ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ᴠɪɪ
✷ · ˚ * .
* * ⋆ . · ⋆
ɴᴀʀᴀᴅᴀ
⋆ ✧ · ✧ ✵ · ✵
Następnego dnia bladym świtem wyskoczyłam ze swojego łóżka pełna energii. Miło było obudzić się w swojej zwyczajnej, ciasnej kajutce. Nie miałam pojęcia, co takiego napawało mnie wybitnie dobrym humorem, bo zwykle miałam ochotę zabić każdego, kto budził mnie o tak wczesnej porze.
Nie rozmyślałam jednak dłużej na ten temat. Szybko ubrałam się, upewniłam, że mój warkocz wytrwa jeszcze jeden dzień bez zaplatania na nowo i przykrywając jeszcze szczelniej Eti, wyszłam na pokład.
Widok niezbyt mnie zaskoczył. Pół statku jeszcze spało, drugie pół udawało, że coś robi. Hover, Hook i Tao pełnili wartę. Mieli pełnić, w każdym razie. Razem z trójką czerwonych kubraków. Cała szóstka spała w najlepsze, nie przejmując się zupełnie tym, co działo się na pokładzie. Rozejrzałam się.
Nic się nie działo, ale mogło.
Gibbs na przykład drzemał przy sterze. Tylko Jack - Małpa siedział zadowolony na desce poręczy i szczerzył w moją stronę pożółkłe zęby. Ach, jak chętnie bym mu kilka wybiła. Żeby zrobić miejsce na nowe, naturalnie.
Podsumowując: hołota spała, kapitana szlag trafił, a kursu pilnowała małpa.
Wdrapałam się na mostek. Stanęłam nad Gibbsem i pokręciłam głową z dezaprobatą. Miał chłop szczęście, że go lubiłam. Uważając, by nie nadepnąć na kończyny pirata, stanęłam przy sterze. Upewniłam się jeszcze, że nie mam przy sobie nic, co małpa mogłaby na szybko porwać i uśmiechnęłam się pięknie w stronę zwierzęcia.
— Możesz mi naskoczyć.
Małpa zarechotała. Wyglądało na to, że przez najbliższe kilka godzin będzie moim jedynym, nie śpiącym towarzyszem.
Wpatrywałam się w zamglony widok przed sobą. Chłód poranka delikatnie smagał moje policzki. Oddychałam głęboko, napawając się porannym powietrzem.
Poranki na Czarnej Perle miały w sobie coś magicznego. Nieczęsto mogłam napawać się prawie absolutną ciszą i słońcem, delikatnie zaglądającym zza chmur. Zdecydowanie częściej odsypiałam nocne ślęczenie nad gwiazdami.
Bywały dni, że chciałam wytrwać w swoim postanowieniu wcześniejszego wstawania, jednak zazwyczaj kończyło się fiaskiem. Powiedzmy sobie szczerze, nie jestem materiałem rannego ptaszka. Mam to po Jacku.
Nie wiem, jak długo dane mi było rozkoszować się względną samotnością. W każdym razie słońce zdążyło w pełni wyjść zza chmur, mgła unosząca się nad wodą zniknęła. Gibbs chrapnął kilka razy, prawie doprowadzając mnie tym do zawału, ale przeżyłam. W końcu i on wstał i mrucząc coś o przeklętym kołysaniu, przejął ster.
Przystąpiłam do przyjemniejszej czynności. Ktoś musiał obudzić załogę, a że jej częścią aktualnie były także czerwone kubraki, musiałam wykorzystać sposobność, by trochę uprzykrzyć im życie.
Odetchnęłam, odchrząknęłam i odkaszlnęłam. Tuż potem zbliżyłam się do szóstki, która miała pełnić nocną wartę.
