Rozdział XV

18.10.1933

Tak trudno mi uwierzyć, że to już dzisiaj! Choć przeraża mnie fakt, że przez te trzy miesiące moje życie tak się zmieniło. W lipcu Roman przyjechał ze Stefkiem do naszego domu na wakacje, tak po prostu, żeby spędzić wesoły czas z przyjacielem w spokoju wsi. Trzy miesiące później Stefka już z nami nie ma, a ja i Roman z ledwo znajomych, którzy niewiele o sobie wiedzą poza tym, że czują do siebie ogromny fizyczny pociąg, staliśmy się dla siebie wzajemnie najbliższymi ludźmi. Mamy dzielić ze sobą wszystkie radości i smutki ziemskiego życia, dnie i noce, marzenia i troski, opiekować się sobą wzajemnie i dbać o to, by drugiemu było jak najlepiej. Do końca życia. Nie ma żadnego wycofywania się, rezygnowania czy odwoływania. Bierzemy na siebie obowiązki i będziemy musieli, choć najlepiej zabrzmiałoby tu słowo „chcieli", wypełniać je już zawsze. Będziemy mieli dzieci... Dzieci! Nie potrafię sobie tego wyobrazić. To jest tak ważne i trudne do spełnienia zadanie. Gdzie ja miałabym niedługo być matką? Nie nadaję się do tego. mam w sobie na tyle samokrytyki, by przyznać, że jestem na to zbyt niedojrzała, poza tym mam ochotę bawić się i korzystać z życia, a nie niańczyć dzieci. Jeszcze kilka lat i może wtedy, ale teraz... Oby Roman zrozumiał, że nie chcę jeszcze zostawać matką. Ale skoro mnie kocha, to nie powinno mu to przeszkadzać.

Tylko czy mnie kocha? Wydawało mi się przez ten cały czas, że tak, ale teraz, kiedy siedzę w mojej nowej sypialni ubrana w suknię ślubną, sama nie wiem. Niby mnie kocha, ale ja tak niewiele o nim wiem... Ta nasza wizyta w Dunajewicach miesiąc temu bardzo mi to uświadomiła. Nawet nie przyznał mi się, że jego brat ma dziecko, a w domu mieszka jeszcze młody mężczyzna. Może uważa Maksymiliana za służącego takiego jak Albert, ale on jada z nami przy stole, a dziadek Władysław traktuje go z większym szacunkiem i poważaniem niż Romka. Nie jest tylko bezwolną figurką, którą można w każdej chwili zwolnić, twardo obstaje przy swoim i nie pozwoli sobą pomiatać. Czuję, że będzie mi sprawiał problemy, kiedy będę z nim musiała omawiać sprawy dotyczące domu.

Ach, dlaczego takie myśli dopadły mnie właśnie teraz! Dlaczego nie mogłam nad tym wszystkim dumać, kiedy mi się oświadczył? Jestem głupia, że tak łatwo się wtedy na wszystko zgodziłam, ale byłam tak załamana Stefkiem, że ledwo wiedziałam, co się wokół mnie dzieje, a do tego takie rozwiązanie wydawało mi się wtedy najlepszym wyjściem. No bo skoro ciotka chciała sprzedać dom przez długi Stefka, to i tak nie miałabym się gdzie podziać, bo nas by nie było stać, żeby kupić albo wynająć coś innego.

Dlatego nie możesz mieć takich wątpliwości, głupia! Albo Roman, własne życie i bycie panią samej siebie, albo mieszkanie z ciotkami Rozalią i Karoliną w Warszawie, stłamszona, niezdolna uczynić niczego bez ich nadzoru, a to i tak tylko, dopóki Anielka nie wróci z Francji, no chyba że tam by już została na zawsze, ale wątpię, z niej to taka patriotka.

Poza tym ja przecież kocham Romana. Ostatnio miałam może jakieś drobne wątpliwości, ale... Jakbym nic do niego nie czuła, to bym się tak łatwo nie zgodziła na ten ślub, a gdyby on nie miał wobec mnie choćby najmniejszego afektu, to by się tak ze mną nie kochał. Kochać i kochać się, to tak blisko sprzężone ze sobą słowa, że nie można z kimś uprawiać miłości cielesnej, jeśli nie czuje się i tej psychicznej. Zaraz Roman mi to wszystko przysięgnie przed ołtarzem i będę miała pewność. A na razie nie ma co panikować i snuć Bóg wie jakich teorii. Cecylio, nie jesteś przecież aż tak głupia, by zachowywać się jak panienka pozbawiona rozumu!

