Ojcowskie Pożegnanie

Arleta przebywała w zamku w towarzystwie samotności przez następne kilka miesięcy aż nastał zimny listopad. Musiała przyzwyczaić się do ogromnego zamczyska dlatego wykorzystała różnego rodzaju liny, włóczki i prześcieradła do wyznaczenia sobie tras do poszczególnych części jej nowego domu. W ten sposób znalazła spiżarnie, pokój muzyczny, salon z kominkiem oraz piwnice z drewnem na opał. Kilka razy skaleczyła się podczas podpalania drewna w kominku, ale wychodziła z tego cało.

Dlaczego została w zamku? Odpowiedź była prosta. Dalej wierzyła w powrót hrabiego. Była pewna, że była to sprawa ważna, ale prędzej czy później wróci do niej i zdoła go wreszcie przeprosić za wszystko. Początkowo obcowanie z ciszą i samotnością było dla niej nie do zniesienia. Potrafiła płakać godzinami po czym niezależnie od pory szła spać zmęczona emocjami. Teraz sytuacja wyglądała nieco lepiej.

Trzymając w dłoni sznur prowadzący do piwnicy nuciła pod nosem melodię piosenki jaką jej matka śpiewała kiedy zbyt rozbrykała się za dnia i nie chciała spać.

       - Cichutko dziecino, nie mów nic.
I nie kładź się blisko krawędzi łóżka.
Bo przyjdzie szary wilk,
Złapie za twój drobny bok
I zaciągnie cię do lasu pod wierzbę.
Nie przychodź wilku, nie budź naszej Mashy.

Cichutko dziecino, nie mów nic.
I nie kładź się blisko krawędzi łóżka.
Bo przyjdzie szary wilk,
Złapie za twój drobny bok
I zaciągnie cię do lasu pod krzak malin.
A wtedy tylko jedna malinka spadnie w dół
Wprost do buzi Katenki - zaśpiewała cichutko dwie zwrotki znajomej kołysanki schodząc stopień za stopniem w dół do ciemnej piwnicy. Nabrała tam kilka drewienek. Nie bała się otaczającej jej ciemności. Ona żyła w ciemności, nic innego nie była w stanie zobaczyć. Posłusznie opuściła piwnicę i przyłożyła drewna do kominka. Usiadła przy nim po turecku ogrzewając swoje dłonie opatulone rękawiczkami. Westchnęła smętnie.

         - Oby starczyło drewna do powrotu hrabiego - wyszeptała pod nosem kontynuując śpiewanie cichutko kołysanki.

W tym czasie wilki ochoczo rozpoczęły wycie, jakby zapowiadały czyjeś przybycie. Nie myliły się, w stronę zamku zmierzał nie jeden żywy i nieumarły. Wśród nich był jej dobry harbia. Płynął na rzecze w skrzyni złożony. Cyganie, jego wierni poddani transportowali go z powrotem do jego domu. Och, jak bardzo stęsknił się za swoją małą Arletą. Chciał ją zobaczyć i ponownie poczuć jej ciepłą dłoń na policzku. Nie chciał w tym momencie niczego innego, ani grama krwi, ludzkiego cierpienia i śmierci. Tylko widok Arlety sprawi że ponownie poczuje się jak wcześniej. Jak żywy. Jak ojciec.

W tym samym momencie pewna kobieta w lesie całkiem nieopodal zamku Draculi siedziała przy dogaszającym ognisku. Wzrok miała zagubiony, senny. Zamknęła oczy w miarę jak starszy mężczyzna hipnotyzował ją. Czuła, że przenika do umysłu tego, który sprawił jej tyle nieszczęścia. Umysł Draculi był rozległy, ale prosty. Mimo to do tej pory nigdy nie dosięgła pewnej kwestii w jego najciemniejszych zakątkach.

