Świeca
Świeca na oknie powoli się dopala, jeszcze cienie tańczą po ścianach i białych firankach. Za oknem pada śnieg, wszędzie dookoła jest pełno zasp. Zapadł zmrok.
Gdzieś w oddali słychać ludzkie głosy, radosne krzyki dzieci, czyjeś rozmowy. Ciągle zbyt daleko. Tu panuje cisza. Pokój wypełnia półmrok. Siedzę na podłodze pokrytej pyłem. Spoglądam jeszcze raz na ścianę. Ten cień. On przed chwilą tu był. Ale już go nie ma. Szeptał coś cicho do mnie. Ale odszedł.
- Gdzie jesteś? - Szepczę w przestrzeń. Wyciągam rękę przed siebie. Ale on jest złudzeniem. Tak jak nie mogę dotknąć światła, które daje świeca. Nikt w sąsiedztwie nie wie kim jestem. Nie wie, że w ogóle tu jestem. Czekam w ciszy.
Wstaję z podłogi i biorę z zakurzonego stolika kolejną świeczkę. Odpalam ją i odstawiam spowrotem. Zszarzałe ściany stają się jaśniejsze. Zimno tu. Ale nie aż tak zimno. Staram się nawet oddychać jak najciszej. Nasłuchuję, czy na korytarzu nie słychać kroków. Jednak nic nie dociera do mnie. Nie słyszę już również odgłosów spoza domu. Odcięłam się od świata.
Nie ma go. Odszedł. Już nie świszcze w kominie i nie trzaska szafkami. A jednak jest nadzieja. Wstaję z podłogi, otrzepując z pyłu białą, prostą sukienkę. Zabieram świecę ze stołu i idę przed siebie. Po szarych, zakurzonych schodach. Moich kroków niemal nie słychać. Boję się odezwać by nie wywołać echa i nie dać sobie nadziei.
Na jednej z szarych ścian widać czerwony napis, do którego już przywykłam. Stłuczone szkło leży na podłodze. Jak zwykle. Na piętrze są normalne... No, prawie normalne pokoje. W nich łóżka przykryte białą pościelą w niebieskie kwiaty, białe, koronkowe serwetki, zdobione lustra i obrazy. Wszystko choć pokryte kurzem, lśni w blasku świecy. Oglądam okna i zasłony. Nic ani nie drgnie. Na dworze nie ma wiatru. Nic nie słyszę. Szepczę w przestrzeń, ale nawet echo mi nie odpowiada. Podłoga tylko lekko skrzypnęła pod moją własną stopą.
Spoglądam na zakurzoną choinkę stojącą w kącie. Chciałam zdmuchnąć kurz ze srebrnych, złotych i niebieskich ozdób, ale postanowiłam tego nie robić. Przeglądam się w przeszklonej szafce, widząc tylko własne, ponure, choć rozświetlone oblicze. Odwracam się. Lecz nie ma tam nikogo. Siadam na dywanie. Grzeję rękę przy płomieniu. Spoglądam na zaśnieżone drzewa za oknem. Ducha nie ma. Odszedł i nie wróci. Na nic moje słowa i szczere chęci, na nic moje milczenie. Wsłuchuję się ciszę. Biorę głęboki wdech. Wszystko tu pachnie starością i kurzem. Dotykam lekkich plam od krwi na mojej sukience. Żyrandol błyszczy się na suficie. Spoglądam na wypalone świece na komodzie, klucz, nóż i złotą, zdobioną łyżkę. One też błyszczą w blasku płomienia. Cicho śpiewam kołysankę, której nauczyła mnie babcia. Włosy opadają mi na twarz, gdy schylam głowę. Nagle czuję, jak coś drży w przestrzeni. Dzwonek na choince podzwania miarowo, a kryształy na żyrandolu się kołyszą. Rozglądam się w nadziei dookoła. Świeczka gaśnie. Teraz uśmiech rozjaśnia moją twarz. Wyciągam do niego rękę, czując na niej kojący chłód.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top