ʀᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ xxɪ

✷        ·   ˚ * .  

*   * ⋆   . ·    ⋆   

ғʀʏᴅᴇʀʏᴋ

  ⋆ ✧    ·   ✧ ✵   · ✵


— Myślisz, że zginiemy? — zadałam pytanie, które od kilku minut krążyło mi w głowie. 

Norrington spojrzał na mnie, jak na ostatnią wariatkę. Wzruszyłam ramionami nie rozumiejąc, dlaczego był tak zdziwiony. To normalne pytanie, które zadawałam Jackowi zdecydowanie zbyt częściej, niż chciałam. 

— Swoją drogą zastanawiałam się, jak to jest, kiedy rozcinają ci gardło... słyszałeś o tej teorii, że odcięta głowa jeszcze przez chwilę zachowuje świadomość? Chciałabym to...

— Nie, nie chciałabyś — prychnął James, kręcąc z politowaniem głową. 

Pokręciłam nosem, kierując wzrok przed siebie. Tunel wydawał się nie kończyć. 

Westchnęłam ciężko, dla zasady usiłując wyrwać się z żelaznego uścisku mojego oprawcy. Wymamrotał coś w nieznanym nam języku i tyle było z mojej manifestacji chęci ucieczki.

— Jakbyś miał wybrać; utopić się, spłonąć, czy zamarznąć?

Uśmiechnęłam się pod nosem dostrzegając kątem oka, jak Norrington wywraca oczami. Był naprawdę uroczy, gdy irytował się w ten zabawny sposób. Swoją drogą to chyba dobrze, że rozładowałam napięcie? Niedobrze jest chować urazę przed śmiercią.

— Zamarznąć... do cholery, Perez! — syknął, na co uśmiechnęłam się szerzej. 

Spojrzałam na Jamesa, zadzierając podbródek wyżej.

— My nie zginiemy — odparł stanowczo, wyjątkowo pewny swojej odpowiedzi. 

— Jasne, piraci często to powtarzają... 

Gdyby spojrzenie mogło zabijać, niewątpliwie byłabym już martwa. Na szczęście James mógł jedynie postrzelać sobie oczami w górę i w dół. Ostrzegłam go oczywiście, że to grozi trwałym kalectwem w postaci zeza, ale zignorował moją uwagę. Najprawdopodobniej był już poirytowany moją gadaniną, ale co mogłam poradzić, kiedy się bałam - dużo paplałam.

Gdy mój nowy złotozębny kolega szarpnął mną dając znak, że mam stanąć, rozejrzałam się dookoła. W półmroku nie dostrzegłam zbyt wiele poza tym, że znaleźliśmy się w wielkiej, kamiennej sali. Urządzona była na kształt starej, brzydkiej... chyba sali narad. W każdym razie miała duży stół, na którym leżały mapy i kilka małych figurek. Gdzieś pod ścianą dostrzegłam pokaźnych rozmiarów, kamienny tron, na którym oczywiście nikogo nie było. 

Oprawcy odsunęli się od nas, po czym mamrocząc między sobą, wycofali się pod ściany.

Zatrzymałam na dłużej spojrzenie na stole z mapą. Figurki. Małe stateczki i żołnierzyki. To coś, co uwielbiałam robić, układać je na przeróżne sposoby. Zdołałam jednak zrobić tylko krok w stronę stołu, bo Norrington mnie przytrzymał. 

— Ani mi się waż. 

— Czemu? — oburzyłam się. — Myślisz, że się pogniewa?

— Ja się pogniewałem — odparł spokojnie Norrington.

Zmarszczyłam brwi, przypominając sobie nasze spotkanie w gabinecie Norringtona. Ten stoliczek z mapkami nie umywał się do tego, który stał w Port Royal, ale lepsze to niż nic. Poza tym, tamta chwila dość dobrze mi się kojarzyła. Było dość zabawnie, przynajmniej dla mnie. 

— Och przestań, Kapucyna jest groźniejsza od ciebie, gdy się gniewa. Ty się co najwyżej lekko zestresowałeś. 

