Rozdział XXVII
Nie rozmawiałam już więcej na temat Stefka z Romanem ani z kimkolwiek innym. Musiałam sama to wszystko przemyśleć. Czułam, że coś tu nie pasuje. Historia opowiedziana nam rok temu przez Romana miała wtedy sens, ale obecnie przedstawiała się mało prawdopodobnie. Roman wmówił nam, że Stefek zabił się z powodu odrzucenia przez wydawcę i długów, a czarę goryczy przelało odkrycie naszego romansu i wtedy gotowa byłam w to uwierzyć.
Tyle że wydawca ostatecznie Stefka przyjął. Był nim wręcz zachwycony! Na pewno rozmawiali o kolejnych tomikach, skoro w liście ciotka dostała pytanie o stare, niewydane nigdzie wiersze Stefka. Stefcio miał więc w perspektywie wspaniałą karierę. Chciano publikować jego dzieła a człowiek z wydawnictwa twierdził, że może stać się nowym klasykiem literatury. Znałam przecież Stefcia lepiej niż ktokolwiek inny i wiem, jak wielką radość musiały mu sprawić same te słowa, nie mówiąc już o spodziewanej publikacji. Założę się, że z wydawnictwa Stefek wracał, śpiewając na głos szlagiery z operetek i tańcząc. Och, to musiał być taki rozczulający serce widok...
Do tego dochodzi jeszcze kwestia finansowa. Nawet jeśli długi Stefcia były prawdą, to przecież dostał czek opiewający na sporą kwotę, a sytuacja miała się tylko poprawić. Nie wiem, ile w końcu wynosiło jego zadłużenie i czy w istocie było ono spowodowane niechęcią Stefka do podjęcia pracy, czy kryło się za tym coś jeszcze, ale wierzę, że w końcu by wszystko pospłacał, a w razie ślubu z Romanem na pewno byśmy mu w tym pomogli.
Gdzieś w tym galimatiasie umknęło mi, że ciotka ani nie przysłała mi czeku, ani nie napisała, jakie dokładnie honorarium miał dostać Stefek. Uważam, że powinna się nim ze mną podzielić albo wręcz oddać mi całość, bo w końcu to ja jestem siostrą Stefka, jego najbliższą krewną, i bardziej mi się te pieniądze należą. Co prawda ja u Romana w kwestiach materialnych mam wszystko, a ona mieszka u ciotki Karoliny, nie na swoim, więc zgodziłabym się na podział, ale właśnie, podział, a nie zagarnięcie wszystkiego przez ciotkę. Cóż, teraz już za późno, niech bierze te pieniądze.
Ale do rzeczy, bo zajęłam się rzeczami, które nie są aż tak znaczące. Wniosek z tego wszystkiego jest taki, że Stefek nie mógł się zabić. Bo po co? Jedynym problemem mógłby ewentualnie być mój romans z Romkiem, ale to dałoby się jakoś ułożyć. Stefek mógł ochłonąć i porozmawiać z nami na ten temat na chłodno albo wyzwać Romana na pojedynek i załatwić te sprawy po męsku...
Boże, pojedynek! Stefek i ta jego napakowana romantycznymi wizjami głowa! Kazał przecież Romanowi zejść na dół, do tego wziął broń? Czy wyzwał go na pojedynek? Czy może zamierzał go od razu zastrzelić?
— Kuzynko Anielo, wyjeżdżamy! Proszę zejść! — rozległ się donośny głos Romana.
Aniela westchnęła cierpiętniczo i włożyła pamiętnik Cecylii do szuflady biurka, którą następnie zamknęła na klucz. Nie mogła pozwolić, by ktokolwiek zaglądał do środka, kiedy ona będzie w Warszawie. Że też Roman musiał jej przerwać w takim momencie! Za chwilę miała najprawdopodobniej dowiedzieć się, jak naprawdę zginął Stefek, a teraz musiała czekać, aż wróci!
