Rozdział 2. Chwila spokoju.

Następnego dnia po uczcie otwarcie miał turniej. Królowa Rzeka zasiadła wśród innych wysoko urodzonych dam. Dąb, Brzask i wielu innych rycerzy stało u wylotu areny czekając na rozpoczęcie walk. Do Dęba podeszła Auksas i chwyciła jego dłoń. Jej błękitne oczy spotkały się z brązowymi oczami chłopaka. Auksas zdjęła z włosów wstążkę i obwiązała nią nadgarstek ukochanego.

-Wygraj dla mnie ten turniej. -powiedziała cicho.

-Wygram go dla ciebie, damo mego serca. -zapewnił nieco szarmancko osiemnastolatek. Auksas uciekła na trybuny.

Na plac wjechała konno Nactis. Ubrana w fioletową suknię, wyglądała przepięknie na białym koniu. We włosy wpięła srebrny grzebień z szafirem. Z ozdoby opadała w dół pleców srebrzystofioletowa woalka.

-Witam wielmożnych i mniej zacnych gości na corocznym turnieju z okazji powitania lata! -powiedziała donośnym głosem dziewczyna objeżdżając stępa arenę.-Wszyscy znają zasady wiekopomnego turnieju! Pierwszego dnia mierzyć się będą rycerze na miecze! Walka trwa, póki przeciwnik niezostanie powalony i przytrzymany, bądź nie podda się. A więc niech się zacznie! -krzyknęła i zjechała z areny. W tym samym czasie zapowiedziano pierwszych walczących.

Nactis zeskoczyła z konia i nie czekając na nic pobiegła na najwyższą część trybun. Miała stamtąd doskonały widok za równo na turniej jak i bramę zamku. Co chwila obracała się, by zobaczyć czy nie nadjeżdża król Świerk.

Król nie wracał. Po dwóch godzinach turnieju do dziewczyny doszedł zziajany Dąb, który właśnie zakończył walkę z niezwykle dobrym przeciwnikiem, z której jednak wyszedł zwycięsko.

-Przyjechał?-spytał bez większej nadziei w głosie. Nactis potrząsnęła głową. -A goniec?

-Też nie. A żeby to złotnica! -zaklęła dziewczyna wymieniając nazwę jednej z największych zaraz trawiących kontynent.-Zaczynam się obawiać. Przynajmniej królowa przestała się tak denerwować. -spojrzała na królową Rzekę klaszczącą następnym wojownikom i nachylającą się do jednej z siedzących obok dam.

***

Brzask tymczasem obserwował jak następna walka zbliża się do końca. Sam miał stanąć na początku w walce z jednym z najlepszych rycerzy północnego królestwa. Uśmiechnął się. Da radę. Zawsze dawał.

Królewicz podszedł do mężczyzny, z którym miał się zmierzyć.

-Jestem Brzask. -przedstawił się w języku powszechnym, znanym każdemu w pięciu narodach.

-Witaj królewiczu.-ukłonił się rycerz. Brzask uśmiechnął się i podał mu dłoń.

-Jak masz na imię?-spytał książę.

-Kardas, królewiczu.-Brzask skinął głową. W tłumaczeniu z języka północy imię oznaczało "Miecz". Było to bardzo popularne imię dla mężczyzn. Zresztą w każdym języku.

Chwilę potem wywołano dwoje rycerzy na arenę. Wyszli ramię w ramię jak przyjaciele, a nie wrogowie.

Zgodnie ze zwyczajem skłonili się sobie nawzajem i wyciągnęli miecze. Czekali chwilę na znak, a gdy został im dany rozpoczęli walkę.

Pierwsze minuty wypełniała seria udawanych ataków. Dopiero po chwili Kardas naprawdę zaatakował. Brzask sparował cios tarczą. Walka rozpoczęła się na dobre. Dwoje wytrawnych wojowników wymieniało ciosy z zabójczą prędkością. Lata ćwiczeń pozwalały im dostosowywać siłę ciosu i czas uderzenia.

***

Brzask odskoczył przed ciosem zadanym z boku i natychmiast po wylądowaniu na ziemi zrobił wykrok do pchnięcia.

Oboje walczący byli już cali mokrzy od potu. Walka trwała dalej. W końcu jednak Kardas popełnił błąd. Znany każdemu z podstawowych sekwencji ruch, pozwolił Brzaskowi podciąć przeciwnika. Kardas przewrócił się, a książę południa przyłożył miecz do jego brzucha. Po chwili jednak opuścił broń.

-Ledwie dałem radę. -powiedział do Kardasa, gdy pomagał mu wstać. -Jeszcze chwila i wygrałbyś.

-Na moje szczęście nie walczyliśmy na życie i śmierć. -odparł mężczyzna.

