Rozdział XXXII
24.10.1935
Ledwo jestem w stanie myśleć. Do mojej świadomości nie dochodzi jeszcze to, co zrobił Roman. Czuję się ciągle brudna, nie mogę na siebie spojrzeć w lustrze ani się dotknąć, choć ciągle pragnę wejść do wanny i zmyć z siebie cały ten brud. Paskudny, ohydny brud, który spowił moje ciało, po tym jak Roman je dotknął.
W teorii miał do tego prawo, ale nie powinien robić tego w ten sposób, bez żadnej zgody, bez poszanowania mojej woli i mojego ciała. Jakbym była jego rzeczą, a nie żoną. Jakbym nie miała prawa głosu, żadnej podmiotowości. Uważał mnie najwyraźniej za lalkę, którą może rzucić w kąt, kiedy mu się znudzi. I tak właśnie mnie traktował.
Nie wiem, co ja zrobię. Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie dotykał, nieważne, czy Roman, czy Maks. Wszyscy mężczyźni są straszni, okropni, niewyżyci i pragną tylko jednego. Tylko tego przebrzydłego... Aż szkoda słów. Najchętniej bym ich wszystkim ukręciła karki! A Romanowi jako pierwszemu...
Nie, to się nie zdarzyło. Nie zdarzyło. Przyśniło mi się. To tylko sen. Koszmar. Straszny koszmar. Najgorszy koszmar, który nigdy nie powinien się wydarzyć.
Ale wciąż czuję na sobie jego ręce, które brutalnie dotykają każdego skrawka mojego ciała, niemal rozrywając je na kawałki. Czuję się brudna. Okropnie brudna. I nawet woda nie może zmyć tego paskudztwa. Tej zgnilizny moralnej, która przeszła na mnie z Romana.
Może na to zasłużyłam. To moja wina. Poddałam się po jednej próbie porozumienia, nie drążyłam, dlaczego Roman czuje do mnie taki wstręt, nawet nie spróbowałam postawić się w jego sytuacji, tylko od razu poszłam do Maksa i dałam mu się zwieść. Zdradzałam męża pod jego dachem, męża, który nawet jeśli mnie nienawidził, to mimo wszystko opłacał całe moje utrzymanie. Nie musiał tego robić. Może coś podejrzewał, a mimo wszystko dawał mi pieniądze. I już nie wytrzymał. Sama sobie na to zasłużyłam.
Nawet nie mogę patrzeć na Maksa. Przechodziłam dzisiaj koło jego gabinetu, akurat jak wyszedł. Uśmiechnął się na mój widok i wyciągnął do mnie rękę. Zadrżałam, kiedy położył ją na moim biodrze z tą swoją czułością i drapieżnością, jakby chciał zaraz iść ze mną do łóżka. Wzdrygnęłam się z obrzydzeniem. Miałam wrażenie, że patrzył na mnie z dziką żądzą, jakby chciał mnie posiąść w tej chwili. Odsunęłam się od niego ze wstrętem. Nie chciałam na niego patrzeć. To wszystko przez niego. Przez niego. Nienawidzę go.
— Wszystko w porządku, Cecylko? — zapytał tym swoim słodkim głosem.
Fałszywie, obrzydliwie słodkim. Aż chciało mi się wymiotować od słuchania go.
— Tak, wszystko w porządku. Przepraszam, spieszę się na obiad — mruknęłam, żeby tylko mnie zostawił.
— Na pewno? Nie wydaje mi się, kochanie, jesteś strasznie spięta i przygnębiona. Czy Roman coś ci zrobił?
— Wszystko jest dobrze — warknęłam. — Nie mam czasu z tobą rozmawiać.
— No dobrze, ale jeśli coś się dzieje, to przyjdź i mi powiedz — szepnął i odszedł.
Wiedziałam, że robię dobrze, ale mimo wszystko czułam się okropnie. Nie powinnam była być wobec niego taka oschła. To była jego wina, ale... Nie, to była moja wina. Moja i tylko moja. Nie powinnam nikogo innego o to wszystko obwiniać. To tylko moja wina. Moja...