Tak bardzo nie miała ochoty jechać, że aż brakowało jej słów, by wyrazić swą niechęć. Nie pamiętała już nawet, po co właściwie się zgodziła. Chyba po to, żeby mieć spokój, bo Roman ciągle tylko ją o ten wyjazd dręczył. I dlatego, że zrobił na niej dobre wrażenie tymi ckliwymi słowami o Cecylii, a ona uwierzyła w ich szczerość. Tyle że to równie dobrze mogła być obliczona na pozyskanie jej względów gra aktorska. Roman był w niej prawdziwym mistrzem. Aż żal, że nie został wielkim aktorem dramatycznym. Zdaniem Anieli mógłby sławą przebić nawet pana Jaracza.
Teraz musiała przejmować się tym, że przypuszczalnie spędzi dzień w Warszawie u boku mordercy. Nawet dwa dni, bo przecież mieli wrócić jutro wieczorem! Och, byle tylko Romanowi nie wpadło do głowy zarezerwowanie apartamentu dla dwóch osób! Po tamtych jego przerażających zalotach w bibliotece przed wyjazdem do Rzeszowa niczego już nie mogła być pewna.
Albert zawiózł ich na dworzec w Nowym Sączu, skąd mieli dojechać do Krakowa, a następnie przesiąść się do Warszawy. Regionalny przewoźnik nie oferował zbyt wielkich luksusów, ale już w pociągu do Warszawy Roman zarezerwował pierwszą klasę i ich własny przedział. Aniela przeklinała w duchu ten fakt. Czułaby się bezpieczniej, gdyby mieli jakiegoś towarzysza podróży, najlepiej młodego mężczyznę, który choć trochę by się nią zainteresował, robiąc przy tym na złość Romanowi. Ale to była tylko fantazja, która nie mogła się spełnić.
Przez pierwszą godzinę drogi Aniela zajęła się czytaniem książki. Nawet nie patrzyła, co brała z biblioteczki, byle mieć co czytać po drodze. Okazało się, że losowanie nie było szczęśliwe, bo „Prokurator Alicja Horn" Dołęgi-Mostowicza, którego obaj Dunajewscy ponoć bardzo lubili, nie należała do literatury ani ambitnej, ani choćby dobrej. Przyzwyczajonej do obcowania z arcydziełami literatury światowej Anielce książka zdała się miałka, zanadto sensacyjna i zupełnie nieprawdopodobna, jak te wszystkie głupie amerykańskie filmy w stylu „Doktora Fu Manchu", na którego ktoś kiedyś zaciągnął ją do kina. Naprawdę nie rozumiała, jak można było wymyślać takie idiotyczne historie, a już tym bardziej, jak ludziom mogły się one podobać. Z własnej woli sama nigdy by za tę historię nie zapłaciła.
W końcu jednak odłożyła książkę, zmęczona jej bezbrzeżną głupotą, i oparła ramię o okno. Sama nie wiedziała, co robić przez tyle godzin. Nie była jeszcze na tyle głodna, żeby iść na obiad do wagonu restauracyjnego, a do książki na razie nie zamierzała wracać. Zostało jej więc tylko spanie, na które nie miała ochoty, albo tępe wpatrywanie się przed siebie — czyli w Romana.
— No co kuzynka tak milczy, co? — zapytał, kiedy tylko jej wzrok spoczął nawet nie na nim, bo tego Aniela chciała uniknąć za wszelką cenę, a na siedzeniu obok. — Jeszcze długa droga, możemy sobie przecież umilić czas rozmową, czyż nie?
— Nie jestem pewna, czy mam ochotę z kuzynem rozmawiać — odparła ostro.
Najchętniej wyszłaby stąd i już nigdy na niego nie patrzyła. Nie po tym wszystkim, czego się o nim dowiedziała i o co go podejrzewała. Dobre wrażenie wywołane tym ckliwym występem na cmentarzu zacierało się w jej pamięci coraz bardziej. W jej umyśle Roman dalej był potworem bez serca.
