| Rozdział 6 |

Pożegnania są ciężkie. Nie sądziła, że mogła zżyć się, aż tak z kimś kto był jej praktycznie nie znany. Spojrzała na Rick'a, który delikatnie położył Jim'a obok jednego z drzew. Mężczyzna oparł się o korę i przymknął oczy czując delikatny powiew wiatru.Otworzył je ponownie, a obok niego kucnął Shane. Mężczyzna chwilę temu wrócił z szybkiej wyprawy po część do samochodu Dale. 

— Zabierz to, wam się bardziej przyda. — mruknął Jim kiedy były policjant chciał mu wręczyć pistolet. 

— Mamy i tak tylko jeden nabój w nim. — mruknął i położył mu broń na kolanach. — Nie martw się, mamy sporo broni. 

Kiedy Shane się wyprostował i zrobił dwa kroki do tyłu, Jacqui od razu podeszła do mężczyzny i upadła na kolana. Jim przyjrzał się jej i lekko uśmiechnął.  Kobieta lekko go przytuliła na co on lekko syknął z bólu. Powiedziała mu coś cicho i odeszła wycierając dłonią łzy. Kolejną osobą, która chciała go pożegnać była Lori. Kobieta tylko położyła mu dłoń na ramieniu i posłała lekki uśmiech. Alex wyminęła się z nią i podeszła do Jim'a, mężczyzna spojrzał na nią przepraszającym wzrokiem.

— Przepraszam, za bycie dupkiem. — mruknął cicho, a ona tylko zaśmiała się cicho.

— To nic, fajnie było cię poznać. — odparła i przytuliła go lekko. Wyprostowała się i odeszła od mężczyzny. 

Odeszła od umierającego i wyminęła T-Dog'a, stanęła trochę dalej i spoglądała na ostatnie pożegnanie z Jim'em. Spuściła głowę nie chcąc się rozpłakać. Poczuła jak ktoś obejmuje ją ręką, spojrzała na mężczyznę, który wpatrywał się wciąż w Jim'a.

— Tak będzie lepiej. — Shane spojrzał na nią nagle, a ta tylko pokiwała głowę. 

— Wiem. 

Ostatni raz spojrzała na bruneta i posyłając mu ostatni uśmiech wraz z resztą grupy, zaczęła kierować się do samochodów. Usiadła wygodnie na tylnym siedzeniu, a T-Dog odpalił auto, brunetka kiedy odjeżdżali usłyszała strzał, Jacqui i T-Dog spojrzeli na siebie smutno po czym wjechali na drogę i ruszyli za samochodem Rick'a.

***

Słońce było już coraz niżej, a oni w końcu byli praktycznie u kresu podróży. Miasto, w którym znajdowało się Centrum Chorób Zakaźnych wyglądało jak miasto widmo. Puste podwórka i krew na budynkach przyprawiała o gęsią skórkę. Auto skręciło w boczną uliczkę, a po chwili znacznie przyspieszyło. W oddali było już widać wielki obiekt, do którego zmierzali. Czym bliżej byli tym więcej gnijących ciał na trawnikach i chodnikach. Kobieta mogła je poczuć nawet przez zamknięte szyby w samochodzie. 

— Chyba tutaj już się zatrzymamy. — odparł ciemnoskóry widząc jak Rick parkuje przy chodniku. — Bierzcie tylko plecaki, nie wiemy czy warto będzie resztę wyciągać. 

Jacqui pokiwała głową i odwróciła się w stronę brunetki, która tylko podała jej dwa plecaki, z czego jeden należał do mężczyzny. Sama swój szybko założyła na plecy i odczekała, aż samochód stanie. Otworzyła drzwi i spojrzała na Rick'a stojącego niedaleko, mężczyzna rozglądał się niepewnie po okolicy. Było tutaj kilkadziesiąt trupów, i nie byli pewni czy każdy już jest dla nich nieszkodliwy. Były szeryf widząc, że cała drużyna była już przy nim chwycił swój rewolwer i gestem głowy kazał iść za sobą. Większość miała już przydzieloną broń, którą teraz dzielnie dzierżyli. 

