LexRoy
Luthor skradał się między magazynami, rozglądając nieufnie wokół siebie.
Na co mu przyszło? Do jasnej cholery, dołączył do Light, ale nie sądził, że zrobią z niego niańkę Jokera! Tak, niańkę! Bo ich, pożal się boże, współpracy nie dało się inaczej określić, niż niańkowaniem Jokera przez Lexa. Zielonowłosy oszołom w fioletowym garniaku...
Odnalazł magazyn, o którym wspomniał Książę Zbrodni w pozostawionej czterdziestolatkowi wiadomości. Już miał otworzyć bramę i wejść do środka, kiedy do jego uszu dobiegły niepokojące odgłosy. Czyjeś stęknięcia i pojękiwania oraz uderzenia czegoś. Och, cholera... Spóźnił się. Joker upolował losowego przechodnia na kolację. Wiedział, że powinien kupić mu tę zasraną karmę dla chomików, a nie oszczędzać i kupować karmę dla papug, ale skąd miał wiedzieć, że ten świr woli- A może trzeba było kupić chomika albo papugę?
Z duszą na ramieniu wszedł do środka. Chwilę namęczył się, aby wyjść z labiryntu skrzyń, skrzynek i luzem walających się lasek dynamitu oraz jakiś ciast, których nie powstydziłby się sam Zgrywus ze smerfów. Z każdym kolejnym krokiem zbliżał się do źródła dziwnych stęknięć. Nie będąc pewnym czy chce wiedzieć, ostrożnie wyjrzał zza skrzyni na wolną przestrzeń, którą Joker i jego...dziewczyna? Kochanka? Partnerka? Kim, co cholery, właściwa była ta cała Harley? Niby zawsze się kręciła wokół Jokera i robiła do niego słodkie oczka, ale Lex ani razu nie widział, aby on w jakikolwiek sposób to odwzajemniał. A ostatnio spędzał z nimi sporo czasu. Za dużo wręcz.
W mini salonie stworzonym przez parkę obłąkańców znajdowała się dwójka osób. Jedną, stojącą i trzymającą w rękach kij baseballowy był Joker, a pod nim leżał jakiś mężczyzna ledwo łapiąc oddech.
- Ach, czyli piniata. - mruknął, podpierając się pod boki i przyglądając się plecom biedaka znajdującego się pod nogami wspólnika Lexa.
- Och! Lexy! - ucieszył się Joker, zamierając z uniesionymi rękoma, kiedy zamierzał zadać kolejne uderzenie. Był spocony i lekko rozczochrany. Znaczy się, trudny zawodnik mu się trafił – Przyniosłeś żelki? - zapytał przerażającym głosem z powagą wymalowaną na twarzy. Luthor spojrzał na niego oszołomiony. Żelki? Co?
- Żelki? - powtórzył, marszcząc brwi – O czym ty znowu gadasz, Joker?
Poirytowany klaun opuścił ramiona, niby nie chcący uderzając chłopaka pod nim, a ten stęknął.
- Żelki. - powtórzył, jakby to była oczywistość – Miałeś kupić. Zostawiłem ci informację.
- Podałeś mi tylko adres. - pokręcił głową. Przeniósł spojrzenie z Jokera na truchło. Znaczy, na ofiarę choroby psychicznej zielonowłosego.
- A o żelkach napisałem z drugiej strony! - oznajmił wielce niepocieszony z miną, jakby miał się zaraz rozpłakać. Jednak Lex nie słyszał. Zajęty był swoimi myślami o trzecim z ich towarzystwa. Miał krótkie rude włosy i czarno-czerwony kostium, który już widział.
- Joker, czy to...? - wskazał ruchem głowy na leżącego. Niby znał odpowiedź na swoje pytanie, ale nadal liczył, iż zbrodniarz temu zaprzeczy.
Tymczasem klaun uśmiechnął się szeroko i mało delikatnie obrócił stopą młodzieńca, przewracając go na plecy. Niech to.
- Nie poznajesz, Lexy? To podróbka Robina ze Star City! Speedy! - oznajmił wesoło, jakby przed chwilą nie rozklejał się na samą myśl, że Lex nie przyniósł jego upragnionych żelków – Ale on twierdzi, że nazywa się Red Arrow. Oryginalność to chyba odziedziczył po zielonym tatuśku. - wywrócił oczami, podpierając się pod boki przy czym oczywiście po raz kolejny musiał przywalić herosowi kijem.
