| Rozdział 1 |

Cztery miesiące później

Nic jej tak nie irytowało jak podział obowiązków w ich grupie. Kobiety miały zajmować się "typowo" babskimi sprawami jak, gotowanie czy pranie. Mężczyźni chodzili na polowania i zwiady, było to z pewnością lepsze zajęcie niż pranie brudnych gaci. Spojrzała na Amy, która rozwieszała koszule na sznurze. Brunetka odwróciła głowę i spostrzegła braci Dixon, młodszy z nich rzucił Lori kilka upolowanych wiewiórek. Przestała im się przyglądać gdy starszy z braci zawiesił na niej spojrzenie. Wróciła do poprzedniej czynności jaką było wieszanie reszty ubrań. Zawiesiła pożółkłą koszulę po czym poczuła na nadgarstku silny chwyt. Spojrzała na mężczyznę stojącego przed nią. Był on z pewnością po czterdziestce, i po jego posturze było widać, że nie należał do miłośników sportu. Okazały brzuch opinała biała koszulka na ramiączkach.

- Jakiś problem? - zapytała wyrywając swoją dłoń, mężczyzna prychnął i zrobił krok w jej kierunku. Carol, która pomagała Lori spojrzała ze strachem na swojego męża, który w ostatnich dniach upodobał sobie Alex. Jakby chciał za pomocą dziewczyny wyładować całą swoją frustrację, wcześniej robił to na żonie, w sumie nadal to robił. Merle Dixon usiadł wygodnie na pniaku i obserwował z zaciekawieniem sytuację, jego brat natomiast ostrzył swój nóż myśliwski.

- Jak już się za coś bierzesz, rób to dobrze. - wychrypiał w jej stronę, a ta wywróciła oczami i położyła dłonie na biodrach z rozbawieniem.

- Wybacz zapomniałam, że podczas apokalipsy nasz byczek Fernando lubi dobrze wyglądać. - zerwała koszulę mężczyzny ze sznurka i rzuciła w niego. - Jak ci się nie podoba, to droga wolna sam sobie pierz.

- Ty mała wredna suko... - wymierzył dłoń w jej kierunku, na co ta momentalnie zareagowała. Odsunęła się czego mężczyzna nie przewidział, stracił równowagę i walnął ciałem w piach. Kiedy chciał wstać poczuł ciężar na plecach, który przygwoździł go mocniej do ziemi. Merle wybuchł śmiechem widząc zaistniałą sytuację.

- Uważaj się za kogo chcesz, ja się ciebie nie boję. - mruknęła dziewczyna wciąż trzymając nogę na plecach mężczyzny. - Jeszcze raz podnieś na mnie rękę to ci ją odetnę i przyszyje na stałe do dupy. - zabrała nogę i odwróciła się idąc w stronę swojego namiotu.

- Ale z ciebie pizda. - usłyszała dobitny komentarz starszego Dixona w kierunku wstającego z ziemi mężczyzny.

Pamiętała jak jeszcze cztery miesiące temu uciekała całkiem bezbronna, nie wiedząc jak będzie wyglądała reszta jej życia, była wdzięczna Shane'owi który zabrał ją wtedy ze sobą. Zrozumienie tego świata nie należało do najłatwiejszych, nieumarli i nagły brak człowieczeństwa. Tu nie było miejsca na bycie ustępliwym, albo pokażesz, że jesteś twardym albo staniesz się zabawką w rękach silniejszych. Przez ten czas widziała jak Carol była traktowana przez męża, widziała jak każdego dnia miała nowe siniaki. Słyszała nocą jak szlocha, ale co mogła zrobić? Shane zbeształ ją kiedy ta powiedziała Ed'owi Peletier co o nim myśli, że jest zwykłą zacofaną świnią. Jej wybawiciel kazał jej nie wtrącać się w tą sytuację uważał, że takie konflikty są niepotrzebne i szkodzą grupie. Gówno prawda.

