Rozdział XXV

27.04.1934

Cóż ten Maksymilian narobił! Tak zamącił mi w głowie! Nienawidzę go za to, nienawidzę! Od kilku dni staram się go unikać, ale nie potrafię przestać o nim myśleć. Gdy tylko na mnie spojrzy, zaraz się rumienię i zaczyna mnie zalewać poczucie winy, jakbym to ja co najmniej się na niego rzuciła z pocałunkami, a to wszystko jego wina! Nawet bym nie pomyślała, że mogłabym chcieć od niego czegokolwiek, nigdy by mi nie przyszło do głowy, żeby go całować i w ogóle myśleć o nim w taki sposób, a on... Zrobił mi krzywdę. Siedzi zawsze podczas posiłków tuz obok mnie i to niby przypadkowo muska moje kolano dłonią, to trąca mnie stopą. To jednak nie jest najgorsze, bo za takowy uważam fakt, że mi się to wszystko podoba. A Roman siedzi obok mnie z tym swoim posępnym wzrokiem i mam wrażenie, że to wszystko widzi. Widzi i albo się śmieje w duchu, albo knuje jakąś straszną zemstę na Maksymilianie za to, że ma czelność dotykać jego żony.

Och, jakie on myśli rozpalił w mojej głowie! To skandaliczne, że w ogóle pozwalam sobie na takie wyobrażenia, w końcu mam męża, ale tak mnie już męczy ten stan małżeński pozbawiony jakiejkolwiek czułości, że najmniejsza choćby podnieta ze strony mężczyzny jest dla mnie wszystkim. Ja nie jestem znowu taka próżna, ale nie mogę żyć z człowiekiem, który mnie nie docenia, nie prawi żadnych komplementów ani szepcze czułych słówek. Taka egzystencja jest nudna i zupełnie bez sensu! Nie po to mam urodę, żeby się marnowała!

Jestem kobietą młodą i lubiącą zabawy, oczekującą miłości i uznania od mężczyzn, a już zwłaszcza od mojego męża. Tak, to może próżne, ale czy to nie moje prawo jako małżonki? Czy obowiązkiem Romana nie jest sprawiać, bym czuła się jak najlepiej, wiecznie przez niego uwielbiana i hołubiona? To on jest temu wszystkiemu winien, nie ja i w gruncie rzeczy nie Maksymilian. Znaczy on jest winien tylko troszkę, bo zaczął tę całą grę. Ale gdyby nie zaniedbanie Romana, to by w ogóle mu to do głowy nie przyszło!

A ja usycham z tęsknoty za miłością i czułością. Dwadzieścia lat to jeszcze nie wiek na bycie starą matroną, która od męża może się doczekać jedynie obelgi lub wkroczenia do sypialni, gdy pan i władca ma ogromnie pilną potrzebę, bez zważania na jej własne chęci. Właśnie, potrzeby, przecież Roman nie jest mężczyzną, któremu odpowiadałby celibat, już sama dobrze to wiem. Czyli zdradza mnie, pewno z jakimiś panienkami lekkich obyczajów! Albo w tej Warszawie ma jakąś kochanicę! Następnym razem muszę się tam z nim koniecznie wybrać i wybadać teren. Nie byłam w stolicy, odkąd żeśmy prosili ciotunie na ślub, to już niedługo będzie rok. Czas wrócić do wielkiego świata, przejść się po sklepach, a potem pójść do Adrii na kolację. Albo na jakiś dansing! Tylko bez Romana, nie wyobrażam sobie z nim tańczyć, jakby nic się nie stało. Muszę w takim razie wziąć Maksymiliana.

