Koniec
Rebeca
~ Dwa miesiące później ~
- Cześć grubasko!
Krzyk Briana wybudza mnie ze snu.
- Daj mi spokój baranie!- wymachuję na niego rękami.
- Młody radzę ci nie drażnić baby w ciąży- ostrzega go Alvaro- mój piętnastoletni brat.
- Oj tam. Z takim brzuchem i tak nic mi nie zrobi. Ona nawet swoich stóp nie widzi- śmieje się ze mnie.
- A idź se głąbie mózgu szukaj- warczę na niego.
- Słuchaj się starszej bachorze- głos Leona dobiega z drugiego pokoju, a po chwili widzę jak razem z Kileyem niosą jakieś torby.
- Byliście na zakupach?- pytam zszokowana.
- No co? Przecież trzeba mieć coś do żarcia. Mama ostatnio kupuje same zdrowe rzeczy przez ciebie.
- Prze ze mnie?
- A kto tu niby nosi w brzuchu dwójkę moich siostrzeńców?- pyta Leon.
- Co wyście się wszyscy uwzięli na tych chłopców. A co jak to będą dziewczynki?
- I tak wszystko co z ciebie wyjdzie będzie tak samo koszmarne jak ty.
- Brian radzę ci, wypieprzaj stąd zanim zawołam Jeffa i tatę- warczę na niego.
- Nie przejmuj się nim. Choroby mózgu nie da się wyleczyć. Lepiej popatrz co ci kupiliśmy- Kiley kuca koło fotela, na którym siedzę i podaje mi na kolana siatkę. Wyciągam z niej coś miękkiego, co okazuje się białym, bardzo skąpym kompletem bielizny, który wygląda jakby było zrobione z samych tasiemek.
Robię przerażoną minę, przez co chłopcy wybuchają śmiechem.
- Co to niby jest!?- krzyczę z powrotem chowając to coś do siatki.
- Prezent. Idealnie będzie się nadawać na noc poślubną- szczerzą zęby jak idioci.
- Brian zaraził was głupotą? To nawet nie zakryje chociażby skrawka tego, co powinno.
- I o to chodzi maleńka- Leon czochra moje włosy.
- Jak tyś to zdobył co? Do takich sklepów wpuszczają tylko pełnoletnich, a wy macie dopiero siedemnaście lat.
- Cóż, urok osobisty- oby dwaj napinają ramiona.
- Jasne. To aż szok, że jeszcze ani jeden z was dziewczyny nie znalazł- śmieję się.
- Ja już mam partnerkę na twój ślub. I nawet przetestowałem jej umiejętności łóżkowe- chwali się Leon.
- To gratulacje. Jestem tylko ciekawa, jak to jest, że nie uciekła, kiedy zauważyła jaki jesteś mikroskopijny w gatkach.
- Jak byłem bobasem to miałem małego, ale teraz ten gigant działa cuda- wskazuje ręką swoje krocze.
- Nie chwal się, mam większego- do pokoju wchodzi Jeffery z uśmiechem na ustach.
- Skąd ta pewność?- pyta Leon.
- Moja kobieta krzyczy głośniej.
- A niby skąd wiesz jak krzyczy moja.
- Słyszałem cię jak z tamtą blondynką tarzałeś się po podłodze, a potem...
- Ja naprawdę nie mam ochoty o tym słuchać- przerywam im tą ciekawą konwersacje- I Jeffery ma rację braciszku, ma większego. Nie wiem nawet, czy takiego kolosa da się pobić.
- Chronisz go tylko. Przyznaj, że jest malutki.
- Jeju, ściągnijcie gacie i się sami dowiecie.
- Nie będę przed nim striptizu robić.
- To dajcie z tym już spokój.
- Dobrze kochanie- Jeffy kuca obok mnie i daje mi mocnego całusa. Mruczę zadowolona obejmując go ramionami.
- Co tam masz?- pyta zabierając z moich kolan reklamówkę.
- Oddawaj to- kwilę.
- Co to jest?- wyciąga z reklamówki bieliznę.
- Jak to co? Idealny prezent dla naszej niegrzecznej dziewczynki- mówi Kiley.
- To kawałek zasłony na okno?- pyta.
- No pewnie facet- Leo wybucha śmiechem klepiąc go po plecach.
- Oddaj- wyciągam do niego ręce.
- Nie rozumiem z czego się tak śmiejecie- robi zdezorientowaną minę ignorując mnie.
Kiley szepcze mu coś do ucha, na co jego zielone oczy ciemnieją.
- Kochanie, chodźmy do pokoju- zwraca się do mnie, chowając materiał.
- Sama nie dam rady wstać.
- Już ci pomagam- chwyta mnie za ręce i ciągnie.
Chwieje się na nogach chwytając Jeffa za ramiona.
- Może lepiej wezmę cię na ręce?- marszczy brwi zmartwiony.
- Nie żartuj sobie ze mnie. Umiem chodzić- ciągnę go za sobą w stronę schodów, a za sobą słyszę śmiech moich braci.
Kiedy docieramy do naszego pokoju Jeffery niespodziewanie wpija się w moje usta podciągając moją bluzkę do góry.
- Dupku bądź cierpliwy- odpycham go- Pamiętaj co ustaliliśmy. Do ślubu zero seksu- macham mu palcem przed twarzą.
- Ale on jest dopiero za trzy tygodnie- jęczy.
- Dasz radę.
- Daj mi chociaż cię pomacać i wylizać- robi smutną minę po czym chwyta moją pupę ugniatają ją- Podobają mi się twoje kształty kiedy nosisz w sobie moje dzieci- Liże moją szyję.
- No dobrze- mówię zrezygnowana.
Popycha mnie ostrożnie na łóżko. Zawisa nade mną pozbywając się swojej bluzki, przez co mam idealny widok na jego mięśnie.
- Po ślubie mam zamiar wypieprzyć cię do nieprzytomności małpko.
- Jeffy nie mów takich rzeczy przy naszych dzieciach- uśmiecham się na widok wystających kłów z jego buzi- Wampirzy się zrobiłeś- śmieję się z niego
- Wyssę z ciebie całą krew- gryzie mnie lekko w swoje oznaczenie, a ja jęczę zadowolona, jednak milknę, gdy czuję mocny skurcz i mokro między nogami.
- O cholera- wymyka mi się.
- Co się stało?- pyta dupek.
- Ja rodzę.
Patrzę na jego zszokowaną minę.
- Rusz się i idź po lekarza. Wody mi odeszły!- krzyczę na niego czując kolejny, tym razem silniejszy kurcz.
- Ty rodzisz?- Jeffy cały blady odsuwa się sztywno ode mnie.
- Tylko nie mów mi, że teraz będziesz mdlał.
- Nie, nie- powtarza się, a po chwili osuwa się na ziemie.
- Nosz ty chyba sobie żartujesz- mruczę pod nosem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top