Spoglądała niepewnie na boki nie chcąc, żeby ją coś zaskoczyło. Stanęli przed budynkiem, a Rick podbiegł do zabezpieczonych drzwi. Uderzył w nie kilka razy, jakby to miało mu pomóc z otwarciem ich. Lori przytuliła do siebie Carla, który widocznie czuł napięcie całą tą sytuacją. Brunetka odwróciła do się nich plecami i spojrzała przed siebie. W ich kierunku zaczęli kierować się szwendacze.

— Ej, mamy towarzystwo. — powiedziała co zwróciło uwagę Shane i Daryla, mężczyźni jako pierwsi zaczęli atakować chodzące trupy. T-Dog odsunął się od swojej ukochanej i również dołączył się do walki. Dziewczyna wyciągnęła przed siebie broń i wystrzeliła do zbliżającego się szwendacza, który odleciał do tyłu. Odwróciła głowę i zobaczyła jak Rick, nadal próbuje otworzyć drzwi. Brunetka znów chciała powrócić wzrokiem do terenu gdzie kroczyli nieumarli, ale coś jej śmigło. — Rick ta kamera ma włączony czujnik.— powiedziała i wystrzeliła do kolejnych trupów. Były zastępca szeryfa spojrzał na urządzenie i podszedł bliżej. 

— Wiem, ze ktoś mnie słyszy. — zaczął wpatrując się w urządzenie. — Pomóż nam! Są z nami dzieci! 

— Rick to nie ma sensu. — Lori powiedziała to rozglądając się z przerażeniem stwierdzając, że coraz więcej szwendaczy idzie w ich kierunku. 

Mężczyzna poczuł się źle, tyle godzin tu jechali. I to wszystko było na darmo? Spojrzał na swoją grupę i już miał nakazać odwrót kiedy blacha chroniąca wejście do Centrum uniosła się do góry, oślepiający blask z wnętrza budynku uderzyło w jego oczy. Zasłonił twarz dłonią, a do jego uszu doszły słowa, które tak bardzo chciał usłyszeć.

— Szybko! Te drzwi drugi raz się nie otworzą! 

Shane, Daryl i T-Dog dobijali trupy kiedy reszta załogi aczęła biec w stronę drzwi. Widząc, że mają wolną drogę zrobili to samo. Alex rozejrzała się po budynku zdumiona, wszystko wyglądało jakby nic się tutaj nie wydarzyło. Czyżby udało im się w końcu znaleźć bezpieczną przystań? Carol widocznie miała takie same myśli co brunetka, bo z uśmiechem przytuliła swoją córkę do siebie. 

— Dziękujemy. — Alex spojrzała na Rick'a, który rozmawiał z mężczyzną stojącym na schodach.

— Nie powinienem was tu wpuszczać. — rzucił spoglądając na nich. — Ktoś został ugryziony? 

— Nasz kolega, ale już go z nami nie ma. — powiedział Shane.

— Muszę wykonać wam badanie krwi, dobrze? — zapytał, a Rick twierdząco pokiwał głową. 

***

Przyłożyła wacik do skóry, nigdy nie lubiła tego typu badań. Co było zaskakującym faktem, bała się igieł, ale to nie powstrzymało ją to do zrobienia kilku tatuaży na swoim ciele. Nie były one może specjalnie duże i widoczne, ale dla niej miały duże znaczenie. Odsunęła wacik i spojrzała jak jej krew się w niego wsączyła. 

— Co jej jest? — odwróciła głowę i spojrzała na Andreę, blondynka byłą podtrzymywana przez Jacqui. Doktor spojrzał na nie podejrzliwie, a ciemnoskóra nawet na niego nie patrząc odparła.