Nagle rozległ się straszny krzyk. Zastygłam. Obawiałam się, że to Roman, ale po chwili poznałam, że to Jerzy krzyczy. Na Elżunię. Co takiego się stało, że tak się zachowywał wobec swojej ukochanej Elżuni? Tak ją przecież kochał, nie powinien jej nigdy traktować w ten sposób... Powinni o siebie dbać, a nie niszczyć to, co już zdołali między sobą zbudować.
— Jerzy, ja już tego nie zniosę! Mam dość! Już za długo to wszystko znosiłam, nie mam więcej siły! Próbowałam dać sobie radę, ale ta sytuacja jest chora! Mieszkam z moim dzieckiem pod jednym dachem, ale ono nawet nie wie, że jestem jego matką, muszę znosić upokorzenia ze strony twojego brata, a ty nie masz odwagi, żeby mu się sprzeciwić i to skończyć!
— Wiesz, że nie robię tego, bo chcę wam zapewnić dobre życie!
— Po prostu nie masz odwagi, żeby to zrobić, ty tchórzu! Żaden z ciebie mężczyzna! Żaden, słyszysz? I to wcale nie jest dobre życie! Gdyby to było dobre życie, to byłabym teraz z tobą i Antosiem w Warszawie albo Krakowie jako twoja żona, pracowałabym w jakiejś dobrej szkole, a Antoś by miał normalne dzieciństwo! A tak to żyje w tym wariatkowie i będzie taki sam jak Roman i ty!
— Elżbieto...
— Zostaw mnie! Daję ci miesiąc na decyzję, jeśli niczego nie zmienisz, to odchodzę! I zrobię wszystko, żeby zabrać ze sobą mojego syna!
Po tych słowach Elżunia szarpnęła za drzwi i wyszła wściekła na korytarz. Była tak rozgniewana, jakby była gradową chmurą i miała zaraz zacząć nawałnicę. Za nią wyszedł Jerzy. Stanął w drzwiach i patrzył za nią tęsknie, niemal krztusząc się od łez. Tak bardzo chciałam go przytulić i dodać mu sił, ale sama ich nie miałam. Czułam, jak rozpacz coraz bardziej rozdziera mi pierś, aż w końcu osunęłam się ze szlochem na podłogę.
24.11.1935
Boże, jak ja bardzo nienawidzę mojego życia. Maksymilian przestał się do mnie odzywać i nie mogę już liczyć na nikogo, może prócz dziadka. Jurek też mnie lubi, ale Maks... Maks był dla mnie wszystkim. Żyłam każdym spotkaniem z nim, oddychałam każdą myślą o tym, że się zaraz z nim zobaczę, a teraz nie mogę go nawet dotknąć, bo czuję wobec niego wstręt, choć jednocześnie wciąż bardzo go kocham. To straszne. Moje serce się do niego rwie jak szalone, ale ciało się przed nim wzdraga.
A on już mnie chyba nie kocha, skoro nawet nie zaszczyca mnie spojrzeniem. Zresztą nie ma się co mu dziwić, kochałam go taką płomienną miłością, żyć bez niego nie mogłam, a nagle go zostawiłam.
Tylko że gdyby mnie naprawdę kochał, to by próbował walczyć, próbował do mnie dotrzeć, pytał, dlaczego tak, a nie inaczej się zachowuję, a Maks przyjął to wszystko tak po prostu, beż żadnych protestów. Zaakceptował stan rzeczy, którego ja nie mogłam znieść. Czyli jednak mnie chyba nie kochał.
Boże, jak mi niedobrze! Chyba z tego wszystkiego aż się pochorowałam. W końcu trudno wytrzymać z tych nerwów. Mam tylko nadzieję, że z tego wszystkiego nie umrę. Chociaż może tak byłoby lepiej. Nie musiałabym już cierpieć. I tak nie mam widoków na jakąś poprawę losu, więc... Tak byłoby wszystkim lepiej. Muszę się modlić albo o jakiś promień nadziei, albo i rychłą i bezbolesną śmierć.