Następne walki wyłoniły osoby, które miały zmagać się ze sobą następnego dnia. Potem wojownicy zostali zaproszeni do zamku na ucztę.

***

Kardas i Brzask rozmawiali w najlepsze. Podszedł do nich Dąb i już na początku powstrzymał pozostałych mężczyzn od pokłonu.

-Brzask, chociaż ty mógłbyś się w końcu nauczyć. -powiedział z udawanym wyrzutem do brata. Podobał mu się szacunek z jakim się do niego odnoszono i wiedział, że powinno mu się kłaniać, jednak podczas tego typu uczt uważał oficjalne zachowanie za zbędne.

-Jesteś panem pod nieobecność ojca. -zaśmiał się Brzask. Jedynie obecność wielu ludzi powstrzymywała go od kolejnego ukłonu i wymienienia oficjalnych tytułów brata.

-Jestem Dąb.-przedstawił się następca tronu Kardasowi.

-Kardas, panie. -odpowiedział rycerz.

-Pochodzisz z Masonii? -zapytał chłopak.

-Tak, panie. -potwierdził Kardas. -Jestem rycerzem samej królowej Balandis.-Dwaj bracia uśmiechnęli się. Do tej pory nie wiedzieli, że rozmawiają z jednym z wyżej postawionych na dworze władcy północy mężczyzną. Większość rycerzy z Masonii zwano rycerzami północy. Rycerzami królowej zwano tylko mężczyzn, którzy należeli do najbardziej zaufanych ludzi władcy północy.

Niemal całą ucztę i tańce trzech młodzieńców przegadało razem.

***

Nactis tymczasem siedziała w innej komnacie z królową Rzeką i resztą jej dzieci. Jeden z młodych chłopców podszedł do niej i siadł na jej kolanach.

-Kiedy wróci tata? -spytał dziewczynę z tęskną nutą w głosie.

-Niedługo.-odpowiedziała Nactis. Sama przestawała w to wierzyć. Niewiedziała co mogło zatrzymać króla z dala od domu mimo tak ważnego turnieju. Dodawała jednak otuchy innym mając nadzieję, że przynajmniej oni będą spokojni o losy władcy. Czuła, że najchętniej udałaby się do obskurnej karczmy gdzieś w mieście i spiła najmocniejszym trunkiem. Na jej szczęście lub nieszczęście nie wypadało jej nadużywać alkoholu, a już zwłaszcza nie w gospodzie, do której mógł wejść każdy.

Królowa Rzeka rozmawiała z inną władczynią. Wcześniej były na uczcie, jednak wolały porozmawiać w cichym miejscu, bez gwaru innych rozmów.

-Zagrasz coś Nactis? -poprosiła królowa południa. Dziewczyna skinęła głową i zdjęła z kolan małego królewicza. Z parapetu zdjęła gitarę i poczęła grać znaną, żwawą melodię. Nie śpiewała, gdyż los poskąpił jej pięknego głosu. Choć bez śpiewu się nie obeszło. Jedna z dwóch dziewczynek zgromadzonych w komnacie rozpoznając piosenkę zaczęła nucić, a potem śpiewać.

Królowe rozmawiały z uśmiechem słuchając muzyki. Nactis nauczyła się grać w dzieciństwie, gdy została wzięta na dwór. Nie od zawsze traktowano ją na zamku jak członkinię rodziny królewskiej. Z początku jak większość wychowanic władców była traktowana na równi ze służbą.

Po pół roku służyła u króla i królowej i umilała im wspólny czas. Potem wspieraniem królowej w trudnych sytuacjach i niezwykłą pomocą zmęczonemu królowi zaskarbiła sobie sympatię rodziny królewskiej. Po dwóch latach była już tak zżyta z królem, że ten zaczął rozmawiać z nią jak z córką. Była też przy narodzinach kilkorga z rodzeństwa Dęba i Brzaska. Wychowywała się też z najstarszymi chłopcami i była przez nich traktowana jak siostra.

W końcu została przybraną córką króla Świerku i zarazem niebojącą się pracy pomocnicą. A nauka gry na gitarze była jedną z umiejętności typowych dla służących i dwórek.

W końcu Nactis zakończyła grę i odłożyła instrument. Zwróciła się do królowej:

-Pozwól, pani, że was opuszczę. -Rzeka skinęła głową.

-Proszę, weź ze sobą Brzozę. -poprosiła wskazując na trzynastoletnią córkę, wyraźnie znudzoną haftowaniem.

-Oczywiście. Chodź Brzozo. -królewna wstała ochoczo i podeszła do Nactis. Obie dziewczyny dygnęły i oddaliły się.