— Ale czemuż to? — Popatrzył na nią ze szczerym zdumieniem. — Nie cieszy się kuzynka, że kuzynkę zabrałem do Warszawy?
— Nie, bo nie wiem, po co kuzyn to zrobił.
— Bo mam trochę spraw, a wieczorem jestem umówiony do Adrii ze znajomymi, ale nie miałem partnerki i pomyślałem, że może by kuzynka chciała mi potowarzyszyć.
— Przecież kuzyn ma żonę, dlaczego Nina nie mogła z kuzynem jechać?
— Bo z Niną będę się rozwodził — rzekł chłodno.
Głos miał tak przerażający, że Anielę aż przeszyły ciarki.
— Dlaczego? Czy nie jest dla kuzyna dobrą żoną?
Wiedziała, że odpowiedź brzmi przecząco, ale ciekawiło ją, co odpowie jej Roman. Czy wspomni o romansie żony z Jerzym? A może powie jej coś innego, co nie tylko zaspokoi jej ciekawość, ale też w jakiś sposób naprowadzi ją na rozwiązanie zagadki śmierci Cecylii?
— Nina i dobra żona! — Roman parsknął takim śmiechem, jakby właśnie opowiedziała mu dobry dowcip. — No co też kuzynka opowiada! Nina nigdy nie była dobrą żoną. Nina po prostu miała dużo pieniędzy, których mi było trzeba, a sama skusiła się wizją bycia panią na Dunajewicach. Sama kuzynka rozumie, wizja zostania panią wielkiego pałacu działa na większość kobiet nader kusząco. Po trochu ją rozumiem, pewno na jej miejscu też bym tak postąpił, ale w każdym razie, nie potrzebuję jej. Do tego jeszcze przyprawia mi rogi, a tego już znosił nie będę.
— Podsłuchałam kiedyś, że ona i Jerzy... Przeprowadzają jakąś dziwną rozmowę... A potem Maksymilian mi potwierdził, że oni... Bardzo mi przykro...
Jakim człowiekiem nie byłby Roman, w tej kwestii Aniela bardzo go żałowała. To musiało być straszne, kiedy dwie najbliższe w życiu osoby, żona i brat, dopuszczają się zdrady.
Roman jednak nie wyglądał, jakby było mu przykro, bo zaśmiał się. Z nutką goryczy, ale głównie z kpiną. Okropną, paskudną kpiną, która zakłuła Anielę w serce.
— Oj, Anielko moja ty głupiutka! Wierzyć Maksowi w cokolwiek! Fakt, jest dobrym i uczciwym zarządcą, ale musi prowadzić księgi skrupulatnie i rzetelnie, bo ja do głupich nie należę i sprawdzam go co jakiś czas. Wie, że miałby kłopoty, gdyby się dopuścił oszustwa. Ale gdybym wierzył w cokolwiek, co on mówi w kwestiach innych niż finanse, to bym zimą chodził w sandałach i bez palta!
— Czyli Maks mnie okłamał?
— Tak, Maks kuzynkę okłamał. Przykro mi, że niszczę pani wyobrażenia o pani jakże cudownym Maksiu. To nie wszystko, ale ja już nic nie mówię, niech się kuzynka sama przekona.
Aniela zamilkła. Próbowała to wszystko poukładać w głowie, lecz nie potrafiła. W jej głowie Maks uchodził niemal za ideał, choć miał kilka wad. Nie widziała jednak powodu, dla którego miałby kłamać w kwestii Niny i Jerzego. Zwłaszcza że sama podsłuchała przez przypadek rozmowę, która zdawała się popierać wersję Maksa. Dlaczego miałby łgać? Przecież romans Niny i Jerzego go nie dotyczył. Chyba że sam coś ukrywał... Tylko co, prócz swojego obsesyjnego wręcz zakochania w Cecylce, które objawiało się jedynie, gdy zostawała z nim sama?
