Rozdział 6. Zatoka Czaszki
Troje podróżnych odetchnęło morską bryzą i przystanęło podziwiając nadzwyczajne piękno zatoki. Jeszcze kilkadziesiąt kroków za nimi stał las, a oni po swojej prawej ręce mogli zobaczyć skały, którym zatoka zawdzięczała nazwę. Niedaleko od brzegu, na tyle tylko za pewne, by nie porwał jej sztorm stała Stara chata rybacka, pewnie jeszcze z czasów, gdy ludzie się tu zapuszczali.
Brzask był pewien, że gdyby nie niepokojące legendy i podania o tym miejscu, byłoby ono często odwiedzane przez ludzi z pobliskich osad.
-Jak tu pięknie. -westchnęła Lindja.
-Cudownie. -dodała Nactis. Brzask mimo woli uśmiechnął się. Mu również wielce się tu podobało.
-Chodźmy, zobaczymy czy tam da się mieszkać. -wskazał chatę bez większych nadziei. Postąpił krok do przodu. Lindja zeszła z kuca i podążyła za nim. Nactis poprowadziła swojego wierzchowca bliżej skał. Intrygowały ją. W jaki sposób woda wydrążyła je w takie fantazyjne kształty? Czy noszą jeszcze ślady pradawnych bitew? Zapewne nie, ale co gdyby okazały się bogate w znamiona dawnych czasów. Po chwili usłyszała jednak nawoływania Brzaska i z zawodem poszła w jego stronę. Cóż, będzie musiała zrobić to potem.
Nie od razu jednak, jak się okazało miała czas. Chata była zapyziała i stęchła, deski spróchniałe. To, że jeszcze się trzymała zawdzięczała tylko i wyłącznie ustawionym przy ścianach meblach. Mniej wystawione na działanie pogody, wykonane z solidnego dębowego drewna, przetrwały wiele lat, choć i one chyliły się ku upadkowi. Było pewne, że gdyby odciąć kawałek drewna, znalazło by się w nim białe larwy.
-No cóż, trzeba będzie zrobić sobie dom. -zaśmiał się Brzask i uwiązał konia na zewnątrz chaty. Potem rozsiodłał go, a Nactis zrobiła to samo z drugim kucem. Wśród swojego bagażu posiadali jeden toporek i kilka noży z piłką. Do tego posiadali łopatę. -Pójdę naścinać drewna, wykopiecie w tym czasie kilka dołów? -Nactis i Lindja skinęła głowami. Żadnej z nich niestraszna była tego rodzaju praca fizyczna. Wiedziały na co się piszą jadąc tam. Chwyciły za łopatę i znalazły dogodne miejsce na schronienie.
Brzask tymczasem oddalił się z toporkiem, by naścinać młodych drzew w lesie. Te starsze byłyby za grube. Podobało mu się tu. W Zatoce Czaszki. Już teraz wiedział, że przez kilka następnych dni będzie kładł się z miłą satysfakcją, że może zrobił coś koślawo, ale uczciwie się zmęczył. W całym tym miejscu brakowało mu tylko jednego. Dęba. Brata, który suszyłby mu o wszystko głowę, i którego z każdym dniem coraz bardziej by za to nienawidził. Ale Dęba z nimi nie było i musiał nareszcie pogodzić się z tym, że co jak co, ale w tej chwili został sam. Powinien raczej martwić się o to, czy im coś nie grozi w tym cudownym zaciszu. Miał nadzieję, że faktycznie groziły im tylko zwierzęta i fale.
Drzew było dużo i Brzask już po dwóch godzinach ciągnął dwa z nich z powrotem. Zastanawiał się, czemu od razu nie zaprzągł do tego kuce. Może wydawało mu się, że nie będą aż tak ciężkie? Według tego co mówiła Nactis, przecież kuce były niezwykle wytrzymałe i pełne wigoru, skłonne do pracy. W końcu przyciągnął pnie do miejsca wskazanego przez Lindję i wsadził jeden z nich na zbudowaną na prędce przez dziewczyny, zrobioną z grubszych, połamanych gałęzi na ziemi platformę. Potem Nactis policzyła ile łokci odstępu jest między dziurami, następnie tą samą odległość z dodaniem jednej dłoni, odliczyła na pniu, a Brzask rozrąbał drewno we wskazanym miejscu. Potem Brzask oddalił się z kucami, a Lindja i Nactis przesunęły cztery powstałe belki w potrzebne miejsca tocząc przy tym typową, kobiecą rozmowę na temat życia, w której zgodnie z utartym schematem, najważniejsze było, by się nie skłócić i ostatecznie ze sobą zgodzić, co jednak nie umniejszało tego, jak mądrze prowadzona była konwersacja.