— Perez na litość boską, to nie jest zabawa! — warknął tak głośno, że zadudniło mi w uszach. Zupełnie odruchowo złapałam się za prawe ucho, patrząc z wyrzutem na komodora. Po chwili odchrząknęłam, prostując się. Norringotn jeszcze nie znał moich mechanizmów obronnych, może przyszła pora, by go oświecić.

— Gdy się denerwuję, dużo gadam. Paplam bez sensu — wyjaśniłam. 

Spojrzenie Norringtona złagodniało, podobnie jego uścisk na moim nadgarstku. Zielone oczy już nie wpatrywały się we mnie z irytacją, a uczuciem, którego dotychczas nie miałam okazji dostrzec w niczyim spojrzeniu. Dłoń Jamesa przeniosła się z mojego nadgarstka na ramię. Zanim zdążyłam choćby przełknąć ślinę, komodor znalazł się zdecydowanie bliżej mnie.

— Wyjdziemy z tego, obiecuję ci to. 

Uśmiechnęłam się. Nie dlatego, że mu nie wierzyłam, ale dlatego, że byłam gotowa mu zaufać. Śmiałam się ze swojej naiwności. Jeszcze kilka tygodni wyśmiałabym w twarz każdego, kto zdecydowałby się na podobną deklarację w mojej obecności. 

— Och, Czyste Serca! Jak miło! 

Nie wiem kiedy, ani jak, ale w pomieszczeniu znalazł się jeszcze jeden mężczyzna. Stał dokładnie naprzeciwko nas, odziany w ciemny płaszcz, z szablą przepasaną przy biodrach. Mrok panujący w grocie spowodował, że nie dostrzegłam rys jego twarzy, jednak miałam pewność, że ma ciemne, sięgające ramion włosy. 

— A ty to kto? — zapytałam ignorując zupełnie dłoń Jamesa, która znów znalazła się na mojej. 

— Przypływasz na moją wyspę... nieproszona... — W tym miejscu mężczyzna roześmiał się, jednak ton jego głosu nie miał w sobie nic z serdeczności. Wręcz przeciwnie, dreszcz przeszył moje ciało. Nieznajomy odwrócił się na pięcie i przysiadł na swoim tronie. — I nawet nie wiesz, kim jestem?

Pokręciłam nosem zastanawiając się, czy przyznanie się do celu naszej podróży będzie dobrym pomysłem, czy nie. Spojrzałam na Jamesa, który był zupełnie wyłączony z całej tej rozmowy. Od momentu pojawienia się nieznajomego chyba wstrzymał oddech. Czyżby był w szoku? 

— Książę — wydukał w końcu James, zaskarbiając tym sobie całą moją uwagę. 

— Bredzisz?

— We własnej osobie! — zawołał nieznajomy, klaskając wesoło. Przysięgam, że stylem bycia cholernie przypominał mi Jacka. Miałam cichą nadzieję, że ci dwaj będą mieli okazję ze sobą porozmawiać. 

— Czekaj... — poprosiłam, gdy już dotarły do mnie słowa Norringtona. — Że książę, którego szukamy? Syn znienawidzonego przez nas króla?

Wspominałam już wielokrotnie, że ogólnie jestem radosną iskierką naszej zgrai. Zwykle szybko przyswajam informacje i chwilowe zawieszenia w naszej kompanii zalicza Jack, czasami Gibbs, gdy jest na kacu. Tym razem jednak potrzebowałam dłuższej chwili, aby zakodować wszystko, co się działo.

Człowiek stojący przede mną był tym księciem, którego usiłował znaleźć James. Spodziewałam się, że jeśli w ogóle dotrzemy do jego wysokości, będzie on więźniem... zakładnikiem. W każdym razie pokrzywdzonym, a nie przewodniczącym jakiegoś wyspiarskiego gangu, który w dodatku ma na zawołanie potwory morskie!