— Nie wierzę kuzynowi, zwłaszcza że Maks nie dał mi powodów, żebym miała uważać go za kłamcę, a kuzyn już tak.
— A niby czemu to?
— Bo od wszystkich słyszę, że kuzyn źle traktował Cecylkę, i kuzyn chyba zdaje sobie sprawę z tego, że ja o tym wiem, więc próbuje kuzyn zatrzeć złe wrażenie. I niech kuzyn się nie wykręca, bo mi o tym mówili i Jerzy, i Maks, no i sama Cecylka czasem do mnie na ten temat pisywała, a jej wierzę jak nikomu innemu.
Roman nie musiał wiedzieć, że Cecylia nigdy jej nic na ten temat nie napisała, a ona o wszystkim wiedziała z jej pamiętnika.
Przymknął powieki i odwrócił głowę w stronę szyby. Patrzył chyba na obramowanie okna, choć trudno było jej to stwierdzić, bo niemal nie widziała jego twarzy. Palce prawej dłoni zaczęły bawić się grubą, złotą obrączką. Po chwili zaczął mówić, choć głosem tak cichym i łamiącym, że Aniela ledwo go słyszała:
— Przyznaję, że byłem dla niej okropny, bardzo okropny. Byłem młody, głupi, nie wiedziałem, jak powinno się traktować żonę i ze wszech miar żałuję, że uczyniłem ją nieszczęśliwą.
Aniela nic nie odrzekła, oszołomiona jego słowami. Do końca podróży żadne już się nie odezwało.
*
Aniela poszła do swojej ulubionej księgarni wydać odłożone z pensji pieniądze, a potem powędrowała do mieszkania matki z całym naręczem książek. Było jej bardzo trudno taszczyć ciężary przez śniegi i zaspy. Nie pomyślała, że Warszawa w styczniu będzie tak zasypana. Żałowała, że nie rozłożyła zakupów na dwie części i musiała się z nimi męczyć. O wiele rozsądniej byłoby zostawić książki u matki i wrócić się po drugą partię po podwieczorku.
Nagle jej buciki podjechały na oblodzonym chodniku. Próbowała utrzymać równowagę, ale nie znalazła asekuracji i wylądowała na pośladkach, a jej wielka torba z zakupami wpadła w zaspę tuż obok. Chciała się podnieść, ale wymagało to podparcia się rękoma o podłoże, a za wszelką cenę nie chciała zmoczyć rękawiczek. Próbowała więc innych metod, ale stopy za każdym razem niemiłosiernie się jej rozjeżdżały. Jej zimowe buciki nie były za odpowiednie na taką pogodę. Bliska była wypuszczenia z ust całej wiązanki przekleństw, kiedy nagle zobaczyła przed sobą wysokiego, ciemnowłosego młodzieńca w kapeluszu i płaszczu z futerkiem. Jego sylwetka zdawała się jej znajoma, ale świecące mocno słońce sprawiało, że nie mogła dojrzeć jego twarzy. Popatrzyła na niego ze zmieszaniem i pozwoliła, by podał jej rękę i pomógł wstać.
— Och, Anielko! Co za miła niespodzianka! — wykrzyknął radośnie młodzian. — Nic ci nie jest?
— Chyba nie... Tam są moje książki... — wydukała.
Już miała wstać i je podnieść, ale młodzian był od niej szybszy. Podniósł torbę z ziemi i wręczył jej ją z galanterią.
— Proszę bardzo. Jak ja cię dawno nie widziałem, Anielo! Mówiono mi, że wróciłaś latem z Paryża, ale nie widziałem cię nigdzie, co teraz robisz?
Aniela zamrugała, wciąż lekko oszołomiona po upadku. Kim był ten młodzieniec, że wiedział o niej takie rzeczy? Zamrugała raz jeszcze i dopiero po chwili pojęła, że ma przed sobą kolegę ze studiów. Choć precyzyjniej byłoby rzec — poznanego na studiach, bo razem nigdy nie studiowali. Chodził chyba z jej koleżanką, potem zaczął się zalecać do niej, a potem...