Jej czas uciekał. Dzięki swoim przyjaciołom i mężowi jest w stanie wyzdrowieć. Nigdy nie zapomni krzywdy jakiej sprawił jej wampir. Podstępnie włamywał się do jej pokoju, pił jej krew aby ostatecznie uraczyć ją swoją tym samym przyspieszając przemianę. Oznaki były coraz silniejsze. Obawiała się, że ma za mało czasu. Jednak nie poddawał się dla bliskich którzy otoczyli ją miłością.

Między innymi walczyła dla Abrahama Van Helsinga, człowieka który hipnotyzował ją aby opowiedziała co widzi z perspektywy hrabiego. W przeciwieństwie do niej był on starszym mężczyzną z rudawymi włosami, pewnym wyrazem twarzy bez zarostu. Jej blada, niemal biała cera wyglądała przy jego jak obłok mgły.

Jej drobna postura i ciemne włosy wydawały się tak delikatne, że najmniejszy podmuch wiatru sprawiał, że poddawała się pod nim. Skupiła się i udało jej się dotrzeć do umysłu sprawcy całego nieszczęścia.

Niespodziewanie odczuła wszechogarniającą tęsknotę i smutek. Do końca nie rozumiała skąd wzięło się to uczucie, ale po chwili dołączył także głos. Męski głos z bólem powtarzający jedno imię.

Arleta. Arleta. Arleta.

To niespodziewane uczucie oraz głos zaskoczył Mine. W swoim maraźmie nie potrafiła odezwać się na pytania jakie wypływały z ust Van Helsinga. Po prostu siedziała z zamkniętymi oczami wsłuchując się w imię nieznanej osoby oraz cierpienie hrabiego upewniające ją w przekonaniu, że pod jego wampirzą naturą kryje się resztka jego dawnego człowieczeństwa.

Jednak szybko to zniknęło. Jakby czas leciał tak szybko, że pół godziny hipnozy zdawało się zaledwie minutą wyjętą z jej życia. Otworzyła oczy. Przez pierwsze minuty dziwne wizje nie zaprzątały jej głowy i wróciła do swojego normalnego wesołego usposobienia. Jakby nigdy nic spojrzała na profesora z Holandii z uśmiechem.

         - Udało się panu coś wyciągnąć? Mówiłam cokolwiek? - spytała z iskrą nadziei, że przydała się na coś mimo jej złego stanu fizycznego.

        - Kochana pani Mino - zaczął z westchnięciem. - Niestety nie mówiła pani nic. Ale nie traćmy nadziei, koniec naszej niebezpiecznej misji dobiega końca. Hrabia zmierza prosto w nasze sidła - pogłaskał czule jej ramiona. Otoczeni okręgiem ze świętej hostii czekali na przybycie reszty jej drużyny wraz z powozem z wampirem w skrzyni.

Jak na zawołanie przypomniały jej się wizję sprzed chwili. Już nabrała powietrza, aby o nich powiedzieć, jednak wstrzymała się. Czy to, co słyszała było na tyle istotne, aby mówić o tym człowiekowi tak dobremu, ale jednocześnie zestresowanemu jak profesor? Czy ta informacja wpłynęła by na ich cel? Dochodzą do końca tego zadania, nic nie jest w stanie pokrzyżować ich zamysłu. Zamilkła zachowując to co słyszała i czuła dla siebie.

Po pewnym czasie, pod osłoną nocy ognisko zaczęło wygasać. W tym samym momencie z lasu wystąpiły trzy mgliste postacie. Poczatkowo Abraham był przekonany, że są to jedynie figle jego wzroku, ale to, co wydawało się mgłą zaczęło przybierać kobiece kształty. Płynnymi ruchami zbliżały się do okręgu zatrzymując się przed nim. Ogień, jaki do tej pory dawał ciepło wygasał i lada moment kompletnie zniknie.

         - Chodź z nami siostro. Jesteś jedną z nas - szeptały ponętnie do biednej Miny, która w bezruchu siedziała na swoim miejscu wpatrzona w trzy wampirzyce. Wyciągały w jej stronę ręce chcąc ją wyciągnąć z bezpiecznego okręgu. Przez moment na prawdę nie panowała nad sobą, ale opamiętała się nie poddając się urokowi potworów.

