Rozdział 3. Feralny dzień.
Turniej zbliżałsię ku końcowi. Król Świerk wciąż nie wrócił.
Na ten dzień zaplanowano zawody ze strzelania z łuku. Dąb ćwiczył jeszcze trochę na placu treningowym, mając nadzieję, że nie obije sobie przesadnie ramienia. Na ręku miał karwasz i chciał upewnić się, że dobrze go założył. Ponad to chciał wiedzieć, czy cięciwa łuku jest w nienagannym stanie, ramiona niewygięte, ani niezwichrowane.
Podczas zawodów z łucznictwa miała miejsce tylko jedna runda. Wygrywał łucznik, który wystrzelając trzy strzały, zdobył najwięcej punktów. Jeśli kilkoro mężczyzn zdobyło tyle samo punktów, rozstrzygała prędkość oddawania strzałów.
Brzask nie brał udziału w tej konkurencji. Siedział na trybunach razem z Nactis i resztą rodziny.
Dąb stanął razem z innymi. Rozejrzał się i napotkał spojrzenia rodziny. Z drugiej strony zobaczył Auksas. Nawet dziś miał na ręku białą wstążkę, którą ukochana podarowała mu pierwszego dnia turnieju. Ktoś dał znak do strzału. Królewicz wyjął strzałę z kołczanu zawieszonego na plecach i nałożył na cięciwę. Wystrzelił. Po chwili oddał drugi strzał. Nie zdążył wystrzelić po raz ostatni. Gdy podnosił łuk z założoną na cięciwę strzałą poczuł, że coś odrzuca go do tyłu. Przez moment czuł ogromny ból. Potem stracił przytomność.
Na trybunach zawrzało. Królowa Rzeka pisnęła. Podobnie kilka innych kobiet. Nactis zbiegła z trybun i podbiegła do Dęba. Brzask i paru żołnierzy było zaraz za nią. Z drugiej strony przez tłum przeciskała się drobna Auksas. Z klatki piersiowej królewicza wystawał promień i lotki strzały.
-Medyka!-krzyknęła Nactis. Czuła, że łzy napływają jej do oczu. Brzask wyjął zza pasa nóż i przyłożyła do nosa leżącego chłopaka. Po chwili odsunął ostrze, na którym widoczne było zaparowanie.
-Oddycha.-powiedział cicho. Nactis pogłaskała głowę Dęba.
-Nie umieraj teraz. -prosiła cicho nachylając się nad twarzą przybranego brata. -Nie możesz. Nie teraz, nie dzisiaj! Dasz radę, przeżyjesz to. Przeżyjesz wszystko Dębie.
Na rozkaz medyka Dęba zabrano do komnat. Brzask przejął dowodzenie.
-Zamknąć bramę. -rozkazał. -Nie otwierać i nie zamykać bez mojego wyraźnego pozwolenia, nawet jeśli przyjedzie sam król Świerk!-potem zwrócił się do przybranej siostry: -Nactis, weź wszystkich, zaproś do zamku. Niech się bawią i nie niepokoją.-dziewczyna skinęła głową i otarła łzy. Wykonała polecenie Brzaska.
***
-Czemu nas tu trzymacie?! -wykrzyknął Solntse, gdy znalazł się w wielkiej sali.
-Panie,-zaczęła tłumaczyć Nactis. -doszło do zamachu, musimy mieć pewność, że sprawca nie ucieknie.
-I myślicie, że to mogę być ja?! -oburzył się władca wschodu. Nactis pokręciła głową. Powoli traciła cierpliwość. Była już wykończona nieobecnością króla, zamach natomiast doprowadzał ją do szału. I jeszcze arogancki król wschodu nie dawał jej spokoju odkąd kazała wszystkim wrócić do wielkiej sali.
-Nie, panie, w żadnym razie, ale musimy być pewni, że nikt nie opuści zamku.
-Czyli jednak jestem podejrzany! Ty głupia dziewucho to zniewaga! Król Świerk nigdy, by sobie na to nie pozwolił! -krzyczał władca. Nactis nie wytrzymywała. Brzask rozkazywał wojskom, króla nie było, Dąb był ciężko ranny.
-Panie,-starała się tłumaczyć. -Nie... nie podejrzewamy cię, ale... -szybko przeszukiwała umysł w poszukiwaniu powodu. -razem z twoją świtą mógłby wyjść zamachowiec i nikt, by tego nie zauważył. -jąkała się dziewczyna wciąż mając przed oczami obraz nieprzytomnego następcy tronu. Ukradkiem otarła łzy o rękaw.
