Rozdział XVI
19.10.1933
Rano obudziłam się z okropnym bólem głowy. Przez całą noc płakałam i myślałam nad tym wszystkim, co się stało. Nie rozumiałam, dlaczego Roman odmówił mi nocy poślubnej. Wiem, że to nie byłaby taka prawdziwa noc poślubna w pełnym tego słowa znaczeniu, bo już dawno mieliśmy to za sobą, ale wciąż... To taka tradycja. Zrozumiałabym, gdybyśmy mieli normalne wesele i tańczyli całą noc, ale my tylko jedliśmy i rozmawialiśmy z krewnymi, nie mógł być po tym zmęczony.
Tyle że myślałam przez ten cały czas tylko o sobie, a o nim ani trochę. A może Romek też miał inne wyobrażenie tego dnia i nie zniósł konfrontacji z rzeczywistością? W końcu i jemu nie towarzyszyli rodzice, bo już ich nie miał, podobnie najlepszego przyjaciela. Stefek zawsze powtarzał, że będzie drużbą Romka, jak już się ożeni, a jednak do tego nie doszło. Romek nie miał nawet czasu dobrze przeżyć żałoby po Stefku, bo zajmował się mną i ciocią, zamiast pobyć sam ze sobą i dać swoim uczuciom ujście, a ja go tak okropnie oceniam. Nigdy przy mnie nie zająknął się o tym, jak boli go śmierć Stefka, ale czasem ukradkiem widywałam, jak cicho popłakuje, kiedy myśli, że mnie nie ma. Choć popłakuje to może złe słowo, bo poza tym jednym razem, kiedy usłyszałam jego szloch, jeszcze w naszym domu, Roman nie płacze. Raczej pociąga nosem, a oczy mu się szklą, ale łzy rzadko kiedy płyną mu po policzkach. On dusi w sobie wszystkie uczucia, które uważa za niemęskie, niegodne pokazywania. Może dzisiaj już tego nie wytrzymał i tak zareagował. Zrozumiałabym to. Nie czuł się w obowiązku konsumować małżeństwa, bo nie jesteśmy tak wygłodniali siebie jak zapewne ci, którzy dochowują przykazań, to wszystko go przytłoczyło, więc wolał zostać sam, niż zmuszać się do czegoś, na co nie miał ochoty, i jeszcze sprawiać mi tym przykrość.
Pokrzepiona tymi rozważaniami zeszłam na śniadanie w wyśmienitym humorze. W myślach już widziałam siebie, jak podchodzę do siedzącego przy stole Romka, witam go pocałunkiem w policzek i jakimś czułym słówkiem, a on w odpowiedzi gładzi mnie po włosach i mówi, jaki jest szczęśliwy, że jest już moim mężem.
Ale przy stole go nie było. Dziadek, Jerzy i Maksymilian czekali na moje przybycie, żeby zacząć jedzenie, ale nie Romek. Serce ścisnęło mi się boleśnie. Zawsze przychodził na śniadanie pierwszy, nawet przed Maksymilianem, a ja dołączałam do nich ostatnia, ale tym razem go nie było.
— Gdzie Romek? — zapytałam, patrząc na dziadka.
Twarze wszystkich pobladły przerażająco, zupełnie jakby Roman umarł. Po plecach przeszedł mi dreszcz.
— Cecylko — zaczął dziadek swoim spokojnym głosem — Romek pojechał z rana do Warszawy, jakiś problem z interesami, dopiero wstałem, jak już wyjeżdżał, powiedział mi, że to sprawa niecierpiąca zwłoki.
— I nie chciał mnie zabrać? Albo chociaż się pożegnać?
— Powiedział mi, że na pewno jesteś zmęczona i nie chce cię budzić, no i że nie jesteś mu tam potrzebna.
Poczułam, jak ściska mi się serce. Ja cały ranek wyobrażałam sobie, jak to będzie przywitać się na śniadaniu z mężem, a on tak mnie zostawił... Jakby nie miał serca. Jaki mąż zrobiłby to swojej młodej żonie tuż po ślubie? Chciałam wierzyć, że sprawa naprawdę była pilna i wymagała jego obecności w Warszawie, ale nie potrafiłam w to uwierzyć. Nic nie było tak pilne, jak zajęcie się świeżo poślubioną żoną. Powinien przyjść do mnie z samego rana, obsypać pocałunkami i powiedzieć, jak bardzo jest szczęśliwy, że się ze mną ożenił. A potem mógłby nawet jechać.
