Dodatek 1 cz.2
Po pocałunku przyszedł czas na pierwszy taniec, z czego para młoda jakoś się bardzo nie cieszyła. Ozaki im tego niestety nie odpuściła i po wymianie zdań z rudowłosą, poszli na parkiet i czekali aż wolna, spokojna muzyka zacznie grać. Kiedy ta chwila nadeszła, zarumienieni mafiozi zaczęli powoli tańczyć. Kołysali się, co chwilę się obracając. Patrzyli sobie w oczy, nic się nie liczyło, przestali zwracać uwagę na gości. Nie wiedzieć czemu Osamu poczuł łzy w oczach, najzwyczajniej w świecie słone krople zaczęły spływać na jego policzki niczym mały, górski potok. Chuuya spojrzał na niego niezrozumiale i przekręcił głowę. Zaczął kciukiem je delikatnie ocierać z lica ukochanego, jednak to poskutkowało jeszcze większym ich rozmazaniem.
- Dlaczego płaczesz? - Rudzielec spytał przytulając się do wyższego.
- To chyba przez emocje, nie potrafię wyrażać uczuć, więc moje ciało zapewne postanowiło zrobić to za mnie. - Uśmiechnął się, ale słona ciecz nadal nie przestawał wypływać spod jego powiek. - Jestem szczęśliwy. - Streścił, jeszcze bardziej przyciskając do siebie błękitnookiego.
- Ja też. - Odpowiedział mu krótko.
Muzyka przestała grać. Utwór się skończył, a oni mogli w końcu zejść z parkietu aby zjeść obiad. Co jak co, ale nie mogli umrzeć z głodu na własnym weselu. Zasiedli do ogromnego stołu i młodszy zaczął nakładać na ich talerze porcje jedzenia z rozstawionych tacy. Miedzianowłosy w tym czasie rozglądał się po twarzach gości. Niektórych osób prawie nie kojarzył, od razu było widać, że to Ozaki robiła listę zaproszonych.
- I jak się bawisz, władco grawitacji? - Zagaił rozbawiony Gogol.
- Dobrze, w końcu to moje wesele. - Uśmiechnął się miło.
- Wiem, że nie tak to sobie wyobrażałeś, wynagrodzę ci to. - Szepnął mu czekoladowooki do ucha.
- Jest dobrze... - Zapewnił. - A jak? - Zaciekawił się.
- Powiedzmy, że przygotowałem coś na dachu biurowca. Urwiemy się stąd później to ci pokarzę. Chciałeś świętować ten dzień w małym gronie, więc tam będziemy sami, ale na razie zadowolimy twoją przyszytą siostrę, bo się postarała z organizacją. - Wyjaśnił mu po cichu i musnął ustami płatek jego ucha. - Dobrze?
- Tak. - Uśmiechnął się zadowolony i zaczął jeść.
Po posiłku znowu przyszedł czas na taniec i zabawę. Wszyscy wydawali się, że się dobrze bawią, co cieszyło parę, która również przebywała na parkiecie. Dostojewski nawet dał się wyciągnąć na parkiet przez Chuuyę, i choć zdążył doprowadzić się do stanu częściowej nietrzeźwości to radził sobie bardzo dobrze.
- Panie Nakahara, blado pan wygląda. - Zaczepił rudzielca Atsushi, kiedy ten zszedł z parkietu i usiadł przy stole. - Źle się pan czuje? - Dopytał.
- Nie, spokojnie. - Uśmiechnął się słabo. Prawdą było, że źle się poczuł, ale spowodowane było to dużą ilością ludzi i gorącem panującym w sali.
- Na pewno? - Białowłosy nadal był niepewny co do słów przełożonego.
- Tak. - Zapewnił. - Pójdę się przewietrzyć. - Poinformował go, wstał z zajmowanego miejsca i wyszedł z sal na taras. Od razu uderzył go nocny chłód i cisza po zamknięciu szklanych drzwi.
Stał tam sam przez kilka chwil i napawał się chłodnym powietrzem, oraz widokiem oświetlonego lampami miasta. Było tak cicho i przyjemnie. Westchnął odpoczywając i zapatrując się w rozświetlone ulice Yokohamy.
Cieszył się z tego dnia, ale nie wszystko było tak jak sobie zaplanował i wymarzył. Jednak niedługo zabawa miała zostać zakończona, a on miał zostać sam z czekoladowookim, który swoją drogą zaczynał go szukać. Znalazł miedzianowłosego kilka chwil później i wyszedł do niego na taras. Starszy był tak zapatrzony w panoramę miasta, że go nie zauważył. Dostrzegł obecność bruneta dopiero, kiedy ten oplótł go dłońmi w pasie i zamruczał do ucha.
- Co tu robisz, kochanie? - Zaczął Osamu przytulając go od tyłu i kładąc swoją brodę na jego ramieniu.
- Musiałem chwilę odpocząć. - Odpowiedział krótko i oparł się o ciemnookiego.
- Zrywamy się z tej imprezy? - Uśmiechnął się szef Mafii odwróciwszy do siebie przodem ukochanego.
- Chcesz już uciec z własnego wesela? - Chuuya uniósł brew, patrząc na zadowoloną twarz wyższego i się uśmiechnął. - Już chcesz mi wynagrodzić to, że Ozaki zaprosiła więcej osób niż miała zaprosić? - Dopytał.
