Rozdział XIV

Chyba nic nie wywołało u mnie więcej emocji od czasu śmierci Stefka jak wizyta w domu Romana. Właściwie to za wiele nie wiem o jego rodzinie. Mówił mi tylko że ma brata, a w starym zamku mieszka jedynie jego dziadek. Tyle, nic więcej. Rodzice nie żyją, tak jak moi, niestety. Biedny Romek, nie bardzo lubi swojego brata, a dobrze żyje jedynie z dziadkiem. Jesteśmy w tym tak podobni...

Romek całą drogę prowadził samochód, więc nie mogłam się nawet do niego przytulić. Tyle godzin obok niego bez jakiejkolwiek bliskości to katorga. Szkoda, że nie wynajęliśmy żadnego kierowcy, ale co on by potem ze sobą zrobił. Tak daleko do tej Małopolski! Nie wiem, gdzie Romek ma ten pałac, toż to jakieś kompletne odludzie! Nawet chyba zamek mi tego nie zrekompensuje.

Muszę przyznać, że byłam przerażona, kiedy zajechaliśmy w końcu pod zamek. To nie był piękny pałac jak Wilanów, lecz jakaś podła karykatura. Mówienie o pałacu jest grubą przesadą. Toż to nasza biedna posiadłość była niewiele mniejsza, a z tego czegoś, bo nie da się tego nazwać budynkiem, dosłownie odpadają cegły. Nie wiem, jak ktokolwiek może mieszkać w tej ruinie, ja mam wrażenie, że ona się zawali, jak tylko się oprę o ścianę.

— I jak ci się podoba? — zapytał Roman.

Minę miał tak dumną, że nie miałam serca powiedzieć, że to straszna ruina. Wiem, że uraziłabym w ten sposób jego miłość własną, a nie mógł się przeze mnie źle czuć. Tyle że ja nie wyobrażałam sobie, że mam zostać panią tego domu.

Roman wysiadł z auta i otworzył mi drzwi. Podał mi ramię z tą swoją zwyczajową szarmanckością i poprowadził mnie do drzwi jak swoją królową. 

— A bagaże? — zapytałam. 

— Albert je nam wniesie do środka.

— Albert?

— Nasz kamerdyner, lokaj, służący, wszystko w jednym.

Skinęłam potakująco głową i podążyłam za Romanem w stronę pałacu. Wielkie drzwi okute żelazem sprawiały wrażenie wrót do jakiejś tajemniczej, przerażającej krainy. Romek popatrzył na mnie ośmielająco i zakołatał kołatką. Czułam się jak w jakimś horrorze, jakbym miała właśnie wkroczyć do zamku hrabiego Drakuli. Czekałam tylko, aż zza drzwi wyskoczy Bela Lugosi. 

Po chwili otworzył nam wysoki, kościsty mężczyzna o twarzy tak bladej, że myślałam przez chwilę, że to duch. Cofnęłam się z przestrachem, na co Romek jedynie cicho się zaśmiał. 

— Dzień dobry, Albercie.

— Dzień dobry. — Rozległ się grobowy głos.

— To moja narzeczona, Cecylia. Bagaże są w aucie. Czy Jerzy i dziadek są w domu?

— Tak. Proszę wejść. — Zaprosił nas gestem kościstej ręki.

Przeszłam obok niego z pewnym lękiem i podążyłam za Romkiem przez korytarz. W środku to podłe zamczysko nie wyglądało już tak źle, choć wciąż nie do końca. Wszędzie stały stare drewniane meble, którym przydałoby się solidne odnowienie. Wyglądały jednak bardzo dostojnie i monumentalnie. Zgaduję, że mogły mieć i sto lat. Na ścianach wisiały stare obrazy w złotych, okurzonych ramach. Dywany były jakieś takie przybrudzone, jakby kleił się do nich kurz, a zasłony jakby lekko poszarpane. Będę musiała tu zaprowadzić ogromne porządki, jak już zostanę żoną Romana.

— Gdzie Albert zabierze bagaże? — zapytałam.

— Do twojej nowej sypialni.

— Jak to mojej? Nie naszej? Nie będziemy mieć wspólnej sypialni czy to tylko chwilowe?

— Oczywiście, że nie będziemy mieć wspólnej sypialni — zaśmiał się Roman. — Ten dom ma za dużo pokoi, żeby je tak marnować. Poza tym sama rozumiesz, za kilka miesięcy jak już wszystko okrzepnie i zaczniemy się kłócić, stracimy fascynację sobą i będziemy się tylko modlili, żeby znaleźć się już jak najdalej od siebie.

— Oj, Romek, ja bym nie mogła chcieć znaleźć się jak najdalej od ciebie — zniżyłam lekko głos.

Wiedziałam, jak bardzo to na niego działa. Różne miałam sztuczki, ale ta zdecydowanie wychodziła mi najlepiej.

