ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ ɪ
✷ · ˚ * .
* * ⋆ . · ⋆
ɢᴏśᴄ́ ᴍɪᴍᴏ ᴡᴏʟɪ
⋆ ✧ · ✧ ✵ · ✵
— W prawo... do końca... potem... potem chyba... chyba lewo... przy drzewie... czy przy kapliczce... — Próbowałam na szybko przypomnieć sobie drogę, o której mówił Gibbs. Tam miał czekać na mnie Ragetti. Oczywiście nie podobał mi się ten pomysł, ale patrząc na naszą, nieco okrojoną załogę, nie miałam za bardzo z czego wybierać.
Nie miałam nic do Ragettiego, dało się go lubić, ale był nieco naiwny i obawiałam się, że w całym tym misternym planie coś pójdzie nie tak - albo Ragetti coś spierdoli, albo ja. Dlatego wolałabym, żeby to Gibbs wyszedł mi na spotkanie po ogarnięciu swojej części planu, ale uparty osioł się nie zgodził. Mogłam więc stać na środku pokładu i wydzierać się na tego dziada, albo postąpić mądrzej niż on i po prostu zgodzić się na duet z Ragettim.
Miałam tylko nadzieję, że żadne z nas nie pomyli się aż tak bardzo. Co do idealnego podążania za planem, nie miałam złudzeń - zgubimy się, coś nas rozdzieli, albo czerwone kubraki choć raz staną na wysokości zadania i nas złapią.
Chociaż nie, na to ostatnie nie było co liczyć.
Prędzej cegłówka spadnie nam na łby. Mój łeb pewnie ucierpi bardziej, bo czaszka Ragettiego i tak jest pusta. Jeśli już raz stracił mózg, drugi raz do tego nie dojdzie. Szczęściarz.
— Myśl Val, no dalej... — szepnęłam, jakby to miało mi w czymkolwiek pomóc. Naiwna. Niby im starsza, tym powinnam być mądrzejsza. Nic bardziej złudnego. — Z drogi! — warknęłam, gdy trzy baby stanęły mi na drodze. Jakby nie mogły poplotkować na uboczu, tylko centralnie na środku drogi.
Gdy przepchnęłam się przez oburzone moim zachowaniem mieszkanki Port Royal, gdzieś za sobą usłyszałam niewyraźne, męskie krzyki. Cholerne czerwone kubraki. Że też mają dziś taki ładny dzień na gonitwę za mną.
Gdyby los choć raz postanowił mi sprzyjać, mogłoby padać, ale po co? Przecież lepiej biec przez skąpane w słońcu ulice, niż rozbryzgiwać kałuże i znikać we mgle. Całe życie pod górkę. Niedaleko dostrzegłam koniec uliczki. Tam musiałam skręcić w lewo. Dzieliło mnie niewiele kroków, serce biło coraz szybciej, łapczywie pragnęłam oddechu. Nigdy nie byłam fanką biegania, ale życie z piratami nauczyło mnie, że jeśli nie będę dostatecznie szybko przebierać nogami, czeka mnie stryczek. Tak więc nie miałam wyboru.
Poza tym, w naszej aktualnej ekipie właśnie ja byłam jedną z najszybszych osób, żeby nie powiedzieć - najszybszą. Czego innego można się spodziewać po gromadce czterdziestolatków? Byli sympatyczni, niektórzy nawet zabawni, ale lata świetności mieli za sobą.
Jeszcze tylko kilka kroczków. Kilka kroczków.
— Kurwa mać! — zaklęłam siarczyście, gdy zorientowałam się, że uliczka w lewo nie istnieje. Ślepy zaułek. Albo Gibbs pomylił drogi, albo najzwyczajniej w świecie ja coś pokręciłam. Dlaczego mnie to nie dziwi?
Obejrzałam się. Za dużo ich. Zdecydowanie za dużo.
Rzuciłam się biegiem w prawo. Znałam Port Royal, ale nie na tyle, by w panice i szaleńczym biegu ogarnąć najciemniejsze zakamarki. Potrzebowałam schronienia.
— VAL!