Ale przejdźmy do rzeczy, bo to nie sztuka pisać, jak mi źle, bez podawania żadnych konkretów. Muszę to wszystko z siebie wyrzucić, napisać, jak było, może przyjrzeć się temu, czy aby na pewno wszystko zrobiłam dobrze, a potem... Potem może będzie mi lepiej.
Rano poszłam na spacer po lesie. Ostatnio często tak robię. Jest mi potem dużo lżej na duszy. Uspokaja mnie wędrowanie wśród natury i wsłuchiwanie się w ptasie trele. Pozwala mi to zapomnieć o moich problemach choć na chwilę. Myślę wtedy tylko o tym, jak piękny jest mimo wszystko ten świat, ile ma w sobie uroku i czaru. Czuję się trochę, jakbym sama była ptaszkiem siedzącym na gałęzi i wyśpiewującym czarowne pieśni. Gdybym tylko mogła, poderwałabym się do lotu i odleciała...
Dzisiaj po spacerze miałam wybitnie dobry humor, ale nie dane było mi się nim długo nacieszyć. Kiedy dochodziłam już do bramy, zobaczyłam, jak samochód Romana skręca w stronę dworca. Najpierw się ucieszyłam. Roman nie był nigdzie od czasu Krakowa, ciągle tylko siedzi w domu i śledzi każdy mój krok, dlatego jego wyjazd powitałabym z więcej niż radością. Z tą błogosławioną lekkością na duszy weszłam do domu i zamarłam, kiedy zobaczyłam w przedpokoju Romana. Cała zesztywniałam ze strachu. Jeśli to nie on, to kto wyjechał z Dunajewic? Roman uśmiechał się z podejrzanym zadowoleniem, co wzbudziło we mnie dodatkowy niepokój.
Szybko pobiegłam na piętro i natychmiast wszystko zrozumiałam, widząc przerażoną twarz Antosia. Podbiegł do mnie i wtulił się w fałdy mojej sukienki, szukając w nich pocieszenia. Słyszałam jego cichutki szloch. Rozdzierał mi serce bardziej, niż gdyby płakał na cały głos, rycząc przy tym niemiłosiernie z bólu. Próbowałam go uspokoić głaskaniem jego jasnych włosków, ale nic to nie pomagało.
— Słoneczko, co się stało? — zapytałam.
— Bo pani Elżunia od nas pojechała, a tata teraz tak strasznie płacze... Jak dobrze, że przyszłaś, Cecylko! Dlaczego tatuś tak płacze? Ja się go aż boję!
— Spokojnie, kochanie, porozmawiam z nim, a ty idź do swojego pokoju, dobrze?
Antoś odsunął się ode mnie i pokiwał główką. Uśmiechnęłam się do niego najszerzej, jak potrafiłam. Chyba dodałam mu tym otuchy, bo jakby lekko się rozpromienił. Sama jednak czułam się coraz gorzej. Wiedziałam, że widok zrozpaczonego Jerzego złamie mi serce, ale musiałam mu pomóc. Po dziadku był moim najbliższym sojusznikiem i naprawdę był mi drogi.
Zapukałam do jego pokoju. Czekałam na odpowiedź, ale nie nadeszła, zapukałam więc po raz drugi. Tym razem rozległ się wściekły krzyk:
— Do kurwy nędzy, Roman, zabieraj się stąd, bo cię zatłukę! Masz, co chciałeś, Ela mnie zostawiła, powinieneś się cieszyć!
— To ja, Cecylia — odparłam.
Usłyszałam, jak Jerzy podnosi się z łóżka, a po chwili otworzył mi drzwi i nie czekając, aż wejdę do środka, zaczął się do mnie tulić, jakbym była jego matką. Objęłam go jak przed chwilą Antosia i zaczęłam szeptać słowa pocieszenia, które jednak nie przynosiły mu ukojenia.