Tak upłynął trójce przyjaciół cały dzień, położyli się wraz ze zmrokiem, który wobec obecnej pory roku, zapadał późno. Wszyscy troje byli zmęczeni, ale zmęczeni przyjemnie, satysfakcjonująco. Wiedzieli, że pracowali sprawnie i pprządnie, że następnego dnia zbudują już razem całą chatę i następną noc, miast pod gwiazdami, spędzą pod dachem.
Tak też się stało, bo i następny dzień był równie brzemienny w efekty co pierwszy. Dnia trzeciego, zaskoczył ich deszcz, co utrudniło pracę nad stajnią dla koni, które przez większość czasu stały uwiązane na długim rzemieniu do pojedynczego drzewa, więc te okryto derkami i wprowadzono jednego do chaty rybackiej, a drugiego do nowej budowli, gdzie może nie było im zbyt wygodnie, ale z pewnością przyjemniej, bo i dzień ten niespodzianie był chłodny.
Czwartego dnia prace znów trwały w najlepsze, mała stajenka powstała już w pełni, zaczęto też prace nad siennikami, które gotowe były dnia piątego. Tego też dnia, ostatecznie skończyła się swego rodzaju pionierska przygoda, podczas której zdołali nadzwyczajnie uszczuplić zapasy suchego prowiantu. Nactis poczęła więc tropić zwierzynę w lesie co ranka. Monotonia dnia była swego rodzaju miłą odmianą, zatoka stała się dla przyjaciół pewnego rodzaju uzdrowiskiem, gdzie mogli zaleczyć rany na duszy zadane im w tak niedawnym czasie.
***
Pewnego dnia Nactis po nadzwyczaj uporczywej pogoni za zającem, postanowiła w końcu zwiedzić skały w kształcie kości. Był to dzień jedenasty, spędzony w Zatoce Czaszki i tym samym dziewiętnasty dzień ich podróży. W pierwszej kolejności Nactis obeszła całe skały dookoła. Potem weszła w szczelinę w skale i przesunęła się z latarenką pod ścianą. Ku jej zdziwieniu, szczelina szła pod górę i łączyła się z innymi. Tak, jakby ktoś celowo je stworzył. Ale przecież były zbyt stare. Po kilku minutach korytarz rozszerzał się i Nactis mogła się wyprostować i swobodnie oddychać. Skądś musiało dolatywać tu powietrze. Pewnie przez jakąś niedostrzegalną szczelinę. Masonka pełna ciekawości karmionej od samego przyjazdu szła dalej. Przelotnie musnęła palcami ścianę, która wbrew jej domysłom nie była szorstka i wilgotna, a gładka i niemal sucha. Wszystko to kłóciło się z jej wyobrażeniem o tych skałach, ale dziewczyna nie poddawała się i szła krok za krokiem, aż dotarła do na niezwykłej skały. Z pewnością zignorowali, lub nie dostrzegli jej z miejsca, w którym się osiedlili, ale skała przypominała czaszkę. Miała nawet zęby. W skale znajdowały się platformy. Nactis wyszła na środkową. Między platformami nie było żadnego połączenia. Może kiedyś, drewniane, ale teraz już się rozłożyły. Kobieta przypięła latarenkę rzemieniem do paska i zaczepiła palcami o wyższą platformę. Żeby to zrobić musiała całkiem wysoko podskoczyć, ale udało jej się i po chwili wisiała zaczepiona na skale. Potem spróbowała się podciągnąć, ale miast tego spadła. Spróbowała raz jeszcze, jednak tym razem zabujała się i spróbowała dosięgnąć stopą o ścianę. Ledwie zaczepiła stopą.