-Myślisz, że nie potrafię się upewnić, że z moją świtą nikt nie przyjechał na gapę?! -Nactis wiedziała, że nic już nie zrobi z nadszarpniętymi nerwami i dała upust złości:
-Odkąd tu przyjechałeś jesteś strasznie arogancki! -krzyknęła. -Nie podziękowałeś za gościnę! Ciągle wszystkim ubliżałeś! Szanowałeś tylko władców innych rodów! Nie zdziwiłabym się gdybyś to był ty lub ktoś wynajęty przez ciebie! Mój przybrany brat leży nieprzytomny, możliwe, że za moment umrze, a ty wykłócasz się, bo nie możesz wrócić do swojego domciu! -Nactis miała w oczach łzy. Była w furii, wytrącona z równowagi. Raptowna krew Masonów płynęła w jej żyłach. Gdyby jeszcze bardziej ją zdenerwować byłaby nieprzewidywalna. -Panie. -dodała po chwili i odeszła.
Odeszła. Tak jak kiedyś przed światem chowała się pod stołem, tak teraz zgodnością podniosła głowę i wyszła. Poszła zobaczyć się z bratem.
***
W wielkiej sali wszyscy zamilkli. Każdego zadziwiło, że dziewczyna pozwoliła sobie na podniesienie głosu na króla. Solntse zresztą pierwszy zabrał głos.
-Słyszeliście.-powiedział -Słyszeliście jak mnie znieważyła. Ta głupia dziewucha, nie ma ogłady. Skąd ona w ogóle wzięła się na dworze. -Na te słowa podniosła się Masonijska królowa. Często rozmawiała z Nactis i lubiła królewską wychowanicę. Rozumiała też jej wybuch, gdyż sama za młodu straciła najlepszego przyjaciela.
-Przesadzasz, królu Solntse. -zwróciła się do władcy wschodu. -Spróbuj ją zrozumieć. W gruncie rzeczy to wciąż młoda dziewczyna, a obawia się teraz o życie następcy tronu i przyjaciela.
-Nie usprawiedliwia to jej zachowania. -odparł pogardliwie Solntse.
-Racja,-zabrał głos syn króla Centrum -ale też nie usprawiedliwia twojego, panie. Dziewczyna ma rację nie zachowywałeś się wobec niej sprawiedliwie, a jest przecież dla naszego gospodarza jak córka.-wszyscy zamilkli. Solntse zastanowił się nad słowami chłopaka. Faktycznie nie myślał o tym, że król Świerk traktuje Nactis jak córkę, jak królewnę. Po chwili jednak niezręczna atmosfera została przerwana, gdy wszyscy zabrali się do jedzenia.
***
Brzaski Nactis siedzieli przy Dębie. Nadworny medyk podszedł do nich.
-Niema zbyt dużych szans. -obwieścił. -Wciąż żyje, ale stracił dużo krwi, zresztą bełt zgruchotał żebro, a to wbiło się dalej w ciało. -Brzask czuł, że łzy napływają mu do oczu. Nie chciał tego, ale niemiał na to wpływu. Rodzeństwo nie zauważyło nawet pomyłki mężczyzny, który bełtem nazwał strzałę wystrzeloną z łuku.
-Idź do matki. -usłyszał jak za mgłą słowa przybranej siostry. -Ona potrzebuje mężczyzny, a król wciąż nie wrócił. -głos Nactis załamał się. Brzask wiedział, że dziewczyna ma złe przeczucia i sam również miał nieodparte wrażenie, że ktoś zasądził się też na życie jego ojca. Królewska wychowanica po raz kolejny pogłaskała nieprzytomnego Brzaska pogłowie. Kilka minut wcześniej z komnaty odeszła Auksas nie mogąc znieść widoku rannego.
Nim Brzask zdołał dojść do drzwi do komnaty medyka wbiegł zdyszany strażnik.
-Panie!-wydyszał. -Król Świerk czeka przed bramą. Jest wściekły, że nikt go nie wpuszcza. -Nactis otworzyła usta z pozytywnego zaskoczenia. Właśnie ta wiadomość mogła im pomóc. Król znał się na rządzeniu, miał spore doświadczenie. Mógł ściągnąć ciężar z młodego Brzaska.