Wieczorem

Wiele miałam wizji i przewidywań dotyczących dzisiaj, ale nigdy nie sądziłam, że po swoim weselu skończę sama w sypialni, płacząc i spisując swoje myśli w pamiętniku. Nie mogę tego znieść. Jest mi tak okropnie źle, nikt mnie nie kocha, a już na pewno nie człowiek, którego właśnie poślubiłam.

Ale może tylko sobie coś wmawiam, a już jutro będzie dobrze. Musi być. Nie uwierzę w to, że kiedy się obudzę, znów zobaczę to dziwne, niepokojące spojrzenie, które zasiało we mnie tyle lęku. Muszę iść spać i przestać o tym wszystkim myśleć.

Ale nie mogę, póki nie spiszę tego wszystkiego i nie pozbędę się tej burzy myśli z głowy!

Zaczęło się tak niewinnie, jak tylko można sobie wyobrazić. Roman pojechał do kościoła już wcześniej w towarzystwie Jerzego, a ja zeszłam do salonu i czekałam na dziadka Władysława, bo to on miał poprowadzić mnie do ołtarza. Żałuję strasznie, że żadna z moich koleżanek z Warszawy nie przyjechała. Wymawiały się nadmiarem kolokwiów, ale ja tam wiem swoje! Bo kto robi kolokwia na samym początku roku? Nie jestem przecież na tyle głupia, żeby im uwierzyć w takie tłumaczenia. One mi po prostu zazdroszczą, że od nowego roku akademickiego musiały wrócić na uniwersytet, a ja wyniosłam się z tego okropnego miejsca i teraz będę panią Dunajewską, władczynią zamku! Szkoda tylko, że przez to moją druhną została ciotka Rozalia, ale w końcu jest panną, więc mogła pełnić tę funkcję bez niczyich sprzeciwów. W sumie to mi jej szkoda, nie jest jeszcze taka stara, bo nawet czterdziestki nie ma, urodę też ma niczego sobie, ale chyba jej charakter odstrasza wszystkich kandydatów. Przynajmniej tatuś tak kiedyś stwierdził. W sumie to miał rację, ciotka Rozalia bywa okropna.

Tak więc dziadek Władysław miał mnie odprowadzić do ołtarza, bo tatuś oczywiście nie mógł. Mam nadzieję, że Pan Bóg pozwolił mu się na chwilę oderwać od niebiańskich radości i popatrzeć na swoją córeczkę tu na ziemi w dniu tak wielkiego święta.

Kiedy zeszłam do salonu, dziadek nie mógł wyjść z podziwu, jak pięknie wyglądam. Gwizdał z podziwem i patrzył na mnie z podziwem. 

— Jak anioł, drogie dziecko, jak anioł! — mówił ciągle. — Romek zgrzeszy, jeśli nie będziesz mu się podobała!

— Och, ależ pan umie prawić komplementy — zaśmiałam się, na co wziął mnie za rękę i poprowadził do wyjścia.

Przed domem już czekał na nas samochód, którym mieliśmy pojechać do kościoła. Dziadek Władek przez cały czas mnie o coś zagadywał, ale to nie było takie namolne nagabywanie, jak to ma w zwyczaju ciotka Rozalia, tylko miła, kulturalna, pełna entuzjazmu konwersacja. Z niego w ogóle jest tak uroczy starszy pan, że aż serce rośnie, kiedy się z nim rozmawia. Nie znam chyba osoby, która ma w sobie tyle uprzejmości i dobrych manier.

— Jak się czujesz, dziecko? — zapytał mnie z troską.

Popatrzyłam na niego z pewnym lękiem. Czułam, że jeśli powiem mu, że wszystko jest wspaniale, dziadek wyczuje, że kłamię. Ma w sobie za dużo przenikliwości tak właściwej starym ludziom, którzy już znają życie, żeby dał się nabrać na moje kłamstewka.

— Trochę przerażona — wyszeptałam w końcu, uznawszy, że taka odpowiedź będzie najlepsza.

— Nie bój się, Cecylko, jeśli Romek będzie się źle zachowywał, to ja ci zawsze pomogę. Jesteś dobrą dziewczyną, za dobrą dla niego, czego trochę żałuję, choć może właśnie dzięki tobie Romek się poprawi. Taką mam przynajmniej nadzieję.

— Pan mnie przecenia.

— Mów do mnie po prostu „dziadku", bo zaraz przecież zostaniesz moją wnuczką. — Uśmiechnął się z otuchą.

Dodał mi mnóstwa odwagi do stawienia czoła temu, co mnie czekało. W tej chwili miałam już tylko jedną możliwą drogę i musiałam nią pójść za wszelką cenę.