Zatrzymałam się i podeszłam bliżej do Romana. Patrzyłam na niego intensywnie, kładąc mu dłoń na ramieniu. Przesunęłam nią delikatnie, ledwo dotykając garnituru, na pierś Romana. Oczy błyszczały mu intensywnie. Przygryzł lekko wargę, próbując się powstrzymać przed pocałowaniem mnie, ale nie chciałam mu na to pozwolić. Musiałam dostać to, czego chciałam, teraz, natychmiast. Powiodłam dłonią na jego kark tym samym spokojnym, kusicielskim ruchem, co przed chwilą. Już nie wytrzymał. Objął mnie gwałtownie w talii i przycisnął do siebie tak mocno, że ledwo mogłam oddychać, i zaczął zapamiętale całować. Przez tę jedną krótką chwilę cały otaczający nas świat nie istniał, włącznie z tym podłym starym zamczyskiem. Byliśmy tylko ja i on, mój rycerz, wojownik gotów rzucić się do walki przeciw całemu światu, byle tylko spełnić moją najmniejszą zachciankę.

Nagle Roman oderwał się ode mnie bez żadnego ostrzeżenia. Spojrzałam na niego z rozczarowaniem. Dlaczego musiał przestać akurat w takiej chwili? Wyprostował się i złapał mnie za rękę. Odwróciłam się i zamarłam, widząc, że przed nami stoi wysoki młodzieniec, bliźniaczo niemal podobny do Romana. Czułam, jak cała się czerwienię. Wbiłam wzrok w czubki swoich lakierowanych butów, byle nie patrzeć na, jak mniemałam, Jerzego.

— Dzień dobry, Romanie, rozumiem, że masz priorytety, ale nieładnie się spóźniać — rzekł z kpiną. — Chodźcie już, dziadek czeka w salonie.

— Oczywiście. Cecylio, to mój brat, Jerzy.

Uniosłam nieśmiało spojrzenie. Czułam się jak mała dziewczynka, którą ktoś przyłapał na podkradaniu mamie z portmonetki drobnych na cukierki. Niemal jak wtedy, kiedy Stefek otworzył drzwi do sypialni...

— Miło mi pana poznać — powiedziałam cicho, chcąc zatrzeć złe wrażenie, i wyciągnęłam do niego rękę, ale Jerzy jej nie ucałował. Phi, też coś! Już rozumiem, dlaczego Roman nie potrafi się z nim porozumieć. — Roman mi wiele o panu opowiadał.

— Zapewne same oszczerstwa, prawda, Romuś? — Spojrzał na brata kpiarsko.

Cóż za arogant! Ledwo jestem w stanie uwierzyć, że są spokrewnieni. Jerzy nie ma za grosz manier, za to Romek to ideał męskich cnót. To pewnie ten Lwów tak zepsuł Jerzego, wszak wiadomo, że te Kresy to jakaś dzicz, Polska B najwyraźniej pod względem rozwoju w dosłownie każdej dziedzinie.

— Chodźmy już do dziadka — rzekł Roman, nawet nie patrząc na brata, i poprowadził mnie do salonu.

Myślałam, że uduszę się od kurzu, który latał w powietrzu. Roman chyba nie był tak bogaty, jak twierdził, skoro wszędzie latał taki straszny kurz. Czy nie było tu nikogo, kto mógłby posprzątać? Przynajmniej urządzenie salonu było bardzo ładne, choć strasznie staroświeckie. Nawet art deco robi się już niemodne, a co dopiero takie kwiatowe tapczany jak z zeszłego wieku! Skoro Jerzy jest architektem, to może zdziałamy coś wspólnie, żeby odświeżyć tę ruderę. Muszę dobrze go traktować, żeby mi pomógł.

Na sofie siedział elegancki starszy pan w czarnym garniturze i muszce. Włosy miał zaczesane na pożyczkę, ale wyglądał mimo to naprawdę szykownie. Na nasz widok podniósł się z miejsca i podążył do mnie z wielkim bukietem kwiatów w dłoniach.

— Dzień dobry, dziadku — przywitał się Roman. — To Cecylia, moja narzeczona. Cecylio, to dziadek Władysław.

— Bardzo miło mi pannę poznać. Pozwoliłem sobie na taki oto prezent powitalny. — To rzekłszy, wręczył mi bukiet białych frezji. — Bo chyba tu już zostaniecie z Romkiem do ślubu, prawda?

— Jeszcze na pewno wrócimy do Warszawy.

— Och, to szkoda, ale co tam, po ślubie będzie mnóstwo czasu, żeby się nacieszyć tobą i twoją narzeczoną! Siadajcie, dzieci drogie, musicie być bardzo zmęczeni! Ania zaraz nam poda herbatę.