— Od razu znienawidzonego... — westchnął książę Fryderyk. — Papcio mnie także irytował, ale... dało się z nim żyć. Przez pierwsze dwadzieścia lat, potem skorzystałem z okazji i czmychnąłem. Aż znalazłem się tutaj.

Uniosłam brew, z niedowierzaniem kierując spojrzenie na Norringtona. Komodor wydawał się równie zdziwiony, co ja, jednak nie zmieniało to faktu, że miałam ochotę strzelić go w ten durnowaty łeb. Płynęliśmy z odsieczą, a okazało się, że zostaliśmy ofiarami. Fryderyk najprawdopodobniej oszalał, wszedł w konszachty z przeklętymi siłami i oto, jak skończyła się nasza bohaterska wyprawa, by uratować jego wysokość!

— Nie wiedzieliśmy, że jesteś zadowolony z aktualnego stanu rzeczy — wtrąciłam. Jeśli ktoś miał uratować sytuację, oczywiście musiałam być to ja, bo Norrington jakoś się do tego nie kwapił. Jeszcze zbierał szczękę z podłogi. — Właściwie to James chciał cię ratować, ale widać, że nie ma od czego... to może my... — W tym miejscu uśmiechnęłam się rozbrajająco. — My po prostu wsiadamy na statki i już nas nie ma. 

Fryderyk roześmiał się. Tak perfidnie i złowrogo, że żołądek wywrócił mi się do góry dnem. Spojrzałam zaniepokojona na Norringotna. Kłopoty wisiały w powietrzu, oboje zyskaliśmy pewność, że wpadliśmy, jak Jack w rum - byliśmy w kompletnej dupie bez możliwości wykaraskania się z bagna. 

— Ależ moi drodzy! Nawet nie wiecie, jak rzadko na tę wyspę przypływają Czyste Serca! Chyba nie odmówicie mi tej przyjemności i zjecie ze mną kolację...

Wbiłam spojrzenie w księcia modląc się po cichu, by zaczął gadać z sensem. Obrażanie go w tamtej chwili z pewnością nie zadziałałoby na naszą korzyść, ale ni cholery nie potrafiłam zrozumieć, o co mu chodziło. Naigrywał się z nas, bawił naszymi emocjami kilka minut przed śmiercią, czy jak? 

— Zatrutą? — upewniłam się.

Fryderyk prychnął, wstając. Powoli zbliżył się w naszą stronę, dzięki czemu z każdą sekundą rysy jego twarzy stawały się wyraźniejsze. Musiałam przyznać, że był dość przystojnym mężczyzną mimo, że na jego twarzy odznaczyło się kilka blizn. Ponadto miał piękne oczy. Barwy morza.

Drgnęłam niespokojnie, gdy jego wysokość przełamała moją przestrzeń osobistą, a jego palce musnęły mój podbródek. Nigdy nie lubiłam tego typu czułości i każdy, kto odważył się na taki gest zwykle kończył z odciętą ręką. Tym razem jednak moje możliwości pozbawiania kończyn były nieco ograniczone.

Chciałam po prostu się cofnąć, ale zanim zdążyłam to zrobić, James stanowczo chwycił nadgarstek księcia, szarpiąc go. Zerknęłam zdziwiona na Norringtona, który zaciskał kurczowo szczękę, a jego zielone oczy uważnie wpatrywały się w nieco rozbawione tęczówki księcia. Czyżby prowadzili jakąś grę na spojrzenia? Nie zapytałam, bo Fryderyk cofnął się kilka kroków, wyszarpując dłoń. Uniósł obie ręce w górę w poddańczym geście, kręcąc z politowaniem głową.

— Wybacz, zapomniałem.

— Zapomniał o czym? — szepnęłam, zbliżając się do Jamesa. Odruchowo złapałam się jego łokcia, przysuwając się tak blisko, jak tylko mogłam. 

— Kolacja już gotowa, zapraszam.


。☆✼★━━━━━━━━━━━━★✼☆。


— Oświecisz nas w końcu? — zapytał William, wychylając się ze swojej celi, by móc dostrzec Barbossę, który spokojnie siedział sobie przy kratach. 

