Rozdział XXXV

Aniela otworzyła oczy i uśmiechnęła się z rozmarzeniem na myśl o wczorajszej nocy spędzonej w ramionach Alka. Już dawno nie czuła się tak dobrze i tak bezpiecznie. Jego bliskość dawała jej cudowne poczucie, że życie jest piękne i czeka ją w nim jeszcze wiele dobrego. 

Leżała wtulona w jego tors i patrzyła z czułością na jego pogrążone we śnie oblicze. Sen odebrał mu całą niepewność, rozedrganie, ale też i żądzę, która się w nim rozbudziła. Została jedynie chłopięca niewinność wygładzająca jego piękne lico. Nie mogła się napatrzeć na jego wyrzeźbione dłutem antycznego rzeźbiarza kości policzkowe, na delikatnie różowe usta, skrojone tak, jakby je namalował renesansowy artysta, na czarną firankę rzęs niczym utkaną z jej dziewczęcych sennych marzeń. Był w jej oczach tak idealny, że ledwo mogła uwierzyć w to, że prawdziwy. że pod tą piękną powłoką krył się tylko człowiek z jego wszystkimi słabostkami, a nie młody bóg z Olimpu. 

Wtem Alek zamruczał cicho i przekręcił się na bok. Aniela pogładziła jego bujne, ciemne włosy z czułością, na co uchylił lekko powieki. Na jego twarz wypłynął senny uśmiech, który tylko dodał mu uroku.

— Dzień dobry, Anielciu — wymamrotał. — Jak ci się spało?

— Dobrze, ale musimy wstać.

— A czemuż to? Ja bym tu chętnie jeszcze z tobą poleżał...

Nachylił się do Anieli i pocałował ją krótko. Pogładził ją po ramieniu i zaczął okręcać sobie na palcu szelkę jej koszuli nocnej. Zdecydowanie zbyt śmiało. To przesuwał ją w okolice obojczyka Anieli, to do połowy jej ramienia, aż w końcu zostawił ją tak i już miał sięgnąć do drugiej, kiedy usłyszał pisk Anieli:

— Nie, nie, ani mi się waż! 

— Bo?

— Bo nie! Zbieraj się lepiej, zanim ktoś zobaczy, jak wychodzisz z mojego pokoju! Będę skończona w oczach Dunajewskich! Jestem nauczycielką, wychowuję dziecko, a moje zachowanie jest tak skandaliczne!

— A tam, przecież nic nie zrobiliśmy, a poza tym zamierzam cię stąd zabrać i nie będziesz musiała się przejmować ich zdaniem.

Aniela poczuła, jak zapiera jej dech w piersiach. Naprawdę więc miał zamiar chociażby spróbować życia z nią. Niby mówił o tym wczoraj, ale była tak upojona jego ustami i czarem chwili, że wzięła to tylko za jakiś piękny sen, za pragnienie wypowiedziane pod wpływem chwili. Ale emocje lekko już się ostudziły, a on dalej miał taki zamiar. Ledwo potrafiła w to uwierzyć. Kiedyś może i mieli takie plany, ale czasy te zdawały się tak odległe, że niemal nierzeczywiste, jakby to wszystko nigdy się nie wydarzyło...

— Ale jak ja mam zostawić Antosia, co? On jest tu niemal... niemal sam...

— Wiem, że go uwielbiasz, ale chociaż raz musisz myśleć o sobie, a nie o innych. Zrób to, co będzie dla ciebie najlepsze. To wspaniałe, że tak kochasz tego chłopca, ale nie możesz tu przez cały czas siedzieć i go niańczyć. Nie poświęcisz chyba całego życia jego wychowaniu, prawda? Nie jesteś przecież jego matką.