         - Uciekajcie stąd! Nie dostaniecie jej - do akcji przystąpił sam Van Helsing występując do przodu ze świętymi atrybutami. Figury cofnęły się, ich oczy zapłonęły piekielną czerwienią. Zasyczało wściekle na niego. Przyłożył drewna do paleniska. W tym samym momencie trzy kobiety zniknęły jak na zawołanie w ciemnym lesie. Zostawiły ludzi w spokoju, jednak sam mężczyzna nie zamierzał zostawić tego w spokoju. Uprawniając się, że pani Harker jest bezpieczna wyruszył do widocznego nieopodal zamku do którego wpadły wampirzyce. Zabrał ze sobą swoje narzędzia.  Nadchodzi ich koniec.

Tymczasem mała Arleta kierowała się z salonu do swojego pokoju na spoczynek. Wygasiła w kominku ogień, aby nie doprowadzić do jakiegoś nieszczęśliwego wypadku. Trzymając w dłoni sznur bez większych problemów znalazła się na schodach na piętro. Wspinała się po nich równie sprawnie przyzwyczajona do wysokości stopni i ich ilości. Skręciła w jeden z wielu korytarzy. Mimo, że znała drogę nie pozwoliła sobie na wypuszczenie liny spod palców. W każdej chwili trzy siostry czekające w ciemnościach zamczyska mogły wyskoczyć z psikusem. Nawet do tego się przyzwyczaiła.

Nowością było dla niej wogóle usłyszenie ich diabelskiego śmiechu. Mimo wszystko obróciła się za siebie chcąc znaleźć kierunek skąd dobiegła ich odgłos, lecz echo skutecznie jej to utrudniało. Zdziwiło ją to jeszcze bardziej. Od miesięcy nie wydawały ani jednego dźwięku, aby nie zdradzić swojego położenia a teraz... Co je do tego skłoniło? Czyżby coś nadzwyczajnego skłoniło je do zaśmiania się? W głowie dziecka rodziła się pewna myśl. Dracula wrócił? Zatrzymała się momentalnie porażona nowiną jaka zrodziła się w jej podświadomości. Och, jak bardzo by się ucieszyła na odgłos jego słów oraz zimnych dłoni na policzku. Z tej racji postanowiła cofnąć się do salonu i korytarza głównego. Zbiegła koślawo po schodach zastanawiając się, gdzie mogą być wampirzyce. 

Pamiętała pewną naukę hrabiego o krwiopijcach. Śpią jedynie w pomieszczeniu pozbawionych światła, najlepiej gdzieś w podziemiach. Pierwsza jej myśl to była piwnica. Jednak czy tak dumne wampirzyce spałyby w miejscu tak brudnym i obskurnym jak piwnica? Pokręciła głową na boki. Na pewno nie. 

Kolejna lekcja Draculi. Kiedy któryś raz z kolei zabłądziła w zamku hrabia znalazł ją w miejscu szczególnym. Kiedy spytała się gdzie zawędrowała odpowiedział jej, że znajduje się w starej, nieużywanej od setek lat kaplicy zamkowej. Dodał także, że jest w niej niebezpiecznie, szczególnie nocą. Co takiego mogło być strasznego w kaplicy? Nic, prócz wampirzyc które tak nienawidziły Arlety! Uśmiechnęła się do siebie szybko dochodząc do celu podróży. 

Jednak jak dostać się do miejsca, które znalazło się przypadkiem? Wygięte w uśmiech usta wygięły się w prostą linie. Intensywnie myślała nad powrotem do kaplicy. Wtedy...

