Szarość, demony i blokowisko
Wracam zmęczona z pracy, jest już ciemno, tylko latarnie świecą. Niektóre. Szukam klucza w torebce, w końcu udaje mi się go znaleźć. Przekręcam go i wchodzę do mieszkania. Zapalam światło. Pustka. A no tak, zapomniałabym, mieszkam sama. Odstawiam torebkę, myję ręce i idę do kuchni, odgrzać sobie spaghetti, które zrobiłam wczoraj, gdy miałam jeszcze więcej energii. Mimo późnej pory słyszę hałasy za oknem. Nic dziwnego, pijacy często zbierają się na ławeczce przed blokiem, a nieopodal jest szpital. Czasem po północy słyszę syrenę karetki.
Gdy w końcu jedzenie kończy się grzać, siadam do stołu i jem. Oczy same mi się zamykają, kiedy próbuję trafić widelcem w biały talerz pełen makaronu.
W końcu wstaję od stołu i idę się umyć. Ta łazienka wygląda jak w psychiatryku. Nie myślałam o tym parę lat temu, kupując to mieszkanie. Cały czas mam wrażenie, że coś stuka w pokoju, ale być może jest to spowodowane przeciągiem. Chyba zapomniałam zamknąć okno w kuchni.
Z łazienki idę prosto to mojego pokoju. Gaszę światło i pozostaję w półmroku. Sięgam na szafkę po telefon. Przez cały dzień nazbierało mi się całe okrągłe zero powiadomień. Nawet operator sieci ze swoimi reklamami i Alert RCB o mnie zapomnieli. Odkładam go spowrotem, zrezygnowana.
Ze ścian straszą obrazy po zmarłej ciotce. Są na prawdę paskudne, ale co zrobić, obiecałam jej. Postacie patrzą na mnie demonicznymi oczami, a kwiaty wiją się jakgdyby chciały mnie złapać w swe macki niczym ośmiornica. Modlę się, by dożyć rana. By postacie nie wyszły z obrazów.
Zapewne głośna muzyka zabiłaby moje lęki, ale miałam też sąsiadów, którzy już spali, pozatym sama byłam na to zbyt zmęczona.
Jak to się stało, że byłam samotna, w dodatku pracowałam mozolnie i bezskutecznie tyle godzin. Mieszkałam na szarym blokowisku, a ściany zewsząd otoczały mnie dziwnymi wizjami z ukochanych obrazów ciotki. Ogólnie otaczały mnie przedmioty, które dawniej do niej należały.
Nigdy nie kochałam, nigdy nikt nie kochał mnie. Nigdy nie miałam żadnych większych marzeń. Nigdy nie byłam w niczym wybitna. Byłam wybitnie szara i zwyczajna. Jak każdy dzień, który uciekał mi przez palce.
Dawniej było tak samo, tylko chodziłam do szkoły i mieszkałam z ciotką. Mimo, że moi rodzice żyli. Nadal żyją, ale... Nie po drodze nam.
Odkąd pamiętam, towarzyszy mi mgła, nawet, gdy na niebie jest słońce. To nie depresja, to przewlekła melancholia. Nie cierpię, lubię swoje życie, bo nie znam innego. Przecież nie wiem, co to głód i cierpienie. Tego też nigdy nie poznałam. Tak jak i nie poznałam szczęścia. Żyję jak we śnie, wśród latarni, ciemności, mgły i demonów na szarych blokowiskach, zapijając zmęczenie miętową herbatą i stwarzając sobie iluzję życia na ekranie telewizora. Nikt do mnie się nie odezwie, nikt nie napisze. Jestem nie widzialna. W pracy, w sklepie, czy na ulicy. Taka jakich wiele, których historia nic nie wnosi w życie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top