Matką. Słowo to rozbrzmiało w uszach Anieli głośnym echem. Nie była matką Antosia, choć czasem traktowała go, jakby w istocie tak było, bo przecież biedaczek nie miał żadnej innej kobiety, która by się nim zajmowała. Ale ona nie była jego matką i nie powinna się poczuwać do żadnych obowiązków wobec jego osoby ponad te, które nałożyła na nią jej funkcja. Antoś miał przecież matkę. I to ona powinna się nim zająć, nikt inny. Powinna pomówić o tym z Jerzym. Co prawda pewne uznałby ją za impertynentkę, ale... zależało jej na Antosiu i jego dobru. Musiała podjąć to ryzyko. Wytłumaczy mu, że Cecylia sporo jej o tej sytuacji pisała... Albo po prostu przyzna się, że czytała jej pamiętnik, żeby nie zrobić z Cecylki papli zdradzającej sekrety innych ludzi. W końcu Jerzy jej kiedyś ufał i nie powinien zmieniać o Cecylii zdania, zwłaszcza że pisała o jego problemach jedynie w pamiętniku. Dla dobra Antosia powinna się tym zająć. I to zamierzała zrobić.

— Alek, wstajemy, już! — rzekła energicznie i wstała z łóżka.

Uniosła lekko obszytą koronką haleczkę i miała już zamiar ją ściągnąć, kiedy rozległ się pełen podziwu gwizd Alka. Zarumieniła się lekko i opuściła koszulę.

— Odwróć się i nie patrz na mnie!

— Aż tak bardzo ci to przeszkadza? Wczoraj jakoś nie miałaś takich obiekcji, kiedy się rozebrałaś do bielizny... — Spojrzał na nią sugestywnie.

— Jesteś okropny! No już, już, ja nie zamierzam się przed tobą obnażać, póki nie dostanę choćby pierścionka zaręczynowego albo najlepiej obrączki!

— Masz spore wymagania... Ale da się zrobić. Mam paść przed tobą na kolana i błagać o rękę czy od starczy ci, jak od razu pójdę do jubilera po pierścionek? I żeby nie było, jestem absolutnie poważny. Starczy jedno twoje słowo i się z tobą ożenię. Naprawdę mam to na myśli.

Aniela poczuła, jak jej ciało wypełnia to samo błogie ciepło, co wczoraj. Uśmiechnęła się błogo i posłała mu pocałunek, po czym zniknęła z ubraniami za parawanem. Czuła na sobie taksujące spojrzenie Alka. Wiedziała, że próbował podejrzeć cokolwiek, ale nie zamierzała dać mu tej satysfakcji. Należało coś zostawić przecież na później. Na ten długo wyczekiwany moment, o ile miał w ogóle nadejść. Stopniować przyjemność. Nie dać mu wszystkiego od razu, by się zanadto nie rozochocił, tylko podtrzymywać go w ciągłym oczekiwaniu na ten moment, gdy będą już należeć w pełni do siebie.

Ubrali się oboje, co rusz wybuchając śmiechem, a potem wyszli z pokoju, trzymając się za ręce. Rozmawiali o głupotkach i o tym, co będą robić, kiedy Aniela skończy już swoją pracę u Dunajewskich.

Zeszli po schodach i skierowali się do jadalni na śniadanie. Nie uszli jednak wiele, gdy usłyszeli dochodzące z gabinetu Romana podniesione głosy. Aniela od razu zorientowała się, do kogo należały. Popatrzyła na Alka z niepokojem.

— Wszystko w porządku?

— Nie, poczekaj.

Zatrzymali się i zaczęli nasłuchiwać. Aniela miała drobne poczucie winy, ale uspokajała się myślą, że robi to wszystko, żeby poznać prawdę o Cecylii. I wyjechać z Dunajewic z Alkiem. Tak, tego chciała. Uwolnić się stąd i zacząć żyć swoim własnym życiem, z dala od tego całego zła.

Zesztywniała, kiedy usłyszała głos Maksa. Nie widziała nigdy, jak Roman i Maksymilian rozmawiają sam na sam. Chociaż Opaliński prowadził finanse Romana, nie rozmawiali ze sobą poza zdawkowymi uprzejmościami wymienianymi przy posiłkach. Złapała Alka za rękę i zaczęła nasłuchiwać.

— Maks, Nina mnie szantażuje, że doniesie na policję o narkotykach, jeśli się rozwiodę, mówiłeś jej coś?

— Ja nic nie wiem. Wiesz doskonale, że jestem lojalnym pracownikiem.