-To co Brzoza, -zaczęła Nactis. -Idziemy popróbować mocniejszych trunków? -zapytała. Młodsza dziewczyna uśmiechnęła się do kobiety, którą nazywała siostrą.

-Się rozumie. -odpowiedziała i poszły przez korytarze zamku.

***

Młode dziewczyny weszły do komnaty obok zamkowej kuchni. Razem stały za rogiem i czekały na sposobność do wejścia. W końcu taka się nadarzyła. W kuchni zostały tylko dwie osoby. Nactis i Brzoza weszły po cichu i przesunęły się w stronę beczki wina. Szybko chwyciły po kubku z blatu i odkręciły kurek. Z beczki pociekł ciemnoczerwony płyn. Szybko nalały wina do kubków i uciekły nim dogonili je dotąd zarabiający chleb kucharze, którzy nie rozpoznali kobiet widzianych może ze dwa razy w życiu.

Przybrane siostry pobiegły do komnaty Nactis i zamknęły drzwi oddychając ciężko. Zaśmiały się. Chwilę potem siedziały już na szerokim parapecie i popijały mocne wino nie zwracając uwagi nawet na młody wiek Brzozy.

-Dobra, możesz powiedzieć. -powiedziała w pewnym momencie Brzoza patrząc na Nactis.

-Ale co? -spytała zdezorientowana dziewczyna.

-Co z ojcem? -sprecyzowała młoda królewna. -Matka jest podenerwowana, ojca nie ma, Dąb i Brzask chodzą jak po rozżarzonych węglach, a na karku jest turniej. Nie mam pojęcia o co chodzi, ale ty zawsze coś podejrzewasz.

-Nie podejrzewam zupełnie nic. -odparła Nactis. -Króla pewnie coś zatrzymało. Na przykład problem w jakiejś wiosce. Nie mam pojęcia czemu nikt nie chce nic Ci powiedzieć. Kogo pytałaś?

-Pytałam Dęba. -powiedziała Brzoza. -On stwierdził, że nieważne.

-Dąb ma dużo na głowie. -wytłumaczyła Nactis. -Pewnie po prostu nie chciało mu się odpowiadać, bo był zmęczony. Po za tym przygotowuje się do dalszego turnieju. Jutro walczy z jeszcze lepszymi przeciwnikami, a pojutrze walczą konno. Co jeszcze mi powiesz? -zmieniła temat dziewczyna.

-Przyjechał tu taki jeden dziwny człowiek na turniej.

-Ludzie z reguły są dziwni. -skwitowała Nactis, ale Brzoza nie dała za wygraną.

-On był... bardzo dziwny. Miał uchylone drzwi do komnaty i słyszałam jak mówi: „jeszcze tylko parę dni. Potem wystarczy dostać się na zjazd i załatwić co trzeba". -Te słowa zainteresowały Nactis. Faktycznie coś takiego było dziwne.

-Jak wyglądał? -zapytała siostry.

-Na pewno pochodził z Pantonii. -odparła Brzoza. -Miał czarne włosy i niebieskie oczy. I był bardzo szczupły. Mówił takim śmiesznym piskliwym głosem. -Nactis zaśmiała się.

-Miał taką kozią bródkę? -spytała pokazując na swojej twarzy o co jej chodzi.

-Tak! Znasz go? -spytała rozemocjonowana Brzoza.

-To jakiś krewny waszej matki. -roześmiała się dziewczyna. -Pewnie chce dostać jakieś większe księstwo we władanie i zamierza podlizywać się królowi. Chociaż przyznaję, że jest nieco specyficzny.

***

Brzaski Dąb poszli z Kardasem na arenę. O tej porze nikogo już nie można było spotkać. Mimo to lekki nocny chłód stwarzał idealne warunki do ćwiczeń fizycznych.

Brzask chciał sprawdzić z bratem czy umiejętności rycerzy królowej Balandis rzeczywiście są tak wspaniałe jak wychwalano je w legendach i balladach. Kardas przeciągnął się nieco i chwycił miecz do dłoni. Dąb wyciągnął własny i starł się z mężczyzną. Kardas miał wielką krzepę, co zresztą było widać po jego sylwetce. Najpierw każdy rycerz wyczuwał przeciwnika. Zadawali udawane cięcia i pchnięcia starając się wypatrzeć jakiekolwiek błędy w technice. Dopiero potem walka naprawdę się zaczęła.

Kardas wyrzucił miecz w przód w pchnięciu. Dąb odskoczył i uderzył od tyłu. Mason obrócił się i sparował cios szybkim ruchem miecza. Natychmiast potem wyprowadził cięcie od góry. Dąb przyjął cios na tarcze i ciął w nogi przeciwnika. Kardas podskoczył wysoko i ciął w bark Dęba. Brunet cofnął się gwałtownie i wyprowadził pchnięcie.