-Idź!-powiedziała do Brzaska, który wciąż jeszcze się wahał.
Królewicz pobiegł do bramy. Faktycznie stał tam jego ojciec wraz ze świtą.
-Ojcze!-zakrzyknął na jego widok. Świerk spojrzał na niego spode łba.
-Jestem po ciężkich kilku dniach, a strażnicy nie chcą mnie nawet wpuścić do mojego zamku! Dlaczego ten rozkaz był twój i gdzie jest Dąb?! -zapał Brzasku ostudził się, ale po chwili chłopak powziął decyzję mimo cichego wstydu, że zawiódł ojca.
-Nie mogę powiedzieć Ci przy wszystkich. -oznajmił. -Chodź, ale twoi żołnierze muszą zostać w mieście. -Świerk spojrzał badawczo na syna, ale zgodził się na warunki.
-To o co chodzi? -spytał, gdy wszedł do środka.
-Był zamach na Dęba. -wypalił Brzask. -Kazałem nie otwierać bramy, bez mojego wyraźnego pozwolenia, żeby nie wypuścić zamachowca.
-I dobrze zrobiłeś.-powiedział Świerk utrzymując silny ton głosu choć chciał jak najszybciej zobaczyć się z najstarszym synem. -Coś mu się stało?-Brzask zaczął prowadzić ojca przez komnaty do pokoju medyka.
-Jest nieprzytomny. Dostał w pierś. Medyk uważa, że ma małe szanse na przeżycie. -mężczyźni przyspieszyli kroku. Świerk wpadł do komnaty medyka i podszedł do syna.
-Dąb...-wydusił z siebie, widząc blade ciało chłopaka poruszające z trudem klatką piersiową. Widział krew swojego pierwszego dziecka, jego cierpienie. Nactis odsunęła się od chorego robiąc miejsce władcy.
-Panie,-zwrócił się do króla medyk. -królewicz potrzebuje teraz spokoju i ciszy, a ludzie w zamku potrzebują króla. Ktoś musi im przewodzić.
-Brzask może zająć się przyjezdnymi... -wyszeptał władca, wciąż spoglądając na bezwładne ciało syna. Nic więcej w tej chwili się dla niego nie liczyło.
-Ojcze...-chłopak położył dłoń na ramieniu ojca. -ojcze ja nie potrafię!-powiedział żałośnie. -Nie potrafię być silny jak ty. Nie potrafię nawet uspokoić własnej matki! -po tych słowach Świerk wziął się w garść. Zrozumiał, że przecież jego syn, dotąd jedynie pomagał bratu pod jego nie obecność, a teraz on -król chciał zrzucić na niego własne obowiązki mimo, że oboje cierpią tak samo. Król wziął głęboki wdech.
-Przyprowadź wszystkich do sali tronowej, włącznie z matką. -polecił synowi. Brzask od razu poszedł wykonać zadanie. Sam król został jeszcze moment przy synu, po czym poszedł do sali tronowej, służącej też jako sala obrad. Zastał tam czekających już władców innych państw i około dwudziestu innych osób.
-Witam was zacni panowie. -odezwał się. -Wybaczcie mi proszę nieobecność na turnieju, jednak komuś zależy na zakończeniu dynastii Pantonów. Zaatakowano mnie, podobnie jak i mojego syna. -królowa gwałtownie wciągnęła powietrze. Przez salę przeszedł pomruk. -Dziękuję wam, za uszanowanie decyzji mojego syna. Rozumiem, że nie przypadła wam ona do gustu, a więc możni panowie, możecie już opuścić naszą stolicę, jeśli taki jest wasz zamiar. Nie trzymam was tu.-wszyscy zgromadzeni mruknęli zgodnie.
Gdy goście opuścili salę, Brzask postanowił dowiedzieć się co było złego w jego rozkazie. Był głodny wiedzy, najprawdopodobniej w przyszłości otrzyma pod pieczę jakieś księstwo i chciał władać miastem równie dobrze jak jego ojciec krajem. Na razie nie dopuszczał jednak myśli, że w razie śmierci brata, zostanie następcą tronu.
-Dlaczego ich puściłeś?-zapytał. -Zamachowiec może być gdzieś wśród nich.
-Twoja decyzja była rozsądna, -przyznał Świerk. -nie rozumiesz, jednak jeszcze jak bardzo na relacje między państwami, oddziałują odczucia ich władców. Wszystko trzeba robić z wyczuciem.