— Pracuję jako nauczycielka u państwa Dunajewskich — oświadczyła prostolinijnie.
— To krewni twojej kuzynki, czyż nie?
— Tak, jej męża.
— A co robisz w Warszawie? Może dałabyś się zaprosić na kawę i ciasto? Do Bliklego?
— Wybacz, Alku, ale dziś nie mam czasu — rzekła z pewną ulgą, ale też i smutkiem, którego źródła nie potrafiła pojąć. — Idę właśnie do mamy, nie byłam u niej od lata, a wieczorem mam towarzyszyć panu Dunajewskiemu na raucie, właściwie po to z nim tu przyjechałam.
Młodzieniec westchnął z rozczarowaniem. Widziała smutek malujący się na urodziwej twarzy, na pełnych, lekko różowych ustach, w szarych jak szron oczach, nawet w ciemnym ubraniu, które jakby chciało się dopasować do nastroju noszącego je. Mimo to nie zamierzała dać się mu złamać. Musiała iść do mamy, bo miała przecież pilnie do pomówienia z ciotką Rozalią.
— Wielka szkoda, Anielko. Myślałem, że może będziesz chciała powspominać stare czasy, ale rozumiem, że masz już inne plany — stwierdził niepocieszony. — Jak długo będziesz w Warszawie?
— Jutro wracam z panem Dunajewskim do Krakowskiego. To tylko taki krótki wypad w interesach. Pani Dunajewska zaniemogła i zastępuję ją u boku pana Dunajewskiego.
— To bardzo przykro się złożyło, że tak krótko zostajesz. Mogę cię w takim razie chociaż odprowadzić do domu?
— Dobrze — odparła z rezygnacją, bo wiedziała, że Aleksander nie da jej spokoju.
Do domu nie miała daleko, bo panie Porębskie zajmowały mieszkanie w jednej z uliczek odchodzących od Krakowskiego Przedmieścia, niedaleko Parku Saskiego. Aniela wolała nie wiedzieć, ile ojciec musiał w swoim czasie za nie zapłacić, ale musiało być warte mnóstwo pieniędzy.
Aleksander trzymał ją mocno za rękę, żeby nie upadła, na drugim ramieniu zaś niósł ciężką torbę z książkami. Opowiadał jej, co wydarzyło się u niego, odkąd się ostatnio widzieli, a Aniela przysłuchiwała się mu z uwagą. Czasem troszkę żałowała, że przez stypendium w Paryżu ominęło ją tyle wspaniałych chwil z warszawskimi przyjaciółmi. Paryż wiele ją nauczył, ale też i wiele jej zabrał. Ale patrząc na to całościowo, nie żałowała. Dzięki czasowi spędzonemu zagranicą nabrała pewności siebie i rozsądku i mogła z odwagą stawiać czoła nowym wyzwaniom.
Podobał się jej jego chwacki ton i zupełna swoboda w rozmowie. Musiał nabrać sznytu wśród warszawskich elit przez te kilka lat. Opowiadał jej o wszystkim, jakby spotykali się codziennie i nic między nimi nie zaszło. Jakby nie dzieliło ich tyle lat i tamten moment... Jakby rozstali się dopiero wczoraj, a nie trzy lata temu. Jakby nie byli zupełnie innymi ludźmi...
Mówił o wszystkich spektaklach, na których był w operze, o rewiach i operetkach, o wieczorach w Adrii, o swojej pracy w gazecie, gdzie recenzował wszystkie teatralne nowości i zdobywał pewne uznanie jako krytyk, o proszonych obiadach z artystami, którzy chcieli go przekupić, by potem napisał im dobre recenzje. O światowym życiu, które wiódł, odkąd skończył studia. A ona tylko słuchała z zachwytem. Aż nagle zmarkotniał i zapytał:
— Pamiętasz, jak tańczyliśmy razem walca?