Walka wyglądała jak najzwyczajniejszy w świecie taniec. Ruchy pełne były energii. Ostrza poruszały się w szybkim tempie, ale jak gdyby w ustalonym z góry rytmie.

Dopiero po kilkunastu minutach Kardasowi udało się wypchnąć miecz z dłoni Dęba. Broń przeleciała kilka metrów w bok i z łoskotem upadła na ziemię. W grę poszły ręce, nogi i tarcza. Tarcza była bardzo dobrą bronią zaczepną, jednak nie na wiele się zdawała. Przeciwnik uzbrojony tak samo z przewagą miecza miał znacznie większe szanse na wygraną. W końcu dyszący Dąb został przywarty do ziemi. Kardas opuścił miecz i sam upadł na ziemię obok przeciwnika.

-W balladach śpiewają samą prawdę. -stwierdził Dąb. -Dawno nie walczyłem z nikim tak dobrym.

-Królowa Balandis selekcjonuje nas spośród swoich przyjaciół i odrzuca wszystkich, którzy nie mają wysokich umiejętności. A potem i tak czeka każdego z nas sześcioletni trening. -odparł Kardas dysząc. Władczyni Masonii faktycznie nie pozwalała, by ktokolwiek o niezadowalających jej umiejętnościach bojowych trafił do jej gwardii przybocznej. Nic dziwnego, że rycerzy królowej Balandis uważano za najlepszych wojowników na świecie nie licząc sarafińskich oddziałów złożonych z dawnych gladiatorów. Brzask podszedł do Kardasa i Dęba.

-I co? -zapytał. -Nikt nie ma siły zawalczyć jeszcze ze mną?-uśmiechnął się szeroko.

-Nawet się nie odzywaj, Brzask. -odgryzł się Dąb. Chwilę później bracia wybuchnęli śmiechem, a Kardas wraz z nimi.

-Nie myślałem, że z królewiczów mogą być tacy równi ludzie.-przyznał Mason, a królewscy synowie podnieśli brwi w identycznym grymasie.

-Spodziewałeś się napuszonych bachorów? -spytał Dąb ciekawie. Dotąd nikt nie ośmielił się tak do niego odezwać i był ciekawy co myśli sobie mężczyzna.

-Napuszonych bachorów, którzy noszą miecze tylko dla ozdoby, a ich największa pasja i jedyne na co mają wystarczające ambicje to rozkazywanie innym. -uzupełnił Kardas i zaśmiał się ukazując, że nie chciał nikogo urazić.

-Może to wpływ ojca. -wyraził myśl Brzask. -Zawsze uważał, że musimy być samodzielni, a zarazem potrafić polegać na sobie nawzajem. Specjalnie organizował nam dni spędzane w lesie lub po prostu w komnacie bez służby. Nie żeby było łatwo, ale dawaliśmy radę. W końcu przestał, gdy zaczęliśmy to lubić. -królewicz uśmiechnął się szeroko. Widać było, że tęskni za spędzaniem dni bez ciągłego nadzoru służby i żołnierzy. Mógł wtedy robić co chciał nawet przebierać się i podkradać do wioski. Przeżywał wtedy dzień typowy dla dziecka z pospólstwa, choć wciąż mógł wrócić do zamku gdzie nic mu nie brakło. Nie przejmował się wtedy czymś takim jak etykieta. Taplał się w błocie i zdzierał kolana na kamieniach podczas biegania.

-Możliwe.-przytaknął po głębszym namyśle Kardas. -Miło się z wami rozmawia. -dodał.

***

Następnego dnia odbywał się drugi etap turnieju. W walkach pozostało szesnastu rycerzy. Dwoje najlepszych rycerzy musiało tego dnia stoczyć aż cztery walki. Trwało to cały dzień i wiele osób w pewnym momencie schodziło z trybun, by pójść do karczmy, a potem wrócić do domu. W końcu walki wygrał Iomphroidh z Archipelagu Złotego Smoka. Wygrał sto złotych monet, a na jego cześć została wydana kolejna uczta. Zwycięzca przejechał konno całe miasto, by udowodnić, że zasłużył na wygraną. Zgodnie z tradycją turnieju mógł wrócić z przejazdu dopiero po godzinie. Wtedy mógł już udać się na zasłużony odpoczynek. Następnego dnia na jego skroniach złożony został wieniec z liści lauru.

Ej! Ten rozdział był dłuższy, co jest?

Mam nadzieję, że mimo wszystko będzie się podobał. Wiem, że nie jest jakiś super, akcji też nie ma zbyt wiele, ale w następnym rozdziale już się zacznie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top