— WSTAWAĆ LENIWE SZCZURY LĄDOWE!! — ryknęłam ile sił było w płucach. Panowie podskoczyli, dwóch z nich nawet zderzyło się potylicami. Rozglądali się oszołomieni, a ja rozkoszowałam się ich reakcją. — MIELIŚCIE TRZYMAĆ WARTE WY ZAPCHLONE KASZALOTY! RUSZAĆ TE TŁUSTE DUPSKA! ZA KARĘ MACIE WYSZOROWAĆ POKŁAD! MA LŚNIĆ! JAZDA DO ROBOTY BO WAS WYWALĘ REKINOM NA POŻARCIE!
Hover wstał jako pierwszy, nieprzytomnie kiwając głową. Bez zbędnych słów złapał za chabety o wiele drobniejszego i niższego od siebie, Tao. We dwoje ruszyli po szmaty i wiadra, a Hook pobiegł za nimi, potykając się o własne nogi.
Tylko trzy czerwone kubraki powoli zbierały się z ziemi i patrzyły na mnie, jakbym co najmniej zadźgała im oficera - nie, żebym o tym nie marzyła.
— Jakiś problem? — uniosłam brew, krzyżując ręce na piersi. Wystarczyło jedno ich spojrzenie, bym zrozumiała, że nie zamierzają wypełnić rozkazu. — Panom z wyższych sfer trzeba inaczej przetłumaczyć? W takim razie proszę łaskawie zabrać cztery litery i kłusem udać się za zacnymi piratami, którzy z radością poinformują szanownych jegomości do czego służy kawał materiału zwany szmatą...
— A-ale...
— DO ROBOTY BO WAS ZAMKNĘ W CELI NA TRZY DN... — nie dokończyłam. Oczywiście, że nie dokończyłam, bo jego wysokość Norrington postanowił wypełznąć ze swojej jamy i zrobić mi wstyd przy tymczasowych podwładnych. Że też nie mógł się obudzić w środku nocy, gdy Gibbs już drzemał i tylko małpa pilnowała kursu.
— PEREZ NA LITOŚĆ BOSKĄ! — zawołał Norrington, krocząc w moją stronę. Wzrok miał nieprzytomny, trzymał się za czoło. Czyżby migrena?
Żołnierze stojący obok mnie zasalutowali. Prychając głośno odwróciłam się w stronę komodora. Dopiero wtedy dostrzegłam, że z kajuty wyszedł również Jack.
— Nie wiem, jak wytrzymam dalszą podróż z tobą, skoro już po dwóch dniach łeb mi pęka! — wrzasnął Norrington, stając w niewielkiej odległości ode mnie.
Uśmiechnęłam się. Żadna informacja nie mogła poprawić mi humoru bardziej.
— Proponuję wyskoczyć za burtę i dopłynąć wpław. Wtedy nie usłyszysz mojego głosu, Norrington.
— Jestem pewien, że twój głos był słyszalny w promieniu pięćdziesięciu mil i przeraził nawet kraby maszerujące po wrakach statków w Trójkącie Bermudzkim.
Kątem oka dostrzegłam, jak Jack krzywi się na wspomnienie o Trójkącie. Wróciłam wzrokiem do komodora.
— Nie musiałabym się drzeć, gdyby te tępaki wykonały rozkaz.
Norrington wychylił się nieco, by zerknąć na swoich żołnierzy. Zlustrował każdego po kolei, po czym utkwił spojrzenie we mnie. Było tak intensywne, że przełknęłam ślinę w nadziei, że poczuje się mniej niekomfortowo.
— To moi podwładni, więc wykonują moje rozkazy...
— Spali na warcie — wycedziłam, odruchowo zaciskając ręce w pięści. Dobrze wiedziałam, że w armii spanie na warcie jest karane. Oczywiście na morzu mieliśmy trochę inne zasady i drzemka nie była zagrożona aż tak surową kara, ale jednak, każdy musiał ponieść konsekwencje. — Chyba nawet ty rozumiesz, że...
— To prawda? — zapytał Norrington, robiąc krok do przodu. Odsunęłam się, gdy zrozumiałam, że jego intencją było wyminięcie mnie. Wciąż jednak stał dokładnie obok, a rękawy naszych koszul stykały się.
