Rozdział 2
Rebeca
Przyciągnął mnie do siebie zamykając w żelaznym uścisku.
- Puszczaj mnie- poczułam się nieswojo, kiedy mnie przytulał, a ja nie miałam stanika.
- Nie. Moja.- warknął mi do ucha.
- Okej. Rozumiem. Jestem twoja, ale to nie znaczy że możesz mnie dusić.
Rozluźnił uścisk.
- Jesteś omegą?
- Chciał byś- prychnęłam.
- To kim.
- Nie ważne. Po co ci to wiedzieć.
- Jak byś była omegą, mógłbym cię bez problemu zabrać.
- O tym możesz sobie tylko pomarzyć. Jestem alfą.- skoro jestem jego przeznaczoną, nie muszę już ukrywać kim jestem, bo i tak mnie nie skrzywdzi.
- Jak byś nią była, nie podniosła byś wzroku, kiedy ci rozkazałem.
- Moja mama jest człowiekiem, więc niestety mam braki jako wilkołak.
- To lepiej dla mnie. - uśmiechnął się zadowolony.
- Gdzie jest twoja wataha? W ogóle które terytoria są twoje?
- Wszystkie.- oznajmił całując moją szyję. Na chwilę straciłam oddech.
- A konkretniej.- wydusiłam z siebie.
- Mogę mieć każdy teren. Zasady mnie nie obowiązują. Jestem alfą zbuntowanych.- polizał mój obojczyk.
- O cholera.
Było mi bardzo przyjemnie, ale też zdałam sobie z czegoś sprawę.
- Wyrażaj się!- napiął mięśnie.
- Ale ty wiesz, że mój ojciec nigdy się nie zgodzi, żebyś mnie zabrał. Co więcej pewnie cię zabije, kiedy się dowie, że jego kochana córeczka jest mate bandyty.
- Nie obchodzi mnie zdanie twojego ojca. Jak nie po dobroci to siłą cię zabiorę.- powiedział groźnie odsuwając się.
- Wolałam już jak zachowywałeś się jak głupek.
- Ach tak?- na jego twarz wrócił chytry uśmiech. Szybko wślizgnął ręce pod moją bluzkę kierując je do góry.
- Ej!- cofnęłam się, ale przekręcił mnie tyłem do siebie i przywarł swoim twardym torsem do moich pleców, nadal sunąc rękami po moim brzuchu. Ledwo co powstrzymałam jęk, kiedy położył dłonie na moich piersiach.- Odwołuję to. Wolę kiedy jesteś poważny.- szepnęłam zamykając oczy. Poczułam mocne pożądanie.
- Jesteś pewna?- nachylił się nad moim uchem lekko go przygryzając.
- Tak- jęknęłam. - Zabierzesz ręce czy wolisz zaliczyć kopniaka w klejnoty?
- Małpka mi grozi. Jakie to słodkie.
- Mówię poważnie.- spróbowałam się mu wyszarpnąć.
- Nie wierć się tak, bo mi stanie.
- To mnie puść.
- Nie. Masz fajne zderzaki.
- Zabieraj ręce dupku!- nadepnęłam mu piętą na nogę.
- Ał!- krzyknął puszczając mnie.
- Nie waż się mnie więcej obmacywać bez mojej zgody idioto!- krzyknęłam patrząc na niego groźnie.
- Nie wściekaj się małpeczko.
- Nie mów mi co mam robić.
- Pocałuj mnie- drażnił się ze mną. Pokazałam mu środkowy palec i poszłam w stronę domu, ale oczywiście nie zrobiłam nawet trzech kroków a przyciągną mnie za rękę do siebie. - Mówiłem serio. Chcę buziaka.
- A ja chcę wrócić do domu.
- To nie w tę stronę.
- Wiem gdzie jest mój dom dupku. Idę w dobrą stronę.
- Nie. Od teraz mieszkasz ze mną.
- Pomarzyć sobie możesz.
- Uparciuch - mruknął i przerzucił mnie sobie przez ramię.
- Puszczaj!- zaczęłam mu się wyrywać.
- Nie drzyj mordy, tylko korzystaj z okazji i podziwiaj moje pośladki.
- Nie możesz mnie porwać!
- Naprawdę? A kto mi zabroni?
- Takie jest prawo. Najpierw mój ojciec musi się na to zgodzić. Tylko omegi i ludzie mogą być zabrane bez zgody.
- Mam w dupie prawo.
- Postaw mnie na ziemi cholerny dupku!
- Zamknij się w końcu. Masz strasznie piskliwy głos. Drażnisz mnie już.
- Pocałuję cię jak mnie puścisz i zostawisz w spokoju.
Zatrzymał się gwałtownie stawiając mnie na trawie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top