-To nie było zbyt rozważne. -mruknęła do siebie w kontekście za równo tego pojedynczego wydarzenia jak i całej wyprawy.
Potem drugą stopę podsunęła wyżej i jeszcze wyżej, i jeszcze trochę. W końcu znowu spadła i usiadła na kamieniu zrezygnowana. Gdyby tylko kamień nie był tak gładki. Albo gdyby ktoś mógł ją podsadzić. Na przykład... Dąb... Nie. Nie będzie znowu popadała w melancholię. Obiecała sobie myśleć optymistycznie.
Mogłaby poprosić o pomoc Brzaska, ale odkrycie było tak niezwykłe, tak przyjemne i owiane tajemnicą, że na razie nie chciała nikomu go pokazywać. Musiała zrobić to sama. Gdyby tylko miała ze sobą jakąś żerdź.
Po chwili Nactis zorientowała się, że mogłaby skorzystać z tunelu jakim był nos. Odłożyła na ziemię łuk i latarenkę, a sama podeszła do przedniej ściany. Zahaczyła dłońmi o krawędź i podciągnęła się. Jeszcze trochę, kilka cali. Kolanem próbowała znaleźć jakieś zagłębienia, ale kamień jak na złość był gładki. W końcu jednak stopą natrafiła na jakąś ledwie widoczną szczelinę i wyprostowała nogę. Potem wyciągnęła jedną rękę w stronę platformy, drugą trzymając się kamienia i chwyciła podłoże. Potem puściła się drugą ręką, również chwyciła platformę i chwyciła stopą kość nosową. Po chwili w końcu udało jej się wejść na platformę. Przez chwilę leżała tylko i dyszała ciężko uśmiechając się. W końcu jednak dziewczyna wstała i ujrzała dwie okrągłe dziury imitujące oczodoły. Oczodoły te były wręcz większe od człowieka. Nactis stanęła w jednym z nich i rozejrzała się. Z dziury w skale przedstawiał się przepiękny widok.
Oczodół wychodził na morze. Ale nie od właściwej strony zatoki, ale na przepięknym, piaszczystym cyplu porośniętym z rzadka blisko skały drzewami. Nactis rozróżniła dąb, dwie brzozy i jedną sosnę. Na piasku leżały całkiem spore kamienie, a morze ciągnęło się aż po horyzont. Nactis roześmiała się zadowolona. Od początku wiedziała, że skały mają w sobie coś więcej. Nagle zaraz przed nią przeleciał ptak. Dziewczyna przestraszona cofnęła się o krok i prawie się przewróciła. W tym samym momencie okiem złowiła jakieś symbole w dziurze. Były głęboko wyryte w skale, niewielkie, powtarzalne. Trochę jak jakieś napisy. Brakowało tylko jakiejś... mapy. Nactis z nadzieją znalezienia odpowiedzi z oczodołu przeszła na ostatnią platformę zwieńczoną kolumną. W tym miejscu zachowała się ziemia, albo może humus? W kopule widać było szczeliny. Woda musiała tu wpadać nocami. Nactis zawiedziona brakiem jakiejkolwiek mapy zeszła niżej. I niżej. Potem pochwyciła latarenkę i weszła do tunelu.
***
Brzask, Lindja i Nactis siedzieli pod chatą przy jasnym, ciepłym ognisku. Nad płomieniem przypiekało się nadziane na patyki kawałki mięsa, nadzorowane czujnym okiem Lindji, bo ta już po kilku dniach oznajmiła, że nie zniesie dłużej posiłków nieudolnie przygotowywanych przez rodzeństwo. Brzask spojrzał porozumiewawczo na siostrę. Nactis skinęła głową. Postanowili powiedzieć Lindji o wszystkim co do tej pory ich spotkało.
-Lindja... -zaczął Brzask, zwracając na siebie uwagę cyrkówki. -My... Nie powiedzieliśmy Ci o sobie wszystkiego. A raczej w ogóle niczego.
-Wiem chyba tyle ile powinnam. -zaśmiała się brunetka. -Jesteście rodzeństwem, mieszkacie tu i nie umiecie gotować.
-Nie o to mi... -zaczął znowu Brzask, lecz nie dokończył wyręczony przez Nactis.