— Cholera jasna, to skąd miałaby wiedzieć? Tylko ty i ja w tym domu znamy wszystkie tajemnice, śpisz z nią od co najmniej roku, musiałeś jej jakoś wygadać!

Aniela poczuła, jak brakuje jej tchu. Maksymilian był kochankiem Niny! Nie Jerzy! A może obaj nimi byli? Czy to pod jej wpływem przestał z nią rozmawiać? Zapewne tak. Wcale by się temu nie dziwiła. Tu każdy miał coś na każdego i tak mieszkańcy Dunajewic mogli się ze sobą bawić w kotka i myszkę do śmierci.

— Absolutnie nie, nawet nie wiesz, o co mnie oskarżasz. Może i uwiodłem ci żonę, ale jestem w pracy zawsze do bólu uczciwy. Może sama znalazła dowody na twoją działalność.

— Uwiodłeś mi dwie żony, dla ścisłości, ty łachudro.

— Jakbyś je dobrze traktował, to by do mnie nie szły.

— Ninę dobrze traktowałem, póki nie zaczęła się mieszać w moje sprawy.

— No jak mąż jeździł co rusz do Warszawy Bóg wie po co, to zrobiła się podejrzliwa i zaczęła węszyć, sam żeś sobie winien. Niedziwne, że w końcu się domyśliła. Trzeba było ją uspokoić, a nie odtrącać, to by się ze mną nie skumała. A dla Cecylki byłeś okrutny, a ja ją kochałem, to nie powinieneś się dziwić, że do mnie przyszła! Zasługiwała na traktowanie jak bogini, a ty zachowywałeś się wobec niej gorzej niż wobec psa!

— Dość! — wykrzyknął z mocą Roman. — Nie będę z tobą o tym rozmawiał, to moja sprawa, jak traktowałem żonę. Lepiej teraz zastanów się, co zrobić, żeby Nina milczała. Nie stać mnie, żeby ją przekupić, bo zażyczy sobie milionów, a mam jej już dość. Może powinienem ją uciszyć...

— Opanuj się, potworze! I tak pójdziesz do więzienia, ale dość już niewinnych żyć!

Głos Maksymiliana pełen był przerażenia. Anielę przeszył kolejny dreszcz. Cała pobladła z wrażenia. Czuła się, jakby krew jej odpływa ze wszystkich członków. Zakręciło się jej w głowie, jakby zsiadła z karuzeli. W istocie jej umysł wciąż się na niej kręcił, oszołomiony pędzącym wirem nowych zadziwiających wieści, które atakowały ją z każdej ze stron. Wyciągnęła rękę, by znaleźć oparcie, aż wpadła w ramiona Alka.

— Anielko, wszystko dobrze? — Zaczął ją gładzić po włosach. 

— Nie, nie... Nic nie jest dobrze...

Zza drzwi dochodziły niewyartykułowane krzyki Romana. Aniela kuliła się za każdym razem, gdy ten zawył przeciągle. Aleksander tulił ją coraz mocniej do siebie, pytając czule, czy może nie powinna stąd iść i odpocząć, ale ona zamierzała trwać tu tak długo, jak należało. Musiała poznać całą prawdę o Cecylii, jakkolwiek straszna by nie była. Nadszedł na to czas. 

— Myślisz, że po co ja sprowadziłem tu tę małą? — Głos Maksymiliana brzmiał jak ci wszyscy złoczyńcy z kryminałów, którzy przyznawali się do zbrodni. — Żeby zaczęła węszyć! Bo jakbym sam poszedł na policję, to jako kochankowi Cecylii by mi nikt nie uwierzył! W końcu ktoś cię musi ukarać! 

Poczuła, jak robi się jej coraz słabiej. Myślała, że posadę zaproponowano jej z grzeczności i chęci pomocy, z powodu powinowactwa... Nigdy nie pomyślałaby, że to ukartowany z dbałością o szczegóły plan obliczony na sprowadzenie Romana na dno. Naraz ogarnęła ją taka odraza do Maksa, że myślała, że zaraz zwymiotuje. 

— Co ona wie? Co jej powiedziałeś?

— Nic jej nie mówiłem. Sama się dowiedziała. Ja tylko pokazywałem jej odpowiednie tropy.

