Rozdział 5. Cyrkówka
Podróż urozmaicały różne rzeczy. Czasem były to dzikie zwierzęta kradnące nie podwieszone wystarczająco wysoko jedzenie, innym razem wysoko postawieni ludzie, podróżujący w stronę swoich włości, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by Brzask i Nactis trafili na wędrownych kuglarzy.
Wszystko zdarzyło się, gdy przybrane rodzeństwo dojechało po paru dniach do nieco większego miasta.
Podgórze było jednym z ostatnich większych miast na drodze do Zatoki Czaszki. Stało u podnóża góry, bujnie porośniętej zielenią, na której szczycie stał zamek księcia Orła pochodzącego ze szlachetnego rodu Sokoła.
Samo miasto było całkiem ładne. Tu i ówdzie wyrastały ogromne topole i dęby. Drzewa były niemal tak stare jak miasto, którego wiek sięgał dwustu lat.
Grupę cyrkową Brzask i Nactis spotkali, gdy zasiedli do stołu w karczmie. Podszedł do nich posiwiały już nieco mężczyzna o z lekka pomarszczonej twarzy i brązowych oczach rozjaśnionych niezwykłym blaskiem.
Spoglądał chwilę na Brzaska jakby szacował jego zamożność, po czym obrócił się do środka karczmy i przystanął. Po chwili począł wołać w języku powszechnym:
-Witajcie ludzie! Szczęście macie, gdyż zawitała do was nasza grupa! Jest wśród nas nadzwyczajnie silny Force, potrafiący przerwać żelazny łańcuch gdyby go nim spętano, a także żonglera wspaniałego o imieniu Qeshura, który żonglować może nie tylko piłeczkami, ale i pochodniami palącymi się żywym ogniem. I mamy też pożeraczkę ognia Flake! Że już nie wspomnę o naszej akrobatyce Lindji!
Na te słowa cztery pozostałe osoby wstały i podeszły do mężczyzny. Na początek miał wystąpić krzepki młody mężczyzna, którego zwali Force. Owinięto go łańcuchem, który na koniec został spięty. Mężczyzna naprężył mięśnie i po niecałej minucie łańcuch pękł i z hukiem spadł na ziemię. Przez gości przetoczyły się okrzyki podziwu, a bliżej ognia już podchodziła na oko dwudziestopięcioletnia kobieta z czymś na kształt pochodni jednak mającej krótsze drzewce.
Kobieta odpaliła nasączony tłuszczem koniec, a następnie włożyła go do ust. Po chwili wyciągnęła, ale nie było na nim ognia.
Następnie na scenę wybiegł kolejny mężczyzna, nazwany przez starszego mężczyznę Qeshura. W rękach miał trzy piłeczki, którymi począł żonglować. Nie poprzestał jednak na tym. Po chwili wyciągnął trzy noże i zamienił je miejscem z piłeczkami. Nie mówiąc już o finale, kiedy to do noży doszły trzy zapalone pochodnie. Rzeczy wirowały niemal niewidoczne, pozostawiające po sobie co najwyżej kolorową smugę.
Ostatnia na scenę wyszła dziewczyna o brązowych włosach. Była najmłodsza z grupy ponieważ co najwyżej siedemnastoletnia. Występ jednak miała nadzwyczajny. Rozpięto dla niej linę, a ona chwytając się jej, a czasem nawet i bez tego wykonywała niesamowite salta i akrobacje.
***
Lindja wyszła z gospody, jeszcze przed tym jak opuściła ją reszta trupy. Nie była w stanie znieść bólu, który czuła w plecach po każdym występie. Mówią, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, ale jej za każdym razem ten ból wydawał się tylko gorszy i gorszy. Gdyby tylko urodziła się zdrowa. Gdyby jej plecy były normalne, mogłaby bez problemu jeździć po świecie z Flake, Force'm, Queshurą i Vokativem.