Kościółek w Dunajewicach nie należał do zbytnio oszałamiających. To taka typowa wiejska świątynia z cegieł, z przaśnymi witrażami i żelaznym krzyżem na czubie. Próbowano chyba wzorować ją na neogotyckich cudach epoki, ale najwyraźniej zabrakło pieniędzy na dalszą budowę, bo wieża była dziwnie niska i wyglądała śmiesznie, a nie dostojnie. 

Kiedy dziadek i ja weszliśmy do środka, organy zaczęły wygrywać podniosłą muzykę. Czułam, jak do oczu napływają mi łzy. Nigdy sobie nie wyobrażałam, że mój ślub będzie wyglądał właśnie tak — w małym wiejskim kościółku, ze znikomą liczbą gości, bez wesela, bez mamy, taty i Stefka. Jakbym nie lubiła dziadka Władysława, to nie on miał mnie prowadzić przed ołtarz, tylko tatuś, a Anielka miała być moją druhną. A tymczasem w ławkach siedziały tylko ciocia Rozalia i ciocia Karolina, bo nawet nie mam kogo zaprosić na swój ślub.

Czułam, jak moje serce chce się wyrwać z klatki piersiowej. Bałam się. Próbowałam patrzeć na kolorowe cenie rzucane przez witraże na posadzkę, ale zdawało mi się, że tylko się wydłużały i przybierały potworne miny, chcąc mnie wystraszyć. To takie głupie, dziecinne przywidzenie, ale ja naprawdę czułam się w tamtej chwili przerażona.

Z daleka już widziałam Romana w eleganckim czarnym fraku. Wyglądał tak niezwykle przystojnie i pociągająco. Doskonale uszyty frak opinał jego sylwetkę, ukazując doskonale wyrzeźbione ciało. Wiele złego mogłam o nim powiedzieć, ale był zdecydowanie wart grzechu.

Aż w końcu dziadek dotarł do ołtarza i przekazał mą dłoń Romanowi. Uśmiechnęłam się do niego najpiękniej, jak potrafiłam, ale Romek potrafił zdobyć się tylko na kwaśny uśmiech, jakby coś go bolało. Może też się bał?

Usiadłam obok niego i słuchałam mszy, choć trudno powiedzieć, żebym robiła to bardzo uważnie, bo nigdy mnie to specjalnie nie interesowało. Przecież ja nawet nie rozumiem za wiele po łacinie, na litość boską, dlaczego nie można prowadzić mszy po polsku? Ludzie by chociaż cokolwiek z tego rozumieli i wiedzieli, gdzie są.

Rozglądałam się co rusz nerwowo, patrząc to na ciotkę, to na Romka, to na dziadka. Gości była zaledwie garstka, poza dziadkiem, Jerzym i Maksymilianem oraz moimi ciotkami zaproszono zaledwie kilka osób. Wiem, że to przez żałobę, ale serce mi się krajało na ten widok. To nie było radosne wesele, to był pogrzeb.

Żołądek przekręcił mi się boleśnie, kiedy przyszło nam złożyć przysięgę. Z tych dziecięcych marzeń o pięknej miłości i oczach ukochanego wpatrzonych we mnie z zachwytem nie zostało nic. Romek bardzo się starał, kiedy przyszła jego kolej, ale wyczuwałam w jego głosie smutek. Mam nadzieję, że po prostu udzieliła mu się ta ponura atmosfera panująca dookoła nas, bo jeśli to jednak przeze mnie, to chyba połamie mi się serce. Wcześniej sprawiał wrażenie szczęśliwego w moim towarzystwie, więc może to tylko smutek, że nie ma tu Stefka ani jego rodziców... Trzeba było trochę poczekać z tym ślubem, chyba żeśmy się zbytnio pośpieszyli.

— ...aż do śmierci — skończył z taką przerażającą nutą w głosie, że aż przeszył mnie dreszcz, a potem nałożył mi na palec przerażająco zimny metal obrączki.

Kiedy organy wygrały ostatnią nutę, Roman wziął mnie pod ramię, ściskając tak mocno, jakbym chciała mu się wyrwać, a on za wszelką cenę nie chciał mnie puścić. Koronka sukni plątała mi się między nogami, jakby ktoś mi je pętał, a spływający kaskadami welon przysłaniał oczy, jakby osnuwała je mgła. Obrączka boleśnie uciskała palec nieprzyzwyczajony do żadnych błyskotek. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych, jakbym była jakimś dziwadłem, w które wszyscy wpatrują się z zaciekawieniem.

