[Tom 2] Rozdział 1

30 Marca 2022

Pamiętał dokładnie, jak bardzo palił go każdy skrawek skóry na twarzy. Starał się nie płakać, bo słone łzy potęgowały jedynie ból, zwłaszcza w lewym oku, które było mocno opuchnięte. Pociągał nosem, kuląc się w kartonowym pudle jakiegoś zaułku z nadzieją, że tam przyjaciel go nie znajdzie. Czy wciąż mógł nazywać go przyjacielem po tym wszystkim? Bił go nie raz od kiedy otrzymał Quirk, ale tym razem było gorzej niż wcześniej. Teraz miał poparzone policzki, opuchnięte lewe oko i krew na buzi i rękach. Skulił się jeszcze bardziej, gdy huknęło głośno, a deszcz narastał. Zbyt zmęczony płaczem i bólem twarzy, zasnął, czekając aż ktoś go znajdzie i zabierze do mamy, do domu. 


Jak przez mgłę pamiętał starszego pana z wąsem, który mruczał coś pod nosem z dziwnym zadowoleniem i jak grunt pod nogami zanika. Potem jedyne co zapamiętał to jak wszystko spowijała jasnozielona poświata i jakby pływał, ale mógł oddychać. Potem pamiętał światło, oślepiające, rażące we wrażliwe oczy i urywki krzyków.


„Nie chcę zapomnieć!"


Ktoś krzyczał przeraźliwie, ale kto? 


Czy to on krzyczał?


Co właściwie pamiętał?


Zieleń...


Czerwień...


„Ty...! Nienawidzę...less!!"


Chłopiec, który krzyczy...


Potworny ból...


„Zabierz mnie stąd... proszę... mamo..."


Chciał do... mamy...?


Kto to mama?


„Kacchan, ratuj!"


Kac...chan?


Kim był Kacchan?


Kim był?


A on?


„Przepraszam, Izuku... Tak mi przykro!"


Izuku...


Kim był Izuku?


Czy to on?


Dlaczego nie umiał złapać jednej myśli?


„Więcej badań... Quirkless to rzadkość w...uda się..."


Quirkless? Co to znaczy?


„...nie...gotowy... zbyt młody...ęcej testów"


Pamiętał przeraźliwy chłód podłogi, widział kraty otwartych drzwi i coś dziwnego, co ocierało się o niego czule. To coś zaskomlało cicho i przygarnęło do siebie, tuląc mocno. Jęknął cicho, czując ból całego ciała, a uścisk zelżał.


„...zostaw! Zepsujesz...ekt! ...omu! ...nie wol...arcaj!"


Zwierzę czy człowiek, nie pamiętał, ale to stworzenie, czymkolwiek było, zabrało go od krzyków. Wyprowadziło daleko, gdzieś w kanały i uciekło. Znów był sam. Mętnymi oczami patrzył przed siebie, czując zatęchłą wodę, oślizgły bruk pod policzkiem i dłońmi.


„Pora wstać, Izuku!"


Nie wiedział czemu, ale chciał się posłuchać tego ciepłego, miłego głosu.


„Izuku Midoriya, ile razy mam cię wołać, żebyś wstał?"


Głos był czuły, ale i stanowczy. Zaskomlał cicho, wstając na drżących rękach. Wstał, ale za pierwszym razem upadł boleśnie na twardy oślizgły bruk. Za drugim razem udało się i nawet oparł ramieniem o równie oślizgłą, zimną ścianę.


„...dasz radę, Izu!"


Zacisnął mocno maleńkie wargi i postąpił pierwszy, niepewny krok naprzód. Chciał ją znaleźć. Osobę o tak miłym, czułym i troskliwym głosie. Kim była? Czemu nie pamiętał? Dlaczego wszystko go bolało?


Wiedział, że idzie powoli i posuwiście naprzód, bo kiedy zaczął, było ciemno, a teraz powoli świat jaśniał, rozświetlany niewielkimi promykami światła z otworów klapy nad jego głową. Mijał chyba już trzecią taką, ale coś mówiło mu, że nie może stanąć w miejscu. Nie wolno się jemu zatrzymać, musi przeć naprzód, bo znowu będzie bolało. Nie chciał, żeby bolało...