— Dziękuję panu za piękne kwiaty. — Uśmiechnęłam się, tuląc bukiet do piersi.

Z pewnym smutkiem pomyślałam, że kiedy Roman przyjechał do nas w odwiedziny, jeszcze ze Stefkiem, nie przywiózł mi żadnego bukietu ani choćby czekolady z Warszawy, jak by wypadało. Jakby się w ogóle nie starał. A powinien mi coś dać, nic wielkiego, oczywiście, ale dobre maniery by wymagały, żeby przywiózł jakiś drobiazg. Ciotka Rozalia zresztą też niczego od niego nie dostała. Na szczęście dziadek Romana był najczystszej krwi dżentelmenem. Romek mógł się jeszcze wiele od niego nauczyć. 

— Nie ma za co, panienko, tak się cieszę, że w końcu będziemy tu mieli kobietę, dobre chłopaki z tych moich wnuków, ale jak to chłopaki, czasem są zanadto hałaśliwi, brakuje im delikatności i niezbyt mają ochotę na rozmowy, a ja bardzo lubię konwersacje o sztuce czy polityce. Mam nadzieję, że będę z panienką mógł dużo rozmawiać.

— Oczywiście. — Uśmiechnęłam się do niego szeroko. 

Czułam, że z nim znajdę porozumienie i będziemy naprawdę dobrze razem żyć. 

— A gdzie ten Jurek? No, siadajcie dzieci, może zaraz przyjdzie, pewno poszedł po Antosia.

Już miałam zapytać, kim jest Antoś, kiedy Jerzy wkroczył do pokoju, trzymając za rękę małego chłopczyka o jasnych włoskach. Wyglądał jak mały aniołek, kiedy tak rozkosznie sobie dreptał w lakierkach i spodenkach na szelkach, czysta rozkosz. Jerzy usiadł na sofie obok dziadka i pokazał chłopczykowi, żeby do nas podszedł.

— Dzień dobry, jestem Cecylia, będę niedługo żoną Romana. — Uśmiechnęłam się.

— Jestem Antoś — wydukał chłopczyk, jakby bał się, że zrobię mu krzywdę. — Mogę już iść do tatusia?

Zaśmiałam się i pokiwałam mu głową. Chłopiec popatrzył na mnie z przestrachem i wrócił do Jerzego, który usadził go sobie na kolanach i przytulił Antosia. Jerzy ma więc dziecko... O tym Romek mi nie mówił. Jerzy nie ma chyba żony, więc rozumiem, że Romek tak nie rozpowiada o jego dziecku na wszystkie strony, ale mógłby mi o tym powiedzieć, w końcu zostanę jego żoną i będę tu mieszkać, powinnam wiedzieć takie rzeczy! Co on sobie myśli, do cholery jasnej?

Popatrzyłam na Romana ze złością, ale on chyba nie zrozumiał, co miałam na myśli, bo tylko się uśmiechnął, jakby chciał załagodzić moje zdenerwowanie. Oj, takie numery to nie ze mną, Romek! Będziemy musieli poważnie pomówić, jak już wrócimy do Warszawy.

— Romek pisał, że przerywa panienka studia z jego powodu, czy to prawda? — zapytał dziadek.

Miał tak miły, przyjemny dla ucha głos, że człowiek aż sam się uśmiechał, nawet jeśli jego pytanie było trochę wścibskie w mojej opinii.

— Tak, to prawda.

— Dla tego nicponia pani przerywa edukację? — odezwał się zdumiony Jerzy. — Czy z pani głową na pewno wszystko dobrze? Co pani zrobi, jak Roman zacznie panią zdradzać, zechce się rozwieść albo Bóg wie co jeszcze? Jak pani na siebie wtedy zarobi?

Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć, tak mnie zaskoczył tym pytaniem. Nigdy się nad takimi kwestiami nie zastanawiałam. Bo dlaczego Roman miałby się chcieć ze mną rozwodzić albo mnie zdradzać? Najwyżej podpisze się intercyzę i wszystko będzie jasne, ale wątpię, żeby zaszła potrzeba skorzystania z jej zapisów.

— Jeśli pan musi wiedzieć, to i tak nie studiowałam po to, by się uczyć i zdobyć zawód, a z czystej przyjemności. Gdyby Romek chciał mieszkać w Warszawie, na pewno bym kontynuowała naukę, ale on woli większość czasu spędzić tutaj, a jak wyglądałoby nasze życie, gdybym ja mieszkała w Warszawie, a on w Dunajewicach? Co to by było za małżeństwo, panie Jerzy?

— Wie pani, myślę, że gdyby mojemu bratu zależało na pani dobru czy choćby na tej przyjemności, którą pani miała ze studiowania, to by zdzierżył jeszcze te dwa lata w Warszawie.