Usłyszała kroki. Ciężkie buty odbijały się od podłogi. Czy to jedna z sióstr? Nie, na pewno nie. Ich kroki są nie do usłyszenia, jakby kroczyły po powietrzu nie po ziemi. Zapewne latami ćwiczyły tą technikę skradania się dlatego te kroki nie należały do wampirzyc. Może... To hrabia? Lecz sięgając do swojej pamięci nigdy nie słyszała z jego strony tak głośnych kroków. Był tak samo bezszelestny jak trójka kobiet, więc... Kto to taki? Zbita z tropu zaczęła szukać drogi ucieczki, ponieważ kroki stawały się coraz głośniejsze. Znalazła stojącą nieopodal zbroje. Ostrożnie weszła za jej szerokie zbrojenia modląc się w myślach, aby mrok jeszcze lepiej ją ukrył. 

Co jeśli był to wieśniak szukający jej? Serce zabiło jej szybciej. Krok za krokiem w jej stronę. Zamknęła oczy wstrzymując powietrze w ustach. Całkowicie znieruchomiała pokonując nawet drgawki ze stresu. Słyszała oddech nieznajomego. Był szybki, jak po biegu. Na pewno był mężczyzną. Dojrzałym mężczyzną, ale co on tutaj robi? Minął ją zmierzając dalej korytarzem. Coś jej mówiło, że tego człowieka nie powinno tutaj być. Zżyła się z zamkiem jak z własnym domem, a nieproszeni goście zawsze są niemile widziani. Wystąpiła przed zbroje i na palcach skierowała się za krokami wypuszczając bezmyślnie linę z pomiędzy palców. 

Szła nieustraszenie przed siebie kierując się jedynie swoim wyczulonym słuchem śledząc skryta w ciemności właściciela ciężkich kroków. Długo błądził schodząc raz w dół, raz w górę ale ostatecznie dobrną do pewnej przeszkody. Kroki zatrzymały się, tak samo jak Arleta. Ukryła się za zakrętem wsłuchując się w następne poczynania osobnika. Słyszała jego zdenerwowany oddech oraz szum jego ubrań. Wreszcie charakterystyczne skrzypnięcie zdradziło kolejny krok nowicjusza. Otworzył drzwi i szedł do środka. Mając się na baczności została przez chwilę w miejscu. Słuchała co dalej się wydarzy. Mężczyzna nie zamknął za sobą drzwi, ponieważ nie doszło do niej skrzypnięcie. 

Za to pojawił się trzask. Nowy dźwięk zaciekawił dziecko. Wystąpiła zza zakrętu podchodząc nieco bliżej. Przykleiła się do ściany przy drzwiach i słuchała. Jakiś brzęk i głuchy odgłos drewna. Och, jak bardzo chciała móc zobaczyć co się tam wyprawia. Stała niespokojnie w miejscu zamykając oczy. Nagle coś dziwnego dosięgło jej dobrych uszu. Jakby uderzenie młotem w drewno, które z głuchym dźwiękiem wbiło się w coś. Następnie... Krzyk. Przerażający, mrożący krew w żyłach krzyk kobiety. Zatkała usta, aby samej nie pisnąć ze strachu. Co się tam na miłość boską działo? Kolejne uderzenie i wycie z bólu. Jeszcze jedno oraz drugie. Łkanie kobiety ustawało, stawało się coraz trudniejsze dla jej wycieńczonego, umierającego organizmu. 

Kolejna nauka Draculi. Ludzie na tyle nienawidzą i boją się wampirów, że zabijają je w okrutny i bestialski sposób. Czyżby było to możliwe, że ten nieznajomy zabijał jedną z sióstr? Ta myśl posłała ciarki po całym jej kręgosłupie. 

Potem rozbrzmiał dźwięk jeszcze gorszy. Odcinanie. Słyszała, jak zapewne posoka, wytryskuje z ciętego ciała wampirzycy i napotyka podłogę. Czuła metaliczny zapach krwi, zapach śmierci zakazany dla dzieci w tak młodym wieku. Wreszcie odgłos ustał, rozbrzmiały kolejne kroki i cały układ powtarzał się. Wbijanie, krzyki, odcinanie, kroki. Wbijanie, krzyki, odcinanie, kroki. W sumie były to kroki tak równomierne i wyuczone jak walc. Pierwsza, druga, trzecia, pierwsza, druga, trzecia... 