-Ale nie dowiemy się kto był zamachowcem! -bronił swoich racji Brzask.
-Dowiemy się.-odpowiedział spokojnie władca. -Każdy z uczestników turnieju jest spisany. Każdy oglądający walki również. -królewicz chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zamilkł. Zapomniał o tym. Sam musiał być zapisany jako Brzask, syn króla Świerku z rodu Lasu, królewicz Pantonii.
-Świerku,-wtrąciła się królowa Rzeka. -zostałeś zaatakowany? Aby na pewno nic Ci nie jest?
-Wszystko w porządku, kochana. -król przytulił lekko żonę. -Zraniono mnie ledwo w rękę. Mocniej oberwał tylko Tarcza. Dlatego dłużej mnie nie było. -Tarcza był młodszym bratem Świerku. W drodze został raniony w brzuch i zatrzymano się u najbliższego medyka, by nieco go podkurować. Król nie chciał zostawić brata na pastwę losu.
***
Nactis poszła do króla Solntse. Wiedziała, że następnego dnia planuje wyruszyć. Po rozmowie króla Świerka z Brzaskiem zrozumiała, że to jakie wywrze wrażenie na ważnych ludziach, również ma znaczenie. Była w końcu uważana za przybraną siostrę królewskich dzieci.
Zapukała do drzwi komnaty. Miała nadzieję, że Władca Wschodu przyjmie jej przeprosiny.
-Proszę! -usłyszała zza drzwi wyniosły głos mężczyzny. Weszła i dygnęła od progu. -To ty? -spytał niezbyt przyjaźnie król. Odsunął od siebie niewielki stos papierów. -Czego chcesz?
Nactis podeszła do stołu przy, którym siedział władca. Położyła na dębowym drewnie cenny złoty pierścień, który posiadała na własność. Dostała go kiedyś od kogoś, ale teraz nie to miało znaczenie. Na złotej ozdobie osadzony był czerwony rubin.
Król Solntse spojrzał na pierścień. Potem na dziewczynę, która skłoniła głowę.
-Przyjmij Panie ten dar jako wyraz mojego żalu. Nie chciałam cię, Panie urazić, lecz mój język szybszy jest od rozumu. -powiedziała. -Mam nadzieję, że zapomnisz mi mój karygodny czyn. -Władca Wschodu zamyślił się. Nie spodziewał się, by Nactis przyszła do niego z przeprosinami. W dodatku podarowała mu pierścień na znak zgody. I stała teraz przed nim jak uniżona służka, która obawia się kary za swoją głupotę.
Mimo całej swojej arogancji, Solntse nie był głupcem, ani niesprawiedliwym władcą. Był dumny, ale sprawiedliwy. Po za tym... podobało mu się to jaką pokorę okazuje względem niego dziewczyna.
-Wybaczam Ci, pani. -powiedział w końcu. -Martwiłaś się o przyjaciela, a ja straciłem cierpliwość. Nie powinnaś była zwracać się do mnie z taką zuchwałością, ale gotów jestem Ci to zapomnieć. Możesz odejść.-dodał na koniec, a Nactis dygnęła ponownie i oddaliła się.
***
Brzask poszedł do Tarczy. Myśl o tym, że został ranny nie dawała mu spokoju. Kochał stryja. Gdy Świerk był zajęty władzą nad państwem Tarcza wyręczał go w opiece nad dziećmi. Po za tym Brzask widział w stryju siebie samego. Oboje z chęcią służyli starszym braciom i obu przeznaczone było bycie najwierniejszym doradcą i rycerzem króla. Różniło ich to, że Tarcza był wdowcem. Wiele lat wcześniej poślubił księżniczkę z granicznego księstwa Republiki Centralnej. Dopiero po latach pokochał tą kobietę, a ona zmarła kilka miesięcy później na nieznaną chorobę. Pozostawał w żałobie przez dwa lata, lecz w końcu przestał rozpaczać.
Królewicz zapukał do drzwi.
-Proszę!-rozległo się po chwili i chłopak wszedł. Od razu rzucił mu się w oczy żałosny wygląd Tarczy. Mężczyzna miał wory pod oczami i wyglądał na chudszego. Gdy Tarcza wstał, by powitać Brzaska, musiał aż chwycić się za bok, gdyż przeszył go ból po niezagojonej jeszcze ranie. Brzask podszedł do stryja, by ten nie musiał iść do niego. Tarcza poklepał bratanka po plecach.
