10. Zmiany

[Karolina]

Święta, święta i po świętach. Z cichym westchnieniem opadam na krzesło i kładę się na dobrze mi znanej ławce. Dobranoc.

Chcę energetyka. Tego ślicznego, białego Monsterka spoczywającego w moim plecaku. Ale laska od matmy nie pozwala pić na lekcjach... a to żaluzja.

Nie ma Natalii. I po co ja przychodziłam do tej budy... ja chciałam zobaczyć tą uroczą blondynkę po przerwie świątecznej, a ona nie przyszła! Życie boli...

Jak na zawołanie, drzwi do klasy się otwierają i staje w nich wyczekiwana przeze mnie osoba. Czyli jednak przyjście tu było dobrą decyzją...

- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie - mówi, wchodząc do klasy. Tak się składa, że Kasia zajęła jej miejsce, a jedyne wolne pozostało obok mnie. Chyba, że woli pierwsze ławki...

Natalia podchodzi do mnie i siada na ławce. Wyjmuje z torby rzeczy potrzebne do lekcji i kładzie się na podpiera się na blacie.

- Wszystko w porządku? - pytam.

- Mhm - odpowiada. Czyli dzisiaj ma zły humor...

Dyskretnie rozglądam się po klasie. Nikt nie patrzy w naszym kierunku.

Delikatnie ujmuję jej dłoń, znajdującą się pod stołem. Natalia patrzy na mnie zdziwiona.

- Jakby coś się działo, to pisz, okay?

- Okay - posyła mi lekki uśmiech. Podnosi się do pozycji pionowej i skupia się na lekcji, jednak nie puszcza mojej ręki. A laska od matmy się nie skapnęła, że drugi raz omawiamy ten sam temat, więc mogę trzymać jej zimną dłoń przez caluteńką lekcję. Życie jednak bywa piękne...

[Karo]

Nienawidzę ludzi w tej szkole. Nawet na wf-ie nie można spokojnie się przebrać...

Wszyscy już wyszli, więc pozwalam łzom spłynąć na moje policzki. Dlaczego to musi tak wyglądać...?

Spóźnię się na polski, ale mało mnie to w tym momencie obchodzi. Ocieram łzy, próbując się opanować. Jeszcze tylko dwa i pół roku...

Kiedy w końcu udaje mi się powstrzymać ciecz, wypływającą z moich oczu, idę do łazienki poprawić makijaż. Rozpuszczam włosy, wpatrując się w swoje odbicie. Nienawidzę swoich szerokich ramion. Nienawidzę swojego ciała. Z cichym westchnieniem opuszczam łazienkę i idę na polski. Ja nie chcę tak żyć...

[Natalia]

Niedawno był nowy rok. I co prawda uznaję postanowienia noworoczne za głupstwo, jednak w tym roku mam jedno. Skończyć z tchórzostwem. Zdjąć maskę i przestać udawać kogoś, kim nie jestem. Co prawda dalej przeraża mnie wizja reakcji innych na to, jaka jestem naprawdę, ale małymi kroczkami spróbuję zrealizować to pragnienie. Dalej wstydzę się swojego charakteru, ale chyba spróbuję zerwać ze szkolną elitą.

Postanowiłam zacząć od czegoś drobnego. Napisałam do Karo. Tej z wattpada. Powiedziałam jej o moich postanowieniach i w końcu postanowiłam zdradzić miasto, które zamieszkuję. I okazało się, że ona żyje w tym samym miejscu. Postanowiłyśmy więc spotkać się w sobotę za dwa tygodnie. Pisała, że wcześniej nie ma czasu...

Z Filipem widziałam się podczas przerwy świątecznej. Nie podjęliśmy żadnej decyzji, jednak jestem przekonana, że chłopiec panicznie boi się swojego ojca, chociaż on sam temu zaprzecza. Zapytałam go, skąd zna Oskara, powiedział mi, że znają się od dzieciństwa i są przyjaciółmi. Wydawał się lekko przybity, mówiąc mi o tym.

Sylwestra spędziłam u Dominiki na domówce. Wolałabym siedzieć w domu, ale jestem fejmem, więc musiałam ruszyć dupę. Życie boli... gdyby chociaż mieli tam normalną muzykę...

