ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ɪɪ

✷        ·   ˚ * .  

*   * ⋆   . ·    ⋆   

ᴀᴘᴀʀᴛᴀᴍᴇɴᴛ

  ⋆ ✧    ·   ✧ ✵   · ✵


Nietrudno się domyślić, że skończyłam w jednej z przytulnych cel komodora Norringtona. Nie miałam zbyt wygórowanych standardów, w końcu mieszkałam na statku, okazjonalnie pod gołym niebem, ale musiałam przyznać, że bywałam w gorszych więzieniach. Kubeł pełen czystej wody, kraty nie ociekające niezidentyfikowanymi maziami, a nawet świeże siano na ziemi. Prawie luksus.

I do tego nawet się wyspałam. Miałabym dość dobry humor, gdyby nie fakt, że wciąż groziła mi szubienica. I tym razem była przeraźliwie blisko. Pozostało mi wierzyć, że Norrington będzie miał do zaoferowania jakiś układzik, dzięki któremu będę mogła kupić wolność. Choć z drugiej strony, gdyby miał jakiś interes, powinien przedstawić mi go już wczoraj, a nie wrzucić do celi.

Przeciągnęłam się, ziewając jednocześnie.

— Witamy naszego nowego lokatora — usłyszałam rechot gdzieś z boku. — Jak masz na imię, gołąbeczko?

Zerknęłam zrezygnowana na właściciela głosu. Uniosłam brew, lustrując go od góry do dołu. Trójka paskudnych dziadów, jeden bardziej zaniedbany od drugiego, z włosami odstającymi na wszystkie strony świata.

— Nie zabawię u was długo — prychnęłam, wstając. 

Nie zbliżając się ani na krok do brudnych łap pozostałych więźniów, łapczywie wyciągniętych w moją stronę, podeszłam do drzwi celi. Rozejrzałam się. Było trochę jaśniej, niż wczoraj, w końcu przybyłam tu praktycznie w środku nocy. Na samym końcu korytarza, prowadzącym jak mniemam ku wyjściu, siedział pies z kluczami w zębach.

Zgaduję, że na próżno zdadzą się próby przywołania go.

Przyjrzałam się uważniej kratom, ich budowie. Drzwi celi nie były stare, ktoś musiał je niedawno wymienić, a to znaczy, że wyjątkowo utrudnił mi robotę. Nie dałabym rady sama podnieść tyle żelastwa, więc na nic próba wysunięcia ich z zawiasów.

— Wielu przed tobą próbowało...

Odwróciłam się na pięcie, wolnym krokiem podążając w stronę kamiennej ściany, gdzie na samej górze było małe okno. Wbudowane jednak na tyle wysoko, że nie byłam w stanie zbyt wiele dojrzeć. Przysiadłam na ławce i po prostu czekałam.

Gdy przez kolejne kilkadziesiąt minut nikt nie przychodził, zaczęłam obawiać się, że mogłam pomylić się w swoich podejrzeniach. Może Norrington zamierzał skazać mnie na śmierć bez jakiegokolwiek przesłuchania? Może właśnie szykowali dla mnie sznur, a ja naiwnie wierzyłam, że znów uda mi się uciec przed śmiercią?

Właściwie, czy było coś, co mogłoby pomóc mi wykaraskać się z tego bagna? Nie miałam nic, co mogłabym dać komodorowi. Ani pieniędzy, ani... miałam ochotę roześmiać się z własnej głupoty. Norrington miał wszystko; bogactwo, status, władzę. Co mogła mu zaoferować biedna, naiwna piratka? Statek? Nawet nie należał do mnie. Poza tym komodor miał do dyspozycji najszybsze statki królewskiej floty.

Jedyną moją nadzieją był Jack. Jeśli Ragetti mnie posłuchał i wrócił na pokład z Eti, powinni być już w drodze na Tortugę. Gibbs, choć wierzę, że bardzo chciał, nie mógłby podjąć decyzji o ratowaniu mnie. Miał zbyt mało ludzi, by podjąć próbę odbicia z więzienia Port Royal.