Rozejrzałam się, słysząc znajomy głos. Wysoki, damski. Zaklęłam siarczyście, wciąż biegnąc. Wyrwałam przechodzącej kobiecie wazę i rzuciłam za siebie z nadzieją, że walnie chociaż jednego strażnika.
Spojrzałam wyżej, w okna budynków, rozciągających się po obu moich stronach. Nigdzie nie dostrzegłam Etinette. Przysięgam, że gdy tylko dorwę ją w swoje ręce, ubiję jak psa. Cholerny bachor, chyba nigdy nie zacznie mnie słuchać.
— CATALINA!!! — kolejny krzyk, tym razem głośniejszy, rozpaczliwy. Moje serce zadrżało. Coś było zdecydowanie nie tak.
Eti wiedziała, że nie wolno jej zwracać się do mnie prawdziwym imieniem. Nie w mieście, nie w miejscach wypełnionych nieznajomymi osobami.
Panicznie rozglądałam się wokoło. Czułam, że żołnierze depczą mi po piętach.
Wyciągnęłam szablę, tak asekuracyjnie, gdyby któryś z czerwonych kubraków okazał się bardziej skoczny, niż pozostali.
Obejrzałam się przez ramię i właśnie wtedy oniemiałam. Żołnierze już mnie nie ścigali. Zajęli się kimś innym.
— Tylko nie to... — szepnęłam, gdy w łapach jednego z nich dostrzegłam znajomą, filigranową postać. Szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w Etinette. Jej czarne, splątane w warkocz loki, przerażoną, smukłą buźkę. Krzyczała i wyrywała się. Na próżno. Zbyt wielu żołnierzy.
— Val... — Poczułam, jak ktoś pociąga mnie do tyłu. Odwróciłam się i przystawiłam nieznajomemu ostrze do gardła. Dopiero wtedy zorientowałam się, że to Ragetti. Sapnęłam ciężko. Jeszcze sekunda i wydłubię mu drugie oko. — Co jest?
— Mają ją... — szepnęłam, wskazując głową miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stali żołnierze. — Mają moją siostrę.
。☆✼★━━━━━━━━━━━━★✼☆。
— I co teraz? — zapytał znów Ragetti, rozglądając się nerwowo.
— Cegłówka pierdolnie nam na głowy.
Rozmasowałam skronie. Głowa mi pulsowała. Jeszcze sekunda, a coś rozwalę. Czemu wszystko musiało się tak bardzo pochrzanić? To miał być szybki, prosty skok zanim wrócimy po Jacka i odstawimy Eti. Tymczasem z chęci obrabowania skarbca przez zorganizowaną grupę, pobłogosławioną przez samego Kapitana Sparrowa, zrobił się jeden wielki burdel.
Etinette nie powinna była z nami płynąć. Rozważałam, aby zostawić ją na Tortudze, ale nie ufałam Jackowi na tyle, by zostawić dziewczynę pod jego opieką. Pijany Sparrow to nie wymarzona niania dla szesnastolatki. Zgodnie z umową, Eti miała zostać na statku. Oczywiście, nie posłuchała mnie. Zamiast być w drodze na Tortugę, siedziałam w zatęchłej uliczce i myślałam nad tym, jak wydostać siostrę z łap czerwonych kubraków.
— Dlaczego ją właściwie wzięli? — zapytał mężczyzna, przełykając ciężko ślinę.
Westchnęłam. Ragetti miał trochę racji. Etinette była niewinna. Jeszcze rok temu była zaginioną francuską arystokratką. Problem w tym, że była cholernie do mnie podobna, a moje portrety zdobiły wiele ścian i słupów kilkunastu portów.
— Najprawdopodobniej pomylili Eti ze mną — odpowiedziałam, zerkając na pirata.
Pokręcił nosem.
— Jeśli powie im, jak się nazywa... to ją wypuszczą?
Chciałabym, żeby odpowiedź na to pytanie była twierdząca. Problem w tym, że nie mogłam naiwnie wierzyć w pozytywne rozwiązanie tej historii. Nikt nie słyszał o Etinette od ponad roku. Uznano ją za martwą. Poza tym, mieszkańcy Port Royal na pewno nie interesowali się zaginioną arystokratką i mało kto o niej słyszał.
