ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ xᴠɪɪ
✷ · ˚ * .
* * ⋆ . · ⋆
ᴘʀᴏᴘᴏᴢʏᴄᴊᴀ
⋆ ✧ · ✧ ✵ · ✵
Załoga szeptała, William patrzył na mnie, jakbym za chwilę miała wbić mu nóż w plecy, a Sparrow z kolei zachowywał się, jakby ugryzła go wściekła Kapucyna. W to ostatnie akurat byłam w stanie uwierzyć. Mieliśmy w końcu jedną na pokładzie i z pewnością było z nią coś nie tak - to pewnie efekt uboczny wścieklizny. Tak więc podsumowując, było do dupy.
Etinette wyjaśniła zainteresowanym, że zastała mnie i Jamesa całujących się w kajucie. Oczywiście użyła przy tym kilku niecenzuralnych słów, o których wypowiedzenie nigdy bym jej nie posądziła, ale nie to było najważniejsze. Dodała przy tym, że zastała mnie pół nago, co było wierutnym kłamstwem, ale nie miałam sił, ani chęci, by to tłumaczyć. Po prostu stałam, jak ostatnia ofiara i pozwalałam, by Eti mówiła o mnie te wszystkie rzeczy.
Nie wiem, dlaczego. Nie wiem, dlaczego nie potrafiłam się obronić. Byłam przecież Valentiną Perez. Byłam silną, niezależną kobietą - piratem.
I pozwalałam, by rodzona siostra zrównała mnie z błotem. Mówiłą o mnie tak, jak byłabym dla niej nieznaczącym robakiem.
Bolało, ale miałam dziwną świadomość, że zasłużyłam.
— JAK TO PÓŁ NAG... — podniósł głos Will, natychmiast sięgając po broń.
Tym razem nieco się przestraszyłam. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Strach spiorunował mnie kompletnie, gdy na górnym pokładzie pojawił się Norrington, a wzrok Williama powędrował właśnie na niego.
Nie wiedziałam dlaczego, chyba zadziałałam odruchowo. Doskakując do Jamesa, zakryłam go własnym ciałem, stając przodem do Willa. Zostałam tarczą zdezorientowanego komodora. Byłam kompletną, skończoną idiotką, która zachowywała się, jak naiwna pannica. Ale co mogłam zrobić, skoro właśnie tak podpowiedziało mi serce.
— Odsuń się od niego — warknął Turner, powoli schodząc z mostka. Jack szedł krok w krok za nim, jednak najgorsze w tym wszystkim było to, że w dłoni Will wciąż trzymał broń.
— Odłóż to — zażądałam.
William nie zamierzał spełnić mojej prośby. Nie obchodziło go to, że właśnie staliśmy się główną atrakcją Perły, prawdopodobnie także Anny.
— Nie.
Gdzieś w oddali usłyszałam dźwięk przeładowywanej broni. Zaklęłam cicho, gdy zdałam sobie sprawę, że znów wznieciliśmy burdę. Nie musiałam oglądać się za siebie, by wiedzieć, że piraci celowali do żołnierzy i odwrotnie.
— Gdyby ktokolwiek zapytał KAPITANA o zdanie... — zaczął Jack, stając przed Willem — powiedziałbym, że najlepiej będzie opuścić giwery, zanim komuś stanie się krzywda. Chyba, że już musisz celować, to celuj w Małpę.
Wpatrywałam się pustym wzrokiem w Williama. Czekałam, aż w końcu Turner pójdzie po rozum do głowy, ale nie poszedł. Zaciskał kurczowo szczękę i chyba na coś czekał. Może na nagłe oświecenie?
W każdym razie oświecenie nadeszło w formie Elizabeth.
— Schowaj to natychmiast, Will! — krzyknęła kobieta, doskakując do męża.
Dopiero wtedy William oddał broń, a Elizabeth schowała ją za pas. Rozejrzała się jeszcze po załodze, która wciąż mierzyła do siebie.
— Opuścić broń i wracać do roboty! Teraz!
Nikt nie posłuchał. Piraci spojrzeli na Jacka, żołnierze na Grovesa.
— No już, szybciej... — machnął ręką Sparrow.
Groves powoli pokiwał głową, dzięki czemu każdy załogant schował broń, którą akurat dysponował. Choć sytuacja pomiędzy naszymi ludźmi byłą opanowana, nie można było powiedzieć tego o incydencie między nami.