Roześmiałam się pod nosem.

A mieliśmy tylko obrabować niewielki bank na wschodzie wyspy. Co nam z tego przyszło?

Tym razem musiałam przyznać, że cały plan sknociła Etinette. Wina jednak leżała także po mojej stronie, bo uwierzyłam, że moja siostra zostanie na statku. Tymczasem ona wymknęła się z niego przy pierwszej lepszej okazji, wpadając po drodze w łapy ludzi Norringtona.

Mimo wszystko nie żałowałam tego, co zrobiłam. Jeśli ceną za wolność Etinette było moje życie, oddam je bez wahania. Oczywiście szubienicy daleko było od śmierci prawdziwego pirata - na morzu i z szablą w ręku, ale dla Etinette byłam gotowa się poświęcić. W końcu była moją jedyną siostrą.


。☆✼★━━━━━━━━━━━━★✼☆。


Drgnęłam, gdy usłyszałam ciężkie kroki. Bez wątpienia były to żołnierskie buty. Po chwili dołączyły do nich kolejne, nieco cichsze, spokojniejsze. Czyżbym się doczekała?

Na świeżuteńką słomę, pościeloną w celi padł cień. Użyłam wszelkich pokładów samokontroli, by się nie roześmiać. Czyli miałam rację?

— Wstawaj, Perez.

Uniosłam głowę, ale nie miałam zamiaru jeszcze wstać. To nie Norrington, ale jakiś przypadkowy żołnierz. Z tą różnicą, że miał również niebieski mundur, a to świadczyło o jego wyższym stanowisku.

— Komodor chce się z tobą widzieć.

— I nie mógł zejść sam? — uniosłam brew, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

— Wstawaj.

Wywróciłam oczami. Nie należał do zbyt miłych. Wolnym krokiem wyszłam z celi. Żołnierz chwycił mnie za ramię i poprowadził przodem. Szłam dość powoli, wykorzystując okazję na mały rekonesans. Jeśli miałam zwiać z tego więzienia, musiałam wiedzieć, gdzie się kierować.

Z więzienia wyprowadzono mnie na dziedziniec, dopiero stamtąd dostrzegłam niewielką bramę fortu, która, jak się domyślam, prowadziła do portu. Była zapewne tą nieoficjalną i używaną przez żołnierzy po służbie.

Człowiek Norringtona zaprowadził mnie na pierwsze piętro. Dokładnie tam, gdzie miało miejsce nasze wczorajsze spotkanie. Już po przekroczeniu progu, zmieniłam zdanie na temat gabinetu. Będzie przywoływał we mnie same najgorsze wspomnienia, aż do dnia mojej śmierci. Kto wie, może stosunkowo niedługo.

— Siadaj — rzucił mężczyzna, wskazując mi krzesło.

— Postoję — odparłam, wzruszając ramionami. Rzyć mnie bolała od tego ciągłego siedzenia.

Odwróciłam się, chcąc trochę pozwiedzać gabinet, ale żołnierz zamierzał pokrzyżować moje plany. Złapał mnie za nadgarstek, uniemożliwiając kolejny krok.

— Siad.

— Nie jestem psem, to po pierwsze — syknęłam, wyrywając dłoń. — Po drugie nie mam żadnej broni, więc ci nie zagrażam... no chyba, że boisz się spacerującej po gabinecie, bezbronnej kobiety...

Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami. W końcu żołnierz odpuścił i pozwolił mi podreptać po pokoju. Był naprawdę ładny, pełen przeróżnych, wartościowych przedmiotów. Jeden z nich, konkretnie złota moneta z herbem króla, przypadkiem znalazła się w mojej kieszeni, gdy żołnierz ziewał. Co poradzę na to, że lubię błyskotki?

Właśnie bawiłam się małymi figurkami statków, rozłożonymi na wielkiej morskiej mapie, gdy do gabinetu ktoś wszedł.