Pamiętała. Pamiętała wszystko z dokładnością co do najmniejszych szczegółów. Każdą sekundę spędzoną w jego ramionach. Każde czułe słówko, które jej wyszeptał do ucha. I wstyd, jakiego się najadła, kiedy TO się wydarzyło. Nie mogłaby zapomnieć.
— Tak — odparła oschle.
Chciała pokazać mu, że dalej żywi do niego o to urazę, że dalej mu nie wybaczyła. Zrozumiał.
— Ja cię przepraszam, Anielko. To było takie głupie i nierozsądne z mojej strony, narazić cię na taką hańbę. Gdybym tylko mógł, cofnąłbym się w czasie i to wszystko odwrócił. Młody byłem, głupi...
— Alek, skończ. Nie chcę o tym rozmawiać. Trzeba było przepraszać wtedy, teraz nie ma to znaczenia.
— Ale ja chcę przeprosić. Jeszcze w tym roku będzie wojna, jeśli będę musiał umierać za ojczyznę, to chcę mieć czyste sumienie.
— Żadnej wojny nie będzie — odparła ostro.
— Oj będzie, biedulko, będzie, większa i straszniejsza od wszystkich wojen, jakie świat do tej pory widział. Ale nie psujmy sobie tym teraz humoru. Jeszcze będziemy mieli mnóstwo czasu na rozpacz i smutki.
Nie odzywali się, póki nie dotarli pod jej kamienicę. Aniela podziękowała mu cicho za pomoc, lecz pominęła milczeniem propozycję ewentualnego spotkania. Rozczarowany Aleksander pożegnał się i poszedł w swoją stronę, a Aniela pobiegła po schodach, nie mogąc się doczekać spotkania z matką. Kiedy pani Karolina otworzyła jej drzwi, padła matce w ramiona i zaczęła się do niej tulić z czułością i całować serdecznie jej policzki.
— No dobrze, dobrze, już, Anielko! — roześmiała się pani Karolina, poprawiając brązowe loki. — Cieszę się, że jesteś.
— Anielko, czy ja dobrze widziałam, że to pan Aleczek cię odprowadził? — dało się słyszeć głos ciotki Rozalii.
Aniela westchnęła z rezygnacją i oddała matce płaszcz, po czym poszła do swojego pokoju, ignorując ciotkę. Zostawiła książki w sypialni, uczesała skołtunione przez podróż i wiatr włosy i udała się do saloniku, w którym matka już przygotowywała poczęstunek. Ciotka Rozalia siedziała na sofce jak królowa, zupełnie nie przejmując się tym, że wypadałoby pomóc bratowej. Aniela zajęła miejsce w fotelu naprzeciw niej.
— Anielko, dlaczego mi nie odpowiedziałaś, co? — zapytała z wyrzutem, patrząc na Anielkę tak, jakby chciała ją zmrozić spojrzeniem. — Czy to był pan Aleczek?
— Tak, spotkałam go przypadkowo po drodze.
— Och, jaki miły zbieg okoliczności! — odparła ciotka i wzięła ze stolika porcelanową filiżankę w różyczki, z której zaczęła sączyć herbatę. — Wiesz, że dalej jest wolny? Może byś się coś zakręciła koło niego, a nie bawisz się w guwernantkę u Romka! Co jak co, ale masz już swoje lata, młodsza nie będziesz, a im starsza kobieta, tym trudniej złapać męża.
— Tobie to się udało dopiero po czterdziestce, więc Anielka ma jeszcze czas — burknęła pani Karolina. — Nie mówiłam ci, kochanie, ale ciotka Rozalia wychodzi latem za mąż.
— Och, bardzo się cieszę, ciociu — odparła z rezerwą, bo po pytaniu ciotki nie miała nawet ochoty, żeby się cieszyć jej szczęściem.
— Nie zapytasz nawet za kogo? Też mi coś, Anielko, myślałam, że masz więcej kultury!