— Tak, komodorze.
— Cała trójka czyści pokład. Na błysk.
Żołnierze natychmiast przytaknęli. Zwolnieni przez Norringtona odeszli, by zabrać się za sprzątanie. Ja tymczasem próbowałam nie wybuchnąć. Naprawdę starałam się z całych sił, ale co mam poradzić na to, że obecność komodora działała na mnie, jak rum na Elizabeth - co za dużo, to zbierało mi się na wymioty.
— Kazałam im zrobić to samo i o krok się nie ruszyli.
— To moi podwładni — powtórzył Norrington, wzruszając ramionami.
Zirytowałam się jeszcze bardziej.
— Jestem pierwszym oficerem!
— Dla piratów. — Kiwnął głową komodor, odwracając się na pięcie. Zupełnie ignorując moją chęć rozmowy, ruszył na mostek.
Nie mając zamiaru puścić mu tego płazem, ruszyłam za nim.
— Powiedz tym kretynom, że mają wykonywać również moje rozkazy.
— Ach Perez, nie możesz być aż tak naiwna — westchnął Norrington, kontynuując swój spacer.
Splótł jeszcze ręce za plecami, irytując mnie tym jeszcze bardziej.
— Chyba mam prawo zwrócić im uwagę, jeśli robią coś źle!
Norrington przystanął i odwrócił się tak niespodziewanie, że wpadłam na niego. Dosłownie odbiłam się od jego klatki piersiowej, cudem unikając zderzenia mojego czoła z jego żuchwą. Czułam, że moje policzki zapłonęły żywą czerwienią, nie chciałam jednak dać mu satysfakcji. Cofnęłam się o krok, nie spuszczając z niego wzroku.
— Chcesz mi wybić zęby? — zapytał głosem tak niskim, że na moment straciłam zdolność racjonalnego myślenia.
— S-sądzę... — odchrząknęłam. — Wyglądałbyś o wiele lepiej niż teraz.
Komodor uśmiechnął się jedynie sztucznie, po czym bez zbędnych słów zmienił Gibbsa. Patrzyłam jeszcze chwilę na Norringtona, który wpatrywał się przed siebie. Wiedziałam, że celowo unikał mojego wzroku. Naprawdę miałam ochotę czymś w niego rzucić. Najlepiej Małpą. Wtedy pozbyłabym się dwóch problemów na raz.
Odetchnęłam, gdy Jack stanął obok.
— Różnica charakterów?
— Słowo daję; jeszcze trzy dni i albo on się zastrzeli, albo ja wyskoczę za burtę.
— Och nie dramatyzuj, rybeńko. — Machnął dłonią Jack. Uśmiechnął się szeroko, a jego złoty ząb zabłysł. — Polubicie się, mówię ci.
— Mhm — mruknęłam. — Tylko wtedy, gdy jedno z nas będzie trupem...
— Słońce...
Pokręciłam głową, nie chcąc, by Jack kończył swój monolog.
— Czy mnie oczy myliły, czy wyszliście z jednej kajuty? — Uniosłam brew, patrząc znacząco na kapitana.
Sparrow wyraźnie się zmieszał, gdy zrozumiał, o co mi chodziło.
Roześmiałam się głośno i korzystając z zakłopotania kapitana, oddaliłam się szybko.
— VAL, TO NIE JEST ŚMIESZNE!
Ale dla Val było to bardzo śmieszne, a komodor Norrington nie mógł wyjść z podziwu, jak delikatny i miły dla ucha śmiech miała piratka, z powodu której miał ochotę rwać sobie włosy z głowy.
。☆✼★━━━━━━━━━━━━★✼☆。
Siedziałam w swojej kajucie i rozkoszowałam się wszechobecnym brakiem czerwonych mundurów w najbliższym otoczeniu. Denerwowało mnie ich wrogie podejście do nas. Przez najbliższy czas byliśmy zmuszeni współpracować, dla wspólnego dobra, ale było to prawie niemożliwe, gdy jedni łypali podejrzliwie na drugich.
