Rozdział 27
Rebeca
Dupek uśmiecha się do mnie szeroko.
- Co się tak szczerzysz? Dzidziusia nie będzie, w nocy po naszym maratonie mama poczęstowała mnie bardzo dobrymi tabletkami. Chyba nie myślałeś, że jestem aż taka głupia?
Mina mu rzednie na moje słowa. Heh. Myślał, że mnie wykiwa dupek.
- Dużo jest tych tabletek?
- Cała paczka.
- Daj mi je.
- Chcesz się nimi naćpać?- pytam zakładając ręce na piersi.
- Małpko daj. Chcę zobaczyć.
- A co? Nie wierzysz mi?
- Nie.
- To trudno. Nie chce mi się ich szukać- odwracam się do niego tyłem i włączam prysznic, by się umyć. Nagle czuję jego wielką łapę uderzającą w mój biedny pośladek.
- Ał! Dupku to boli- obracam się w jego stronę częstując go siarczystym plaśnięciem w policzek.
- Cholera małpko. Nie bij mnie.
- Aha. A ty mnie możesz?
- Tak.
- Dupek- popycham go żartobliwie, ale chwyta moje ręce przyciągając mnie do siebie.
- Skarbie powtarzasz się- liże mój policzek.
- A daj mi spokój- szarpię się.
- Nie- pluje ma mój nos by rozmazać swoją ślinę na nim.
- Ble- jęczę, za co gryzie mnie w niego.
Nagle rozlega się pukanie. Serce zaczyna mi szybciej bić, kiedy przypominam sobie o rodzicach.
- Poczekaj tu małpko- dupek owija się ręcznikiem w pasie i wychodzi z łazienki. Po chwili słyszę jak z kimś rozmawia. Kończę mycie i również w ręczniku wchodzę do pokoju.
- Co się stało?- pytam kiedy kończy rozmowę i oddelegowuje jakiegoś wilkołaka.
- Twoi rodzice wrócili do siebie. Chcą, byśmy do nich przyjechali- mówni dziwnie spięty.
- I tylko tyle- mówię podejrzanie, na co wzdycha i rękami ciągnie za swoje włosy.
- Mojej watasze nie spodobała się ich obecność tutaj. No i jeszcze niezbyt są zadowoleni, że ich luna to córka alfy wrogów.
- Oj moglibyście przestać już z tą wrogością. Przecież za niedługo połączymy nasze stada. Oczywiście jak przekonamy tatę. Jestem ich pierwszym dzieckiem, więc przejmuję watahę.
- No i tu jest problem. Oni nie chcą należeć do twojej watahy.
- Nie mają zbyt wiele do gadania.
- Są w większości mordercami małpko. Nie podporządkują się, będą zabijać, a ludziom z twojego stada nie spodoba się to.
- To trudno. Wygnamy tych, którzy się sprzeciwią.
- Ale oni utworzą wtedy nowe stado i nas zaatakują.
- Dramatyzujesz. Wcale nie musi być tak źle- chwytam go w pasie i zagryzam wargę- Nie myśl na razie o tym. Lepiej się ubierz. Czas wybrać się na pogawędkę.
- Ah tak?- pyta zsuwając ze mnie ręcznik.
Uśmiecham się i odwracam do niego tyłem podchodząc do szafy. Wyciągam jego dresy zawiązywane w pasie sznurkiem i koszulkę.
Ubrana w ten komplet przeglądam się w lustrze. Wyglądam jak wielki kartofel. Wzdycham postanawiając, że zanim porozmawiam z rodzicami będę musiała się przebrać.
- Wyglądasz ślicznie w moich ciuszkach skarbie- Jeffy podchodzi do mnie od tyłu i przeplata mnie w pasie rękami.
- Jestem w tym pulpetem. Jaki ty nosisz rozmiar bluzki? XXL?
- Muszę mieć miejsce na moje bicepsy małpko. Ale nie martw się. Za niedługo moje bluzki będą na ciebie idealnie leżały.
Gładzi rękami mój brzuch. Dupek chyba jeszcze nie przyjął do wiadomości, że nie będzie mieć dzieci. Może zastosuję jakąś lepszą metodę która bardziej mu to uświadomi. Na przykład kastracja? Chociaż szkoda by było jego sprzętu.
- Masz bujną wyobraźnie- prycham- Chodźmy już- ciągnę Jeffa do drzwi.
...
Kiedy dochodzimy do mojego domu, szybko skradamy się do mojego pokoju. Przebieram się w różową spódniczkę i czarną bluzkę z jednorożcem.
- Uwielbiam kiedy się przy mnie ubierasz- mruczy dupek i wpija się mocno w moje usta. Jęczę zadowolona obejmując ramionami jego szyję. Przyciągam go mocniej, gdy nagle drzwi się otwierają.
- Zanim go przelecisz najpierw zamknij drzwi debilko!- krzyczy ten irytujący głos. Jak ja go nienawidzę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top