Wyszliśmy przed kościół i sunęliśmy powolnym krokiem. Przy alejce stała stara Cyganka w kolorowej chuście. Podeszła do nas tanecznym krokiem, jakby w jej głowie grały tamburyny i dzwoneczki, i skłoniła się z gracją.

— Panie łaskawy, daj pan kilka drobnych... — poprosiła cicho, choć z pewną dozą pychy w głosie, jakby pieniądze się jej należały.

Roman spojrzał na nią z odrazą. Zdawało mi się, że gdyby mógł, to by kopnął ją jak kamień, byle poleciała jak najdalej od niego. 

— Idź, stara cyganicho, właśnie się ożeniłem, nie mam przecież przy sobie pieniędzy!

— Mogą być i te perełki z szyi oblubienicy!

— Idź do diabła! — krzyknął ze złością.

Oczy Cyganki błysnęły przeraźliwie, jak stal miecza w słońcu. Usta ułożyła w szkaradny grymas pełen dzikiej satysfakcji. Poczułam, jak przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz. 

— Złe to serce, co biednemu odmawia kilku groszy! Zobaczysz, że ona zazna przez ciebie samych sromot, aż umrze, a wszystko z twojej winy! — zaśmiała się szaleńczo Cyganka, jakby coś ją opętało.

Rozłożyła swoją chustę niczym ptasie skrzydła i pognała w sobie znanym kierunku. Czułam, jak zaczynają mi się trząść ręce i nogi. Goście powoli za nami wychodzili, a ja stałam i trzęsłam się jak galareta. Popatrzyłam na Romana z przerażeniem, trochę i z nadzieją, że jakoś mnie uspokoi, ale on tylko popatrzył na mnie krytycznie i sarknął:

— Chyba nie jesteś na tyle głupia, żeby się tym przejąć, prawda, Cecylio? To tylko jakieś głupie bajanie starej wiedźmy.

Pokręciłam przecząco głową. Nie byłam już małą dziewczynką wierzącą w duchy. Roman nie powinien tak o mnie uważać. Spojrzał na mnie ze zniecierpliwieniem i pociągnął mnie za ramię, w stronę samochodu. Liczyłam, że mnie obejmie i pocałuje, kiedy do niego wsiądziemy, by wykraść tę jedną chwilkę sam na sam, nim zacznie się uroczysty obiad z gośćmi, ale Roman tylko wbił zamyślone spojrzenie w okno. Nic już nie rozumiałam. Czy po złożeniu przysięgi nagle przestał darzyć mnie jakimkolwiek uczuciem? Co ja mu takiego zrobiłam, że nagle był taki posępny i niechętny?

— Romuś... — szepnęłam i wtuliłam się w jego ramię.

Objął mnie, ale tak niechętnie, mechanicznie, a potem złożył krótki pocałunek na moim czole. Wysunęłam ku niemu brodę i ułożyłam usta w dzióbek, jak mały ptaszek spragniony pokarmu, ale wtedy samochód podjechał pod dom, a kierowca wysiadł i otworzył nam drzwi. Z bólem serca wysiadłam i stanęłam przed pałacem. Wyglądał tak surowo i ponuro, skryty we mgle otaczającej go niby bagienne opary. Wieże wyrzynały się we mgle ostrym klinem jak zęby potwora.

Roman wziął mnie za ramię i poprowadził do środka. W przedpokoju Albert zabrał ode mnie płaszcz. Obróciłam się w swojej koronkowej sukni, patrząc na Romka z czułością, ale on nawet na mnie nie spojrzał, jakby w ogóle nie obchodziło go, że właśnie zostaliśmy małżeństwem i jesteśmy skazani na siebie do końca życia.

Ze ściśniętym ze smutku sercem przeszłam do jadalni i usiadłam u szczytu stołu, Roman zaś zajął miejsce po jego drugiej stronie. Cieszyłam się, że nie będę musiała przynajmniej na niego patrzeć. Miałam wrażenie, że nagle zaczął mnie nienawidzić. Może to odebranie wolności tak na niego podziałało? Bo w gruncie rzeczy to właśnie się stało, stracił wolność. Dla takiego wolnego ptaka może oznacza to tragedię i nawet jeśli Romek coś do mnie czuje, to musi się z tym oswoić, nie wiem.

Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, kiedy goście zaczęli wchodzić do jadalni i sadowić się przy stole. Obok mnie usadzono dziadka Władysława i Maksymiliana, nie musiałam więc przynajmniej znosić Jerzego. Tyle że tuż zaraz siedziały moje ciotki, a jeszcze dalej wuj Romana z rodziną, brat jego ojca. Gdzieś tam przewinął się jeszcze drugi wuj, ze strony matki, ale ja już nie zwracałam na to większej uwagi.