— Nie jadła kilka dni — mężczyzna spojrzał na bladą twarz kobiety — nikt z nas nie jadł. 

— W takim razie, powinienem was ugościć.

Glenn słysząc to od razu się uśmiechnął, a jego oczy rozjaśniły się szczęściem. Doktor wstał ze stolika i gestem dłoni nakazał iść za sobą. Dziewczyna skrzyżowała dłonie na piersi i idąc obok Sophii rozglądała się po korytarzu. Nie było tam nic interesującego. Same obrazki informacyjne jak i rozkłady pomieszczeń. Doktor Jenner otworzył wielkie drzwi, a ich oczom ukazała się ogromna stołówka. Weszła do środka uchylając lekko usta. Mężczyzna kazał im zając miejsce przy stole, a sam zniknął zza drzwiami prowadzącymi prawdopodobnie do kuchni. Brunetka usiadła na przeciw Glenn'a, który nadal rozglądał się po pomieszczeniu. Na samym środku między nią, a Azjatą usiadł Daryl. Obok brunetki od razu zjawił się Carl. Dziewczyna spojrzała w kierunku drzwi prowadzących do kuchni, a po chwili wyszedł zza nich Jenner. Pchał on przed sobą stolik z talerzami i kieliszkami do wina oraz kilkoma talerzami z najróżniejszym jedzeniem. Poczuła jak jej żołądek wywraca salto. Carol i Lori wstały z miejsca i zajęły się rozkładaniem wszystkiego. Jenner w tym czasie podszedł do jednej z szaf i wyjął butelkę wina. 

Było naprawdę miło, nie pamiętała kiedy ostatnio mogli po prostu usiąść i porozmawiać bez strachu, że zaraz coś ich napadnie. Nie pamiętała w prawdzie kiedy ostatnio miała okazję pić tak dobre wino. Wypiła zawartość kieliszka, a Daryl widząc że ta już nie ma wstał z miejsca i złapał za butelkę. Widocznie alkohol sprawił, że nawet on miał dużo lepszy humor. 

— Chcesz mnie upić Dixon? — zapytała rozbawiona. 

— Moim celem jest Glenn. — odparł dolewając jej, a następnie kierując butelkę w stronę kieliszka Azjaty. — Chce zobaczyć jak robisz się czerwony.

— Wiesz co mnie zawsze ciekawiło? — Glenn spojrzał na swoją przyjaciółkę, a Carol siedząca tuż przy nim również spojrzała na dziewczynę. Brunetka odłożyła kieliszek i oparła się wygodnie krzyżując dłonie na piersi. — Zadam ci pytanie, a ty odpowiadasz szczerze. Okej?

— Dawaj. 

— Co robiłaś przed tym wszystkim? — zapytał, a Daryl z zaciekawieniem spojrzał na dziewczynę.

— Miałam zespół, grałyśmy w barach. — odparła i napiła się wina. — Lubiłam to, ale nie było z tego jakoś dużo pieniędzy. Z dziewczynami mieszkałyśmy w jakiejś starej kawalerce, w której jak spuszczałeś wodę to światło się wyłączało. 

— To czemu nie poszukałaś czegoś innego? — Carol spojrzała na nią.

— Chciałam mieć fajne życie, przeżyć coś. — mówiła opierając się łokciami o stół. — Nie chciałam od razu wpadać w monotonię. Po za tym wiesz jakich ciekawych ludzi można poznać? — uśmiechnęła się szeroko, co szarowłosa od razu odwzajemniła. 

— Może przestańmy rozmawiać o bzdetach? — Shane zwrócił na siebie uwagę, po czym spojrzał na siedzącego obok doktora. — Myślisz jak to wszystko naprawić? Od czego to si zaczęło.

— O proszę, uaktywnił się Pan Maruda i niszczyciel dziecięcych uśmiechów. — rzuciła cicho dziewczyna pijąc wino. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top