Po upiornym rytuale Arleta nie miała pojęcia jak oddychać czy ruszyć się. Jej ciało tak zdrętwiało jakby przemieniło się w skałę. Miała ochotę uciekać, oj bardzo. Ale jak, kiedy ciało odmawia ci posłuszeństwa? Co jeśli ten człowiek i ją pragnie zabić w napadzie nienawiści do wszystkich plugawych mieszkańców zamczyska? Nie może na to pozwolić. Wytrwała tak długo w samotności i zimnie po to, aby znowu zobaczyć hrabiego... Nie zważając na nic wreszcie ruszyła przed siebie. 

Niestety los pokrzyżował jej plany. Jak na zawołanie napotkała przeszkodę na swojej drodze. Serce stanęło jej w gardle. Nie był to mebel ani drzwi. Był to płaszcz. Zderzyła się z tym mężczyzną. Zupełnie zapomniała o słuchaniu swojego otoczenia przez wszechogarniający jej umysł strach! 

        - Odejdź ode mnie! - krzyknęła rozpaczliwie odskakując od osobnika. Zostało jej biec na oślep przed siebie. Na jej nieszczęście mężczyzna okazał się szybko i dość brutalnie złapał jej przedramię przyciągając ponownie do siebie.

        - Nie tak szybko! Czym jesteś? - spytał gorączkowo zmuszając ją do pokazania swoich zębów. Szarpanina nie miała sensu, co nie oznaczało, że dziewczynka nie podejmowała walki. Kopała, drapała a nawet próbowała ugryźć nieznajomego mordercę. - Nie jesteś wampirem... Więc co tutaj robisz? - spytał wyraźnie zszokowany.

       - Powiedziałam zostaw mnie w spokoju! Moja odpowiedź nie zadowoli twojej ciekawości, ba! Wzbudzi w tobie jeszcze większe zainteresowanie! Odejdź, albo na pewno cię ugryzę! - zagroziła ze skwaszoną miną. Odważnie walczyła z silniejszym człowiekiem dopóki nie poczuła czegoś lepkiego na policzku i dłoniach kiedy uderzyła go w nogę. Na płaszczu zapewne znajdowała się krew. Lepka, oślizgła krew. Zastygła w bezruchu z uniesioną do policzka dłonią. Zadygotała desperacko.

         - Uspokój się, dziecko - zaczął łagodniejszym, przyjemniejszym dla uszu głosem. Mimo wszystko wyczuwała w jego tonie łamliwy ton. Musiał przez wiele przejść a możliwe, że samo zabijanie wampirzyc wywołało w nim lekki atak strachu. - Nie jestem tutaj po to, aby cię zranić a ratować - dodał wykorzystując jej uspokojenie się. Powoli i ostrożnie owinął ręce wokół niej i podniósł ją.

         - Co za człowiek by mnie kiedykolwiek uratował? Ludzie chcieli mnie zabić... Byłam następna po mamie! - wyjąkała bezradnie przypominając sobie fatalną noc. Słone łzy zaczęły wypływać z jej oczu na policzka. Mężczyzna nie rozumiał co mówi, ale chciał o tym porozmawiać zanim rozpłacze się na dobre. Dlatego uspokoił dziewczynkę masując jej plecy szeroką dłonią oraz uciszając głosem.

         - Spokojnie, spokojnie. Nikt cię nie skrzywdzi - szeptał składając na jej głowie całusa. - Wyjaśnisz mi jak tutaj trafiłaś po drodze do mojego obozowiska? - spytał przenosząc na nią swój wzrok. Wtedy też zauważył dziwnie połyskujące od łez oczy dziecka. Srebrne, pozbawione źrenicy. Była kompletnie ślepa a mimo to przeżyła w takim miejscu. Coraz więcej pytań rodziło się w jego głowie i ani jednej odpowiedzi. Słuchając coraz cichszego i spokojniejszego łkania dziecka czekał, aby rozpoczęła mówienie. Niezdarnie wytarła dłonią policzka.