- On... - obaj spojrzeli na chłopaka ze zdziwieniem, kiedy próbował coś powiedzieć, mimo tych wszystkich ciosów i nogi Jokera na jego piersi.
- O mój boże, Lex! - Joker nie dał mu dokończyć. Złapał się za głowę, znów bijąc RA – i spojrzał z przerażeniem na mężczyznę – Apokalipsa zombie się zaczęła!
Luthor spojrzał na niego w milczeniu. Trwał tak minutę, dwie, dwie i pół.
- Nie kupię ci żelków. - oznajmił w końcu - Ewidentnie zjadłeś ich już za dużo.
Lex opuścił ramiona i wywrócił oczami.
- Sztywniak. - burknął – To idź sobie. Papa! - machnął na niego ręką, odwracając się do niego plecami – Ja tu tylko dokończę rozmowę z...
- On nie jest moim ojcem. - wykrztusił w końcu bohater. Nastała kolejna chwila ciszy.
- Okeeeej. - zaczął przeciągle Joker – Nasuwają się dwa wnioski; albo oberwał tyle razy, że już nie pamięta kim jest albo-
- Błagam, nie kończ. - wtrącił mu się w słowo biznesman – Nie chcę wiedzieć, jaki masz drugi wniosek. - pokręcił z dezaprobatą głową. I wtedy to zauważył. Red Arrow patrzył na niego. Nie widział oczu przez maskę, ale on na niego patrzył. I Lex był niemal pewien, że było to nieme wołanie o pomoc.
Niewzruszony Joker wzruszył jedynie ramionami i wziął zamach, aby ponownie uderzyć młodocianego herosa. Lex mu na to nie pozwolił. Zatrzymał kij w locie i ignorując ból, który przeszył jego dłoń oraz ramię, spojrzał poważnie na zdziwionego klauna.
- Czemu... Czemu go katujesz? - zapytał powoli, próbując opanować gniew, który nagle z nieznanych mu powodów owładnął jego ciało.
- Kręcił się po okolicy, węszył – szukał guza. - raz jeszcze wzruszył ramionami, nie widząc w tym nic złego – Lexy, o co ci cho-
Lex Luthor przywalił Jokerowi z całej siły prosto w ten jego krzywy nos. Książę Zbrodni zatoczył się do tyłu, łapiąc za nos. Kij upadł na ziemię i potoczył się gdzieś w bok. Zielonowłosy uniósł wściekłe, wręcz obłąkane spojrzenie na, jak do tej pory uważał, wspólnika.
- Co ty...? - urwał, widząc zbliżającego się powoli Luthora.
* * *
- To ma zostać między nami. - rzekł sucho, łapiąc za ramię lekarza, który zbierał się do wyjścia. Nawet na niego nie patrzył. Jego wzrok uważnie studiował ciało nieprzytomnego herosa leżące na łóżku w niewielkiej, lecz utrzymanej w luksusie sypialni. Większość jego ciała pokrywały bandaże, zadrapania i siniaki. Niektóre pochodziły z dzisiejszego wieczoru, ale i tak doszukał się na jego bladej skórze kilku starych blizn.
- Oczywiście, panie Luthor. - wydukał przestraszony.
Lex skinął głową i puścił ramie mężczyzny.
- Do jutra na pańskie konto zostanie przelane wynagrodzenie. - dodał jeszcze.
- Oczywiście. Miłej nocy, panie Luthor. - wypalił posłusznie. Kilka chwil później doktor opuścił mieszkanie bogacza.
- Miłej nocy. - wymruczał, pocierając kciukami o palce wskazujące ukryte w kieszeniach spodni i dalej przyglądając się nieprzytomnemu Arrowowi, którego w ciemności widział tylko i wyłącznie dzięki światłu odbijanemu przez księżyc, które wpadały przez duże okna.
Nie wiedział czemu to zrobił. Czemu nie pozwolił Jokerowi dokończyć roboty? Czemu go stamtąd zabrał? Czemu przyniósł go do swojego mieszkania? Pomijając to, że nigdy go nie używał, było dość małe i znajdowało się w budynku wybudowanym przez firmę Wayne'a.