Zresztą, nie miałam się czemu dziwić. Armia wyłapywała moich pobratymców i odprowadzała na stryczek. Niemożliwa była jakakolwiek przyjaźń między jednymi, a drugimi.
Odetchnęłam, opierając się wygodniej na krześle. Przede mną leżała książką, którą Eti nalegała, żebym przeczytała. Czytałam ją już od dwóch miesięcy. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jako dziecko dosłownie łykałam literaturę, zdolna przeczytać co niektóre egzemplarze w trzy dni. Z biegiem czasu odstawiałam książki, na rzecz innych, poważniejszych zajęć. Wbrew pozorom na statku było ich bardzo dużo.
— Val?
Poruszyłam się nieco przestraszona nagłym pukaniem. Odwróciłam się w tej samej chwili, w której Will otworzył drzwi.
— Mamy zebranie, możesz?
— Jasne. — Kiwnęłam głową i natychmiast ruszyłam za Williamem, który zaprowadził mnie do kajuty Jacka.
Miałam nadzieję ujrzeć tam jedynie Jacka, Eti, Elizabeth i ewentualnie Gibbsa jednak, ku mojemu nieszczęściu, był i Norrington.
Zbliżyłam się do biurka Sparrowa dość niechętnie. Omiotłam spojrzeniem obecnych, lecz na dłużej zatrzymałam się na butelce rumu, dumnie spoczywającej na biurku. Nie zważając na minę Jacka, złapałam trunek i upiłam ostatnie dwa łyki.
— Nie ma nawet południa — zauważył Norrington.
— I już nie zniosę twojej obecności dłużej niż pięć minut, nie sądzisz, że to znak? — uśmiechnęłam się pięknie. — Do rzeczy, Jack. Po co nas zebrałeś?
— Zaopatrzenie nam się kończy — odpowiedział spokojnie Jack. — Nie mamy wyjścia i musimy...
— Zejść na ląd? — wtrącił Norrington.
— Zaatakować kogoś. — Wzruszyłam ramionami, kręcąc głową z politowaniem. — Sądzisz, że piracki statek tak po prostu przybije do portu, a załoga wybierze się na zakupy?
— Tak robią normalni marynarze — syknął komodor, wstając. Już widziałam żyłkę, niebezpiecznie pulsującą na jego czole.
— Nie jesteśmy normalni — warknęłam. — Jesteśmy piratami i obecność nawet połowy twojego garnizonu tego nie zmieni!
— Moi ludzie nie będą zabijać i rabować!
Prychnęłam, pocierając czoło. Z nadmiaru emocji zaczęłam chodzić w tę i z powrotem. Arogancja komodora nie znała granic. Nie mogliśmy zmienić całego stylu życia i nagle stać się prawymi marynarzami, którzy na jedną wyprawę porzucili swoją profesję! Poza tym, nasza załoga prędzej wszczęłaby bunt niż zrezygnowała z możliwych łupów.
— A moi ludzie nie porzucą profesji, żeby twoi podwładni przypadkiem nie poczuli się urażeni! Poza tym słyniecie z wybijania piratów, sprzątnięcie kilku marynarzy nie powinno zrobić wam różnicy!
— Nie zabijamy niewinnych, Perez! — krzyknął komodor, uderzając dłońmi w blat z taką siłą, że pusta butelka przewróciła się i sturlała ze stołu. Niewątpliwie roztrzaskałaby się, upadając na ziemię, gdyby nie Will, który w porę ją zatrzymał.
Wpatrywałam się w Norringtona ze szczerą nienawiścią. W tamtej chwili zadawałam sobie pytanie, dlaczego. Dlaczego Eti musiała wpaść w jego ręce, dlaczego wtedy nie zauważyłam szabli, leżącej na biurku. Gdyby nie moja nieuwaga, nie siedzielibyśmy w kajucie dwóch domniemanych kapitanów, a połowa naszej załogi nie stanowiłaby czerwonych kubraków, tak bardzo znienawidzonych przez moich pobratymców.