— Jerzy, zamknij się, bo ci coś zrobię! — Roman krzyknął z taką agresją, że aż się przestraszyłam.

Jerzy chyba jednak nie wydawał się zbytnio wzruszony, za to dziadek patrzył na nich obu z przerażeniem. Pewnie był oburzony tym, jak się obaj zachowują, zwłaszcza w moim towarzystwie. Widziałam, że Jerzy szuka odpowiedzi, ale gruncie rzeczy Roman zamknął temat. Poza tym zaraz przyszła pokojówka z herbatą i ciastkami. Każdy dostał po filiżance ciepłego, aromatycznego napoju, którego zapach wdzierał się do nosa i wręcz otumaniał nutką egzotyki. Jerzy poprosił pokojówkę, młodą, szczupłą blondynkę, o odprowadzenie Antosia do pokoju. Zgodziła się na to tak chętnie i wzięła małego za rękę z taką radością, że aż zaczęłam się zastanawiać, czy to może nie jego matka. W tym domu chyba byłoby to możliwe.

Przez chwilę po prostu w milczeniu piliśmy herbatę, nie była to jednak pełna błogiego spokoju cisza, a groźne, surowości milczenie, jakby cisza przed nadchodzącą burzą, która zaraz zmaterializowała się w postaci jasnowłosego młodzieńca, który szedł w naszą stronę z nonszalancją. Miał piękne rysy twarzy, tak regularne, że nawet da Vinci by się nie powstydził takiego dzieła. Jedynie pieprzyk nad ustami psuł tę idealną symetrię, ale dodawał mu wdzięku, którego nie niszczyły nawet cienkie, druciane okulary. One wręcz przysparzały mu uroku. No i ten prążkowany garnitur, który nosił z taką swadą! Myślałam, że to Roman dobrze się ubiera, ale niknął przy tajemniczym przybyszu.

— Panie Dunajewski — odezwał się młodzieniec, patrząc na dziadka — skończyłem w biurze na dziś, przyszedłem, jak pan prosił.

— A co on tu robi? — sarknął Roman z taką złością, że aż przeszedł mnie dreszcz. — Przecież już skończył dawno praktykę.

— Tak, ale Paweł się zwolnił, bo planuje ślub i chce zamieszkać w Krakowie, a pan Maksymilian tak doskonale sobie radził na praktykach, że zaoferowałem mu wolną posadę, a on się zgodził — oświadczył nieznoszącym sprzeciwu tonem dziadek.

— Ale...

— Romek, kiedy mnie braknie, będziesz decydował, kogo zatrudnić, ale póki ja żyję, to Maksymilian zostaje u nas na posadzie.

Maksymilian był wyraźnie speszony zaistniałą sytuacją. Patrzył to w sufit, to na swoje buty, jakby chciał uniknąć wzroku Romana. Nie dziwiłam się mu, mnie samą Roman w tej chwili przerażał. Nie rozumiałam, dlaczego tak gwałtownie zareagował na zatrudnienie Maksymiliana. Może nie chciał, żeby ktoś młodszy zajmował się jego kto wie.

— Niech będzie — rzekł obrażony Roman. — Niech pan Opaliński siada i raczy nie patrzeć tak na moją narzeczoną.

Oboje spojrzeliśmy na niego ze zdumieniem. Jeśli ktoś się na kogoś patrzył, to ja na Maksymiliana, ale próbowałam się mu tylko przyjrzeć, by dobrze go potem opisać w pamiętniku!

— Ależ ja... — zaczął się jąkać, ale surowe spojrzenie Romana go uciszyło.

Tak mi go szkoda! Muszę porozmawiać z Romkiem, żeby lepiej go traktował, bo chyba nie wytrzymam, jeśli będzie go tak traktował! Do tego wszystkiego zaraz po przyjściu Maksymiliana atmosfera zupełnie się zepsuła. Roman tylko sarkał, przerażony Maksymilian patrzył w stół, Jerzy opowiadał coś ze znudzeniem o jakimś domu, który właśnie projektował, a dziadek Władysław wypytywał mnie o szczegóły związane z weselem.

Kiedy w końcu zaczęliśmy wychodzić z jadalni, dziadek wziął mnie za rękę i odprowadził trochę na bok. Rozejrzał się, czy nikt nas nie podsłuchuje, i powiedział:

— Dziecko kochane, zastanów się, czy na pewno jesteś gotowa na to, co cię tu czeka. 

Chyba nie byłam. 


Ta końcówka do końca mi się nie podoba, ale ogółem jestem zadowolona. Tak więc perfekcyjny obrazem Cecylki się zaczął lekko kruszyć. W sumie nawet dość mocno. Zobaczymy, co z tego wyniknie następnym razem. A już niedługo czeka nas ślub! Jak myślicie, czy dziadek ma rację w swoim zmartwieniu?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top