Wezwał też stosunkowo zaufanego lekarza. Nie, Lex nie uważał go za godnego jego zaufania. On zwyczajnie bał się jego osoby, więc mógłby nawet wyciąć herosowi serce i nic nikomu nie pisnąć, nawet gdyby go oskarżono o morderstwo. Strach napędza ludzi.
Powoli wszedł do sypialni i przyjrzał się dokładniej śpiącemu rudzielcowi. Na jego twarzy nadal znajdowała się maska. Lex z jakiegoś powodu nie zgodził się na to, aby mu ją zdjąć.
Właśnie w tym momencie rudzielec obrócił głowę, mamrocząc coś pod nosem i uśmiechając się delikatnie, co automatycznie wywołało uśmiech u czterdziestolatka. Delikatnie dotknął wierzchem dłoni jego policzka, a potem dotknął popękanych, nieco zakrwawionych ust, zastanawiając się, jakby to było dotknąć ich wargami. Szybko skarcił się za głupie myśli i zabrał rękę, tylko po to, aby po kilku sekundach dotknąć nią czarnej, zniszczonej maski domino. Może ją zdejmie? Wątpił, aby udało mu się w nim kogokolwiek rozpoznać... A potem od razu z powrotem mu ją założy, tak.
Pewnym ruchem, jakby bojąc się, że zaraz się rozmyśli, zerwał maskę z twarzy nadal nieprzytomnego Red Arrowa. Jak na zawołanie chłopak obudził się i poderwał do pozycji siedzącej, łapiąc go za nadgarstek. Ale było już za późno. Lex zobaczył całą twarz wraz z otworzonymi oczami.
Trwali chwilę w bezruchu. Luthor dokładnie przyglądał się jego poharatanej twarz, podbitemu oku i rozciętej w dwóch miejscach brwi. Oraz tym oczom. Oczom, które patrzyły na niego z nienawiścią i obrzydzeniem jednocześnie. Och, a więc to jest ta wdzięczność za ratunek przed psycholem z kijem baseballowym?
- Roy Harper... - szepnął, jakby bojąc się, że ktoś niepowołany to usłyszy. Chłopak... Osiemnastoletni sierota, którego Oliver Queen postanowił przygarnąć przed kilkoma laty.
Nastolatek wydawał się być sparaliżowany. Widocznie dopiero, kiedy wypowiedział jego nazwisko zdał sobie sprawę z tego, że jest bez maski. Że Lex widzi jego prawdziwe oblicze, tak starannie skrywane.
Mężczyzna wyrwał rękę z jego uścisku i powoli cofnął się do tyłu.
- Roy Harper. - powtórzy, próbując przyswoić sobie tę informację – Skoro ty to Speedy...
- Red Arrow. - burknął pod nosem.
- To Oliver Queen to... - klasnął w dłonie z szerokim uśmiechem – Wiedziałem, że coś jest na rzeczy!
Przerażenie Harpera zaczęło się pogłębiać. Luthor spojrzał na niego przelotnie kątem oka, po czym spojrzał przez okno z głośnym westchnięciem, jakby nagle stracił cały swój entuzjazm po poznaniu tajnych tożsamości dwóch herosów.
- Nie, nie... Mylisz się to nie... - mamrotał rudzielec, najpewniej chcąc jakoś odratować sytuację. Opadł z powrotem na poduszki, gdy niczym głodny tygrys Lex rzucił się na łóżku i zawisnął nad nim, jedną rękę zaciskając w pięść i wbijając ją tuż koło jego głowy, a drugą gładząc go po szczęce.
- Red Arrow. - szepnął uwodząco, patrząc mu głęboko w oczy. Nie zamierzał wykorzystywać tego, czego dziś się dowiedział, nie... Zdaje się, że chyba poczuł coś do tego chłopaka. Coś, czego czuć nie powinien – Pozwolisz mi się sobą zaopiekować, aż nie wyzdrowiejesz? - zapytał cicho, zbliżając swoją twarz do jego. Roy patrzył na niego z mieszanką szoku, zdezorientowania i lekkiej paniki. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Lex nakrył jego usta swoimi, a następnie zjechał w dół, składając serię pocałunków na jego szczęce i szyi, a dłońmi delikatnie pieszcząc pierś.
- Luthor...
- Nic nie mów.
Mhyhyhy~ Lubię ich. Gdzieś na pendrive'ie zalega mi prolog i jeden rozdział fanfiction o nich. Idę to chyba przeczytać. O ile znajdę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top