, a spacer po pokładzie statku. Pozwoliłam sobie ściągnąć buty, zanim moje stopy dotknęły drewnianej faktury pokładu Interceptora. Uśmiechnęłam się jeszcze, puszczając oczko do Buxtona, który dobrze znał moje zwyczaje. Nie pierwszy raz wałęsałam się po statku w środku nocy, nie pierwszy raz żołnierze Jamesa przymykali oczy na moje dziwne pomysły. Prawda była taka, że obecność na statku podczas gwieździstej, ciepłej nocy, działała na mnie kojąco. Gdy na świat przyszedł Charlie, potem Antoinette miałam o wiele mniej czasu dla siebie. Teraz dzieci troszeczkę podrosły, więcej czasu spędzały z guwernantką, ja natomiast rozmyślałam. Tęsknota za moim dawnym życiem znów dała o sobie znać i wyglądało na to, że przez długi czas nie zamierzała odpuścić.
Podeszłam do steru, dotykając go opuszkami palców. Interceptor to naprawdę piękny okręt, choć królewscy doradcy pracują nad jeszcze szybszym okrętem. Dla mnie jednak statek był czymś więcej niż kupą drewna, która mogła sobie popływać.
To miejsce, w którym wszystko się zaczęło. To na pokładzie Interceptora zaczęła się historia moja i Jamesa. Przymknęłam powieki, gdy wiatr zawiał mocniej, rozwiewając moje włosy i zrzucając przy okazji kaptur peleryny. Roześmiałam się bezgłośnie. Tak, tęskniłam za pełnym morzem.
Nie wiem, jak długo tak stałam, ale nie czułam ani chłodu, ani zmęczenia.
Dopiero w momencie, gdy ktoś objął mnie w talii, przyciągając do siebie, otworzyłam oczy nieco przerażona. Zaraz jednak do moich nozdrzy dotarł znajomy zapach. Znów zamknęłam oczy, układając dłonie na rękach Jamesa, splątanych na moim brzuchu.
— Wiesz co grozi za włamanie na statek królewskiej floty?
Otworzyłam oczy specjalnie po to, by odwrócić się przodem do Jamesa i pretensjonalnie wywrócić oczami.
— Nudny już jesteś z tym swoim grożeniem — parsknęłam, odgarniając pojedyncze kosmyki włosów Jamesa, które wiatr zwiał na jego twarz. Był zbyt przystojny, by cokolwiek mogło mi go zasłonić.
Mężczyzna zmarszczył na chwilę brwi, a jego mina jakby zrzedła. Wyraźnie posmutniał, choć nie miałam pojęcia, dlaczego.
— Tęsknisz...
Zacisnęłam wargi. James zupełnie zaskoczył mnie takim pytaniem, a właściwie stwierdzeniem. Nie chciałam zaprzeczać, bo... bo naprawdę tęskniłam. Nie mogłam też pokiwać głową, bo bałam się, że Jamie źle zinterpretuje moją reakcję.
— Powiedz mi prawdę.
Westchnęłam, wtulając się w klatkę piersiową mężczyzny. Odetchnęłam z ulgą, gdy objął mnie zdecydowanie, opierając podbródek na czubku mojej głowy. To oznaczało, że nie był zły. Jeszcze.
— Czasami mi tego brakuje — przyznałam po chwili, wpatrując się w morze, rozciągające się przed nami. — Wiatru we włosach, skakania po żaglach... adrenaliny i emocji, ale... ale potem do do pokoju wbiega Charlie, ciągnąc za sobą Nettie, wiesz? Wtedy moja tęsknota gdzieś zanika i w centrum zainteresowania pojawiają się nasze maluchy... To, że tęsknie wcale nie znaczy, że czegokolwiek żałuję...
— Nigdy tego nie powiedziałem, Valentino — zapewnił James. — Jesteś wspaniałą matką, żoną trochę zbyt zarozumiałą, ale... — W tamtym momencie pofatygowałam się, żeby uderzyć upartego Norringtona w ramię.
— Odezwał się wzór cnót — prychnęłam, wracając spojrzeniem do spokojnych wód. — Czasami tęsknie, ale to taka dobra tęsknota, wiesz? I nie zamieniłabym naszego życia na żadne inne...
Ponad rok później, dokładnie w przeddzień moich urodzin, gdy ponownie wybrałam się na krótki spacer, po pokładzie, coś przykuło moją uwagę. Po dłuższej chwili obserwacji, gdy moje serce prawie stanęło zrozumiałam, że wzrok nie płata mi figli, a na horyzoncie pojawił się statek.
Statek o czarnych żaglach.
Tamtej nocy popłakałam się ze szczęścia i James jeszcze przez długi czas nie mógł mnie uspokoić. Dopiero, gdy zapewnił, że zadba o bezpieczeństwo Jacka i załogi, albo mówiąc szczerze po prostu przemyci ich do naszego domu, byłam w stanie się położyć i zasnąć.
Rankiem obudziły mnie krzyki Antoinette i Charlesa, którzy na polecenie ojca przyszli, aby sprowadzić mnie na dół obwieszczając przy okazji, że mamy gościa. Wybiegłam z sypialni, praktycznie wyciągnięta przez moje maluchy. Trzymając mnie za ręce zaprowadziły wprost do jadalni. To tam w towarzystwie Jamesa czekały na mnie osoby, których tak dawno nie widziałam.
Jack. Elizabeth. William.
Znów poryczałam się jak dziecko, gdy tylko Jackie porwał mnie w ramiona. Radosnym śmiechom i rozmowom nie było końca. W końcu tęsknota w moim sercu zmalała. Tamten dzień i kilka następnych spędziłam w otoczeniu ludzi, których tak bardzo kochałam. W otoczeniu tych, z którymi miałam spędzić przyszłość oraz tych, którzy zapewnili mi tak wspaniałą przeszłość.
Wiedziałam, że nasze spotkanie dobiegnie końca, ale nie chciałam o tym myśleć. Cieszyłam się chwilą i tym, że miałam wszystkich bliskich dookoła.
Poza tym, podczas wizyty Jacka wydarzyła się jeszcze jedna, magiczna rzecz. Sparrow swoją nieograniczoną paplaniną uświadomił mi, że przeoczyłam coś bardzo ważnego.
Mianowicie fakt, że spodziewałam się trzeciego dziecka.
Z początku wypierałam tą informację, później miałam ochotę pokroić Jamesa i rzucić Krakenowi na pożarcie, ale... ale w końcu się ucieszyłam. Patrząc na Antoinette i Charlesa dosłownie zakochanych w wujku Jacku, nie mogłam zareagować inaczej.
Byłam szczęśliwa. Po prostu szczęśliwa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top