— Dziękuję, poruczniku.

Och tak, rozpoznałam ten głos. Nie musiałam nawet się odwracać, by spojrzeć na komodora.

Żołnierz wyszedł, pozostawiając nas samych.

— Jak się spało?

— Nieśmieszny żart, komodorze — prychnęłam, przyglądając się niewielkiej figurce syreny, wykonanej z niezwykłą precyzją.

— W twojej obecnej sytuacji, nie byłbym skłonny do żartów — powiedział, stając przede mną. Wyglądał zupełnie tak samo, jak wczorajszej nocy, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Tym razem jednak zwróciłam większą uwagę na jego twarz.

Był przystojny. Ale nigdy nie powiem tego głośno.

— Zdajesz sobie sprawę, że właśnie poprzestawiałaś pozycje moich statków, które układałem pół dnia? — zapytał, zabierając mi z dłoni syrenkę. Znów splótł dłonie za sobą.

— Teraz rozumiem, dlaczego przesiedziałam pół dnia w celi — odparłam, unosząc podbródek wyżej. Jeśli jest coś, czego nauczył mnie Jack, to właśnie nieokazywania słabości. Zrobiłam krok do przodu, pretensjonalnie wyciągając dłoń przed siebie. — Oddaj syrenkę.

Norrington spojrzał na moją rękę, tuż potem znów skrzyżował ze mną spojrzenia.

— Masz niezwykle strudzone dłonie, jak na kobietę.

— W moim fachu to normalne — odpowiedziałam, opuszczając rękę. Przyznam szczerze, że trochę się zgubiłam i nie miałam pojęcia, do czego zmierzał Norrington.

— Fachu? — uniósł brew.

Zmarszczyłam brwi. Norrington odwrócił się i podążył w stronę swojego biurka.

— Herbaty, panno Perez?

— Och w życiu, nienawidzę tej waszej herbatki. — Machnęłam ręką, wracając wzrokiem do niewielkich figurek. Dopiero wtedy rzucił mi się w oczy niewielki kuferek, stojący pod stołem. Pochyliłam się, wyciągając go. Moim oczom ukazało się kilkadziesiąt kolejnych figur. Wśród nich, szczególnie jedna zwróciła moją uwagę. Cała czarna, z niewielką, białą czaszką na fladze. — Czy to Czarna Perła? — zapytałam, pokazując Norringtonowi figurkę.

— Powinnaś to wiedzieć lepiej ode mnie. 

Uśmiechnęłam się pod nosem. Oczywiście, że powinnam wiedzieć to najlepiej, w końcu Perła to mój dom. Wyglądało na to, że Norrington wiedział o mnie zdecydowanie więcej, niż dotąd przypuszczałam. 

— Wykonany z niezwykłą precyzją. Gratuluję. 

— Zamierzasz jeszcze długo się bawić? — zapytał, patrząc na mnie wyczekująco. Położył jedną dłoń na brzegu fotela, jakby zamierzał usiąść, lecz po chwili porzucił ten zamiar. 

— Możesz usiąść, jeśli bolą cię nogi.

— Boli mnie twoja ignorancja — rzekł, tym razem nieco ostrzej. Chyba udało mi się delikatnie wyprowadzić komodora z równowagi. — Usiądź, bo mamy kilka spraw do omówienia. 

Odwróciłam się, by odłożyć figurkę. Po chwili zawahania ułożyłam ją na samym środku mapy. W duchu cieszyłam się, że Norrington ma do mnie jakieś sprawy. Przynajmniej odżyła we mnie nadzieja, że nie skończę na szubienicy zbyt szybko. 

Poczułam ciepły oddech tuż przy szyi. Powstrzymałam się, by nie krzyknąć. Trzeba mu przyznać, że ma refleks i potrafi poruszać się cicho, gdy tego chce. Przełknęłam ślinę, kątem oka zerkając na komodora.

— Nalegam, panno Perez. 