- Tak. - Odpowiedział uśmiechając się zadziornie. - Dlatego jeśli pan pozwoli, zabiorę pana na dach tego oto biurowca. - Na jego słowa błękitnooki się zaśmiał, ale skinął głową na znak zgody i dał się poprowadzić młodszemu do windy. Musieli przemknąć przez zatłoczoną salę niezauważenie. Cudem im się udało. Wsiedli do windy, która ruszyła powoli ku górze.
Dotarcie na dach trwało bardzo krótko. Kiedy dotarli, a drzwi małego pomieszczenia się otworzyły, znów uderzył w nich przyjemny chłód i cisza. Na dachu było po prostu pięknie. Wszędzie były porozstawiane świece, oraz płatki kamelii. Od tego wszystkiego, kiedy podchodzili coraz bliżej, było wyczuwalne ciepło i delikatny, kwiatowy aromat. W miejscu do którego się zbliżali, było pełno poduszek, oraz wino postawione na niewielkim stoliku razem z dwoma kieliszkami. Świece cudownie wszystko oświetlały i współgrały z mrokiem nocy oraz panoramą miasta. Na ten widok Chuuyi na kilka sekund zaparło dech. Nie wiedział co ma powiedzieć, więc tylko spojrzał na uśmiechającego się Osamu, który tylko doprowadził go na jedną z większych poduszek, usiadł obok niego i zaczął powoli otwierać wino.
- Pięknie... - W końcu odezwał się władca grawitacji, rozglądając się po przygotowanym otoczeniu.
- Cieszę się, że ci się podoba. - Brunet podał mu lampkę wina. - Tak to sobie wyobrażałeś? - Zapytał.
- Jest nawet lepiej. - Chuuya uśmiechnął się w jego stronę, zbliżył się nieznacznie i cmoknął go w kącik ust. - Kto by pomyślał, że się tak postarasz. - Posłał ciemnookiemu zadziorny uśmiech.
- Kto by pomyślał, że taki karzełek za mnie wyjdzie. - Odgryzł się z takim samym uśmiechem co Chuuya.
- Prosiłeś mnie o to aż dziewięć razy, już musiałem, bo mi się szkoda ciebie zrobiło. - Odszczekał.
Osamu już nic mu na to nie odpowiedział, tylko złączył swoje usta z tymi jego w pocałunku, który z każdą sekundą stawał się agresywniejszy. Błękitnooki oczywiście oddawał pieszczotę i zaczynał przygryzać jego wargi, na co ten odpowiadał cichymi pomrukami zadowolenia. Brunet sunął językiem po jego ustach, aby ten w końcu dał mu dostęp. Jednak Chuuya mu nie pozwolił i oderwał się po chwili, aby złapać oddech. Czekoladowooki spojrzał na niego wymownie.
- Nie teraz. - Zaszczebiotał. - Teraz chcę dopić wino i posiedzieć z dala od tłumu. - Wtulił się w bok szefa organizacji, który go objął i upił łyk trunku.
- Ja też, tego chcę. - Spojrzał na niego z rozbawionym uśmiechem. - Nie wiem o co ci chodzi z tym "nie teraz". - Parsknął śmiechem.
- O to, że teraz odpoczywamy, bo nie chcę aby ktoś wszedł na dach w momencie, kiedy może zaczniemy się do siebie dobierać. - Zaśmiał się. - Wiem, że cię ręce świerzbią, bo nie mogłeś mnie dotykać w ten sposób od jakiego tygodnia, ale chyba jeszcze trochę wytrzymasz? - Rudzielec upił trochę wina i odstawił kieliszek na niewielki stolik, aby móc dłonią przejechać po udzie i kroczu siedzącego obok niego bruneta.
- Nie prowokuj... - Dazai zabrał jego dłoń ze swoich spodni i splótł z nim palce. - A mówiłeś, że to ja jestem okrutny. - Mruknął.
- Bo jesteś, ale zależy od sytuacji i osoby. - Wyjaśnił.
- Podaj przykład. - Wypił wino w swoim kieliszku i go odstawił.
- Przykładowo, dla mnie jesteś okrutny w łóżku. - Chuuya zaśmiał się beztrosko. Na jego słowa jego partner zaczął go łaskotać. Starszy zaczął się śmiać i próbować wyrwać, jednak ten mu na to nie pozwalał i dalej nie zaprzestawał czynności. - D-dobra! P-przestań! - Wykrzyczał próbując złapać oddech. Wyższy go posłuchał, ale nadal był gotów aby znów odebrać mu oddech w ten sposób. - Teraz ty podaj przykład, poza tym co zrobiłem przed chwilą. - Zaproponował.
- Zarządziłeś celibat. Cztery razy. - Powiedział minimalnie pretensjonalnie.
- Oj, wynagrodzę ci to. - Zapewnił przytulając się znowu do ukochanego. - W miesiąc miodowy.
- A właśnie, gdzie chcesz jechać? - Zapytał, miał jakieś opcje ale wolał aby to rudzielec zdecydował.
- Miesiąc miodowy to ładne określenie seks-maratonu. Nie musimy jechać do innego kraju, aby to zrobić. - Uśmiechnął się zadziornie.
- W sumie... racja. Na wakacje możemy jechać w każdej chwili, a skoro tak uważasz, to nie mam nic przeciwko. - Ucałował go w policzek.
Siedzieli tak jeszcze jakąś godzinę i świętowali na swój sposób początek swojej wspólnej drogi pod inną nazwą - Małżeństwem. Organizatorka dość szybko się zorientowała, że zniknęli z własnego wesela i zaczęła ich szukać. Kiedy już znalazła, ci spali wtuleni w siebie, a ona nie miała serca ich budzić. Zabawa się zakończyła, bez ich udziału.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top