Podsumowując, chciałabym w tym roku zmienić wiele, ale nie wiem, czy mi się to uda. I chyba zaczynam brzmieć, jakbym pisała rozprawkę na polski... Ale tak szczerze, to mam prawo brzmieć jak tylko mi się podoba. Mogę pisać głupią rozprawkę, jeśli taki mam nastrój. A czemu nie?

[Karo]

Siedzę na huśtawce z energetykiem w dłoni. Nie mam siły. Chciałabym, aby to wszystko się skończyło.

Ze stanu otępienia wyrywa mnie dzwonek telefonu. Wyjmuję go z kieszeni spodni i odbieram połączenie od Martynki.

- Halo?

- Gdzie jesteś? Twoi rodzice powiedzieli, że po prostu wyszłaś z domu i martwią się o ciebie...

Śmieję się gorzko.

- Dobry żart. Jeśli jednak to ty mnie szukasz, to jestem na placu zabaw.

- Będę za 5 minut.

Do moich uszu dociera dźwięk, oznajmiający zakończenie połączenia. Chowam telefon, upijam łyka energetyka. Ruszam lekko huśtawkę. Obserwacja jak ziemia pod moimi nogami się rusza pogłębia melancholię i smutek, które odczuwam. Nie pójdę jutro do szkoły. Nawet nie ma takiej opcji.

Kaszlę. Wychodzenie z domu bez kurtki nie było mądrym pomysłem. Chociaż... jeśli się rozchoruję może będę mogła zostać w domu...

Nawet nie orientuję się kiedy, na moich ramionach ląduje kurtka, przesiągnięta zapachem mięty. Wiem, do kogo ona należy. Tylko jedna osoba spożywa takie ilości herbaty miętowej.

- Wszystko w porządku? - pyta Martyna.

- Nie... - mamroczę pod nosem, odwracając wzrok od jej brązowych tęczówek. Nie mam siły, aby spojrzeć jej w oczy.

Dziewczyna cicho wzdycha. I władowuje mi się na kolana. Huśtawka niepokojąco trzeszczy, ale utrzymuje nasz ciężar.

- To chyba nie jest dobry pomysł... - protestuję, ale Martyna kładzie mi palec na ustach.

-  Cichaj, ja po prostu robię co chcę - całuje mnie lekko w policzek. - Co się stało?

- To co zwykle... i wf.

- Auć - komentuje. Zapada cisza, jednak nie taka niekomfortowa. Milczymy, bo nie ma potrzeby mówienia niczego. Huśtawka trzeszczy, jednak nie chcę się pozbywać przyjaznego ciężaru, spoczywającego na moich kolanach. W pewnym momencie Martyna wyjmuje energetyka z mojej ręki i upija łyka.

- Pijesz za dużo tego gówna. Jeszcze trochę i będziesz miała ten zawał...

Wzruszam ramionami. Huśtawka trzeszczy

- Ta huśtawka chyba nie radzi sobie z presją. Ja bym z niej zeszła...

- Nieeee, aż taka ciężka nie jestem...

Nie zdążyła nawet dokończyć tego zdania, a sznurek na którym trzymała się huśtawka pękł. Przywalam tyłem głowy o ziemię. Martynka upada na mnie, wylewając praktycznie cały napój.

- Mówiłam! - oznajmiam triumfalnie, śmiejąc się cicho.

- Pfff, ułomna jakaś... - prycha Martyna, wstając. Następnie podaje mi rękę. - Spierdalajmy stąd, póki możemy.

- Ale kupujesz mi energetyka. - nakazuję, kiedy biegniemy w stronę wyjścia. Martyna wyrzuca pustą puszkę do kosza na śmieci.

- Chyba śnisz. I tak pijesz tego za dużo...

[1019 słów] 

Witajcie, fenoloftaleinki 

Sorki za brak rozdziałów, ale wena uciekła ;-; I miałam mega dużo rzeczy do ogarnięcia... 

Ten rozdział jest taki se. Beznadziejnie mi się go pisało... 

Nie mam wsm niczego zbytnio do powiedzenia xd A więc, tradycyjnie, miejsce na żalenie się na swoje życie ----------------------------------------------------------------------------> 

Trzymajcie się! 

~ Podłoga

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top