-Przeklęta choroba. -mruknęła, idąc dalej. Po chwili jednak musiała usiąść, nie była w stanie powstrzymać łez płynących z oczu. Schowała tylko twarz w dłonie i zaczęła płakać z bólu pod ścianą budynku, nie widziana i nie słyszana przez nikogo.
Lindja nie miała pojęcia ile czasu minęło od momentu, w którym usiadła pod ścianą, nim usłyszała jak ktoś kuca obok niej.
-Zostaw mnie Flake. -Rzuciła w języku używanym w Państwie Centralnym.
-Wszystko w porządku? -usłyszała, ale głos nie należał do pożeraczki ognia, a słowa zostały wypowiedziane w języku powszechnym. Lindja podniosła głowę i zobaczyła obok siebie jasnowłosą dziewczynę o zielonych oczach, które patrzyły na nią z zatroskaniem.
-Tak... nic mi nie jest. -odrzekła z automatu i chciała wstać, ale potworny ból pleców ją powstrzymał. Dziewczyna przyjrzała się jej przez chwilę badawczo.
-Bolą cię nogi? -zapytała. Lindja pokręciła głową i przez chwilę rozważała ponowną próbę wstania, jednak w tej dziewczynie było coś uspokajającego. Coś co sprawiało, że Lindja chciała jej wszystko powiedzieć, wręcz, że chciała odejść z nieznajomą od trupy i zacząć nowe życie.
-Plecy. -szepnęła. -Mam krzywe plecy. -Na te słowa obróciła się i podciągnęła koszulę, tak, by jasnowłosa mogła zobaczyć jej krzywy kręgosłup. Wiedziała jak okropnie wygląda powykrzywiana skóra, już nie raz słyszała zdegustowane jęki wydawane przez osoby, które widziały jej plecy. Tym razem jednak nic takiego nie nastąpiło.
-To cię boli? -usłyszała zamiast tego. -To musi być okropne wykonywać z tym te akrobacje.
-Strasznie boli. -powiedziała. Czemu właściwie rozmawiała z tą dziewczyną? Co ją podkusiło? Może to, że była w jej wieku? Skoro już w tym była, chciała jednak brnąć dalej. -Jestem Lindja.
-Nactis. Miło mi cię poznać Lindjo. Musisz być naprawdę silną kobietą. -żadnego współczucia, żadnego obrzydzenia, żadnego żalu. W tym głosie był tylko szczery podziw.
-Możesz... możesz mnie stąd zabrać? -też słowa wyszły przez usta Lindji niczym niekontrolowane, zupełnie same, jakby od zawsze chciały ujrzeć światło dzienne. Jakby od zawsze tam były i chciały zostać wypowiedziane.
Nactis poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Tak bardzo chciała pomóc tej niezwykłej dziewczynie, ale nie wiedziała czy może.
A spotkała ją przecież przypadkiem. Gdy pokaz się skończył, Masonka zobaczyła, jak dziewczyna wyślizguje się z gospody. Nactis poszła za nią, ale odłączyła się kilka minut później. Dopiero po jakimś czasie przechadzając się uliczkami zobaczyła skuloną pod murem dziewczynę. Z początku chwyciło ją współczucie, a gdy zobaczyła plecy Lindji poczuła podziw, dla jej wyczynów. Dla tego, że mimo takiego do skrzywienia kręgosłupa, była w stanie wykonywać te wszystkie niezwykłe akrobacje.
Nactis chciała jej pomóc. Chciała, ale czuła, że tym samym ściągnie na siebie gniew trupy, a więc i nowego wroga prócz tego, kto chciał zabić króla Świerka i Dęba.
-Nie wiem. Chciałabym. -powiedziała do Lindji. Miała nadzieję, że tą zrozumie o co jej chodzi.
-W porządku, nie wiem czemu w ogóle o to spytałam... -w głosie dziewczyny znać było jakiś nieprzebrany żal, jakąś boleść i smutek. Nactis z całego serca żałowała dziewczyny. W jej sercu przełamała się wszelką rozwaga. Miała dla dziewczyny taki podziw, tak bardzo jej współczuła. -Pewnie musisz już iść, ja też zaraz będę wracać do trupy. -powiedziała Lindja i wstała nie opierając się nawet o ścianę. Ból mniej jej już dokuczał, była w stanie chodzić, a po niedługim czasie za pewne mogłaby już znowu występować.