-Doszywanym rodzeństwem. Brzask jest miejscowym królewiczem, a ja wychowanką jego ojca. Jesteśmy tu dlatego, że ktoś prawdopodobnie będzie próbował go zabić. Musimy dostać się na zjazd władców w Centron. -złapała oddech, po czym machnęła ręką, jakby próbując ukrócić własny słowotok. Lindja spojrzała na nią wielkimi oczami i po chwili odeszła od ogniska. Brzask chciał za nią iść, ale Nactis przytrzymała go na miejscu.
-Daj jej to przetrawić...
Ku zaskoczeniu rodzeństwa Lindja wróciła do ognia po kilku minutach z jakąś nową dawką energii.
-Czyli potrzebujecie przewodnika po Republice Centralnej. Teraz już go macie. -uśmiechnęła się.
***
Nactis ostatni raz weszła do tunelu, potem do skały w kształcie czaszki i usiadła w prawym jej oczodole żegnając się z zatoką i wspominając dom, do którego już niedługo będzie jej dane wrócić.
Brzask pewnie siedział wciąż w chacie razem z Lindją, może zastanawiał się czy nie zniszczyć schronienia? Nactis nie miałaby do tego serca, ale królewicz był nadzwyczaj przewidujący i wyrachowany. Zastanawiała się czasem czy byłby w stanie zabić, jeśliby mu powiedziano, że to musi zrobić. Myśli Nactis poraz pierwszy od wielu, wielu lat popłynęły w stronę południowej granicy Masonii. W stronę miejsca, które byłoby jej domem gdyby nie feralny pożar. Jakim cudem udało się ją uratować? Jakim cudem przeżyło dziecko, a nie ktokolwiek z rodziny, służby? Czy miała rodzeństwo? Nigdy nie pytała o to króla. Krew jakiego rodu płynęła w jej żyłach?
***
Brzask usiadł na plaży i pozwolił by woda obmyła mu stopy. Spojrzał w niebo i zastanowił się co zrobi, gdy znajdzie ojca na zjeździe. Miał wystąpić jako rycerz ojca. Właściwie był nim. Nie wiedział tylko gdzie i jak dostanie zbroję. I co z Nactis? Ona nie miała odpowiedniej przygrywki. Brzask mógł tylko mieć nadzieję, że jego matka przyjedzie, wtedy Nactis będzie mogła udawać damę dworu lub służącą. Na pewno jednak nikt nie uwierzyłby w kawiarkę, bo Nactis w życiu nie parzyła kawy.
A Dąb? Czy Dąb żyje? Chodzi? Biega? Czy będzie na zjeździe? Albo chociaż stryj Tarcza. Brzaskowi brakowało rodziny. Miał wprawdzie Nactis, ale... ona nie była do nich nawet podobna. Racja, była jak siostra, ale nie była rodzoną siostrą. Cóż musiał wytrzymać. Musiał dać radę.
***
Lindja spojrzała na królewicza nad morzem. Okazało się, że ten sympatyczny chłopak należy do najwyższych sfer. Nie było mowy, by ją polubił. A ona... czy to możliwe żeby go kochała? Nigdy nie czuła miłości, ani zauroczenia, ale co jeśli to właśnie ono nadeszło, sprawiało, że tak dobrze czuła się w jego towarzystwie. Czy będzie jak Moose, kobieta z ponadczasowej republikańskiej historii, zakochana w królu, która nigdy nie odważyła się wyznać mu swojego uczucia, przez swoje chłopskie pochodzenie? Moose w tej opowieści zniknęła. Uciekła, żeby nikt nigdy nie wyśmiał jej miłości do władcy. Czy z Lindją będzie tak samo? Czy może to raczej jak u wschodniej Knigi, kobiety, która wyznała pewnemu księciu miłość, po czym stwierdziła, że może jednak go nie kocha...
Rozdział króciutki, ale to ma sens... Jak uda mi się go opublikować w sylwestra to dobrze bo ma 2022 słowa!
A tak w sumie to chciałam się skupić na postaci Lindji, właśnie dlatego wsadziłam ją do ostatniego akapitu. Chciałam się spytać czy obstawiacie, że jej relacja z Brzaskiem potoczy się jak w historii Moose, czy Knigi?
Dobra, Adios!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top