— Zależy co masz na myśli, chłopcze — odparł spokojnie pirat, nawet nie zaszczycając Turnera spojrzeniem. 

William zacisnął szczękę, z jego oczu ciskały gromy. Miał ochotę w tej samej chwili podejść do Barbossa i przestrzelić mu drugą nogę, aby tylko zaczął gadać.

— Val mówiła, że coś wiesz... — powiedziała cicho Elizabeth. — Wiedziałeś, że tu trafimy i masz jakiś plan... 

— Wiesz, gdzie zabrali moją siostrę i narzeczonego? — zapytała Etinette, po raz pierwszy włączając się do rozmowy. Uniosła przemoczoną, zabrudzoną suknię i zbliżyła się do krat. Chwyciła drobnymi dłońmi lodowate pręty, wpatrując się niczym urzeczona w Barbossę. 

— Oczywiście. — Mężczyzna kiwnął głową, wyraźnie rozkoszując się niewiedzą kamratów. 

— Nic im nie grozi, prawda? 

— Och nie, moja słodka. Czyste Serca są tutaj całkowicie bezpieczne... bardziej martwiłbym się o nas... 

Przysłuchujący się rozmowie piraci nie mogli ukryć poruszenia. W celach rozbrzmiały szepty, co niektórzy pokusili się o głośniejsze krzyki, nakazując Barbossy wyjaśnienia. 

Pirat zaśmiał się, gładząc przydługą brodę. 

— D-dlaczego? — wydukała Etinette, odruchowo obejmując się ramionami. Serce zadrżało jej z niepokoju. 

— Och... ty może nie, ale...

W tym momencie modląca się pod ścianą wiedźma zaskrzeczała, na co Hektor wywrócił oczami. 

— Ona też? — upewnił się, a gdy czarownica kiwnęła głową, westchnął ciężko. — Ty też, no mówi się trudno...

— Ale co ona też?! — zirytował się znów William, który niczego nie rozumiał z paplaniny Kapitana Zemsty Królowej Anny. 

— Aruma manq'a*! Aruma manq'a! 

Rozległ się krzyk tubylców, przez co rozmowy natychmiast ucichły. Zjawiło się trzech mężczyzn, którzy zbliżyli się do pierwszej z brzegu celi. Wyciągnęli dwóch przypadkowych piratów i zakuli w kajdany. Nie obyło się bez pytań i krzyków z prośbą o pomoc. Tubylcy zupełnie nie reagowali i wyprowadzili załogantów Barbossy dokładnie tym samym tunelem, w którym szybciej zniknęli Norrington i Perez. 

— Będą nas tak dwójkami wypuszczać? — zdziwił się Jack, kręcąc nosem. Oparł ręce na biodrach i spojrzał wymownie na Barbossę. — Hektorze, bądź łaskaw zagadać do kumpli. Nie chcę, żeby sparowali mnie z Małpą! 

Kapitan zaśmiał się gardłowo, spoglądając na Jacka ze złowrogim błyskiem w oku. Sparrow przełknął ślinę, a jego mina natychmiast zrzedła.

— Och Jackie... nie chcesz iść tam, gdzie ci dwaj...

— Dlaczego? — warknął William. — Co tu się do cholery dzieje i gdzie tak długo jest Val?! 

— Wytłumacz nam wszystko, bo zaraz łeb mi pęknie od jego gadania! — nakazał Jack.

Barbossa wstał, jednak zamiast zacząć tłumaczyć kamratom, co tak właściwie się działo, zniknął w głębi swojej celi. Stanął nad wiedźmą, która właśnie wysypała kości. Przez szczelinę w suficie, do środka wpadło trochę księżycowego światła. 

Czarownica zaklęła siarczyście, a jej przestraszone spojrzenie spoczęło na Barbossie.

— Co? Co widzisz?!

— Krew. Dużo krwi. Naszej krwi.


。☆✼★━━━━━━━━━━━━★✼☆。


* Kolacja

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top