Nactis wróciła do karczmy. Spoglądała co chwilę na Brzeska, zastanawiając się, czy zgodziłby się na wzięcie ze sobą Lindji. Przecież mogłaby być pokojówką po ich powrocie do stolicy. Może zamkowy medyk zdołałby coś dla niej zrobić, jakoś uśmierzyć jej ból.
-O co chodzi, Nactis? -spytał w końcu królewicz. Dziewczyna spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem. -Przecież widzę, że chcesz coś powiedzieć. -Nactis zamyśliła się chwilę, żeby dobrze dobrać słowa, a po chwili poczęła mówić:
-Spotkałam tą Lindję. Z tej trupy. Wiem, że to niemożliwe, ale tak bardzo chciałabym coś dla niej zrobić. Ona ma coś z plecami, to ją musi strasznie boleć. Gdyby... -zamyśliła się na chwilę. Przez moment chciała się wycofać, ale nie potrafiła. -gdybyśmy mogli zabrać ją ze sobą... -nie dokończyła. W tej właśnie chwili uczuła, że powinna zamilknąć. Stwierdziła, że Brzask musi ją w myślach potępiać, wyśmiewać. Ale chłopak spojrzał na nią tylko, a w jego oczach widać było jakieś ciepło.
Brzask słuchał słów Nactis z ogromną uwagą. Słyszał w głosie Nactis bardzo silne emocje. Masonka musiała być bardzo przejęta, a Brzaskowi nie obce było jej współczucie dla cierpienia ludzkiego i podziw dla tych, którzy z nim sobie radzili. Brzask łatwo domyślił się, jakie wrażenie wywarła na niej akrobatka. Sam nigdy nie domyśliłby się, że dziewczyna nie jest w pełni sprawna.
Nactis mówiąc o tym Brzaskowi, myślała, że chłopak się nie zgodzi, miała nadzieję, że królewicz wybije jej to z głowy. A jednak w Brzasku coś się ruszyło. Dlaczego mieliby nie pomóc dziewczynie? Jeśli potrzebowała spokoju, Zatoka Czaszki była idealnym miejscem.
Brzask bił się chwilę z myślami. Czy mogą ściągać na siebie większe niebezpieczeństwo? Czy mogą w ogóle narażać dziewczynę na kłopoty z zamachowcami? We wzroku Nactis była tylko nadzieja. Czy ona mogła nie widzieć, że nie mogą narażać ani siebie, ani dziewczyny?
Brzask westchnął.
-Nactis wiesz jak wygląda sprawa. -powiedział w końcu. -Nie możemy narażać ani siebie, ani jej. -na twarzy Nactis odmalowało się rozczarowanie, a po chwili coś na kształt ulgi, a może jednak żalu. Brzask nie potrafił odczytać tego wyrazu twarzy. Widział, że dziewczynę to trapi, ale musiał zostawić to tak jak było.
***
Następnego dnia rodzeństwo postanowiło wyjechać. Z samego rana spakowali swoje rzeczy. Nactis dręczyły wyrzuty sumienia. Cyrk wciąż bawił w miasteczku. Było jej przykro, że zostawią dziewczynę na pastwę losu, nie pomogą jej. Mimo to wzięła kilka głębokich wdechów i skupiła się na związywaniu sakwy. Chciała pozbyć się poczucia niesprawiedliwości na świecie. Chciała być już z powrotem w zamku. Chciała, żeby z Dębem znów było wszystko w porządku, żeby nad rodziną królewską nie wisiało żadne niebezpieczeństwo. Chciała móc być z powrotem z nim i z Brzaskiem w zamku. Poczuć w ramionach Brzozę, porozmawiać z królową Rzeką.