— Ilu ludzi, którzy byli niewinni straciliście, Norrington? — zapytałam, podchodząc do mężczyzny. Już niestraszna mi była zieleń jego oczu, jego bojowa postawa. Znajdowaliśmy się w odległości kilku milimetrów od siebie, a ja czułam niebywałą wręcz odwagę. — Gwarantuję ci, że zaledwie jedna piąta z nich to piraci... nie mów mi więc o tym, jak bardzo twoi ludzie brzydzą się przemocą i okrucieństwem... bo ci nie uwierzę.
Przez dłuższą chwilę w kajucie było cicho. Gdyby nie niespokojne oddechy pozostałych zapomnielibyśmy o ich obecności. Wpatrywaliśmy się w siebie z tą samą nienawiścią. Nie wątpiłam, że w tamtej chwili Norrington myślał o mnie same najgorsze rzeczy zupełnie, jak ja o nim. Nie obchodziło mnie to zupełnie. Jedyne, co musiałam zrobić to przetrwać tę cholerną podróż. Gdy odnajdziemy księcia, albo jego truchło, będę wolna i wszyscy rozejdziemy się w swoje strony.
— To nie czas na wasze kłótnie, Val — usłyszałam cichy głos Eti i prawie zachłysnęłam się powietrzem.
Etinette, choć często była świadkiem narad moich, Jacka i Gibbsa, nigdy się nie odzywała. Była raczej słuchaczem, który tylko od czasu do czasu uśmiechał się delikatnie w moją stronę. Dlatego tym bardziej byłam zdziwiona, gdy stanęła poniekąd w obronie Norringtona, nie mojej.
— Komodor ma rację. Nie możemy zmusić jego ludzi, by napadli na statek... to łamie wszelkie zasady moralności...
— Jakoś nie przeszkadzało ci napadanie na handlarzy, gdy kubraków tu nie było — zauważyłam, patrząc z niedowierzaniem na siostrę. Nie chciałam zabrzmieć ostro, po prostu w tamtej chwili nie mogłam uwierzyć, że wypowiedziała takie właśnie słowa. — Dobrowolnie wybrałaś żeglowanie z nami, Etinette...
Etinette otworzyła usta, jednak nic więcej nie powiedziała. Nie uszło za to mojej uwadze spojrzenie dziewczyny, skierowane w stronę Norringtona. Pierwszy raz w życiu miałam okazję, by zobaczyć, jak moja siostra robi do kogokolwiek maślane oczy.
Patrzyłam i nie wierzyłam. Nie mogłam uwierzyć, że moja siostra poczuła jakąkolwiek sympatię do Norringtona. Człowieka, który ją aresztował, przesłuchiwał... To wszystko nie mieściło mi się w głowie. Podczas, gdy ja darzyłam go nienawiścią coraz bardziej, z dnia na dzień, ona...
Przełknęłam ślinę.
— Twoja siostra ma więcej rozumu niż ty, Perez.
— James, przestań się tak zachowywać — wtrąciła Elizabeth, wstając. Podeszła do Norringtona, kładąc dłoń na jego ramieniu. — Twoi ludzie nie będą robić niczego wbrew sobie, ale nasi nie będą umierać z głodu... musimy wymyślić coś, co zadowoli obie strony.
— Co proponujesz, Elizabeth? — zainteresował się Jack, drapiąc się po podbródku.
— Mamy kosztowności. Możemy wybrać się na wyspę... żołnierze Jamesa zakupią żywność i wodę... nasi tymczasem zrobią to, co najlepiej potrafią...
— Ukradną co nieco. — Pokiwał głową William, uśmiechając się do żony z uznaniem.
Elizabeth odpowiedziała mu uśmiechem.
Zmarszczyłam brwi, spuszczając wzrok. Było to jakieś wyjście. Skoro Norrington upierał się, że jego żołnierze nie złamią prawa, mogli zaopatrzyć się tradycyjnie. Piraci natomiast zrobią to, na czym znają się najlepiej, przy okazji uspokoimy ewentualne buntownicze humorki.