— Co ona wie, co?

Aniela poczuła nagły przypływ sił. Sama zamierzała powiedzieć Romanowi, co wie. Wyjawić mu wszystko i widzieć, jak wije się z rozpaczy  i przerażenia, że jego ohydne postępki zostały odkryte. Napawać się jego cierpieniem, tak jak on zapewne napawał się cierpieniem Cecylki. Wyrwała się z ramion Alka i już miała sięgnąć za klamkę, kiedy ten złapał ją za rękę.

— Alek, puść mnie, muszę tam wejść i poznać prawdę. — Odwróciła się i spojrzała na niego z gniewem. 

— Nie, to za dużo dla ciebie.

— Nie, kochanie, ja muszę wszystko wiedzieć.

— To ja wejdę z tobą.

Aniela skinęła mu głową i chwyciła za klamkę. Na szczęście drzwi nie były zamknięte na klucz. Maks i Roman tak byli zajęci wzajemnym wyrzucaniem sobie wszystkich błędów i krzywd, że nawet nie zauważyli ich wejścia. Dopiero trzaśnięcie drzwi ich otrzeźwiło. Obaj aż podskoczyli z przestrachu. Roman patrzył na Anielę z takim szokiem, że zdawało mu się, że zaraz przestanie mu bić serce.

— Co ty tu robisz? — zapytał, ledwo łapiąc oddech.

— Chcę się dowiedzieć, co się stało z moją kuzynką — oświadczyła z mocą.

Nienawiść owładnęła całym jej ciałem. Rozsadzała jej klatkę piersiową, chcąc znaleźć ujście w rękach i nogach. Miała ochotę złapać Romana za szyję i udusić go albo trzęść nim tak długo, aż ten powie jej całą prawdę o Cecylii i o sobie. Stojący obok Maks uśmiechał się z dziką satysfakcją.

— Nic się nie stało, przecież już wszystko wiesz, umarła przy porodzie — wydukał Roman, wciąż próbując dojść do siebie. 

— Maks mi powiedział, że przy poronieniu.

— Poronienie, przedwczesny poród, jak zwał, tak zwał. To cała prawda.

— To nie cała prawda, wiem o tym. Powiedz mi wszystko — wysyczała.

Wyrwała rękę z uścisku Alka i podeszła do Romana tak blisko, że mógłby z łatwością ująć jej twarz w ręce i pocałować ją w usta z właściwą mu brutalnością. W obecnej chwili jednak prędzej by przed nią uciekł. 

— Powiedz mi wszystko, bo coś ci zrobię.

— Ty mi nic nie zrobisz. Nie masz na to siły.

— Ale ja mam — odezwał się do tej pory milczący Alek.

Zakasał rękawy marynarki, chcąc zademonstrować swoje bicepsy i wystraszyć Romana, na Dunajewskim jednak to za wielkiego wrażenia nie zrobiło.

— Pan krytyk teatralny coś bardzo waleczny się zrobił. Uważaj, żeby rąk nie połamać, bo nie będziesz miał czym stukać na tej swojej maszynie do pisania.

— Niech pan handlarz narkotykami nie zaczyna, bo nie będzie miał czym odpalać swo...

— Dość — przerwał im Maks. — Roman, powiedz jej. Ona czytała pamiętnik.

— Co? Pamiętnik? Przecież go spaliłem!

Roman rozglądał dookoła jak przerażona owieczka szukająca swojej matki wśród bezkresnych zielonych hal. Maks wyciągnął z kieszeni złoconą papierośnicę. Wyjął z niej papierosa i odpalił go za pomocą grawerowanej zapalniczki. Zaciągnął się z manierą aktora ekranowego i spojrzał na Romana z dziką satysfakcją.

— Spaliłeś ten ostatni, który Cecylia pisała w ciąży. Ale było ich jeszcze kilka. Zabrałem wszystkie prócz ostatniego po jej śmierci. Nie jestem przecież głupi. Myślałeś, że spaliłeś wszystko, a w tym pamiętniku nie było nic istotnego dla policji, głównie żale Cecylii. Za to wcześniejszy... Oj, tam jest tyle zarzutów przeciw tobie, że starczyłoby na kilka ładnych procesów.