Boże, Cecylio, zmów to robisz! Znów ten Maksymilian! Jak on mi zawrócił w głowie... Ale nic nie poradzę na to, że w końcu mnie ktoś traktuje z kurtuazją, po dżentelmeńsku, że dba o to, żebym się dobrze czuła, że się po prostu mną przejmuje. Dba o mnie, tak jak powinien dbać o swą kobietę mężczyzna. A że mój mężczyzna się mną nie przejmuje, to znalazł się inny, który podjął się jego zadania. Pech Romana, tyle. A Maksymilian wcale nie jest od niego w żaden sposób gorszy, nie licząc może kwestii majątkowych, ale na nie pluję, bo to wcale nieważne. Maksymilian za to ma ogromną klasę, do tego jest bardzo, bardzo przystojny. Pod tymi jego oksfordzkimi marynarkami rysuje się wyraźnie muskulatura, o jakiej Roman mógłby tylko pomarzyć (choć też nieprzesadna, tak akurat w sam raz), a te lodowato błękitne oczy patrzą tak na człowieka, jakby chciał go przeszyć na wskroś. Albo rozebrać. Na początku uznałam go za brzydkiego przez te okulary, ale one w gruncie rzeczy mają swój urok, dodają mu szarmu i takiej angielskiej dystynkcji, podczas gdy Roman to trochę taki francuski żigolak. Och, jestem straszna dla niego! Ale taka prawda, on z tą mocno zarysowaną szczęką, szczupła, gibką sylwetką i czarnymi włosami to po prostu jak z Riwiery Francuskiej wyjęty, wiem, bo byłam raz z rodzicami, krótko przed wypadkiem, i kochałam się w tych wszystkich fircykach, których żeśmy tam widywali. Ten typ już więc mi w sumie obrzydł, w przeciwieństwie do chłodnej elegancji Maksymiliana, zwłaszcza że pod tą wyniosłą powłoką bucha szaleńcza namiętność.

Och, Cecylio, no daj już spokój! Tak cię ten Maksymilian pociąga, tak nęci, ale i tak dobrze wiesz, że nic z tego nie będzie, bo coś Romanowi przysięgałaś i musisz teraz tego dochować, choćby po to tylko, żeby mu udowodnić swą wyższość moralną. On niech jeździ sobie do warszawskich lafirynd, ja będę mu wierna! Tylko muszę powiedzieć Maksymilianowi, żeby mnie tak nie kusił...

10.05.1934

Miałam dziś po obiedzie bardzo interesującą rozmowę z Elżbietą. Przyszła do mnie po lekcji ze skargą, zupełnie załamana. Nawet kotek na broszce przypiętej do jej koszuli miał jakiś taki smutny wzrok i patrzył na mnie z błaganiem, by go wziąć na ręce i przytulić.

— Nie chciałam tego robić, ale muszę się pani poskarżyć na pani męża — zaczęła tak oficjalnym tonem, że aż miałam ochotę się zaśmiać.

— Ależ Elżbieto, ile ja to razy już ci mówiłam, że czas skończyć z tym paniowaniem, zwłaszcza że ja jestem młodsza! Co Roman znów narobił?

— Ostatnio przytuliłam Antosia po lekcji, on musiał przez przypadek mu to wygadać i teraz Roman przychodzi do nas nagle w środku zajęć na inspekcję, żeby sprawdzić, czy czasem nie jestem dla niego zbyt czuła. Ja wiem, że oni taką mieli umowę z Jurkiem, że Antoś na razie nie będzie nic wiedział, ale ja już tak nie mogę. Przecież to jest moje dziecko! Tyle lat byłam daleko od niego i chyba mniej mnie to bolało niż patrzenie na niego każdego dnia ze świadomością, że on o niczym nie wie. Wiem, że nie powinnam go tulić, ale co ja miałam zrobić, moje serce już nie wytrzymało! Tak się nie da żyć po prostu! — wyrzuciła ręce w geście rozpaczy i usiadła na małej sofce, niemal płacząc.

Po chwili łzy wielkie jak grochy zaczęły spływać po jej policzkach. Usiadłam obok Elżbiety i przytuliłam ją. Nie mogłam patrzeć na jej rozpacz. Jak Roman może być dla niej tak okrutny! Rozumiem, że jej nie lubi, że najchętniej to by wyparł jej istnienie ze świadomości, ale tak nie można, do cholery jasnej! Ona ma prawo do opieki nad własnym dzieckiem, tak jak Jerzy ma prawo ją poślubić! A Antoś zasługuje na matkę, zwłaszcza tak dobrą i kochającą. Widziałam, że ona by wszystko zrobiła, byle tylko jemu było jak najlepiej.

