| Rozdział 12 |
Czuła jak słońce rozgrzewa jej skórę, a głowa coraz bardziej się nagrzewa. Wytarła dłonią pot z czoła i spojrzała przed siebie. Szli już kilka godzin i jedyne co znaleźli to stary namiot z rozkładającym się ciałem. Wyjęła z torby butelkę i z rozczarowaniem doszło do niej, że nic już jej nie zostało. Zirytowana schowała przedmiot, poprawiła torbę przyspieszając.
— Trzymaj. — słysząc męski głos za plecami, odwróciła lekko głowę. Tuż za nią szedł Shane, brunet wyciągał do niej dłoń, w której trzymał butelkę z wodą. Kobieta podniosła brew do góry, a on tylko dodał. — Niech to będzie w ramach przeprosin. Nie chciałem cie wtedy urazić, jesteśmy jedna grupą nie ma co żyć przeszłością.
— Dzięki. — powiedziała chwytając ją i posyłając mężczyźnie lekki uśmiech. Odkręciła butelkę i upiła większą część. Oddała przedmiot policjantowi, a ten tylko złapał butelkę i wypił resztę wody.
Alex przyspieszyła zostawiając bruneta w tyle, szła teraz równo z Lori. Kobieta podobnie jak reszta grupy była już zmęczona poszukiwaniami. Brunetka zatrzymała się słysząc coś znajomego, odwróciła głowę i zauważyła, że Rick widocznie także to usłyszał.
— Dzwony kościelne? — zapytała cicho.
— Może Sophia także je słyszy? — kolejne pytanie wyszło tym razem z ust Carol. Rick pokiwał tylko głową, w którym kierunku mają biec.
Bieg po takim terenie nie należał do najprostszych. Musiałą uważać na wystające gorzenie i zwisające gałęzie. Próbowała nadążyć za Shane'm oraz Rick'iem. Nie miała nawet co startować do Glenn'a, który był najszybszy z nich wszystkich. Zatrzymała się dopiero gdy męska część grupy to zrobiła. Oddychała ciężko wpatrując się w stare i zapuszczone groby. Nie miała jednak chwili na odsapnięcie, Rick ruszył w stronę białego drewnianego kościoła. Nie widziała nigdzie dzwonnicy.
Rick wbiegł po trzech schodkach, a zaraz za nim był Daryl oraz Shane. Były zastępca szeryfa złapał za klamkę i spojrzał na swoich towarzyszy. Kiwnęli głowami, a ten uchylił drzwi, poczuła jak do jej nozdrzy dochodzi zapach zgnilizny. Zakryła nos dłonią i weszła do środka. W tym czasie trójka samców alfa pokonała trójkę sztywnych.
Wzrok kobiety skierował się na leżącego trupa. Była nim kobieta, miała na sobie już zniszczoną i zabrudzoną suknię ślubną, oraz krótki welon. Przypomniała sobie przez to swoją przeszłość, dzień w którym miała sama stanąć przy ołtarzu w białej sukni, z mężczyzną marzeń. Przynajmniej tak myślała o nim, teraz już wie jaki był na prawdę.
— Do kościółka się chodziło, co? — zapytał Dixon wyrywając ją z transu. Spojrzała na mężczyznę i kładąc dłonie na biodrach odpowiedziała mu.
— Na kolanach do Watykanu zapierdalałam.
Mruknęła z poważną miną, a Daryl tylko kiwnął głową. Nie mogła już wytrzymać dłużej smrodu rozkładających się ciał, odwróciła się i wyszła z budynku. Usiadła na schodach, a Carol widząc że nie ma z nimi jej córeczki odwróciła głowę. Szkoda jej było kobiety, z godzinę na godzinę szansę na znalezienie blondynki drastycznie malały. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jeśli ją odnajdą to ta może być już jednym ze szwendaczy.Spojrzała na niebo, słońce już schodziło coraz niżej. Zostało im może dwie godziny do zachodu, a musieli jeszcze wrócić do obozu. Nie chcieli spędzać nocy w lesie.
— Musimy się rozdzielić. — głos Rick'a sprawił, że ta spojrzała na mężczyznę stojącego w drzwiach kościoła. Lori słysząc te słowa od razu miała zamiar się sprzeciwić. — Zostało nam mało czasu, Daryl zaprowadzi was do obozu. Ja i Shane poszukamy jeszcze chwilę i wrócimy do was.
— Idę z wami. — pewny siebie ton głosu zwrócił na siebie uwagę. Kilka par oczu wpatrywało się niepewnie w chłopca, który nic sobie z tego nie robił. Rick spojrzał na swoją żonę, która biła się z myślami, wiedziała że Carl jest jak jego ojciec. Może próbować mu zabronić, ale to i tak nic nie da. Nieznacznie skinęła głową na "tak", a mężczyzna przywołał do siebie chłopca.
— Dobra, idziemy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top