Chciała żeby wszystko było jak dawniej. A teraz już nic takie nie będzie. Jeśli nawet Dąb wydobrzeje, stracą ostatnie miesiące wspólnego dorastania. Królewicz ożeni się z Auksas, Brzask i ona pewnie też zostaną już z kimś zaręczeni. Przed zamachem myślała, że mają jeszcze wspólne kilka miesięcy. Że jeszcze długo będzie mogła się z nimi przekomarzać, wykłócać, biegać po korytarzach ukrywając przed nimi, że co chwila robi coś co jej nie przystoi. Ile by dała żeby usłyszeć karcący ton Dęba! Ile by dała żeby znaleźć się teraz w jego ramionach udając młodszą niż faktycznie jest, żeby przestał robić jej wyrzuty. Pojedyncza łza powoli spłynęła po jej policzku, którą natychmiast otarła dłonią.
Brzask również związując sakwy myślał o Brzasku. Jego brat. Ukochany starszy brat miał zostać zabity. A jeżeli wrócą do zamku, a Dęba już nie będzie? Jeśli na zjeździe w Centron dowiedzą się, że pantonijski król stracił pierworodnego syna? Co Brzask wtedy zrobi? Czy będzie w stanie zastąpić brata? Czy będzie w ogóle potrafił podnieść się po stracie? Czy będzie w stanie jakkolwiek pomóc z tym innym? Czy nie tego będą po nim oczekiwali? Że będzie wsparciem dla ojca, dla matki? Czuł się odcięty. Nie raz nadstawiali ucha we wsiach i miastach, ale nie dotarła do nich wieść o stanie zdrowia Dęba. Czy informacja o zamachu w ogóle wyszła po za zamek? Pewnie tak, skoro na turnieju było tylu ludzi, ale co dokładnie przeniknęło na zewnątrz stolicy?
-Pójdę po wodę. -powiedziała Nactis, przerywając rozmyślania Brzaska. Wyciągnęła dłoń, to królewicza, a ten odpiął od pasa manierkę i podał dziewczynie. Nactis odeszła do studni. Zarzuciła włosy na ramię, by nie plątały się w łuk, zawieszony na ramieniu.
Studnia stała na środku miasteczka, a mieszkańcy ściągali do niej co dzień, by napełnić kubki, balie, czy miski z wodą. Nactis musiała więc poczekać chwilę przy studni, nim nadeszła jej kolej, by z niej skorzystać.
Za pewne mogli napełnić manierki w drodze. Pewnie przejeżdżaliby obok jakiegoś strumienia, który wpada do zatoki, jednak woleli mieć wodę na wszelki wypadek. Po drodze mieli juz nie mijać żadnego miasta, bo i zostały im trzy dni drogi. Nactis napełniła więc manierki i poszła z powrotem. Nie zdołała jednak dojść w spokoju do stajni przy gospodzie. Usłyszała cichy krzyk, dobiegający zza węgła. Normalnie pewnie by go pominęła, nawet nie dosłyszała, albo stwierdziła, że to sprawa krzyczącego, jednak po tym jak zobaczyła rannego Dęba na zamku, coś w niej się ruszyło i nie potrafiła przejść obok obojętnie.
Masonka poszła w stronę krzyku, przypinając manierki do pasa i zdejmując łuk z ramienia. Nim wyszła zza rogu wyjęła z kołczanu strzałę i była gotowa. W zaułku zobaczyła Lindję trzymaną za włosy przez Fokativa i próbującą się wyślizgnąć. Do uszu Nactis doszedł kolejny zduszony krzyk. Zduszony pewnie dlatego, że Force, przycisnął dłoń do twarzy Lindji i kopnął ją kolanem w plecy.
-Zostawcie ją! -krzyknęła Nactis, trochę bardziej piskliwie niż zamierzała. Fokativ obrócił się nie puszczając włosów Lindji.
-To nie jest twoja sprawa! -odkrzyknął i chciał się obrócić, jednak nie zdołał, gdyż kilka centymetrów od jego szyi świsnęła złowieszczo strzała.