— Och, proszę nie płacz, Elu. Ja z nim porozmawiam, powiem mu, że to oburzające, ale obawiam się, że na nic się to nie zda, bo on mnie ani trochę nie szanuje i ma w poważaniu to, co do niego mówię. Tu mógłby pomóc chyba tylko dziadek Władysław. Albo musicie z Jerzym wziąć ślub. Właściwie dlaczego nie możecie tak zrobić? Wszystko by było wtedy prostsze. Nie musiałabyś się bawić w tę maskaradę, a Roman mógłby wam w kaszę napluć.

Elżbieta jeszcze bardziej posmutniała. Wyswobodziła się z mojego uścisku i wbiła wzrok w podłogę. Patrzyła tak żałośnie, że łamało mi się serce.

— To nie jest takie proste, Cecylko. — Uśmiechnęłam się na to zdrobnienie. Chyba już mi bardzo ufała. — Oczywiście, że byśmy chcieli być małżeństwem, ale Jurek nie zarabia na razie za dużo, dopiero dwa lata temu skończył studia i pracuje na własny rachunek, bo do żadnego biura architektonicznego się nie dostał, a dla mnie znaleźć dobrą pracę to bardzo trudna rzecz. Poza tym dziadek się nie zgadza, nie podoba mu się, że wnuk skończył ze służącą, a Jerzy liczy, że dostanie od niego dużo pieniędzy w spadku, ale tylko, jeśli się ze mną nie ożeni, bo wtedy wszystko pójdzie na Romana, a nam zależy na tych pieniądzach i na domu. No więc mamy do wyboru albo dobre życie dla nas i przede wszystkim dla Antosia, ale w tej maskaradzie, albo klepanie biedy, a ja tego dziecku nie zrobię.

Westchnęłam ciężko. Rozumiałam motywy, które nimi kierowały, bo sama przecież weszłam w małżeństwo częściowo z powodu pieniędzy. W końcu przez Stefka zostałam bez niczego i tylko ślub z Romkiem mnie mógł uratować. Wiem, że trudno byłoby mi się rozstać z życiem, jakie wiodłam do tej pory, ale wciąż... Gdybym miała męża, który by mnie naprawdę kochał i traktował tak, jak powinien, to skromniejsze życie chyba by mi aż tak nie wadziło. A Jerzy naprawdę kochał Elżbietę i poszedłby za nią na koniec świata. Do tego mieli dziecko... Brakowało im tylko odwagi.

— Ale wy się tak wykończycie! Nie można tak żyć! Co, w dzień pan i pracownica, a w nocy kochankowie? Jaką krzywdę robisz sobie i temu dziecku? Przecież on mógłby mieć matkę i szczęśliwe dzieciństwo, a tak to myśli, że go porzuciłaś...

— Ja wiem, że to okropne, jak musimy żyć, ale Cecylko, spójrz na to z innej strony. Ty urodziłaś się w bogatej rodzinie i o nic nie musiałaś nigdy walczyć, bo od razu miałaś pieniądze i pozycję. Ale ja byłam tylko biedną służącą i gdyby nie dobroć Dunajewskich, dalej bym nią została. W Dunajewicach Antoś ma szansę na zdobycie świetnego wykształcenia i zostanie kimś. Ja z Jerzym mu tego nie zapewnimy. Z jednej strony moje serce rwie się do tego, żeby mu wyznać prawdę, żeby go pieścić i tulić, całować po tej małej główeczce aniołeczka, ile sił, ale wiem, że robię to dla niego, a to poświęcenie ma sens. Ty jeszcze nie masz dzieci i nie wiesz, jak to jest, ale matka zawsze pragnie, byle jej dziecko miało lepiej niż ona sama i jest gotowa na wiele, byle mu to zapewnić.

— W takim razie ja porozmawiam z dziadkiem, żeby wam pozwolił na ślub.