Źrenice Romana rozszerzyły ze strachu, a żyły na czole pulsowały jak szalone. Był tak zlękniony, że Anieli aż zrobiło się go szkoda, ale zaraz przypomniała sobie, jakie miał na sumieniu zbrodnie. Nie zasługiwał na współczucie.

— O czym ty wiesz? O czym wiesz, Anielo? — Wypluwał z siebie słowa z taką siłą, jakby zaraz miał wypluć i płuca.  

— O wszystkim. Wiem o Stefku, o romansie Cecylii, o tym, co jej zrobiłeś po Krakowie... Nie wiem tylko, dlaczego umarła.

— Boże... — westchnął Roman i opadł na sofę.

Maks dalej palił, uśmiechając się okrutnie. Obserwowanie udręki Romana najwyraźniej sprawiało mu perwersyjną przyjemność. Aniela zastanawiała się, który z nich jest bardziej szalony. Bo żaden nie mógł być przy zdrowych zmysłach.

Alek patrzył na to wszystko z przerażeniem. Aniela coraz bardziej mu współczuła. Wciągnęła go w coś, czego zupełnie nie rozumiał, a co mogło mieć dla niego konsekwencje tak przykre, że trudno jej było to sobie wyobrazić.

— Roman, mów o wszystkim. Mów o wszystkim, a potem stąd wychodzę i nigdy nie wracam. Nie mam zamiaru tu więcej mieszkać. Jadę z Alkiem do Warszawy tak szybko, jak się da.

— Nie możesz. Masz umowę, która obejmuje miesięczny okres wypowiedzenia — wtrącił trzeźwo Maks.

— Nie obchodzi mnie to. Roman, mów.

— Zapłacisz karę...

— To zapłacę! Roman, mów!

Roman złapał się za głowę i westchnął ciężko. Próbował złapać oddech i zacząć mówić, ale twarz coraz bardziej mu czerwieniała, a po policzkach spływały łzy. Z gardła wydarł się przerażający szloch. Anielę przeszedł dreszcz. Nigdy nie widziała, żeby mężczyzna płakał. A już zwłaszcza taki mężczyzna jak Roman. Mężczyzna okrutny, pozbawiony sumienia. Straszny. Ale chyba jednak coś miał w piersi. Jakieś resztki serca, które już dawno ściął mu lód i rozdeptał wielki robal moralnej zgnilizny. Marne resztki, które teraz przejęły nad nim wpływ.

— To ja powiem, skoro jemu brakuje odwagi — zaczął Maks. — Roman pobił Cecylię w czasie kłótni. Była wtedy już w dość zaawansowanej ciąży. Reszty możecie się domyślić.

— Nie pobiłem jej! Nie pobiłem!

— W takim razie mów, jak to było — wycedziła przez zęby Aniela. 

Usiadła na krześle i wbiła w niego mordercze spojrzenie. Alek stanął za oparciem i gładził jej ramię w uspokajającym, pełnym czułości geście. 

Roman oparł się o biurko z ciężkim westchnięciem. Nie potrafił wydusić z siebie ani słowa. Oddychał z ledwością, jakby uciekał przed przerażającym potworem goniącym go przez posiadłość, który wychynął z jakiegoś ciemnego zamkowego korytarza. I w istocie przed czymś uciekał — przed duchami przeszłości. 

— Cecylia przyszła do mnie tamtego dnia do gabinetu — zaczął w końcu zachrypniętym basem, jakby się upił. — Nie spodziewałem się jej. Odkąd mi powiedziała, że jest w ciąży, i to ze mną, właściwie w ogóle z nią nie rozmawiałem. Powiedziała, że się mną brzydzi. Zrozumiałem. Skrzywdziłem ją. Zdaję sobie z tego sprawę. Wtedy, kiedy jej to zrobiłem... Ja... nie potrafiłem się pogodzić z tym, że inny mężczyzna jej dotknął. Ona była moja. 

— Przecież w ogóle nie traktowałeś jej jak żony! — przerwała mu Aniela. 

— Myślisz, że byłbym w stanie się radośnie kochać z dziewczyną, której zabiłem brata? 