Kiedy znajdowali się na zewnątrz zamku ponownie odczucie wiatru sprawiło lekki strach u dziewczynki. Siostry wampirzyce zamknęły szczelnie każdą możliwą drogę wyjścia przez co nie mogła wyjść. Zakleszczyła dłonie mocniej na płaszczu człowieka. Wreszcie, pomimo ogromnego strachu i niepewności, zaczęła opowiadać mu swoją historię. On, sam profesor Van Helsing, w ciszy słuchał jej słów przemierzając las do swojego małego obozowiska, gdzie zostawił Mine.

Z każdym kolejnym pytaniem profesor coraz bardziej wątpił w opowieść dziewczynki. Rozumiał, że hrabia mógł się nią zaopiekować dla swoich własnych interesów, ale w dobroć jego serca nigdy nie uwierzy. Dlatego napawał do dziecka coraz większą złością a nawet nienawiścią. Jak może opowiadać takie rzeczy? Jakim cudem potrafi tak dużo zmyślać? Kiedy byli już blisko obozu zatrzymał się i z surową miną zmierzył ją wzrokiem.

          - Jak możesz tak łkać? To wszystko jest wyjęte z nierealnego koszmaru, młoda damo! - zaprzeczył oburzony jej historią.

          - Czemu miałabym kłamać? Miałabym kłamać do człowieka, który mnie nie zabił podczas morderstwa? - odparła marszcząc brwi.

         - Nie nadszarpuj mojej cierpliwości i zdrowego rozsądku.

         - Ja wcale nie--

         - Profesorze? To dziecko? - przerwał jej inny, nieznany do tej pory głos. Była to jakaś kobieta. Zapewne towarzyszka "profesora". Odwróciła głowę w stronę głosu będąc w tym samym momencie odstawianą na ziemię. - Co to za dziewczynka? Znalazł ją pan w zamku? - nieznajoma wydawała się poruszona tą myślą.

         - Dlaczego wydajecie się tacy zdziwieni? Hrabia zaopiekował się mną i zadbał o moje dobra, jeśli w jego sprawie tutaj jesteście - odpowiedziała zaciskając dłonie do białości. Była zła na ich ograniczone spojrzenie na rzeczy niezrozumiałe. Zapewne uważali się za istoty otwarte oraz inteligentne, ale w rzeczywistości czymże byli?

         - Musiała oszaleć z samotności jeśli faktycznie ten diabeł przygarnął ją sprzed masakry w Anglii - wyszeptał zmęczony Van Helsing.

          - Biedna... - mimo wypowiadanych słów, kobieta wydawała się zamyślona i nieobecna. Po dłuższej chwili milczenia oraz wpatrywania się w dziecko postanowiła zadać pewne pytanie. - Jak masz na imię?

          - Arleta - serce biednej pani Harker pogrążyło się w bezgranicznym smutku. Załkała błagalnie kładąc dłoń na piersi. Przymknęła oczy starając się pozbyć dziwnego nastroju. To imię pojawiło się w jej wizji. Ta tęsknota, agonia hrabiego była wywołana przez dziecko jakie zostawił w swoim zamku. Wszystko układało się w jedną całość. Niepostrzeżenie Holender znalazł się obok niej przytrzymując ją przed upadkiem na zimną ziemię. Nachylił się do jej ucha.

          - Jest ślepa i szalona. Jeśli wymkniemy się po cichu nie zauważy tego a my oszczędzimy sobie komplikacji podczas misji - wyjaśnił szeptem tak delikatnym, że sama musiała się dobrze zastanowić czy nie był to podmuch wiatru. Musiała przeanalizować całą sytuację.