-To jest moja sprawa. Puśćcie ją, albo strzelę wam prosto w oko. Uwierzcie mi odważę się. -chwyciła i założyła na cięciwę drugą strzałę. Fokativ i Force odpuścili. Widocznie stwierdzili, że nie warto się upierać, gdy przeciwnik posiada łuk.
Lindja oparła się o mur dysząc ciężko. Nactis opuściła łuk i podbiegła do niej.
-Co się stało? -spytała. Lindja spojrzała na nią i przez chwilę zbierała słowa.
-Chciałam przed nimi uciec. Queshura miała mnie kryć. Ale tego nie zrobiła. -na z lekka dziecinnej twarzy dziewczyny wymalował się gniew. -Złapali mnie i kazali wracać, a gdy nie chciałam postanowili mnie zmusić. Dziękuję, uratowałaś mnie.
-Nie mogłabym po prostu sobie pójść. -Nactis uśmiechnęła się.
-Mogę... -Lindja zawahała się. -Mogę jechać z wami? -błagające oczy i usta zaciśnięte z oczekiwaniem nie pozwoliły Nactis odmówić. Zwyczajnie nie potrafiła. Skinęła głową i wzięła Lindję pod rękę. Razem przeszły przez miasto i poszły do stajni, w której Brzask czekał już na Nactis. Na jego twarzy na widok Lindji nie odmalowało się zdziwienie. Raczej zrozumienie i jak gdyby dwie dziewczyny przed nim stanowiły dla niego potwierdzenie przypuszczeń.
-Czyli jednak będzie nas trójka. Jestem Brzask. -podał dziewczynie rękę.
-Lindja. -uśmiechnęła się ta i odwzajemniła uścisk. Na moment zaległa niezręczna cisza, przerwana przez Nactis.
-Może pojedź na kucu. -zaproponowała Nactis, Lindji. -Na oklep nie będzie zbyt wygodnie, ale pewnie łatwiej niż iść tyle czasu. -Nactis zabrała się za przełożenie kilku sakw na grzbiet drugiego kuca. -Wsiadaj. -dodała widząc wahanie Lindji. Zabrzmiało to może trochę nakazująco, ale Lindja się zgłosiła.
-Umiesz jeździć? -spytał Brzask, a gdy Lindja podkręciła głową podszedł do niej i pokazał jak kierować za pomocą wodzy. Na koniec zaoferował się, że w razie czego jej pomoże i schwyci konia. Nactis spojrzała na nich jak na uroczą parę z tych wszystkich przepięknych opowieści o miłości. Westchnęła ciężko wiedząc, że kto jak kto, ale Brzask nawet gdyby zakochał się w cyrkówce, nie pozwoliłby zakwitnąć temu uczuciu. Nie on. Był zbyt porządny.
Nactis zachwyciła drugiego kuca za wodze i wyprowadziła ze stajni. Potem wystarczyło już tylko iść dalej.
***
Podróż z Lindją była przyjemna. Brzask wyglądał na szczególnie zadowolonego, gdy mógł z nią rozmawiać. Od razu było widać, że się polubili. Może nie zakochali, bo za to podejście Nactis co chwila się karciła, ale z pewnością było im dobrze w swoim towarzystwie. Z godziny na godzinę cała trójka była coraz bardziej zżyta. Brzask i Nactis przestali nawet myśleć tyle o Dębie.
Lindja wiedziała już gdzie jadą, a z każdym dniem snuli coraz realniejsze i bliższe marzenie na temat tego co spotka ich w Zatoce Czaszki. Przejeżdżali właśnie przez przepiękny zielony las, pełen sosen. Przez pnie smukłych drzew prześwitywały pierwsze promienie słońca trzeciego dnia podróży z Podgórza. Przez trawę w niektórych miejscach prześwitywały białe stokrotki i złote mlecze. Powietrze było rześkie i pachniało żywicą. Niedługo potem poczuli cudowną, morską bryzę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top