Wyszła ze swojego namiotu po upływie kilku minut. Potrzebowała chwili na uspokojenie siebie wiedziała, że gdyby tam została to z jej ust poleciało by więcej obelg. Nie chciało jej się marnować swojego zdrowia psychicznego na takiego buca jak Ed Peletier. Rzuciła spojrzenie zgromadzonym i wróciła do wcześniejszej pracy.

Merle Dixon spoglądał na kobietę. Była ona niska i chuda, brązowe długie włosy miała spięte w niski kok, z którego wychodziło kilka pojedynczych pasm. Pomimo trwającej apokalipsy ona zachowała zdrową sylwetkę, talia osy od samego początku przypadła mu do gustu. Dziewczyna nie miała niestety biustu jaki trafiałby w jego preferencje, ale nie mógł ukrywać że była atrakcyjną kobietą. Jej twarz należała do tych ładnych, ale nie nazwałby jej iście seksowną. Posiadała coś na rodzaj baby face, przez co nie był pewien co do jej wieku, nawet jeśli ta już mówiła, że ma dwadzieścia cztery lat. Odwrócił głowę i wypluł ślinę z ust, wstał z pnia i w ciszy wyminął zgromadzonych. Przeszedł obok brunetki i udał się do lasu.

- Wypadałoby pojechać do miasta po zapasy. - głos Koreańczyka przerwał ciszę panującą w obozowisku. Spojrzeli na dwudziestodwuletniego Azjatę, zazwyczaj nie poruszał tej kwestii z całym obozem. Przeważnie podchodził do Shane, który był nie pisanym liderem grupy. Widocznie podczas ostatniego wypadu musiał uznać, że jest już zbyt niebezpiecznie by jeździć tam samemu. - Ktoś chętny na wycieczkę? - zapytał uśmiechając się lekko. Glenn, bo tak nazywał się owy Azjata posiadał jeden z najbardziej uroczych uśmiechów jakie widziała.

- Ja pojadę. - rzucił Marle, który akuratnie wrócił.

- Ja też. - brunetka spojrzała na starszą siostrę Amy. Blondynka miała pewną siebie minę, widocznie wiedząc, że da sobie tam radę. Po za wspomnianą dwójką do ekipy dołączył Morales, T-Dog oraz Jacqui, jej przyjaciółka z namiotu. Shane, który przysłuchiwał się rozmowie postanowił się dołączyć.

- Skoro, aż tylu was jedzie musimy inaczej rozdzielić jutrzejsze obowiązki. - rzucił wpatrując się w zgromadzonych. Dale, starszy mężczyzna usiadł na rozkładanym krześle i oczekiwał dalszego rozwoju sytuacji.

- Ja jutro zastąpię Andreę w szukaniu jedzenia w lesie. - Amy spojrzała na starszą siostrę posyłając jej lekki uśmiech.

- Pójdę z tobą, lepiej nie chodzić samemu po lesie. - Alex zerknęła na Amy, której widocznie spodobała się propozycja brunetki. Shane pokiwał z głową jakby dawał im znak, że zgadza się na to.

- My z Lori zajmiemy się gotowaniem. - uśmiechnęła się Carol.

- Ja z rana pójdę na polowanie. - rzucił od zniechęcenia Daryl Dixon, kiedy wzrok Shane na nim wylądował.

Zaraz po ustaleniu jutrzejszego grafiku, mężczyźni zabrali się za rozpalenie ogniska. Słońce już zachodziło, a co za tym idzie szła już chłodna noc. Cieszyło ją to, stanie cały dzień na słońcu w upale nie było niczym przyjemnym. Poczuła przyjemny chłód na skórze, pod którego wpływem pojawiła się gęsia skórka. Usiadła przy ognisku i odchyliła lekko głowę do tyłu. Było to relaksujące. Wyprostowała się kiedy Lori podała jej kolację, którą był gulasz z wiewiórek. Zajadała się daniem słuchając rozmów swoich towarzyszy, Jacqui spojrzała na brunetkę z uśmiechem, który ta od razu odwzajemniła. Noc była spokojna, można było usłyszeć świerszczy czy cykady, niestety z nocą pojawiły się komary, które skutecznie odgoniły zebranych od ogniska.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top