Najgorsze było jednak to, że spały u nas ciocia Rozalia i Karolina. Wiedziałam, że zaraz przyjdą na śniadanie, a kiedy zobaczą, że nie ma z nami Romka, zaraz zaczną mnie o niego wypytywać. Już słyszałam ich pełne wścibstwa głosy. Opadłam na krzesło jak szmaciana lalka i wbiłam wzrok w stół. Siedziałam lekko przygarbiona i pewnie wyglądałam jak jakiś potwór, ale nie obchodziło mnie to. Nic już mnie nie obchodziło, niech sobie ciotki gadają.
— Cóż, cały Roman — sarknął Jerzy w którymś momencie — zbałamucić pannę, a potem porzucić.
— On mnie wcale nie zbałamucił, tylko się ze mną ożenił! I wróci, zobaczysz, Jerzy! — odparłam mu ostro, ale on ani trochę się tym nie przejął.
Wzruszył tylko ramionami i zaczął sobie nakładać chleb i plasterki sera na talerz, ani trochę nie przejąwszy się moimi słowami. Jeszcze do tego zaczął jeść, zanim ciocie zeszły z piętra. Na szczęście zaraz przyszły, w wyraźnie szampańskim nastroju do tego, bo gawędziły wesoło o najnowszych warszawskich modowych trendach i jakimś spektaklu w operze, na którym ostatnio razem były. Skłoniły się elegancko i usiadły między dziadkiem a Maksymilianem.
— Gdzie nasz pan młody? Cecylko, coś ty taka smutna? — zapytała ciocia Rozalia, patrząc to na mnie, to na pana Dunajewskiego.
Nie chciałam im odpowiadać. Najlepiej by było, gdyby zostawiły mnie w spokoju, bo jeszcze zaraz bym którąś uderzyła ze złości. Na szczęście dziadek przyszedł w sukurs w samą porę. Nie wiem, co bym bez niego zrobiła.
— Niestety Roman musiał pilnie wyjechać do Warszawy, dostał bardzo pilny telefon i cóż, nie miał wyboru. Bardzo mi przykro, że nie będą panie miały więcej czasu, żeby poznać męża bratanicy.
Ciocia Rozalia machnęła ręką, jakby jej to w ogóle nie obchodziło.
— Nic się nie dzieje, my i tak zaraz musimy jechać, mamy bardzo dużo do zrobienia w Warszawie, prawda, Karolinko?
— Tak, w gruncie rzeczy dziś wieczorem mamy przyjęcie komitetu dobroczynnego, jutro mam fryzjera, do tego jeszcze Anielka miała dzwonić po obiedzie, także rozumie pan, jemy śniadanie i będziemy się zbierać, mam nadzieję, że ktoś nas odwiezie na dworzec.
— Oczywiście, Albert panie zawiezie. — Uśmiechnął się dziadek.
Odetchnęłam z ogromną ulgą, kiedy ciocia Karolina to wszystko powiedziała. Po śniadaniu od razu mnie wyściskały i poszły po swoje walizki, a Albert odwiózł je na dworzec. Ja zaś wybrałam się do biblioteki. Przypominała mi te wszystkie mroczne biblioteki z książek przygodowych, pełne kurzu i pajęczyn, w których po wysunięciu odpowiedniej książki otwiera się korytarz do tajemniczej komnaty, w której kryje się albo trup, albo wielkie bogactwo. Podeszłam do półki, którą Roman przeznaczył specjalnie na moje książki, i wyciągnęłam pierwszą lepszą. Był to „Rudin" Turgieniewa. Siadłam na dużej, czerwonej sofie, która stała pod oknem w wykuszu zasłoniętym ciężką storą, zapaliłam lampę stojącą obok i otworzyłam książkę.