Ciarki przeszły wzdłuż mojego ciała, jednak nie miałam zamiaru się ugiąć. Może i moje zachowanie w tamtej chwili było skrajnie nieodpowiedzialne, ale nie chciałam dać komodorowi tej satysfakcji. Powinien wiedzieć, z kim ma do czynienia. 

— Najpierw... — powiedziałam, rozglądając się. Dostrzegłam figurkę syrenki na biurku. Podeszłam, by zabrać przedmiot i położyć znów na mapie. Zadowolona spojrzałam na swoje dzieło. Zanim biedny Norrington znów ułoży swoje statki tak, jak powinny być, minie kolejne pół dnia. — Wiesz, że syreny są piękne, ale równie zabójcze? Tak silne, że bez problemu potrafią zgnieść kość człowieka. Ich paznokcie i zęby są tak ostre, że wchodzą w skórę jak w masło...

Z uśmiechem na ustach podeszłam do biurka, przy którym czekało na mnie krzesło. Nie takie wygodne jak to Norringtona, ale zawsze coś. Herbatki też nalał, choć nie miałam zamiaru jej wypić.

W końcu usiadłam, co Norrington przywitał z wyraźną ulgą. Żwawo zajął swoje miejsce.

— Nie wydajesz się specjalnie przerażona pozycją, w której się znalazłaś, panno Perez...

— Ta... pozycja, jak to określiłeś... w moim przypadku jest dość częsta. Nie pierwszy raz wylądowałam w więzieniu, nie pierwszy raz grozi mi śmierć. Kwestia przyzwyczajenia. 

Spojrzenie Norringtona zaczęło mi już trochę doskwierać. Omiotłam wzrokiem jego biurko, by chwilę się czymś zająć. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak na mnie działał. Może bałam się dużo bardziej, niż mi się wydawało? Chwyciłam pióro i zaczęłam obracać je w dłoniach. 

— Powinienem pytać, dlaczego wybrałaś taką drogę?

Zacisnęłam zęby, mimowolnie unosząc poirytowane spojrzenie na Norringtona. Czyżby naprawdę żył w swoim wyimaginowanym świecie, w którym ludzie mają prawo wybrać sobie, czy będą księżniczką, czy może osłem? 

— Kto wspominał o wyborze? — zapytałam cierpko, odkładając pióro. Splotłam dłonie, opierając się wygodniej. Moja cierpliwość dobiegła końca. — Przejdziesz w końcu do rzeczy, komodorze? Co mam zrobić, żebyś zwrócił mi wolność?

— Aż taka pewna jesteś, że ją odzyskasz? — mruknął, pochylając się w moją stronę. 

Dopiero wtedy dostrzegłam głęboką zieleń jego oczu. Nic dziwnego, że były tak hipnotyzujące. Piękny odcień, wyglądający zupełnie inaczej w blasku dnia.

— Po prostu powiedz, czego chcesz.

— Zostaniesz moją kartą przetargową, panno Perez.

Uniosłam brew, nieco zdziwiona. Sądziłam, że Norrington po prostu każe mi cos zrobić. Może kogoś okraść, usunąć? On natomiast tak po prostu przyznał, że wymieni mnie na coś? Mało optymistyczna opcja.

— Mów jaśniej, bo pierwszy raz w życiu zabrakło mi słów — przyznałam szczerze, opierając podbródek na dłoni. Zmrużyłam oczy, przyglądając się komodorowi. Spuścił wzrok, nieco zagubiony.

— Wymienię cię na busolę Jacka Sparrowa. 

Mogłam się domyślić, że to o to chodzi. Nieważne, jak bardzo Jack starał się ukryć fakt, że jego kompas wcale nie jest zepsuty, a zaklęty, wieść dość szybko się rozeszła. Zwłaszcza wśród piratów i tych, którzy mieli dostęp do półświatka. 

— Skąd pewność, że zgodzi się na twoją propozycję? — zapytałam. 

Norrington uniósł głowę, dzięki czemu dostrzegłam na jego twarzy delikatny uśmiech, który jeszcze bardziej zbił mnie z tropu.