— Przed ślubem jakoś to robiłeś. 

— A co miałem zrobić? Musiałem się z nią ożenić! Przez moją głupotę została sama, bez brata, który jej wszystko zapewniał. Byłem jej to winien. A że chciała to robić... to musiałem utrzymywać pozory zakochania... Nawet nie wyobrażacie sobie, jak brzydziłem się sobą, kiedy to z nią robiłem, jak się ze sobą męczyłem. Dlatego po ślubie ją tak odrzuciłem. Nie mogłem już tak dłużej żyć. Cecylia miała zapewnione dobre życie na moim utrzymaniu, a ja... dość... dość spokojne sumienie. Do czasu, bo nie wytrzymywałem ze sobą i zacząłem się na niej wyładowywać. 

— Nie obchodzą nas twoje sentymentalne gadki — prychnął Maks. 

— Właśnie. Co stało się z Cecylią tamtego dnia? — Aniela złapała Alka za rękę, żeby dodać sobie otuchy. 

— Cecylia przyszła do mojego biura. 

Była jakaś dziwnie zdenerwowana. Myślałem, że to przez ciążę, ale nie o to chodziło. Przyszła mnie szantażować. Oparła się rękoma o moje biurko i spojrzała na mnie z taką pogardą, jakbym był wielkim obrzydliwym pająkiem. 

— Co się stało, że do mnie przychodzisz? — zapytałem. 

— Mam dla ciebie pewną ofertę... 

— Tak? A co ty możesz mi zaoferować?

— Wiele. A więc słuchaj mnie uważnie, jeśli nie chcesz zgnić w więzieniu. Ja i Maks zamierzamy stąd wyjechać, zanim dziecko się urodzi. Nie będę z tobą mieszkać ani dnia więcej. 

— Chyba sobie żartujesz, Cecylko. — Zaśmiałem się z pogardą. — Nie myślisz chyba, że pozwolę ci mnie porzucić? I to dla niego! Kim on w ogóle jest? Przecież to byłaby ujma na honorze rodziny. 

— Możemy się po prostu rozwieść, dasz mi pieniądze, ja i Maks wyjedziemy, wszyscy będziemy szczęśliwi.  

— Nie będziesz żyła z innym mężczyzną za moje pieniądze. Jesteś moją żoną, urodzisz moje dziecko i masz siedzieć tutaj. 

Myślałem, że ją zaraz uduszę. Podła! To jednak był dopiero początek. Cecylia usiadła na moim biurku i założyła nogę na nogę. Było jej trudno z dużym  brzuchem, ale jakoś złapała równowagę. 

— Nigdzie nie zostaję, ty ohydny podlecu. Albo spełnisz moje warunki, albo pójdę na policję i powiem im wszystko o tobie i Stefku. 

— Nie masz na to żadnych dowodów prócz tego, co ci powiedziałem i Puszkina, który nie mówi nic. 

— Ale Maks ma wystarczająco dowodów na to, że sprzedajesz narkotyki, żeby skazać cię na kilka ładnych lat. Więc jeśli nie chcesz spędzić w więzieniu paru następnych lat, zgodzisz się na wszystko. 

Tego było już za wiele. Czułem, że dłużej nie wytrzymam tego jej kpiącego uśmiechu i błyszczących pewnością siebie oczu. Gniew rozdzierał całe moje wnętrze na kawałeczki, paląc je po kolei z narastającą intensywnością. W środku mnie buchał prawdziwy ogień, którego już nic nie zdołało ugasić. Cecylia chciała wszystko zniszczyć! Wszystko, co tak skwapliwie przez lata układałem! 

Owładnął mną szatan, bo inaczej się tego nie da wytłumaczyć. Podniosłem się z krzesła i zepchnąłem Cecylię z biurka. Usłyszałem jej straszny krzyk, a potem... Potem było mnóstwo krwi... 