— Rozalio, ona jest teraz zaaferowana czymś innym, widzisz, jak jej policzki płoną, to pewnie jeszcze przez Alka! Anielko, on taki przystojny, dobry chłopak, pieniądze też ma, może i literat, ale przez to wrażliwszy i pewno spolegliwszy, koneksje też ma całkiem przyzwoite, no i... kochałaś się w nim przecież. A ja teraz zostanę tu sama, chętnie bym pobawiła wnuki!
Aniela westchnęła ciężko. Nie myślała, że to głupie, przypadkowe spotkanie zniszczy jej cały dzień, który zapowiadał się tak pięknie. Tak się cieszyła na spotkanie z matką, ale teraz najchętniej wyszłaby z domu i nie wracała.
— Mamusiu, wiesz przecież, jak Alek brzydko się wobec mnie zachował. To było dla mnie ogromne poniżenie.
— Ja wiem, Anielko, ja wiem, ale on przecież tak żałował... Tyle razy tu przychodził, tyle kwiatów na przeprosiny wysyłał. I w końcu się z tamtą wywłoką nie ożenił, no wybaczyłabyś mu! Poza tym niezdrowo wyglądasz, jesteś blada i schudłaś, coś się stało? Źle cię w tych Dunajewicach karmią?
— Mam trochę zmartwień, to tyle. Ciociu, czemu właściwie Stefek się... zastrzelił? — Spojrzała pytająco na Rozalię.
— A po co pytasz?
— Bo mi mówiono całe życie, że to odmowa wydawcy go załamała, ale znalazłam u Cecylii jego wydane wiersze. O co chodzi? Dlaczego mi ich nigdy nie pokazałaś?
— Może sobie sam je wydrukował, ja nic nie wiem — odparła ciotka, przeżuwając ciastko.
Warga jej nerwowo drżała, wskazując, że wiedziała o wiele więcej, niż chciała powiedzieć.
— Nie, to są wydane wiersze. Cały tomik. Z logiem wydawnictwa wdrukowanym.
— A może Stefek chciał zrobić komuś jakiś kawał albo udawać, że go naprawdę wydali. On by był do tego zdolny.
— A Cecylia? Na co w końcu umarła? Bo pan Roman i pan Maksymilian mi mówili różne rzeczy...
Ciotka odłożyła filiżankę na talerzyk z takim głośnym trzaskiem, że nic lepiej nie mogłoby zobrazować jej oburzenia. Nawet matka wychynęła z kuchni i stanęła przed nią z rękoma założonymi na pełne biodra, piorunując wyrodną córkę spojrzeniem.
— Anielko, czy ty wypytujesz swoich pracodawców o takie rzeczy? I co to za pan Maksymilian? To przez to jesteś taka blada? Na co ci to wszystko? Nie wierzysz w to, jak było? Cecylka miała komplikacje przy porodzie i umarła ze swoim biednym dzieckiem.
— Mamo, to nie było tak. To jest dużo bardziej złożona sprawa.
— E tam, głupoty wygadujesz! — Ciotka Rozalia machnęła ręką. — Ty naprawdę wracaj do domu i weź się za tego Aleczka, chłopak ostatnio ciągle tu przychodził i o ciebie wypytywał! Serce mu złamałaś!
Aniela poczuła, jak cierpnie jej skóra. Aleksander przychodził i o nią wypytywał. Musiał więc wiedzieć, ze dziś będzie w domu. Ich spotkanie nie było więc przypadkowe, zaaranżował je w taki czy inny sposób! Och, niech ona da mu popalić! Ale to musiało poczekać. Najpierw trzeba było doprowadzić do końca sprawy w Dunajewicach.
No to mamy część I wycieczki do Warszawy :D Jak myślicie, kim był dla Anieli Aleksander i co narobił? W ogóle nie jestem pewna, czy ta rozmowa z mamą dobrze wyszła, byłabym wdzięczna za wskazówki! Jestem już prawie na finiszu, ale nie jestem pewna tego, czy mi to dobrze wychodzi, bo coś nie do końca mi idzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top