Nic się nie zastanawiałam, od razu wstałam i poszłam do pokoju dziadka. Siedział w fotelu ze swoim umiłowanym Mickiewiczem i czytał. Na mój widok odłożył książkę i zdjął okulary. Zawsze wydawało mi się to lekko śmieszne i ironiczne, że taki Maksymilian, lat ledwo dwadzieścia sześć, ma wzrok tak słaby, że musi już nosić okulary przez cały czas, a dziadek Władysław, lat osiemdziesiąt, jedynie z czytaniem ma problemy.

— Cecylko, dziecko drogie, co cię do mnie sprowadza o tak niezwykłej porze? Nigdy mnie przychodzisz do mnie przed kolacją.

— Racja, ale dziś potrzebuję pomówić z dziadkiem o wyjątkowej sprawie.

Dziadek wyraźnie się zaciekawił. Poprosił mnie gestem do siebie. Usiadłam obok niego na sofce i zaczęłam mu mówić:

— Wie dziadek, Elżbieta była dzisiaj u mnie się poskarżyć na Romana. Podobno przychodzi do niej na lekcje i sprawdza, jak się zachowuje wobec Antosia.

— I bardzo dobrze. Powinna przestrzegać warunków, które jej postawiliśmy, a jakby ją zostawić samą z dzieckiem, to Bóg jeden wie, co gotowa zrobić.

— Ale co dziadek ma na myśli? Nie chciałby dziadek, żeby Antoś znał prawdę?

— Niekoniecznie. Nigdy mi się ten związek nie podobał i nie chciałbym, żeby Jerzy wprowadzał Elżbietę do naszej rodziny.

— Ale właściwie dlaczego?

Dziadek uniósł krzaczastą brew ni to ze zdziwieniem, ni to z wzgardą.

— No pomyśl tylko, Cecylko, jak by to wyglądało, tu Dunajewscy, tu stara szlachta, a tu taka Elżunia Bóg wie skąd. Za mojego życia to się nie wydarzy.

— Och, dziadku, czy dziadkowi nie zależy na szczęściu Jerzego? Przecież to dziadka wnuk, powinien dziadek chcieć dla niego jak najlepiej.

— I chce, ale Elżbieta nie znaczy dla niego „jak najlepiej". Gdybyś tylko widziała, ile ja się wstydu najadłem, kiedy wyszło na jaw, że oni tam razem mieszkają w tym Lwowie! Co to była na ujma na honorze! Póki się kształciła, a Jerzy się w to nie mieszał, miałem do niej sympatię, ale już dawno ją straciła.

— Dziadek tego nie ma na myśli. Poza tym nowe idzie, szlachty już nie ma od dawna, ludzie się pobierają niezależnie od klasy i stanu majątkowego... a oni mają dziecko. Niech dziadek na nie zważy, proszę...

Trudno mi było uwierzyć w to, z jakim zaślepieniem ten dobry człowiek mówi o małżeństwach, klasach i szlachcie. Bo wiedziałam, że dziadek Władysław nie jest złym człowiekiem i w głębi duszy pewnie by chciał im pozwolić na ten ślub, ale jako człowiek innej epoki miał swoje uprzedzenia i nie potrafił się pogodzić z tym, że jego wnuk miałby się ożenić z dziewczyną, która kiedyś była u nich służącą.

— Cecylko, kochanie, jesteś dobrą dziewczyną i cieszę się, że tak ci leży ich sprawa na sercu, ale w tej kwestii pozostaję nieugięty. Proszę cię, nie rozmawiaj już ze mną na ten temat, bo zdania nie zmienię.

— Dobrze, dziadku — wymamrotałam i wyszłam z jego pokoju.

Nie chciałam się z nim kłócić. Nie było mi to ani trochę potrzebne. Tylko czas mógł tu jakoś zadziałać. Albo ewentualne skruszenie serca starszego pana. Tylko czy w ogóle można było do tego doprowadzić?


No to mamy drugi rozdział w ten weekend, akcji też nie ma dużo, ale troszkę się rozjaśniło kilka spraw. Mam nadzieję, że się Wam podobało i widzimy się w piątek!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top