To dziecko zostanie kompletnie same w lesie, w dodatku całkowicie ślepe. Dookoła czają się wilki i inne drapieżniki skazujące ją na pewną śmierć. Z drugiej jednak strony zabranie jej ze sobą oznaczało wiele komplikacji. Skoro hrabia jest jej tak bliski, to sam dźwięk walki i zabijania go kompletnie złamie Arlete wraz z jej biednym sercem. Co jest gorsze? Co jest słuszne? Co jest sprawiedliwe? Danie jej możliwości ostatniego pożegnania z wampirem, czy oszczędzanie jej kolejnych łez? Mina była w rozdarciu. Jej wewnętrzny instynkt macierzyński nie pozwalał zostawiać niewinnego dziecka w takim stanie samego, ale silne postanowienie wypełnienia misji dawało o sobie znać.

Ostatecznie bezszelestnie wstała udając się z profesorem w dalszą, nie daleką drogę do miejsca spotkania się wszystkich wraz z Draculą. Udało im się zrobić to na tyle cicho, że dziewczynka początkowo uznała, że dorośli po prostu zastanawiają się co dalej z nią zrobić.

         - Co się z państwem stało? - spytała po chwili kiedy nic nie docierało do jej uszu. Rozejrzała się i po omacku szukała w swoim otoczeniu dwójki dorosłych. Zaniepokojona powtórzyła kilka razy pytanie bez odpowiedzi. Wstąpiła w nią panika. Ponownie słyszała jedynie nocne zwierzęta otaczające ją. Lisy, wilki, rysie, kruki. Wszystko na raz krążyło przy niej wypatrując szansy na łatwy posiłek. - Proszę! Gdzie jesteście?! - krzyknęła rozpaczliwie. Potrzebowała kogoś przy sobie.

W całym chaosie emocji nie potrafiła nic innego usłyszeć. Upadła na kolana i rozpaczliwie wstrzymywała ryk. Wtedy poczuła lekkie, ale stanowcze szarpnięcie oraz trzepotanie skrzydeł. Drgnęła zaskoczona próbując odgonić cokolwiek uderzało ją skrzydłami po plecach. Kiedy udało jej się trafić stworzenie wydało ono z siebie charakterystyczny pisk. Arleta zaprzestała ataku i pozwoliła zwierzęciu wpełznąć na jej ramię.

Był to nietoperz. Poczuła po jego futerkowym ciele, skrzydłach i głosie. Przypomniały jej się automatycznie słowa jej babuni. Nietoperze są posłańcami nocy, strzegą ludzi w domach przed potworami z zewnątrz.

         - Ten człowiek zabił trzy siostry... Trzeba odnaleźć hrabiego, natychmiast - wyszeptała kiedy strach nieco opuścił jej ciało i pozwolił na myślenie racjonalne. Ssak poruszył się aż wreszcie odleciał od niej. Nie zostawił jej jednak samej. Cały czas wydawał z siebie pisk tym samym kierując ją za sobą w bliżej nieokreślonym kierunku. Arleta nie traciła czasu i ruszyła za głosem zwierzęcia. Od początku miała złe przeczucia co do tej nocy.

Coraz bardziej przyspieszała kroku, aby zdążyć za głosem stworzenia oraz, jak myślała, dotrzeć do Draculi i ostrzec go przed napastnikami. Oddychała szybko wyciągając przed siebie dłonie, aby nie wpaść w drzewo. Kilka razy upadła prosto w twardy, zmarznięty śnieg nie spodziewając się dziury bądź też zwykłego spadku terenu. Po jakimś czasie zamiast pisku ssaka słyszała odgłosy potyczki i krzyki cyganów. Przystanęła analizując skąd dobiega hałas.

          - Chronić skrzyni! Chronić go! - krzyczał męski głos. Po chwili dosłyszała szczęk metalu i rżenie konia tak wściekłe i przerażone jakby był zdzierany żywcem ze skóry.

          - Przyjacielu Harker! - drgnęła do przodu słysząc znajomy głos profesora. Wszystko układało się w całość. Skrzynia, Van Helsing i cyganie chroniący "go".