Przez chwilę wszyscy staliśmy i wpatrywaliśmy się w siebie wzajemnie. Nie wiedziałam już, co mówić, co robić. Chyba po raz pierwszy zabrakło mi języka w gębie.
Po moim ciele przeszedł dreszcz, gdy poczułam dotyk czyjeś dłoni. Wszystko wskazywało na to, że należała ona do Jamesa, wciąż stojącego za mną. Mężczyzna nasunął delikatnie koszulę, która prawie spadła mi z ramienia. Szczerze mówiąc, przez Willa i jego reakcję, nie zwróciłam na to uwagi. Chciałam uśmiechnąć się delikatnie do Jamesa, ale wolałam nie ryzykować. Turner mógł mieć pod płaszczem jeszcze jakąś broń.
— Nie dotykaj jej — syknął Turner, na co wywróciłam oczami. Powoli wracałam do siebie.
— Skończ, Will — warknęłam.
— Skończ? Ty... ty zdajesz sobie sprawę z tego, co on chciał...
— Zamknij się, William — powiedziała Elizabeth, po raz kolejny dyscyplinując męża. — To ostatnie ostrzeżenie.
— Rybciu... — Jack odwrócił się w moją stronę. Spojrzał na mnie ciepłym wzrokiem, przez co moje serce znów zabolało. Miałam ochotę płakać, gdy powoli zdawałam sobie sprawę ze wszystkiego, co się działo.
Potrząsnęłam gwałtownie głową, by odwieść Sparrowa od jego zamiarów. Chciał mnie przytulić, a to niewątpliwie spowodowałoby moje totalne rozklejenie się.
Odetchnęłam, powoli odsuwając się od Jamesa.
— Nic się nie stało... komodor... komodor chciał się o coś zapytać Etinette...
Nie wiem do końca jakim cudem te słowa opuściły moje gardło, jednak tak się stało. Próbowałam nie myśleć o tym, co się właśnie działo z moim umysłem i sercem. Odpychałam od siebie wszelkie wspomnienia z Jamesem, nasze pocałunki... wszystko, co stało się kilka minut temu.
Choć raz musiałam uczynić to, co powinnam. Zadośćuczynić mojej siostrze za zniszczenie jej życia.
Norrington doskonale wiedział, co takiego miałam na myśli. Nie mogłam jednak podnieść na niego wzroku. Wtedy zupełnie bym się rozkleiła. Musiałam choć udawać, że jestem twarda.
James zrobił kilka kroków do przodu. Trwało to jak wieczność. Minął mnie bez słowa. Czułam na sobie jedynie jego spojrzenie. Słyszałam stukot jego obcasów, gdy wchodził po schodach na mostek. Tam, gdzie stała Etinette.
Słyszałam, jak deski skrzypią pod jego ciężarem. Wiedziałam, co za chwile się wydarzy i pragnęłam wyskoczyć za burtę, by znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.
— Panienko Etinette... czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Cisza. Cisza, podczas której tysiące sztyletów bijały mi się w serce, lecz nikt nie mógł ich powstrzymać. Cisza, podczas której traciłam ostatnią szansę na szczęście.
— Tak.
。☆✼★━━━━━━━━━━━━★✼☆。
— Rybciu...
Wpadłam w ramiona Jacka, gdy tylko zamknął drzwi, prowadzące do mojej kajuty. Choć nikt nie mógł ukoić mojego bólu, tylko Sparrowa potrzebowałam w tamtej chwili. Łkałam, płakałam, wyłam, gdy moje serce rozszarpywano na kawałki. W mojej głowie wciąż brzmiała odpowiedź Etinette, boleśnie obijała się o każdy zakątek. Wciąż na nowo rozpamiętywałam sytuację, która miała miejsce przed chwilą.
Nie chciałam tego. Nie chciałam, by moja siostra została żoną komodora. Nie chciałam, by była panią Norrington. Nie chciałam, by stała u jego boku, do końca swoich dni. Nie chciałam, by wróciła z nim do Port Royal, by brała z nim piękny ślub.
Nie chciałam, by zajęła moje miejsce.
A jednak sama poprosiłam o to komodora.
— Dlaczego to zrobiłaś, skarbie? — zapytał cicho Jack, wciąż tuląc mnie do siebie. — Ona na to nie zasłużyła...
Nie mnie osądzać, czy Eti na to zasłużyła, czy nie. Prawdą było, że ja spieprzyłam jej życie i musiałam zrobić coś, by je naprawić. Jedynym sposobem był Norrington.