— Może powiedzieć, jak naprawdę się nazywa. Myślisz, że ktoś jej uwierzy?
Ragetti spuścił wzrok.
Klepnęłam mężczyznę w ramię. Wstałam i sięgnęłam po jedną z peleryn, które udało nam się ukraść kilka minut temu. Albo to nagłe oświecenie, albo byłam geniuszem - nieważne. W każdym razie, miałam plan.
。☆✼★━━━━━━━━━━━━★✼☆。
— Jeszcze raz. Jak się nazywasz? — usłyszałam głęboki, męski głos.
Wstrzymałam oddech, choć jegomość i tak nie miał szans, by mnie usłyszeć. Przylgnęłam do ściany, nie chcąc zwrócić na siebie uwagi idącego ulicą patrolu. Było już ciemno, ale nie warto kusić losu zwłaszcza, że Ragetti siedział na dachu i najpewniej nie dbał o dyskrecje. Czy ja naprawdę powierzyłam mu odprowadzenie mojej siostry na statek? Niech mnie ktoś pierdolnie cegłówką.
— Etinette... Etinette L'Evesque de la Cassière... jestem... jestem francuską arystokratką...
Serce mi się łamało, gdy słyszałam chlipiącą cicho Eti. Nie wiem, kto aktualnie ją przesłuchiwał, ale już wiedziałam, że nienawidzę faceta i nie ma on za grosz podejścia do kobiet, do dzieci już w ogóle. Jak mógł doprowadzić tę biedną szesnastolatkę do takiego stanu?
— Naprawdę masz mnie za tak naiwnego?! Całe Port Royal jest tobą obwieszone!
Mocniej zacisnęłam dłoń na szabli. Odetchnęłam ciężko powstrzymując się od wbicia ostrza prosto w serce jegomościa.
— T-to nie ja... t-to moja siostra... Val...
— Chcesz mi wmówić, że Valentina Perez to twoja siostra? — prychnął.
Mogłam tylko sobie wyobrazić, jak Eti kiwa głową.
Zacisnęłam zęby. Koniec tego gadania.
Wiatr zawiał mocniej, przez co zasłony gwałtownie poruszyły się, wpadając do środka. Wykorzystałam moment zaskoczenia i weszłam do pomieszczenia. Szybko omiotłam spojrzeniem pokój. Właściwie gabinet. Dość duży, choć wciąż przytulny. Nie taki, jak moja klitka na Czarnej Perle. Choć kochałam ten statek całym sercem, przeklinałam Jacka za każdym razem, gdy nie chciał się ze mną zamieniać na kajuty. Rozumiem, że był kapitanem, ale to ja byłam kobietą, tak?
Ostrze mojej szabli delikatnie wbijało się w plecy, jak mniemam, komodora. Uśmiechnęłam się pięknie do Eti, której jasne oczy błyszczały. Mogłam dostrzec, jak jej ramiona delikatnie opadają. Rozluźniła się, ciężar spadł jej z serca. Już się nie bała.
— Eti wstawaj — nakazałam. Dziewczyna natychmiast wykonała polecenie. — A ty, ręce do góry...
Komodor powoli uniósł ręce. Nie dostrzegłam wiele, nie mogłam zidentyfikować go po nazwisku, a przyznam, że byłam bardzo ciekawa. Ostatnio rządził tu niejaki Beckett, ale z posiadanych przeze mnie informacji wynikało, że jest już martwy. Jaka szkoda.
Granatowy mundur i biała peruka natomiast nie należały do cech, które pozwalały mi odróżnić jednego komodora od drugiego.
Mężczyzna przekręcił głowę w bok, jakby usiłował na mnie spojrzeć. Uśmiechnęłam się. Miałam wielką ochotę udowodnić temu ważniakowi, że moja mała siostrzyczka miała rację.
— Odwróć się, tylko powoli... — nakazałam.
— Catalin...
— Cicho! — uciszyłam siostrę. Znów popełniła błąd, zwracając się do mnie prawdziwym imieniem. Pokręciłam karcąco głową, patrząc na dziewczynę z dezaprobatą. — Na dachu czeka Ragetti. Pomoże ci wejść i uciekniecie.