          - Proszę, nie! Nie rozumiecie?! Jesteście ślepi na jego historię?! - krzyknęła rzucając się przed siebie. Była przekonana, że czeka ją konfrontacja w łowcami. Mieli w garści śpiącego Dracule.

Słyszała skrzypienie drewna. Skrzynia została brutalnie otwarta.

Niestety, jej ślepota utrudniała rozeznanie w terenie. Tuż przed nią rozciągało się małe i niskie urwisko na którym dnie odgrywała się wielka potyczka.

Jej rozpaczliwy krzyk dotarł tylko do jednej osoby z całego tłumu. Szarpanina pani Harker z cyganem zakończyła się kiedy usłyszała znany dziecięcy głos. Odwróciła wzrok na urwisko.

         - Arleta? - wydukała pod nosem zmartwiona i zdenerwowana. Jak znalazła drogę do tej rzezi? Widziała jak niewidoma spada z urwiska prosto na wóz, skrzynię oraz męża i przyjaciela Miny. Jeden z nich uniósł wysoko sztylet.

         - James! - krzyknął drugi osobnik z nich zauważając niespodziewanego gościa. Zastanawiał się czy odepchnąć męża pani Harker, aby uratować dziecko od ostrza na jakie spadało. Niestety, mężczyzna był tak przesiąknięty nienawiścią do wampira, że widząc jego otwierające się oczy nie myślał o niczym innym niż o zakończeniu jego plugawego życia. Moris stał przy nim zrozpaczony i ranny.

         - Niemożliwe - mina krwiopijcy momentalnie się zmieniła kiedy zobaczył co nastąpiło dalej. Jego cudna i żywa nadzieja na lepsze życie została głęboko zraniona przez ostrze Harkera. Zawahał się pozwalając naprężonemu ciału dziecka upaść do skrzyni obok Draculi. Przez chwilę był zszokowany. Jego dłonie ze sztyletem zadrżały.

Wszystko potoczyło się mimo wszystko szybko. Śmiertelnie dźgnięta Arleta zakleszczyła palce na marynarce Draculi. Ostatnimi siłami skierowała na niego swoją twarz. Z bladych ust spływała krew brudząc jego ubranie.

          - Zdążyłeś - wysapała z jakże spokojnym i szczerym uśmiechem. Błyskawiczny krwotok wysysał z niej życie. Jakie byłoby jej cierpienie gdyby widziała wyraz twarzy wampira. Przed ostatecznym ciosem w serce zdołał podtrzymać ją delikatnie zanim jego ciało ostatecznie zmieniło się w proch. Przed swoim odejściem poczuł się na prawdę... Wolny. Na jego twarz wstąpił spokój, podobny do uśmiechu Arlety z jakim opuściła ten świat w bezpiecznym cieniu swojego ukochanego hrabiego.

Mimo zamieszania jakie przed chwilą panowało wszyscy jak na zawołanie umilkli widząc ciało martej, niewidomej Arlety zaciskającej w dłoni marynarkę Draculi. Jej rysy były takie anielskie i urocze pomimo oblicza śmierci.

I kto by zauważył krążące nad nimi stado nietoperzy, które swoim piskiem wydawały się opłakiwać odejście swoich członków rodziny?

«~-------<[<*>]>-------~»

         - Tato, co to jest? - spytała dziewczynka patrząc na uskrzydlone stworzenia na niebie. Stojąc tak na balkonie ze swoim ojcem oglądała piękny widok na las.

         - To są nietoperze, kochanie. Podróżują nocą przez wiele krain - odpowiedział trzymając jej drobną dłoń w swoim palcach.

           - Och. A dlaczego jest ich tak dużo? - spytała przenosząc wzrok na ojca.

          - Ponieważ podróżują w dużych stadach, dzięki czemu największy z nich może chronić młode i prowadzić wszystkich do celu podróży.

          - Jak wielka rodzina? - jej oczka zabłysły.

          - Tak, kochanie. Jak rodzina - uśmiechnął się do niej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top