Ostatnio czytałam ją gdzieś w liceum. Rudin zawsze kojarzył mi się z Onieginem i Pieczorinem, którzy z kolei zawsze wydawali mi się podobni do Romana, więc mój wybór chyba jednak nie był przypadkowy, a może to los pokierował moją ręką. Rudin też miał w sobie wiele z nonszalanckiego uwodziciela, piekielnie inteligentnego, umiejącego zadbać o kobietę i doprowadzić ją swoimi zalotami do szaleństwa, zupełnie jak Roman, a na sam koniec tak okropnie potraktował biedną Natalię i ją zostawił, bo tak mu było wygodniej. Typowy mężczyzna. Kiedy jest łatwo, to mówią o wielkiej miłości, a kiedy sprawy się komplikują, to uciekają! Toć to Oniegin uczynił to samo!
Tak się zawsze kochałam w tych wszystkich rosyjskich bohaterach romantycznych, że aż los sprezentował mi własnego. Sama się o to prosiłam, więc teraz mam! Mogę tylko siedzieć i płakać jak te wszystkie bohaterki, tyle że one w końcu znajdowały nowych ukochanych, za których wychodziły za mąż i wiodły z nimi szczęśliwe życie, a dla mnie ta droga była już zamknięta.
Nagle ktoś otworzył drzwi. Wzdrygnęłam się i zaklęłam pod nosem. Nie chciałam, żeby ktokolwiek tu teraz wchodził. Chyba że byłby to Roman, ale na pewno nie wróciłby jeszcze z Warszawy...
To był jednak Maksymilian. Stanął na środku pokoju i rozglądał się po półkach, ale chyba nie szukał niczego konkretnego. Pewnie dziadek go wysłał, żeby mnie poszukał. Doceniałam troskę starszego pana, ale w tym momencie naprawdę wolałam być sama, przecież nie jestem na tyle głupia, żeby sobie coś zrobić! Łzy w końcu wyschną, a serce stwardnieje.... A może tylko za bardzo dramatyzowałam. Może Roman wróci, przeprosi mnie i będzie dobrze, a ja teraz tak bardzo wyolbrzymiam.
— Wszystko dobrze, proszę pani? — zapytał nagle Maksymilian, a ja wzdrygnęłam się po raz kolejny.
Zasłoniłam oczy książką, żeby nie widział, że płakałam, on jednak musiał to zauważyć, bo podszedł do mnie powoli i powiedział:
— Niech pani nie płacze, nie ma co wypłakiwać sobie oczu. Pan Dunajewski na pewno miał jakąś ważną sprawę i wyjaśni wszystko, kiedy wróci.
— Dlaczego pan wnioskuje, że to przez mojego męża płaczę? — zapytałam ostro.
Maksymilian ani trochę się tym nie przejął. Najwyraźniej nic nie było w stanie go zniechęcić, kiedy już się na coś uparł.
— Bo to bardzo łatwo wywnioskować. Młode, piękne kobiety jak pani nie mają przecież innych powodów do zmartwień.
— A skąd pan może to wiedzieć, co?
— Troszkę się na tym znam.
— Ciekawe — sarknęłam. — W takim razie skoro się pan troszkę zna na kobietach, to powinien pan wiedzieć, że nie lubimy, kiedy nam ktoś przeszkadza, a już zwłaszcza w odpoczynku. Proszę mnie zostawić w spokoju, chcę poczytać.
Tak naprawdę chciałam, żeby został, a najlepiej przy mnie usiadł i przez chwilę ze mną porozmawiał. Potrzebowałam dziś ludzkiej obecności jak powietrza, ale nie chciałam iść do dziadka Władysława, bo on zaraz zasypałby mnie toną spieszczeń i zapewnień, że Romek to dobry chłopak, tylko musiał coś załatwić, a interesy są ważne, bo przecież musimy mieć za co żyć, a jak przyjdą dzieci, to każdy grosz się przyda. Tego nie chciałam.
Maksymilian chyba czytał mi w myślach, bo naprawdę usiadł obok mnie. Zabrał mi książkę i zaczął się jej przyglądać, a potem prychnął i odłożył ją na bok.
— No jak pani czyta takie smętne głupoty, to nic dziwnego, że pani jeszcze bardziej przykro. Powinna pani zmienić lekturę.
— Tak? Na co? — sarknęłam.
— Nie wiem, ale ja lubię poczytać komedie, kiedy jest mi źle. Niekoniecznie Szekspir czy Molier, starczy mi jakaś prosta sztuka bez głębszego dna, nie mam szczególnie wysublimowanego gustu. Albo może pani wziąć jakąś satyrę, może Krasicki? Na pewno mamy coś jego w bibliotece. W ostateczności można zawsze poczytać coś niekoniecznie dobrego, nawet prostackiego, ale poprawiającego humor. Tymi rosyjskimi tragediami tylko się pani dobije.