— Gdy straciłem stanowisko miałem tę przyjemność spędzić trochę czasu na Tortudze. To tam dowiedziałem się, że Jack Sparrow lata temu zaopiekował się dziewczynką... nikt nie wiedział, kim była owa dziesięciolatka, ale jemu to nie przeszkadzało. Wziął ją pod swoje skrzydła, wychował jak własną córkę... jak pirata... mogę się tylko domyślać, jak bardzo droga jest mu ta dziewczyna...

Wbiłam spojrzenie w drewniane biurko. Przeklęta Tortuga, przeklęci pijacy, którzy rozgłaszają historię Jacka na prawo i lewo. 

— Powinnam im wszystkim poucinać jęzory i rzucić kaczkom na pożarcie — prychnęłam. 

Skrzyżowałam spojrzenie z Norringtonem i dałabym sobie głowę uciąć, że znów się uśmiechnął. 

— Mam rozumieć, że mogę liczyć na współpracę? To chyba uczciwa oferta? 

Wywróciłam oczami. Jack nie zgodzi się na taką wymianę. Nie wątpiłam, że jestem mu droga, tak samo, jak on mnie, ale znałam go tyle lat, by wiedzieć, że będzie kombinował. Póki jednak nie stanie przed Norringtonem, będę bezpieczna.

— Panno Perez?

— Zależy co rozumiesz przez współpracę? — mruknęłam.

— Po pierwsze... — Norrington wstał, zaplatając ręce za plecami. Powoli przechadzał się po pokoju, a jego buty stukały delikatnie na drewnianej podłodze. — Daruj sobie próby ucieczki, zabijanie moich strażników, próby przekupstwa, flirtu, oszustwa... 

— Próbujesz przypisać mi winy wszystkich piratów tego świata, czy jak? — zirytowałam się, również wstając. 

— Mówię poważnie, Perez. Jutro wypływamy.

Zmarszczyłam brwi. Jak to wypływamy? 

— N-nie rozumiem... przecież Jack...

— Uwierz mi, albo nie, ale wolę dogadywać się z piratem na pełnym morzu, z dala od ciekawskich ludzi, którzy najchętniej wrzuciliby mnie na szubienicę, gdy zobaczą, że do portu przybija statek o czarnych żaglach. 

Uśmiechnęłam się, wyobrażając sobie taki widok. 

— Co jest takie śmieszne?

— Ty na szubienicy — odparłam, uśmiechając się szeroko. 

Mężczyzna pokręcił głową zupełnie, jakby karcił dziecko. Wzruszyłam ramionami. 

— Straż!

Odetchnęłam, gdy w drzwiach pojawiły się czerwone kubraki. Nie zdążyłam nawet mrugnąć, gdy znów zakuli mnie w ciężkie kajdany. Czy ja naprawdę byłam aż taka groźna? 

— Idziemy... — warknął jeden z żołnierzy, łapiąc mnie za przedramię.

— Jaki milusi — zironizowałam, odwracając się ku wyjściu. Zanim jednak zdążyłam zrobić krok, ktoś mnie zatrzymał. Odwróciłam się, zerkając jeszcze na dłoń, zaciśniętą na moim nadgarstku. Norrington zmaterializował się przy mnie zaskakująco szybko. Do tego stał tak blisko, że czułam na sobie jego ciepły oddech. 

— Nie kradnij, Perez.

— Co? — zmarszczyłam brwi. 

Norrington nie odpowiedział. Wsunął dłoń w kieszeń moich spodni, zanim zdążyłam zaprotestować. Dopiero, gdy w ręce komodora ujrzałam monetę, przypomniałam sobie, że faktycznie ją ukradłam. Tylko skąd on o tym wiedział?

— Pożyczyłam. — Wzruszyłam ramionami, gdy podarował mi wymowne spojrzenie.

— Bezzwrotnie? — prychnął.

— Muszę z czegoś żyć.

— Zabrać ją.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top