Norrington, który napatoczył się zupełnym przypadkiem, na którego widok kiedyś mnie mdliło.
Norrington, który dał się poznać z zupełnie innej strony.
— Ty go kochasz, Catalino...
Czułam, że Sparrow się uśmiecha, ale wciąż uparcie nie chciałam na niego patrzeć. Pragnęłam tylko, by tulił mnie do siebie.
— Jestem Valentina — szepnęłam. — Valentina Perez nie wie, co to miłość.
— Co z Cataliną?
— Catalina nie żyje — odparłam.
Catalina, urodzona u wybrzeży Francji, pierwsza córka, zaginiona podczas sztormu... umarła. W dniu, gdy piraci wyłowili mnie z morza stałam się Valentiną. Siedmioletnią piratką, oczkiem w głowie samego Jacka Sparrowa.
Z definicji nie byłam zdolna do miłości. Nie byłam nawet pewna, czy wiedziałam, co to znaczy ją czuć. Może wszyscy wyolbrzymiali? Może to, co czułam do Norringtona, to tylko sympatia?
— Zrobisz, jak zechcesz, Rybciu.
Właśnie tego chciałam. Tego, by wspólny rejs jak najszybciej się zakończył. Aby James wrócił do Port Royal i zabrał ze sobą Etinette. Abym już nigdy nie musiała na nich patrzeć. Nigdy.
— Chcę... chcę się chwilowo przenieść na Annę, Jack — szepnęłam.
Jack milczał przez chwilę, zastanawiając się nad tym, co powiedziałam. Poczułam, jak odsuwa się delikatnie, by położyć szorstkie dłonie na moich policzkach. Uśmiechnął się smutno.
— Na to ci nie pozwolę, skarbie. Jesteś mi potrzebna tutaj, na Perle.
Potrząsnęłam głową, znów wtulając się w klatkę piersiową pirata.
— Masz Gibbsa...
— Perła to twój dom, Val. I nie będziesz z niego uciekać... powiedziałem, że nie będę wpływać na twoją decyzję, ale nie pozwolę, by siostra zabrała ci ostatnią bezpieczną przestrzeń.
— Jack, proszę...
— Nie, Val. Jesteś silna, przezwyciężysz wszystko. I powinnaś udowodnić to wszystkim dookoła... a przede wszystkim sobie.
James
To, co zrobiłem było błędem. Okropnym, strasznym błędem, który nie powinien się zdarzyć. A jednak. Zrobiłem to, o co poprosiła mnie Valentina.
I nie było na świecie rzeczy, której żałowałbym bardziej.
Niezależnie od tego, co mówił Groves i wszyscy inni. Niezależnie od tego, co podpowiadał mi rozsądek, co sam próbowałem sobie wmówić.
Zakochałem się w Valentinie Perez.
Ale nasza przyszłość była niemożliwa. Jej miejsce było tutaj, na statku. Żegluga Perłą to całe jej życie. A ja... ja służyłem koronie. Byłem żołnierzem, człowiekiem prawym i honorowym. Byliśmy swoimi przeciwieństwami. Niektórzy mówią, że przeciwieństwa się przyciągają, ale... o ile Perez przyciągała mnie wszelkimi innymi zmysłami, tak przegrywała z rozsądkiem.
Pragnąłem tej młodej kobiety w każdy możliwy, znany ludzkości sposób. Była piękna, inteligentna, odważna. Ale życie, które prowadziła i zbrodnie, których się dopuściła... widmo jej krwawej przeszłości zupełnie skreślało jakąkolwiek szansę dla nas.
Wiem, że Valentina była tego świadoma. Dlatego poprosiła mnie, abym poślubił jej siostrę.
— Czy ty właśnie naprawdę to zrobiłeś, James?! — zawołał Groves, wchodząc do mojej kajuty.
Odetchnąłem ciężko. Że też Teodor musiał mi to boleśnie uświadomić. Uniosłem zrezygnowane spojrzenie na przyjaciela.
— To świetny wybór, naprawdę! — uśmiechnął się mój zastępca, wyciągając zza pleców butelkę rumu, którą cholera wie skąd wziął.
Chyba nie muszę przypominać, że nie podzielałem jego zdania. Skręcało mnie na myśl o Etinette i o tym, co nas czeka. Nie o niej chciałem myśleć w kategorii żony, ale... ale o Valentinie. To piratka zdobyła moje serce.