— To dobry pomysł — mruknęła cicho Eti. Przysięgam, że wtedy pierwszy raz w życiu, miałam ochotę zakneblować moją siostrę.
— Ty nigdzie nie idziesz, Etinette — syknęłam, pocierając czoło. Ta narada to dla mnie zdecydowanie za dużo.
— A-ale...
— Żadnego ale, Etinette! — warknęłam. — Najlepiej będzie, jak już pójdziesz...
Dziewczyna spojrzała na mnie zszokowana. Widziałam zawód w jej oczach, jednak w tamtej chwili było mi wszystko jedno. Eti była pod moją opieką i nie zamierzałam pozwolić, by cokolwiek złego się jej przytrafiło.
Naprawdę żałowałam, że nie zdecydowałam się wpierw odstawić jej do Francji.
— Teraz usuniesz stąd każdego, kto się z tobą nie zgadza? — mruknął Norrington.
— Etinette jest dzieckiem i nie pozwolę, żeby szykowała się do jakiejkolwiek wyprawy, Norrington.
— Nie jestem dzieckiem! — oburzyła się Eti.
— Val ma rację — poparła mnie Elizabeth. Podeszła do dziewczyny i objęła ją ramieniem. — Etinette, chodź. Reszta dogada szczegóły.
Byłam wdzięczna, że Turner wyprowadziła z kajuty Eti. Wiedziałam jednak, że pozostanie z samymi facetami, w tym z jednym, którego z całych trzewi chciałam unicestwić, nie oznaczało nic dobrego.
— Jak zamierzamy to rozegrać? — zapytał Will.
— Musimy zboczyć z kursu na najbliższą wyspę — wyjaśnił Jack, kładąc palec na niewielkiej kropce, która najprawdopodobniej była miejscem, do którego byliśmy zmuszeni przybić. — Zaopatrzyć się w tak dużo prowiantu, jak to tylko możliwe. Na otwartym morzu nie będzie już takiej okazji... nie wiemy, jak długo popłyniemy... i co napotkamy po drodze...
— Podzielę moich żołnierzy na cztery niewielkie oddziały...
— Świetnie. — Kiwnął głową William, zerkając kątem oka na komodora. — Jack, co z nami?
— Och, nie śmiałbym dzielić moich ludzi — uśmiechnął się szeroko Sparrow. — Piraci przynoszą najlepsze łupy, gdy ponosi ich wyobraźnia, mój drogi!
— Świetnie — syknął Norrington. — Czyli wpuszczamy dzicz do miasta.
— To znaczy, że wybierasz się z nami? — udałam zdziwienie.
— Bardzo śmieszne, Perez.
— Nie potrafisz kłamać.
— Czyli jest na świecie coś, czego musisz mnie nauczyć.
— Interesujące widowisko, przyniesiesz rumu? — szepnął Jack, nieświadomie sprowadzając mnie tym do pionu.
— Wychodzę stąd, zanim wydrapię ci oczy.
— Och, tylko zrobiłabyś mi przysługę! — zawołał za mną Norrington.
Pokręciłam głową, zaciskając pięści. W tamtej chwili modliłam się tylko, by emocje mną nie zawładnęły i bym nie rzuciła w tego kretyna nożem. Jeszcze tylko kilka kroków i znajdę się poza kajutą Jacka. Bezpieczna przestrzeń, to jest to.
— Czy tylko ja wyczuwam tą magnetyczną aurę naszej Val i szanownego komodora? — dotarł do mnie szept Jacka i kasłanie Norringtona.
Choć wściekłość wezbrała we mnie natychmiast, nie miałam zamiaru się cofać i wyjaśnić mojej dozgonnej nienawiści do Jamesa Norringtona. Zamiast tego z honorem wyszłam z kajuty. Dobra... resztkami honoru i zarumienionymi policzkami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top