-Jak się czujesz? -spytał Brzask. -Słyszałem, że nieźle oberwałeś.
-Straciłem cały turniej przez ten głupi atak. -uśmiechnął się Tarcza. -A ty jak się miewasz? Widziałeś to wszystko. Jeśli ja martwię się o Dęba choć nawet go nie widziałem to ty musisz być chory z niepokoju. -zatroskał się. Oboje doskonale się rozumieli.
-Boję się o niego. -powiedział zgodnie z prawdą Brzask. -Nie chcę myśleć o tym co może się stać.
-Rozmawiałeś z matką? -dociekał stryj. Brzask nie chciał ukrywać przed nim prawdy.
-Nie...Wpadłbym w straszną panikę, jestem tego pewien. Nactis jest wspaniała. Kiedy nie przyjeżdżaliście tylko dzięki niej jakoś wytrzymywałem. -odpowiedział.
-Tak...-przytaknął Tarcza. -Nactis to złota dziewczyna. Cieszę się, że twój ojciec wziął ją na dwór. -Chwilę później dodał:
-Musisz porozmawiać z matką. Świerk będzie teraz próbował stłuc dzban o ziemię, a wiesz, że Rzeka nienawidzi rys na dzbanach.-zażartował Tarcza, a Brzask zaśmiał się. Stryj miał takie pokłady energii, że nie dało się długo pozostać przy nim przygnębionym. Nawet teraz Tarcza potrafił rozluźnić atmosferę.
***
Brzask podążył dalej do komnaty matki. Królowa Rzeka siedziała na skraju łoża i tuliła do siebie małego, czteroletniego chłopca, swoje najmłodsze dziecko i popłakiwała. Już teraz chłopak czuł, że matka zacznie mówić o tym co mogła zrobić lepiej i jak Dąb umrze. Brzask nie chciał o tym myśleć.
-Nie umrzesz. Nie teraz... -powiedział cicho, jakby do siebie i podszedł do matki. Królowa Rzeka wzdrygnęła się i spojrzała na syna. Jej oczy błyszczały od łez, które widać było również na policzki.
-On umrze Brzasku. -powiedziała cicho królowa. -Medyk mówi, że nie ma prawie żadnych szans na przeżycie. -Brzask wziął głęboki wdech.
-Nie musi umrzeć, matko. -powiedział. -Sama mówiłaś, że według medyka nie ma prawie żadnych szans na przeżycie. Prawie matko. Czyli jakieś jednak ma. Może przeżyć. Dąb jest zdrowy jak koń. Da sobie radę. -Brzask przytulił matkę i młodszego brata. -Da sobie radę. -powtórzył. Królewicz siedział z matką i otaczał ją ramieniem.
***
Po około dwudziestu minutach do komnaty królowej wszedł król. Monarchini uśmiechnęła się smutno do władcy. Świerk podszedł do niej i przytulił ją szczerze.
Brzask przyglądał się przez chwilę scenie, ale potem odszedł zostawiając małżeństwo jedynie w towarzystwie czteroletniego królewicza. Chłopak poszedł do starszego brata, gdzie czekała na niego Nactis.
-Wszystko w porządku? -spytała, gdy zobaczyła chłopaka.
-Tak. -odpowiedział królewicz. -A z Dębem? -widział co prawda, że młodzieniec wciąż leży na stole, ale wiedział, że medycyna jest dużo bardziej złożona.
-Bez zmian. -odparła dziewczyna. -Nakarmiliśmy go i napoiliśmy czymś dziwnie pachnącym co podobno ma pomóc, ale nic się nie stało. Medyk wciąż uważa, że Dąb ma małe szanse. -Nactis podeszła do okna. Wszystko wyglądało tak pięknie... Wysypana piaskiem arena wciąż przyozdobiona jaskrawymi girlandami, zielone łąki pełne maków i chabrów. Niewiele dalej widać było miasto. W oddali natomiast widniały zazielenione pola, na których jesienią wyrosną zboża.
Słońce błyszczało wspaniale grzejąc wnętrze komnaty. Na niebie widniały tylko pojedyncze obłoczki. Po chwili Nactis dostrzegła również szkarłatną plamę na środku areny. Znak po zamachu. Nie zdążono go jeszcze zakopać, a i deszcz nie padał jeszcze, żeby go zmyć. Potem Nactis obróciła się i spojrzała na wnętrze komnaty.