— Co to za mina? Przecież zawsze marzyłeś o dzieciach, rodzinie... Etinette jest śliczna, młoda..
— Przestań — poprosiłem, przecierając twarz. Byłem zmęczony tym wszystkim, pragnąłem zasnąć i obudzić się za kilka lat. Albo najlepiej zniknąć z powierzchni tego świata. Było mi już wszystko jedno, czy znajdziemy księcia, czy nie. Musiałem zrobić coś, aby tylko przerwać natłok myśli.
— Co się dzieje, James? Bardzo dobrze zrobiłeś!
Teodor nie rozumiał. Dla niego wybór był prosty. Choć przeszliśmy razem bardzo wiele, w moim życiu był czas, gdy musiałem porzucić wojsko i stać się kimś... kimś zwyczajnym... kimś, podobnym piratom. Trzy lata. Trzy lata spędziłem na pirackim statku, sprzymierzyłem się ze Sparrowem, udało mi się wykraść serce Jonesa. Cała ta historia pokazała mi, że świat wcale nie jest czarno biały. Ma różne odcienie, żyje w nim mnóstwo ciekawych ludzi.
Właśnie taka była różnica między mną, a Teodorem. On widział świat w czarno białych kolorach. Ja nie. Dla niego Etinette była oczywistym wyborem. Dla mnie nie.
— Będę z tobą szczery, Teodor — westchnąłem, sięgając po kubek z trunkiem, który nalał Groves. Wypiłem zawartość jednym haustem i wlepiłem spojrzenie w zdziwionego przyjaciela. — Zrobiłem to na prośbę Valentiny.
Powiedzieć, że był zdziwiony, to nic nie powiedzieć. Wciąż siedział z kubkiem w jednej ręce i butelką w drugiej. Siedział i patrzał, oczekując odpowiedzi.
— D-dlaczego? Dlaczego ona cię prosiła... d-dlaczego ty się zgodziłeś?
— Widzisz... — westchnąłem, zabierając mu rum z ręki. — Odpowiedzi na te pytania są bardzo proste... Pierwsze: bo Val kocha swoją siostrę...
Znów upiłem łyk trunku, tym razem prosto z butelki. Procenty, które powoli gromadziły się w mojej krwi pomagały mi przyzwyczaić się do tej okrutnej myśli, której na trzeźwo nie mogłem znieść.
— Drugie: zgodziłem się, bo... bo kocham Valentinę, Teo.
Zapadła długa cisza, podczas której zdążyłem wypić połowę zawartości butelki zupełnie sam. Teodor potrzebował chwili, żeby przetrawić wszystko, co mówiłem i wcale mu się nie dziwiłem. To niecodzienne, by kapitan armii, który miał władzę, by łapać i skazywać na śmierć przestępców, zakochiwał się w jednej z największych zbrodniarek.
Dla Grovesa taka kolej rzeczy była niemożliwe. Gdyby przeżył to, co ja zrozumiałby, że życie pisze różne scenariusze. Nawet tak, na pierwszy rzut oka, nieetyczne.
Teodor prezentował zdecydowaną większość mieszkańców Port Royal. Wszystkich tych, którzy wywieźliby mnie na taczce, gdybym obwieścił, że Perez zostaje uniewinniona, a za kilka dni zostanie moją żoną.
Mało kto zapytałby mnie, co mnie popchnęło do takiego czynu. Mało kto zapytałby się, czy jestem szczęśliwy. Mało kto zechciałby poznać prawdziwą Valentinę. Taką, jaką poznałem ja.
— Ostrzegałem cię, James.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Teodor chwilami był naiwny jak dziecko. Jak mógł sądzić, że jakiekolwiek ostrzeżenia coś dadzą? Byłem zakochany.
— Uczucia nie mają nic wspólnego z rozsądkiem. Valentina jest...
— Nie — sprzeciwił się Groves. Wyrwał mi butelkę z dłoni i sam upił dość pokaźnego łyka. — Nie mów mi, jaka jest Valentina. Myśl o Etinette. To ona zostanie twoją żoną... swoją drogą po tym, co zobaczyła dziwię się, że w ogóle się zgodziła...
— Powiedziała, że... uzna to za jednorazowy wybryk i mi wybacza. Cieszy się, że się na to zdecydowałem, bo od dłuższego czasu coś do mnie czuje...
— Będzie dobrą żoną, zobaczysz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top