— A może ja chcę się dobić.
— Och, pani Dunajewska, no niech pani się nie zachowuje jak dziecko! — roześmiał się szczerze.
Miał naprawdę ciepły śmiech, który niemal roztapiał serce, a jego oczy śmiały się wraz z nim nawet przez grube szkła okularów.
— Dlaczego mówi pan do mnie tak oficjalnie, przecież pan jest ode mnie starszy! — spróbowałam się uśmiechnąć i chyba nawet mi wyszło.
— W końcu jest pani żoną wnuka mojego szefa, szacuneczek się należy. — Wyszczerzył zęby.
— Ale ja mam tylko dziewiętnaście lat, a pan do mnie mówi jak do jakiejś starszej pani!
— Tylko dziewiętnaście?
Naprawdę się zdziwił. Nie rozwarł szeroko ust, nie wytrzeszczył oczu, ale ton jego głosu mówił sam za siebie. Równie dobrze mogłabym mu oświadczyć, że jestem Babą Jagą.
— Skończyłam dziewiętnaście w czerwcu.
— I tak szybko wyszła pani za mąż? Porzuciła wolność? W dodatku dl... Och, przepraszam, pozwoliłem sobie na za wiele.
— Nic się nie stało. Moi rodzice nie żyją, brat też, zostałam prawie sama, a że kocham Romana, to wyszłam za mąż. Tylko nie wiem, czy on mnie kocha...
— Nie będę pani wmawiał, że ją kocha, bo nie lubię Romana i trudno mi uwierzyć w to, że drzemią w nim dobrze uczucia, a nie mogę też przy pani mówić złych rzeczy na jego temat...
Poczułam, jak przeszywa mnie dreszcz. Złe rzeczy na temat Romana! Czyli może w istocie miałam rację, rozpaczając nad swoim losem, a Roman był po prostu okropnym człowiekiem, który pięknie krył swoje prawdziwe intencje. Trzeba było słuchać Anielki, ale nie, ja wolałam ufać swojemu ślepemu zakochaniu! To mam teraz za swoje!
— Och, proszę tak już do mnie nie mówić, mam na imię Cecylia! Pan jest przecież ode mnie z pięć lat starszy, niechże się pan opanuje!
— Nawet sześć lat starszy. — Zamrugał do mnie porozumiewawczo. — No dobrze, Cecylio, w takim razie nie płacz już, nie ma co sobie wypłakiwać oczu, skoro można się śmiać. I ty też mów mi po imieniu.
— Dobrze. — Uniosłam lekko kąciki ust. Powoli się uspokajałam. — Dlaczego tak się nie lubicie z moim mężem? Wtedy, kiedy byłam tu po raz pierwszy, prawie się na ciebie rzucił. O co chodzi?
— Widzisz, Roman jest lekko zazdrosny, takie mam wrażenie. Pan Władysław bardzo mnie lubi i chyba Roman nie do końca potrafi znieść fakt, że jego dziadek darzy mnie sympatią, bo czasem faktycznie traktuje mnie tak dość mocno po synowsku, a poza tym... Pewnie cię to trochę zasmuci, ale kiedy tu przyjechałem, zacząłem się spotykać z jedną z pokojówek, która bardzo podobała się Romanowi... Tyle że jego ignorowała, a ze mną coś tam się rodziło, póki Romek jej nie zwolnił. Ot co, wiedział, że dziadek nie wyrzuci mnie z praktyki, to pozbył się tamtej biedaczki. Ale chyba nie powinienem ci tego mówić, będziesz teraz źle patrzyła na swojego męża...
— Nie, nie, dziękuję, że mi to powiedziałeś... — wydukałam.
Ledwo mogłam myśleć. Zszokowały mnie te wieści, ale już i tak nie mogłam się czuć gorzej. Zastanawiam się tylko, ile jeszcze takich tajemnic skrywa przede mną Roman... Pewnie się jeszcze wszystkiego dowiem...
Co myślicie o zachowaniu Romka? A Maks? Czy szkoda Wam Cecylki, czy może dostała, na co zasłużyła?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top