— No kto by to pomyślał, że nasza Cecylka wcześniej wyjdzie za mąż niż Anielka! — zaczęła swoją gadaninę ciocia Rozalia. — Karolino, ja wiem, że nauka nauką, ale tej Anieli to trzeba trochę do rozumu przemówić, bo ona za niedługo to naprawdę nie znajdzie, już jest po dwudziestce, lepiej nie będzie i kawalerowie będą tylko tracić zainteresowanie.

Myślałam, że zaraz naprawdę ją uderzę. Po co tak wtrącała się w życie Anielki? Chyba lepiej, żeby robiła, co się jej podoba, a nie na siłę szukała byle kogo, żeby się potem wrobić w małżeństwo z rozsądku. Przecież to nie miało najmniejszego sensu. Sama na miejscu Anielki bym się bardziej obchodziła nauką i stypendium w Paryżu, skoro tak jej dobrze ta edukacja idzie. Bo ja to nigdy wybitną studentką nie byłam, to i tak bym większych szans na jakieś wielkie akademickie osiągnięcia nie miała.

— Anielka ma jeszcze czas — odparła na to ciotka Karolina, na co energicznie pokiwałam jej głową.

Widziałam, że ciotka Rozalia szykuje jakąś odpowiedź, ale wtem dziadek Władysław wstał i podniósł stojący przed nim kieliszek.

— Moi mili goście, chciałbym wznieść toast za naszą młodą parę! Zdrowie Cecylii i Romana!

— Zdrowie! — zawtórowali wszyscy i wychylili szampana.

Ledwo mogłam przełknąć te kilka łyków. Zdawały mi się dziś nadmiernie gorzkie, zupełnie jak ta cała ceremonia.

— Bardzo źle pani wygląda — szepnął Maksymilian. — Wszystko dobrze?

Czułam, że zrobił to z troski, ale na te słowa ogarnął mnie taki smutek, że aż łzy napłynęły mi do oczu. Maksymilian nie potrzebował moich słów, by poznać odpowiedź.

Myślałam, że to okropieństwo nigdy się nie skończy. W myślach modliłam się, żeby wszyscy zaraz poszli spać. To miał być tylko obiad, ale trwał do późnych godzin wieczornych, przeplatany ciągłymi pytaniami o to, kiedy doczekamy się prawdziwego wesela, czy planujemy mieć dzieci od razu po ślubie i gdzie zamierzamy pojechać w podróż poślubną. Miałam ochotę odpowiedzieć im wszystkim, że nigdzie nie pojadę, chyba że do domu, ale domu już nie było. Rozpłynął się niczym moje dziecięce marzenia.

Bo najgorsze miało dopiero nadejść. Wiedziałam, co mnie czeka, kiedy wszyscy się już rozejdą. Roman wziął mnie pod ramię i uśmiechał się do gości, dumny i zadowolony z siebie, jak to chyba każdy mężczyzna, że zaraz dopełni małżeńskiego obowiązku z młodziutką żoneczką. Weszliśmy po schodach tak szybko, jakby ktoś nas ścigał. Roman pociągnął mnie do drzwi mojej sypialni z taką siłą i gwałtownością, jakby chciał się na mnie zaraz rzucić. Uznałam to za dobry znak. Wolałam już to zamiast tej okropnej obojętności.

Ale on nie wszedł do środka. Patrzył tylko na mnie przez chwilę, jakby się zastanawiał, aż w końcu wypuścił moją rękę z uścisku.

— Nie wchodzisz do środka? — zapytałam drżącym głosem.

— Nie — odparł tylko. — Dobranoc.

I zniknął w ciemności nocnego korytarza. A ja zostałam sama, opuszczona i zapłakana.

Teraz siedzę w swojej sypialni i piszę, jak okropny był dzień mojego ślubu, zamiast wieńczyć najpiękniejszą chwilę życia pełną namiętności nocą poślubną. To nie tak miało wyglądać. Jedyne łzy, które miały dziś spłynąć po mojej twarzy, miały być łzami szczęścia, a nie okrutnej rozpaczy. Dlaczego Roman mi to zrobił?


No właśnie, dlaczego Roman nie chciał mieć nocy poślubnej? Co mu się stało, że tak nagle sobie odmówił? W tym tygodniu były dwa rozdziały, bo mam spory zapas i trochę czasu, ale w tym tygodniu będzie już tylko jeden!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top