— Ona już mi tym groziła... Ale nie myślałem, że mi to naprawdę zrobi... — jęczał Jerzy swoim chwiejnym tenorem. — Cecylko, co ja teraz zrobię... Jak ja mam bez niej żyć? Tak to wszystko zmarnowałem, moją jedyną miłość! Nikogo nigdy nie kochałem jak jej, wszystko bym dał, byle tu ze mną była... Boże, ja naprawdę wyjadę, niech tylko ona do mnie wróci! Tak to zepsułem! A Roman i dziadek jeszcze się z tego cieszą! Cieszą się, że cierpię, rozumiesz? Nienawidzę ich obu, nienawidzę! To wszystko przez nich! Gdyby tylko mi pozwolili... Nie, nie, co ja gadam, to moja wina, gdybym miał więcej odwagi... Gdybym był mężczyzną... Boże, jaki ja dam przykład temu dziecku! Co z niego wyrośnie?
— No już, spokojnie, Jureczku — szepnęłam. — Jesteś cudownym mężczyzną i Ela o tym wie, ale myślałeś w tej sytuacji więcej o sobie niż o niej. Odpocznij kilka dni i wtedy weźmiesz się do działania...
— I co ja zrobię? To już koniec, nie ma żadnej przyszłości. Za długo nie potrafiłem jej dać tego, czego pragnęła, i zostawiła mnie słusznie.
Niestety miał rację. Nie potrafił zawalczyć o siebie i ukochaną. Stchórzył. Nie tego kobieta oczekiwała od swojego mężczyzny. Rozumiałam Elżbietę bardzo dobrze. Ale mimo wszystko żal mi było Jerzego, a jeszcze bardziej Antosia. Jerzy w pewien sposób na to zasłużył, ale może dzięki tym wydarzeniom Jerzy zyska siłę, by działać. Może to jest impuls, którego potrzebował, by działać w sprawie Elżbiety.
— Jerzy, naprawdę, poradzisz sobie. Elżunia do ciebie wróci, tylko musisz się wziąć w garść i walczyć.
Poczułam, jak ściska mnie jeszcze mocniej, radośnie, spontanicznie, choć aż za bardzo, bo przez chwilę ledwo mogłam oddychać.
— Boże, Cecylko, jak ja cię kocham... Jak siostrę... Roman jest tak głupi i ślepy, że cię odrzuca... Pomożesz mi ją jakoś przebłagać?
— Postaram się.
Wtem usłyszałam czyjeś kroki. Zastygłam ze strachu, choć nie powinnam się przecież niczego bać, bo niby czemu? Nie robiłam z Jerzym nic złego. Po chwili w korytarzu zjawił się Maks. Popatrzył na mnie i Jerzego z tą swoją zabójczą ironią i złością. Skronie i szyja pulsowały mu jak szalone. Podejrzewałam, że żyły na ramionach również i że zaraz rozerwą mu marynarkę.
— No proszę, proszę, widzę, że pani Dunajewska bardzo chętnie skacze sobie z kwiatka na kwiatek. Kobieta opuściła go przed godziną, a pani już się na niego zaczaiła! Brawo! — rzucił kąśliwie i odszedł do swojego pokoju.
Czułam, jak zapiekły mnie oczy. Po chwili nagromadziło się w nich już całkiem sporo łez, które spływały po moich policzkach z zatrważającą prędkością. Jerzy próbował je zetrzeć haftowaną chusteczką, ale jego starania nie przynosiły skutków, bo płakałam coraz bardziej. Nie spodziewałam się, że mogę otrzymać taki cios od kogoś, kogo najbardziej kochałam.
Ale on najwyraźniej nie kochał mnie.
Ten rozdział dopisywałam na końcu, jak już reszta była gotowa i szczerze, nie jestem do końca zadowolona, ale jakoś nie wiem, nie wiem. Następne są moim zdaniem lepsze. Czekam na Wasze opinie! Zostały nam jeszcze 3 rozdziały do końca :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top