- Szef obawia się, że jakiś kolejny idiota zanadto zbliży się do bazy.


- Durnym pomysłem było w ogóle połączenie tylnego wyjścia z kanałami. Są brudne i pełne zarazków.


- To po co lazłeś ze mną?


- Twoje Quirk jest beznadziejne do likwidacji.


Zatrzymał się gwałtownie. Ktoś tu był. Jego dolna warga zadrżała. Przylgnął mocno ciałkiem do wilgotnej, brudnej ściany. W swojej dziecięcej naiwności ukrył twarz w rękach, przyciskając czoło do śliskiej ściany. Niemal nie oddychał, mając nadzieje, że go nie zobaczą.


- Eee, chyba musisz to zobaczyć.


Głos mężczyzny odezwał się niemal o dwa kroki od niego.


Zabiorą go w tamto miejsce.


Znów będzie bolało.


Znów zacznie zapominać.


Nie chciał czuć bólu.


Nie chciał zapomnieć.


- To raczej nie miejsce dla dzieci... - Mruknął drugi mężczyzna. - Skąd się tu wziąłeś mały?


Zamrugał powoli. Ten ktoś był inny. Miał taki sam ton głosu jak ona, delikatny i stanowczy, może nieco bardziej szorstki, ale nadal nie dawał wrażenia niebezpiecznego. Nieśmiało odsunął buzię od ściany i wbił przeszklone, mętne zielone oczy wprost w czyste złoto. Kucał przed nim starszy chłopak, na oko osiemnastoletni. Miał czarną maskę na pół twarzy i przeszywające spojrzenie, wypełnione czymś nieopisanym. On też był smutny z jakiegoś powodu. Pociągnął nosem, opuszczając oczy w dół.


- Tobie też zrobili krzywdę? - Zapytał cichutko. - Dlatego jesteś smutny.


Chłopak milczał, marszcząc brwi. Dzieciak był brudny, zmęczony i wyglądał, jakby dopiero co uciekł z jakiegoś szpitala dla obłąkanych. Do niedawna jasna koszula szpitalna, teraz szarobura z wyraźnymi plamami od zaschniętej krwi i dziwnych innych niezidentyfikowanych płynów. Potargane kędzierzawe ciemnobure włosy, smutne puste zielone oczy. Szpitalna opaska na prawej ręce, której nie umiał dokładnie odczytać, bo krył ją blisko ściany. Dzieciak był boso. Miał ze cztery lata jak nie więcej.


- Co z nim robimy? - Odezwał się pierwszy mężczyzna. - Nie może tu zostać. Nie wiemy, skąd się tu wziął i czy nie stanowi zagrożenia.


Osiemnastolatek, który przy nim kucał, wyciągnął dłoń ku jego nadgarstkowi, ale chłopczyk nie cofnął rączki. Nie czuł niebezpieczeństwa. Wydawał się skrzywdzony i smutny tak jak on, ale nie był zły. Wiedział, że go nie skrzywdzi. Kiedy zobaczył, jak chłopak przesuwa delikatnie palec po opasce, obracając ją napisem do siebie, pięciolatek wyciągnął rączkę przed jego twarz, żeby mógł lepiej zobaczyć. Zerknął na niego złotymi oczami i znów wbił wzrok w opaskę, marszcząc gniewnie brwi.


Obiekt #1328

Quirkless

Pięć lat


- Zabieramy go ze sobą.


- Ch-Chisaki, no co ty...!


Mężczyzna cofnął się o krok w głębokim szoku, gdy osiemnastolatek przygarnął dziecko do siebie, a on ufnie wtulił buzię w jego ramię, oplatając rączki na jego szyi. Wstał z pięciolatkiem i ruszył w stronę ukrytego wyjścia do ich bazy. W oszołomieniu patrzył za młodszym szefem. Znał go dość długo i nigdy nie tknąłby nikogo ani niczego tak obskurnie brudnego z obawy na zarazki, więc co zobaczył w tym dziecku? Co było na opasce? Dlaczego uznał, że w ogóle dobrym pomysłem jest sprowadzanie nieznanego im, brudnego dzieciaka do siedziby Yakuzy?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top