Roman przerwał opowieść, bo głos mu się załamał. Na policzkach miał kilka łez. Patrzył z nienawiścią na Maksa, zaciskając pięści, aż w końcu wykrzyknął:

— To wszystko przez tego przeklętego Maksa! Ta kanalia chciała mi zniszczyć życie, robi tak od lat, żeby się zemścić za to, że wyrzuciłem tę jego cholerną Kaśkę z pracy! Ale jakby się nie gzili ze sobą, gdzie popadnie, to by nikomu się nic nie stało!

— Jesteś śmieszny, jeśli uważasz, że sprawa z Kaśką miała na to wpływ — sarknął Maks. — Zabiłeś Cecylię i za to należała ci się kara, ale wpadłbym sam, gdybym to wszystko powiedział na policji. Aniela jest czysta, ona mogła to zrobić.

— Maks, zaaranżowałeś to wszystko, żeby się zemścić na Romanie? Aż tak go nienawidzisz? — Aniela spojrzała na niego ze wstrętem. 

Maksymilian wyjął papierosa z ust, rzucił go na podłogę i zgniótł pogardliwie obcasem lakierowanego buta. Patrzył przy tym na Romana, jakby to jego chciał zgnieść. A potem wybuchnął strasznym gniewem:

— On zabrał mi kobietę mojego życia! Zrobił jej dziecko, kiedy ja nie mogłem! Starczył mu jeden raz! Urodziła jego dziecko, do cholery! Jego, nie moje...

— Czyli jednak się urodziło... Dlaczego mówiłeś, że to poronienie?

— Bo chciałem wyprzeć ze świadomości fakt, że moja ukochana urodziła dziecko temu potworowi! Ona nawet go nie widziała, ale miało czarne włosy... Nie mogło być moje! I on, w akcie przemocy, był je w stanie spłodzić, a mnie to nie było dane! Chociaż ją tak kochałem... Tylko ja ją kochałem! 

— Nie, Maks. Żaden z was jej nie kochał — przerwała im Aniela. — Ty masz na jej punkcie obsesję. Gdybyś ją naprawdę kochał, spróbowałbyś jej jakoś pomóc, wyrwać ją stąd, a zamiast tego ją uwiodłeś i wykorzystałeś. Wychodzę stąd. Nie chcę nic więcej słyszeć. Mam dość tego wariatkowa. Jesteście obaj chorzy psychicznie i nie wiem, który z was jest gorszy. Do widzenia. Alek, chodź.

Aleksander otworzył drzwi i otoczył Anielę ramieniem, pilnując, by się nie przewróciła z emocji. Wyszli na korytarz, zostawiając za sobą obu mężczyzn. Anieli serce biło tak szybko, że myślała, że zaraz padnie na ziemię bez tchu. Gdyby nie to, że Alek ciągle ją mocno trzymał, chyba by zemdlała. Uśmiechnęła się do niego łagodnie, próbując odegnać choć na chwilę to całe zło. Nie spodziewała się, że życie Cecylii wyglądało tak strasznie. Nie wiedziała, któremu mężczyźnie wierzyć, o ile którykolwiek mówił prawdę. Ostatnia część pamiętnika została spalona i nikt nie miał już poznać prawdy, bo i Maks, i Roman na pewno coś zmyślili, co do tego nie miała wątpliwości. Obaj budzili w niej wstręt, ale jednocześnie w pewien sposób im współczuła. Maks chyba oszalał po śmierci Cecylii, a Roman, jeśli mówił prawdę, to przypadkowo przyczynił się do śmierci dwóch najważniejszych osób w swoim życiu.

Ale wciąż handlował narkotykami i doprowadzał ludzi nawet do śmierci. Nie zasługiwał nawet na litość.

— Alek, idę się spakować — oświadczyła z mocą — a potem jedziemy do Warszawy. Nawet dziś wieczorem możemy iść do urzędu i wziąć ślub.

— A co z Romanem? Nie chcesz, żeby poszedł do więzienia?

— Nie wiem. Nie wiem, czy mam siłę się w to angażować, bo co mi to da? On już i tak wie, że przegrał życie, a pewnie niedługo wpadnie za narkotyki. A jeśli nie... jeśli nie, to Bóg go osądzi.

Alek pokiwał głową w milczącym uznaniu.