Komnata miała szare ściany. Przez okno wpadało żółte światło i oświetlało wnętrze. Dębowy stół, na którym leżał Dąb był otoczony kilkoma krzesłami. Pod ścianą widać było siennik zaścielony kocem. Na ścianach wisiały półki z ogromną ilością przeróżnych mikstur i składników do leków. Mimo wszystko w porównaniu z tym co widać było na zewnątrz komnata była strasznie ponura. A może tylko sprawiała takie wrażenie, gdy leżał w niej nieruchomo śmiertelnie blady człowiek?
-Brzask?-zagadnęła Nactis czując się nieswojo. -Możemy... gdzieś pojechać? -spojrzała na brata błagalnie. Nie chciała zostawiać Brzaska samego, ale drżała na samą myśl pozostania w komnacie jeszcze chwilę dłużej. Na jej szczęście medyk ją poparł.
-Królewicz Dąb potrzebuje odpoczynku. -powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. -Zbliża się wieczór i już dawno powinniście byli dać mu spokój. -Brzask wstał i poszedł w stronę drzwi. Nactis podążyła zaraz za nim.
***
Przybrane rodzeństwo poszło do stajni. Było to jedno z niewielu miejsc, w których nie można było się smucić. Konie zajmowały całą uwagę, gdy domagały się jedzenia, lub po prostu chciały wyjść z boksów i rozprostować nogi.
Gdzieś na pastwisku jeden z koni zaczął się tarzać, ku nie zadowoleniu stajennego, który kilka minut wcześniej skończył go czyścić. Nactis zaśmiała się na ten widok. Po chwili trąciła Brzaska ramieniem.
-No weź, -powiedziała. -nie mów, że to cię nie bawi. -Brzask podniósł brwi do góry. Nactis z kolei przewróciła oczami. Nagle nim Brzask zdołał się zorientować sam leżał na ziemi co zdecydowanie nie przystało księciu. Zwłaszcza w stajni.
-Co ty robisz?! -spytał siedzącą przy nim dziewczynę, która w odpowiedzi tylko jeszcze raz nim potrząsnęła. Potem uklękła i spojrzała na chłopaka z miną godną naburmuszonego dziecka. Brzask nie zdołał pokonać nagłego ataku dławiącego go śmiechu. Taką samą minę widywał u niej wiele lat temu, gdy kazano jej na przykład sprzątnąć kurze. Nactis wstała i otrzepała się z piachu.
-Właśnie to robię. -powiedziała lekko i podeszła do boksu swojego karego ogiera. Koń wystawił łeb i zaczął obwąchiwać dziewczynę w poszukiwaniu jedzenia. -Nic nie mam! -zaśmiała się patrząc prosto w oczy stworzeniu, które zdawało się rozumieć każde jej słowo. Brzask podszedł do dziewczyny.
-Zależało Ci tylko na tym żebym się zaśmiał? -spytał głaszcząc karuska po chrapach.
-Tylko i wyłącznie. -wzruszyła ramionami dziewczyna. -Byłeś zbyt ponury. -Brzask znowu się zaśmiał.
-Znam cię od dziesięciu lat, a wciąż potrafisz mnie zaskoczyć.-odparł. Nactis uśmiechnęła się.
-Taki mój urok. -odpowiedziała. -Wiesz... Dąb chciałby żebym to zrobiła.
-Nie dałby Ci spokoju gdybyś nie poprzysięgła, że to zrobisz.-przyznał. Potem rodzeństwo pojechało razem na przejażdżkę polesie.
Przepiękne widoki zapierały dech w piersiach. Przez liście w koronach drzew wpadały złote promienie słońca oświetlając ścieżkę. Co jakiś czas konie płoszyły jelenie, które natychmiast rzucały się do ucieczki. Potem widać było klif i niewielki wodospad przy którym stały pionowe skały niczym granitowe kolumny podpierające nieboskłon.
I oto trzeci rozdział. Zaczynają się wydarzenia, których Brzask będzie się wstydził do końca życia XD. No, ale nie jest źle. Jeszcze tak że dwa rozdziały i dowalę... kogoś. czemu to było jakoś w środku?
A tak w ogóle to miało być szybciej, ale no... Nie wyszło... Więc jest teraz 🙂
Adios!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top