— C-co z tobą?
— Dogonię was. Nie martw się.
— Ale... ale Val...
— Eti poradzę sobie — syknęłam, nie spuszczając uważnego spojrzenia z komodora. W tamtej chwili mogłam przyjrzeć się mu uważnie. Był młody, nie mógł mieć więcej niż trzydzieści pięć lat. Gdyby nie jego mundur, peruka i zacięte spojrzenie, byłabym w stanie stwierdzić, że wygląda sympatycznie.
Jego oczy natomiast... jego oczy w pewien sposób hipnotyzowały. Sprawiały, że nie mogłam się od nich oderwać. Zmarszczyłam brwi. Pierwszy raz przydarzyło mi się coś takiego.
— Etinette idź! — warknęłam. Czułam, że dziewczyna wciąż się waha. Nie mogłam na to pozwolić. Zanim opuszczę ostrze muszę mieć pewność, że Eti będzie już daleko stąd. Usłyszałam, jak dziewczyna wychodzi na balkon. Następnie szmery i urywany oddech świadczyły o tym, że wspina się na górę.
Tym razem to mnie spadł kamień z serca.
Eti za chwilę będzie bezpieczna.
— Etinette ma taką przypadłość... — powiedziałam powoli, wciąż nie zrywając kontaktu wzrokowego z mężczyzną — że nie umie kłamać. Jestem jej siostrą...
— Teraz to widzę — odparł mężczyzna, a mnie prawie mowę odjęło, gdy usłyszałam, jak bardzo jest spokojny. Ani trochę się nie bał? Znaczy rozumiem, byłam kobietą, ale wciąż... stałam tam z szablą wymierzoną w jego serce. — Jesteście do siebie bardzo podobne... myślę, że miałem prawo panienki pomylić. Tylko nie rozumiem, dlaczego macie inne nazwiska...
Otworzyłam buzię. Potem ją zamknęłam. Prawie otworzyłam znów, ale się powstrzymałam. Dlaczego on był dla mnie taki miły? Nie powinien przypadkiem zwyzywać mnie od piratów, złodziei i dziwek?
— Gdzie moje maniery... jestem James Norrington.
Zmarszczyłam brwi. James Norrington. Już kiedyś słyszałam to nazwisko.
— Upadły komodor, który się stoczył, stracił stanowisko, potem je odzyskał?
Mężczyzna spuścił wzrok, wyraźnie speszony. Zacisnął wargi, nic nie mówiąc. Widocznie uraziłam jego dumę. A facet z urażoną dumą to jak pensjonarka na pierwszym balu. Drażliwa i plująca jadem na rywalki.
— Nieważne — powiedziałam w końcu, mając nadzieję, że trochę ostudzę jego złość. — Valentina Perez... zostałabym dłużej, ale... sam rozumiesz... czekają na mnie...
Wzruszyłam ramionami, robiąc kilka kroków w tył. Eti i Ragetti powinni być już daleko. Pójdę inną drogą, dłuższą, żeby nie naprowadzić ewentualnego patrolu na ich trop. Odruchowo opuściłam nieco szpadę, zerkając przez ramię. Musiałam sprawdzić, ile brakowało mi do balkonu. I to był mój błąd.
Nie zauważyłam, że Norrington zdołał sięgnąć po szablę, która przez cały ten czas leżała na jego biurku. Gdy znów na niego spojrzałam, w tej samej chwili poczułam lodowate ostrze na gardle. To chyba wpadłam.
— Zabawisz u mnie trochę dłużej, panno Perez.
Teraz już na pewno wpadłam.
。☆✼★━━━━━━━━━━━━★✼☆。
Heeeejka!
Witam w nowej książce, tym razem będę znęcać się nad Norringtonem, zdecydowanie, moim skromnym zdaniem, skrzywdzonym w filmach. Nie mówię jednak, że tutaj dostanie szczęśliwe zakończenie, heheheh.
Jeśli lubicie tego bohatera, zapraszam dalej <3
P.S. Jeszcze nie wróciłam na dobre, przedłużyło mi się do 4 lipca, trzymajcie kciuki, bo wtedy mam ostatni egzamin <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top