Aniela pobiegła do swojego pokoju i zaczęła pakować swoje rzeczy. Mimo wszystko żal jej było rozstawać się ze skromnym pokoikiem, w którym spędziła ostatnie miesiące. Przeżyła w Dunajewicach wiele strasznych chwil, ale też i trochę tych pięknych. Poznała Antosia, pogodziła się z Alkiem... Dorosła. I za to była wdzięczna.

Wzięła ze sobą wszystko, co przywiozła. Chciała zostawić srebrną suknię od Romana na łóżku, ale pomyślała, że to ładna pamiątka. W końcu miała ją na sobie tamtego wieczoru, gdy wyjaśnili sobie wszystko z Alkiem. Wcisnęła ją do walizki i zamknęła drzwi do pokoju.

W korytarzu już czekał na nią Alek ze swoim bagażem. Wziął od niej walizkę i podążył na schody. Aniela co rusz zerkała na niego z radością, wyobrażając sobie, jak wielkie szczęście ich teraz czeka. Wszystko miało się ułożyć tak, jak tego pragnęła lata temu, tym  razem bez żadnych przeszkód. Miała niedługo zostać panią Zalewską, poszukać jakiejś dobrej pracy i wieść życie, o jakim zawsze marzyła.

Alek wyszedł już na zewnątrz i kazał Alfredowi zawieźć ich na dworzec. Wspólnie ładowali do bagażnika bagaże, ale Anielę coś wciąż trzymało w korytarzu, jakby na coś czekała, choć sama nie wiedziała na co.

Wtem w progu stanęli Antoś i Jerzy, którzy wrócili właśnie ze spaceru. Chłopiec wyglądał tak, jakby miał się zaraz rozpłakać.

— Wyjeżdża pani, panno Anielo? — zapytał Jerzy. — Widziałem, że pan Zalewski pakował z Alfredem pani walizki.

— Tak, wyjeżdżam. Nie mogę już dłużej tu zostać po tym, czego tu się dowiedziałam.

— Chodzi o Cecylię?

— Tak. Niech mi pan powie, czy pan i Nina... mieliście romans?

Jerzy uniósł brew z poirytowania, a twarz mu spurpurowiała z gniewu. 

— Panno Anielo, ja już zaczynałem mieć o pani dobre zdanie, a pani mi tu z takim czymś wypada! Nie, ja kocham tylko jedną kobietę. Ale nie mogę jej mieć.

Aniela posłała mu pełen smutku uśmiech. 

— Myślę, że pan może. Proszę spróbować jeszcze raz. Ostatni. Dla siebie i dla Antosia. Ja dałam sobie z Alkiem drugą szansę i w końcu będę szczęśliwa. Proszę to zrobić, naprawdę. Myślę, że Elżbieta...

— Skąd panna o tym wie? — Jerzy aż się zarumienił.

— Nieważne.

— Czy pani mnie opuszcza? — Rozległ się zbolały głos Antosia.

— Muszę. Ale myślę, że niedługo znajdzie się ktoś, kto ci mnie o wiele lepiej zastąpi.

— Pani się nie da zastąpić!

Powiedział to z taką słodyczą, że Anielę aż ścisnęło za serce. Jak miała tu zostawić tego aniołeczka? Ale nie mogła się już oglądać na innych. Teraz przyszedł czas zadbać o siebie.

— Może i nie, bo moje zastępstwo będzie jeszcze lepsze. Przepraszam, że tak szybko wyjeżdżam, Antosiu. Pamiętaj, zawsze jesteście z twoim tatą mile widziani u mnie w Warszawie. A teraz do zobaczenia. — Uśmiechnęła się do niego słodko i ucałowała chłopczyka w główkę.

Odwróciła się, by nie musieć patrzeć na jego zalaną łzami twarz i wyszła. Alfred już siedział w samochodzie, obok którego stał uśmiechnięty Alek. Ucałował Anielę w policzek i poprowadził ją do samochodu. Usiedli z tyłu i wtulili się w siebie z rozkoszą. Alek patrzył tylko na nią, ale Aniela wciąż wyglądała za tym dziwnym, pełnym tajemnic domem, w którym przeżyła tyle zła, aż zniknął za horyzontem. Wtedy widziała Dunajewice po raz ostatni.   

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top